Orfeusz Nowakowski - My z poprawczaka.pdf

128 Pages • 81,207 Words • PDF • 1.3 MB
Uploaded at 2021-09-24 11:28

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Or​fe​usz No​wa​kow​ski

MY Z PO​PRAW​CZA​KA

WY​DAW​NIC​TWO ON

Spis treści

Dedykacja Rozdział I Rozdział II Rozdział III Rozdział IV Rozdział V Rozdział VI

Rozdział I

Trze​ba być twar​dym – ta​kie są re​gu​ły, jak chcesz w te kloc​ki grać. Mu​sisz być twar​dy. Bar​dziej niż so​bie to wy​obra​żasz, bo na​sze ży​cie, to nie jest aku​rat ko​lo​ro​wy slajd, to gów​no, w któ​rym ty aku​rat się nie znaj​dziesz, co naj​wy​żej, do​sta​n iesz wy​p ie​ki na twa​rzy, jak ktoś coś to​bie bę​dzie opo​wia​dał lub coś prze​czy​tasz, no i też, nie tak do koń​ca. W tym gów​nie, ko​leś, ty się nie znaj​dziesz, ale my w nim tkwi​my, po przy​sło​wio​we uszy, no wła​śnie, w tym gów​n ie. Bo mu​si​cie pa​mię​tać, wszyst​ko w ży​ciu, to gów​n o, oprócz mo​czu, a to co masz zro​bić, to umrzeć i żyć do​p ó​ki nie umrzesz, resz​tę so​bie wy​my​ślasz. Może też i nie tak do koń​ca, bo i tak naj​lep​sze sce​n a​riu​sze pi​sze samo je​ba​n e ży​cie, więc też nie za​wsze, mo​żesz wy​my​ślić coś tak tyl​ko dla sie​bie, no cóż. Ta​kie jest wła​śnie ży​cie i mu​sisz jesz​cze o jed​nym pa​mię​tać, w ży​ciu spo​dzie​waj się za​wsze naj​gor​sze​go, a poza tym nie przej​muj się jaka bę​dzie po​go​da w dniu two​je​go po​grze​bu. Naj​ogól​n iej na​sza hi​sto​ria za​czę​ła się od bar​dzo drob​n ych nu​me​rów, wszyst​ko się tak wła​śnie za​czy​n a. Z moim naj​lep​szym ko​le​siem zna​li​śmy się od za​wsze, by​li​śmy dla sie​bie jak bra​cia – wszyst​ko ro​bi​li​śmy ra​zem. Kra​dli​śmy i wcią​ga​li​śmy i dzie​li​li​śmy ze sobą za​je​bi​stą fazę. Wszyst​ko – do​słow​n ie wszyst​ko mie​li​śmy wspól​n e. Tak na​p raw​dę za​czę​ło się to pew​n ej nocy, kie​dy cho​dzi​li​śmy na​wcią​ga​n i po uli​cach na​sze​go mia​sta i roz​p ier​da​la​li​śmy wszyst​ko co było na na​szej dro​dze, by​li​śmy waż​n i, by​li​śmy sil​n i i nie​p o​ko​n a​n i. Wyj​ście z pubu, pa​trzy​my – idzie fra​jer, na pew​n o z nie​złą kasą, tak so​bie po​my​śle​li​śmy, na​sza de​cy​zja. Jeb​n ę​li​śmy go z dwa razy, je​ba​n y tak się darł, że my​śla​łem, za​je​bię gno​ja, ale do​stał jesz​cze z bani i padł na gle​bę. Tro​chę haj​su tra​fi​li​śmy, ta​ry​fa – je​dzie​my do ko​le​sia po fete, a póź​n iej do klu​bu na im​p rez​kę. Wcią​gnę​li​śmy to​war, na im​p re​zie było za​je​bi​ście, w pew​n ym mo​men​cie urwał mi się film – by​łem tak za​je​ba​n y, nie wiem na​wet jak zwi​n ą​łem się na cha​tę. Po kil​ku dniach przy​szedł nasz dziel​n i​co​wy, a po​tem do​sta​łem we​zwa​n ie na men​tow​n ie. Nie​któ​rzy mó​wią, men​dow​n ia, też tak mó​wią. Prze​słu​chi​wał mnie ja​kiś aspi​rant czy jak mu tam, no… tak ich zwa​n e po​stę​p o​wa​n ie wy​ja​śnia​ją​ce, po​tem spra​wa. Na pierw​szy raz było to chu​jo​we uczu​cie, ale wie​dzia​łem, że mój zio​mal nie sprze​da mnie i mogą mi kur​wy chu​ja zro​bić. Moi ro​dzi​ce byli wkur​wie​n i, ale wy​p ar​łem się wszyst​kie​go – uwie​rzy​li. Po​je​cha​łem z oj​cem do sądu i za​czę​ło się. Wcho​dząc na salę by​łem bar​dzo zde​n er​wo​wa​n y, je​ba​n y fra​jer, któ​re​mu jeb​n ę​li​śmy dzie​sio​n ę roz​p o​znał mnie. Na dzień do​bry do​sta​li​śmy ku​ra​to​ra, ja i mój kum​p el Prze​mo. Po​win​n i​śmy się uspo​ko​ić, ale od​bi​ło nam kom​p let​n ie – na maxa. Żyć albo umrzeć – jak w fil​mie. Je​ba​li​śmy wła​my i dzie​sio​n y, dzie​li​li​śmy się wszyst​kim, bra​li​śmy co się dało, kwa​chy, amfę i inne za​je​bi​ste to​wa​ry. Prze​sta​łem cho​dzić do szko​ły i nie przej​mo​wa​łem się już ni​czym. Ro​dzi​ce byli już dla mnie źli i nie przej​mo​wał ich mój los. Mia​łem tro​je ro​dzeń​stwa, by​łem dla nich kimś gor​szym, czar​n ą owcą w domu. Pier​do​li​ło mnie to wszyst​ko, sta​łem się jak​by in​n ym czło​wie​kiem, da​lej kra​dłem i ba​wi​łem się z Prze​mem. Oczy​wi​ście ba​wi​łem się za cu​dze pie​n ią​dze. Były pie​n ią​dze, były pro​chy, były też dupy. Po trze​ciej spra​wie zna​la​złem się w schro​ni​sku dla nie​let​n ich, żeby ukoń​czyć szko​łę, da​lej ta​kie bla bla bla. Póź​n iej do​sta​łem po​p ra​wę. Po​je​cha​łem lo​dó​wą tzn. za​wieź​li mnie kon​wo​jem, na pierw​sze po​wi​ta​n ie, od razu było

wi​dać, że będę miał moc​n o prze​je​ba​n e jak ten za​jąc w dow​ci​p ie. Chcia​łem być z Prze​mo, pójść do pubu na​je​bać się, na​ćpać, chcia​łem za​p o​mnieć o wszyst​kim. Na na​stęp​n y dzień za​czął się kosz​mar, było tam prze​je​ba​n e, ze​ksi pi​zga​li nas za byle chuj. Bra​ko​wa​ło mi wol​n o​ści, tych za​je​bi​stych im​p rez i za​p ier​da​la​n ia w no​cha. Wkur​wi​łem się i zje​ba​łem stam​tąd. Mu​sia​łem się ukry​wać, żeby kur​wy mnie nie zła​p a​ły, wte​dy wró​cił​bym do syfu. W pierw​szy dzień po​je​cha​łem do Prze​ma, po​szli​śmy do mo​jej dupy, była to so​bo​ta, póź​n iej pub i im​p re​za – tak jak za​wsze było za​je​bi​ście. Po im​p re​zie od​p ro​wa​dzi​łem Ka​ro​li​n ę. Wra​ca​jąc do domu zo​ba​czy​łem pod​jeż​dza​ją​cą sukę, wol​n o je​cha​li i ob​ser​wo​wa​li. Za​czą​łem spier​da​lać, mia​łem za​je​bi​ste​go far​ta, że by​łem bli​sko domu, skrę​ci​łem do są​sia​da. Prze​sko​czy​łem płot – pra​wie mnie do​p a​dli – wi​dzia​łem w tyle sno​p y bły​ska​ją​cych la​ta​rek. Wsze​dłem ci​cho do domu, tak, żeby nie obu​dzić ro​dzi​ców – mia​łem klucz. Usia​dłem cięż​ko od​dy​cha​jąc, chwi​lę jesz​cze sie​dzia​łem, ale kur​wa mia​łem far​ta. Za​sną​łem na​wet nie wie​dząc w któ​rym mo​men​cie. Spa​łem na tak zwa​n e wy​ryw​ki, nie chcia​łem, żeby ro​dzi​ce mnie przy​uwa​ży​li, wy​mkną​łem się bar​dzo rano, fakt, że ku​rew​sko nie​wy​spa​n y, ale nie mia​łem ocho​ty sta​rym się tłu​ma​czyć. Co miał​bym im po​wie​dzieć, że mi jest źle tam, gdzie sam się wpa​ko​wa​łem?! Prze​mo był nie​wąt​p li​wie moim naj​lep​szym kum​p lem, ob​cho​dził jego mój los, kie​dy miał kasę – przy​sy​łał ją, pi​sał – po pro​stu po​ma​gał mi prze​trwać. Mia​łem i tak dużo szczę​ścia, bo gdy kra​dłem nie zgar​n ia​łem przy​p a​łu, to zna​czy nie mia​łem wpad​ki, co​raz wię​cej kra​dłem, ma​jąc co​raz wię​cej kasy. Ostat​n io w te​le​wi​zji ktoś bar​dzo mą​dry po​wie​dział, że my tak na​praw​dę nie mu​si​my kraść, tyl​ko po pro​stu chce​my to ro​bić. Poza tym nas to wszyst​ko wali. Tak czy in​a ​czej zle​wa​my sta​rych i ole​wa​my szko​łę, bo i co po niej póź​n iej ro​bić? W du​p ie tę całą na​ukę mamy, bo i po co? No, oczy​wi​ście do​cho​dzą do tego pro​chy i ta cała jaz​da wo​kół tego wszyst​kie​go. Nie pa​mię​tam, może po dzie​się​ciu, może po dwu​n a​stu dniach zwi​n ę​li mnie. Wra​ca​łem aku​rat od mo​jej ma​n iu​ry, pod​je​cha​ła suka – było za póź​n o na ja​ką​kol​wiek uciecz​kę – wpa​dłem. Za​wieź​li mnie na men​tow​n ie, wsa​dzi​li mnie do celi z ja​ki​miś dwo​ma in​n y​mi ko​le​sia​mi. Oka​za​ło się, że aku​rat ich zwi​n ę​li po dys​ko​te​ce, ale w chuj z tym, wa​li​ło mnie to, aku​rat ich przy​je​ba​n e pro​ble​my, kie​dy sam by​łem w gów​n ie po uszy. Prze​wieź​li mnie z Izby Dziec​ka. Zo​sta​łem tam prze​słu​cha​n y. Póź​n iej jesz​cze raz przez ko​goś in​n e​go z Po​li​cji. Po dwóch dniach, chy​ba był to wto​rek, za​brał mnie kon​wój do „po​p ra​wy”. Tak ogól​n ie to kon​wo​je cho​dzą we wtor​ki i czwart​ki. Przy​p o​mnia​ła mi się jed​n a hi​sto​ria z dwo​ma nie​źle wy​je​ba​n y-mi ko​le​sia​mi. Po pro​stu za​je​bi​ści lu​za​cy no i cool go​ście tak ogól​n ie, je​cha​łem wte​dy w kon​wo​ju z nimi, strze​li​li tak zwa​n ą pod​mian​kę i je​den z nich zo​stał tam gdzie nie po​wi​n ien. To​tal​n e jaja na mak​sa, a ten dru​gi po​je​chał na jego miej​sce, kie​dy kla​wi​sze z kon​wo​ju sku​ma​li o co cho​dzi, tam​ten już spier​do​lił. Zo​sta​łem przy​ję​ty przez ze​ksa i po​sze​dłem z nim do gru​p y – tak to się mó​wi​ło. Do​sta​łem taki wjeb, że mnie chuj z ner​wów strze​lił i my​śla​łem, że coś so​bie lub ko​muś zro​bię. Mu​sia​łem to prze​trzy​mać. Po​cząt​ko​wo ro​bi​łem ze​ksom „jaz​dę”, ale do​sta​łem znów po​rząd​n y wjeb i wie​dzia​łem, że trze​ba bę​dzie się przy​cza​ić. Po pew​n ym cza​sie w ra​mach tzw. do​bre​go za​cho​wa​n ia – ha… ha… – po​je​cha​łem na prze​p ust​kę – sąd wy​ra​ził też zgo​dę, więc nie było prze​szkód. Po​je​cha​łem na prze​p ust​kę, spo​tka​łem się z Prze​mo i swo​ją ma​n iu​rą. Jak za​wsze było od​lo​to​wo. Za​czę​ły się im​p re​zy „dy​chy” i „kwa​dra​ty”. Za​wsze moż​n a było coś skro​ić. Było za​je​bi​ście. Po trzech dniach tuż przed po​wro​tem do „syfu” zde​cy​do​wa​łem – nie wra​-

cam, będę się ukry​wał. Wy​n io​słem z domu wie​żę ste​reo, opy​li​łem ją. Mat​ka zro​bi​ła mi strasz​n ą awan​tu​rę, po​szła na Po​li​cję, po​wie​dzia​ła, że sprze​da​ję jej rze​czy, nie wra​cam na noc do domu – wte​dy już prze​je​ba​ła so​bie na ca​łej li​n ii. By​łem tak wkur​wio​n y, że nie wie​dzia​łem co mam ro​bić. Je​dy​n e co mi przy​cho​dzi​ło do gło​wy na myśl, żeby się na​je​bać z Prze​mo, przy​ja​rać coś i za​ru​chać. Wie​dzia​łem tak​że – tak czy in​a ​czej – już nic mi nie po​mo​że. W ten ostat​n i dzień mo​jej prze​p ust​ki do​sta​łem pie​n ią​dze na po​dróż od sta​rych, po​że​gna​łem się i… nig​dzie nie po​je​cha​łem! Po​sze​dłem do pubu jak dzień w dzień, oczy​wi​ście z Prze​mo. Opo​wie​dzia​łem mu o wszyst​kim, sie​dzie​li​śmy dłu​go przy bro​war​ku, do​brze po dru​giej w nocy wkra​dłem się do domu. Po​sze​dłem spać. Gdy się obu​dzi​łem, drzwi od mo​je​go po​ko​ju były otwar​te. Wie​dzia​łem, że coś się może za​cząć dziać, nie my​li​łem się. Wie​dzia​łem, że coś jest nie tak, szyb​ko wsko​czy​łem w ciu​chy, zsze​dłem i usły​sza​łem jak oj​ciec roz​ma​wia z kimś przez te​le​fon – za​ja​rzy​łem na​tych​miast. Dzwo​n ił na Po​li​cję, ubra​łem szyb​ko buty, wzią​łem pie​n ią​dze z port​mo​n et​ki mo​jej sio​stry i ile sił w no​gach zje​ba​łem z domu. Oj​ciec to za​uwa​żył, wy​le​ciał za mną na uli​cę – krzy​czał – wra​caj! Prze​bie​głem się nie​zły ka​wa​łek dro​gi, gdy za​uwa​ży​łem, że jadą „szkie​ły”. Je​den z nich wy​siadł i za​czął mnie go​n ić – ucie​kłem w stro​n ę osie​dlo​wych ru​der, gdzie też kie​dyś mie​ści​ła się re​mi​za stra​żac​ka. Skok na dra​bin​kę, mo​ment i by​łem już na da​chu. Przez chwi​lę by​łem jesz​cze bez​p iecz​n y, mo​głem ich ob​ser​wo​wać. Suka sta​n ę​ła i wy​szedł jesz​cze je​den „szkieł” od razu wspi​n a​jąc się po dra​bin​ce. Szyb​ko ze​sko​czy​łem na taki jak​by pół​da​szek – za​da​sze​n ie, skok na dach ja​kie​goś tam ga​ra​żu i mo​ment by​łem na dro​dze, a wła​ści​wie ścież​ce pro​wa​dzą​cej do rze​ki. My​śla​łem, że ich od​sta​wi​łem i to znacz​n ie, ale nie​sa​mo​wi​cie przy​śpie​szy​li, byli tuż za mną, aż się zdzi​wi​łem. Nie mia​łem wyj​ścia, do​bie​głem do rze​ki i wsko​czy​łem. My​śla​łem, że już po mnie – mo​men​tal​n ie wodę mia​łem po szy​ję, prąd rze​ki rwał mnie i zno​sił. Ja​sne, że rze​czy mia​łem mo​kre, by​łem na​dmu​cha​n y wodą, czu​łem jak​by wszyst​ko od​by​wa​ło się w zwol​n io​n ym tem​p ie. Chy​ba tro​chę spa​n i​ko​wa​łem, ale tra​fi​łem na pły​ci​znę – całe szczę​ście, by​łem na dru​gim brze​gu. Szkie​ły ma​cha​li do mnie, krzy​cze​li, wy​zy​wa​li ale nie mie​li jak przejść. Po​ka​za​łem im jesz​cze fuck you i zwi​n ą​łem się jak naj​szyb​ciej z ich pola wi​dze​n ia. Ku​p i​łem po dro​dze za​p ał​ki, szlu​gi, tro​chę żar​cia. Gdzieś oko​ło ki​lo​me​tra, idąc pe​ry​fe​ria​mi do​tar​łem do nie​wiel​kiej po​la​ny w le​sie. Zdją​łem blu​zę i całą resz​tę mo​krych ciu​chów. Roz​p a​li​łem ogni​sko i całe szczę​ście, bo za​czę​ło mi być co​raz zim​n iej. Trzą​słem się jak ga​la​re​ta i gdy​bym nie biegł, praw​do​po​dob​n ie za​ła​p ał​bym się na wie​czor​n e wia​do​mo​ści, oczy​wi​ście jako trup. Parę go​dzin póź​niej, do​brze pod wie​czór, uda​łem się do cen​trum. Za​dzwo​n i​łem do Prze​ma, na całe szczę​ście był. Opo​wie​dzia​łem mu, co się wy​da​rzy​ło. Po​wie​dział, że da mi nowe ciu​chy i nie mam pę​kać, no bo tak nie​raz jest w ży​ciu. Mu​sia​łem zro​bić do​dat​ko​we ki​lo​me​try do nie​go i by​łem tak zmę​czo​n y tym wszyst​kim, po pro​stu pa​da​łem na ryj. No i te mo​kre na wpół wy​su​szo​n e ła​chy. My​śla​łem, że zdech​n ę z zim​n a. Prze​bra​łem się u nie​go, zja​dłem, wy​p i​łem tro​chę bro​wa​ru i po​je​cha​li​śmy tak​są do pubu. Kur​wa za​je​ba​n a mać, nie mo​głem tego na​wet przy​p usz​czać, że te kur​wy, te skur​wie​le będą mnie szu​kać tam gdzie mogą mnie zna​leźć, ska​p o​wa​li się, gdzie mogą się na mnie przy​cza​ić. Cze​ka​li na mnie i zwi​n ę​li, niby im nie wol​n o ale kaj​dan​ki mi za​ło​ży​li. My​śla​łem, że się roz​kur​wię. Wje​ba​li mnie do po​lo​n e​za i za​wieź​li na men​tow​n ie na ich skur​wia​łą ko​men​dę. Prze​słu​chi​wa​li mnie czy nic nie od​je​ba​łem. Pró​bo​wa​li sta​rą zna​n ą mi me​to​dą przy​kle​p ać mi to i owo, ale nie​sku​tecz​n ie tym ra​zem. Nie przy​zna​wa​łem się do ni​cze​go, choć nie​złe nu​me​ry od​je​ba​łem na tej prze​p u​st​ce, ale chu​ja ze mnie wy​cią​gnę​li. Od​wieź​li mnie do Po​li​cyj​n ej Izby Dziec​ka – póź​n iej we wto​rek kon​wój i do po​-

praw​cza​ka. Po dwóch dniach oznaj​mio​n o mi – je​dzie​my gdzie in​dziej – gdy to usły​sza​łem pra​wie łzy po​szły mi z oczu, ale uspo​ko​iłem się. Za​wsze trzeb a po​ka​zać, że jest się twar​dy, bez wzglę​du na to co by się dzia​ło – nie moż​n a nic po so​bie po​ka​zać. Je​steś sła​by, to mają cie​bie. Pła​kać to moż​n a do po​dusz​ki – nig​dy tak aby ktoś to wi​dział. Zno​wu nowi ko​le​dzy, nowe oto​cze​n ie, nowe sy​tu​a cje. Więk​szość ko​le​siów była w po​p ra​wie za po​dob​n e rze​czy co ja lub inne. Tak to już jest. Po​wo​li za​czą​łem przy​zwy​cza​jać się do no​wych za​sad i no​wych osób. Za​czę​li​śmy się wza​jem​n ie wy​p y​ty​wać i opo​wia​dać. Za​wsze tak jest na po​cząt​ku – co, jak, jak było i tak da​lej. Opo​wia​da​li mi o swo​ich prze​ży​ciach i przy​go​dach, ja o swo​ich. Tak mija czas w po​p ra​wie. No jest szko​ła i inne za​ję​cia, ale jak ktoś ma ocho​tę się wy​dziar​gać i to nie​źle, znaj​dzie też czas na to. Był taki ko​leś z oko​lic Wro​cła​wia, któ​ry był mi​strzem w ta​tu​owa​n iu. Nie było rze​czy, któ​rej by nie wy​ta​tu​ował, bio​rąc pod uwa​gę ja​kie pry​mi​tyw​n e mie​li​śmy ma​szyn​ki. Jego ulu​bio​n ym po​wie​dze​n iem było – co tam sły​chać San​cho, chy​ba nie​zbyt – co? Bar​dzo go lu​bi​łem, był to na​p raw​dę po​rząd​n y ko​leś. Tak jak mó​wi​łem, tak mija czas w po​p ra​wie. Nie cze​ka​łem na list, ale po pew​n ym cza​sie na​p i​sa​ła do mnie mama. Pi​sa​ła, że prze​my​śla​ła to wszyst​ko, że pła​ka​ła przez całe noce. Pro​si​ła, pi​sa​ła o na​dziei, że się po​p ra​wię i się zmie​n ię, wró​cę do domu. Ten list miał mnie chy​ba od​mie​n ić, a może w ja​kiś spo​sób zmie​n ić? Nie wiem i do dzi​siaj go pa​mię​tam – ten pierw​szy list do mnie. Nikt tego nie jest w sta​n ie zro​zu​mieć jak zu​p eł​n ie in​a ​czej jest trak​to​wa​n y list w ta​kiej sy​tu​a cji w ja​kiej ja by​łem. To jest zu​p eł​n ie coś in​n e​go niż nor​mal​n ie list od ciot​ki na świę​ta, obo​jęt​n ie ja​kie to by były. Ba, ro​dzi​n a za​czę​ła się mną in​te​re​so​wać, za​czę​li przy​jeż​dżać, ko​re​spon​den​cja się za​czę​ła, czę​ściej niż kie​dy​kol​wiek. Na pew​n o mi to w ja​kiś spo​sób po​ma​ga​ło i tak są​dzę po​mo​gło. Na pew​n o prze​trwać. W po​p raw​cza​ku mia​łem nie​raz pro​ble​my z pod​p o​rząd​ko​wa​n iem się re​gu​la​mi​n om i ogól​n ie przy​ję​tym za​sa​dom, ale na​uka szła mi cał​kiem nie​źle. Na pierw​szą prze​p ust​kę mu​sia​łem cze​kać bar​dzo dłu​go. Wresz​cie ją otrzy​ma​łem. Wie​dzia​łem, że jak będę za dużo fi​kał, to do​p ier​do​lą mi po​p ra​wę do dwu​dzie​ste​go pierw​sze​go roku. Kur​wa, chy​ba bym tego nie prze​żył. Ja pier​do​lę, na​wet nie je​stem w sta​nie so​bie tego wy​obra​zić, ja pier​do​lę, ale szajs, co to by był za ki​bel. Chy​ba le​p iej się bajt​nąć na linę! Pierw​sza wia​do​mość w moim mie​ście nie była naj​lep​sza – przy​ja​ciel tra​fił do za​kła​du. Do​wie​dzia​łem się o ad​res i te​le​fon – za​dzwo​n i​łem do nie​go. Oka​za​ło się, że nasz wspól​n y ko​leś „sprze​dał” go z wła​ma​n iem jak wpadł. Po spra​wie wje​ba​li go do Schro​n i​ska dla Nie​let​n ich, a po trzech ty​go​dniach wy​wieź​li go do za​kła​du. Bar​dzo ufa​li​śmy temu ko​le​sio​wi, a tu taka wpa​da! Dużo, dużo póź​n iej do​rwa​li​śmy kon​fi​den​ta i tak mu wpier​do​li​li​śmy, że le​żał ku​tas je​ba​n y i pro​sił, żeby uwie​rzyć w to, że to nie on „sprze​dał”. Nie mo​gli​śmy jed​nak w to uwie​rzyć. Pew​n e rze​czy były dla nas zbyt oczy​wi​ste. Na tej prze​p u​st​ce nic kom​plet​n ie nie wy​je​ba​łem, kom​p let​n ie żad​n e​go nu​me​ru. Na im​p re​zy cho​dzi​łem tyl​ko z ma​n iu​rą. Pra​wie cały czas spę​dzi​łem w domu i z ma​n iu​rą. Jed​n ak bra​ko​wa​ło mi tych za​je​bi​stych za​dym. Mia​łem na​dziej ę, że Prze​mo szyb​ko przy​je​dzie na prze​p ust​kę i znów bę​dzie​my kraść i ba​wić się ra​zem. Wszyst​ko się tak jak​by bez nie​go uspo​ko​iło, prze​sta​łem od​p ier​da​lać nu​me​ry. Naj​więk​szym jed​n ak nu​me​rem było to, kie​dy w ter​mi​n ie po​wró​ci​łem z prze​p ust​ki do za​kła​du. W za​kła​dzie mi​jał dzień za dniem tak jak za​wsze utar​tym re​gu​la​mi​n o​wym try​bem. By​łem jed​n ym z lep​szych wy​cho​wan​ków, do​bre za​cho​wa​n ie i do​bre oce​n y. Chcia​łem prze​trwać ja​koś do wa​ka​cji, któ​re po​wo​li się zbli​ża​ły. Ko​n iec czerw​ca przy​je​cha​ła do mnie sio​stra ze swo​im fa​ciem i po​je​cha​łem do domu. Po przy​jeź​dzie nie wy​cho​dzi​łem z domu przez kil​ka dni. Nie​moż​li​we niby, a jed​n ak tak było. Po​ma​ga​łem ma​mie w domu i ogro​dzie.

Po​my​śla​łem, że za​dzwo​n ię do ma​n iu​ry, a tak​że do Prze​ma, może też przy​je​chał. Nie mia​łem in​for​ma​cji, czy go wy​p u​ści​li czy też nie. Oka​za​ło się, że też przy​je​chał, ale za​lał pałę w pu​bie – ale miał prze​dzwo​n ić, niby. Tłu​ma​czył się, że tak ja​koś wy​szło no i co. Umó​wi​li​śmy się na dwu​dzie​stą w jak​że by in​a ​czej w na​szym ulu​bio​n ym pu​bie. Przy​je​chał po mnie – ru​szy​li​śmy po na​sze ma​n iu​ry. Wy​je​ba​li​śmy do cen​trum na im​p re​zę i znów się czu​łem za​je​bi​ście, tak jak wte​dy, tak jak za​wsze. Wy​da​wa​ło się, że to mój ży​wioł, po pro​stu chy​ba ko​cham ta​kie ży​cie. Im​p re​za, al​ko​hol, dra​gi i ma​n iu​ry. Gdy wcią​gną​łem ście​chę to​wa​ru, czu​łem się to​tal​n ie od​p rę​żo​n y i nic mnie nie ob​cho​dzi​ło. Za​p o​mnia​łem o wszyst​kim – o tym ca​łym gów​nie w któ​rym by​łem. Ma​n iu​ry też wal​n ę​ły so​bie po exta​sie. Było na​p raw​dę su​p er​ow​sko. Pod​czas tań​cze​n ia „po​ście​ló​wek” mó​wi​ły, że są tak pod​ja​ra​n e, bo aż szczy​p ie je w kro​ku z pod​n ie​ce​n ia. Mnó​stwo go​rzał​ki, mnó​stwo się po​la​ło. By​łem w zu​p eł​n ie in​n ym świe​cie, ła​p a​łem za​je​bi​stą fazę i wy​da​wa​ło mi się, że je​stem kimś wiel​kim i nie ma lep​sze​go. Ma​n iu​ra wzię​ła mnie za rękę, po​cią​gnę​ła do to​a ​le​ty. Tłok jak skur​wy​syn, ni​ko​go nic nie dzi​wi, każ​dy coś jara albo… Od​cze​ka​li​śmy swo​je, gdy ja​kaś zdy​sza​n a par​ka wy​szła z jed​n e​go klo​p a. Strasz​n ie nas to pod​ja​ra​ło, gdy so​bie wy​obra​zi​li​śmy w ja​kiej ak​cji byli. Nie było żad​n ych słów czy za​p ro​szeń. Opar​ła się o ścia​n ę gło​wą, zdją​łem jej majt​ki, zo​ba​czy​łem jej za​je​bi​sty ty​łe​czek, roz​sta​wio​n e sze​ro​ko nogi. Po chwi​li by​łem już w sza​leń​czym tem​p ie, mia​łem to​tal​n e​go „po​we​ra”. Ka​ro​li​n a wie jak to ro​bić, krę​ci​ła dup​cią tak fan​ta​stycz​n ie, tak szyb​ko, by​li​śmy bar​dzo pod​ja​ra​n i. Tro​chę to trwa​ło, gdy po​my​śla​łem, tyle ru​cha​n ia i nic – nie mo​głem się spu​ścić, a tak bar​dzo chcia​łem. To do​syć pro​ste, bo kie​dy wal​n iesz w no​cha za dużo „szu​wak​su”, to mo​żesz, ale nie do koń​ca, nie mo​żesz się spu​ścić. Za to Ka​ro​li​n a dy​sza​ła jak dzi​ka, jej było ła​twiej po „amor​ku”. Wresz​cie da​łem so​bie spo​kój, nie tym ra​zem, zresz​tą i tak już nie mo​głem. Wy​szli​śmy. Obok w ka​bi​n ie ktoś trze​p ał so​bie ko​n ia, wi​docz​n ie usły​szał co się dzie​je i się pod​ja​rał. Ja​sne, też tak moż​na. Ba​wi​li​śmy się da​lej, Prze​mo ko​goś mi przed​sta​wił, ale już nie pa​mię​tam kogo. Znał spo​ro osób, do kel​n e​rek mó​wił na ty. Na koń​cu „dys​ki” umó​wi​li​śmy się z wia​rą na na​stęp​n ą im​p re​zę. Po​je​cha​li​śmy tak​są do domu. Fazę mia​łem za​je​bi​stą, obłęd jak by​łem na​fa​zo​wa​n y. W tak​sów​ce Prze​mo ze swo​ją Mag​dą nie​źle dzia​łał. Wi​dzia​łem tyl​ko jego rękę pod jej mi​n ió​wą, całą dro​gę się ca​ło​wa​li, a on jej je​chał z pal​ca. Dwa dni póź​n iej ro​dzi​ce za​bra​li mnie na wcza​sy za gra​n i​cę. Do​kład​n ie do Chor​wa​cji. Było tam nie​źle, ale nud​n o. Naj​bar​dziej roz​ba​wił mnie fakt, że mu​sia​łem ką​p ać się w klap​kach, żeby nie na​dep​n ąć na ja​kie​goś je​ża​ka czy coś w tym ro​dza​ju. Ale heca. Ale i tak było nud​n o, bez Prze​ma, bez Ka​ro​li​n y, bez im​p rez. Chcia​łem jak naj​szyb​ciej wró​cić i za​ba​wić się z mo​imi ko​le​ga​mi. Po po​wro​cie oj​ciec obie​cał mi sfi​n an​so​wać kurs pra​wa jaz​dy, a po​tem kto wie czy nie będę mógł jeź​dzić jego sa​mo​cho​dem. Bar​dzo się ucie​szy​łem, ale też nie bar​dzo wie​dzia​łem o co jemu cho​dzi. Nig​dy nie do​sta​wa​łem od nie​go ta​kich pre​zen​tów. Za​dzwo​n i​łem do Prze​ma i opo​wie​dzia​łem mu o tym. Też się ucie​szył, zwłasz​cza gdy mu obie​ca​łem jaz​dę au​tem. No, jak oczy​wi​ście bę​dzie to moż​li​we. Przez całe wa​ka​cje pier​dol​n ę​li​śmy z Prze​mem kil​ka „dzie​sion”, ale bez żad​n e​go nie​p o​trzeb​n e​go przy​p a​łu. Mie​li​śmy duże pla​n y na przy​szłość. Chcie​li​śmy być w przy​szło​ści gang​ste​ra​mi, być nie​za​leż​n ym od in​n ych i ro​bić duże in​te​re​sy. Zro​bi​łem pra​wo jaz​dy, tak jak oj​ciec mi obie​cał. Od​p a​lił dolę dla eg​za​mi​n a​to​ra i zda​łem za pierw​szym ra​zem. Ale zdol​n y je​stem, co? Sta​rzy mie​li Audi 80 tak zwa​n ą przej​ściów​kę. Na po​czą​tek to i tak nie​bo. Po​je​cha​łem do Prze​ma, wy​rwa​li​śmy na mia​sto, ale czad. Dwa razy chy​ba bym w ko​goś przy​p ier​do​lił, ale mie​li nie​zły re​fleks. Do cho​le​ry, w koń​cu też mają pra​wo jaz​dy. Sza​le​li​śmy nie​sa​mo​-

wi​cie. Póź​n iej wy​rwa​li​śmy za mia​sto na sta​ry opusz​czo​n y au​to​drom, tam do​p ie​ro da​li​śmy kitu. Póź​n iej wie​czo​rem, jak zwy​kle im​p rez​ka, cho​le​ra ja​sna – po​że​gnal​n a. Aku​rat au​tem dłu​go się nie na​cie​szy​łem, bo mu​sia​łem wra​cać do za​kła​du. Ko​n iec wa​ka​cji, ko​n iec wszyst​kie​go. Było to strasz​n ie przy​gnę​bia​ją​ce, strasz​n ie, po pro​stu chcia​ło mi się aż pła​kać. Po po​wro​cie wszyst​ko było jak​by inne, tak mi się wy​da​wa​ło. My​śla​łem, że nie wy​trzy​mam. Sta​ło się, wy​trzy​ma​łem, gdzieś oko​ło trzech ty​go​dni. Pod​czas wyj​ścia do mia​sta ucie​kłem ze​kso​wi. Po​je​cha​łem do domu. Mu​sia​łem wszyst​ko zro​bić tak, żeby ro​dzi​ce nie sku​ma​li o co cho​dzi. Mo​men​tal​n ie miał​bym wy​wóz. Po​sze​dłem do swo​jej dziew​czy​n y, ale spa​n ie u niej od​p a​da​ło. Jej sta​rzy zna​li mo​ich, mo​gli by coś po​dej​rze​wać, że coś jest nie tak. Póź​n ym wie​czo​rem wy​lą​do​wa​łem w domu, po​ło​ży​łem się spać. Rano moja sio​stra od razu do​my​śli​ła się co jest gra​n e i to, że je​stem w domu. Pro​si​ła, żeby z nią po​roz​ma​wiać, opo​wie​dzieć o wszyst​kim, dla​cze​go je​stem tu a nie tam. Mia​łem wra​że​n ie, że to co opo​wia​dam spły​wa po niej i tak mi nie wie​rzy. Po chwi​li na​my​słu wsta​ła i po​szła po mamę. Sie​dzia​łem w po​ko​ju i nie wie​dzia​łem co mam ro​bić, za​czą​łem roz​my​ślać i sta​rać się ja​koś to so​bie po​ukła​dać. We​szła sio​stra z mamą. Mama za​p y​ta​ła się, co ty tu ro​bisz syn​ku? Od​p o​wie​dzia​łem, że ucie​kłem, jest mi po pro​stu tam źle. Po​wie​dzia​łem, że prze​cież mogę się tu​taj na miej​scu uczyć, a nie tam. Mama po​wie​dzia​ła, że to nie jest ta​kie pro​ste jak my​ślę. Wście​kła się krzy​cząc, że przed​tem mo​głem o tym po​my​śleć i nie roz​ra​biać i wstyd ca​łej ro​dzi​n ie przy​n o​sić. Za​czę​ła pła​kać, mó​wić ja​kie nie​p rzy​jem​n o​ści i kło​p o​ty ją spo​ty​ka​ją. Za​czą​łem tłu​ma​czyć ma​mie – pój​dzie​my do sądu, po​roz​ma​wiasz z kim trze​ba, uda się to za​ła​twić. Mama się zgo​dzi​ła – ju​tro pój​dzie​my. Wcho​dząc do sądu trzą​słem się cały, wie​dzia​łem jak to jest waż​n e dla mnie. Mama do​wie​dzia​ła się, że nie​ste​ty, ale pani sę​dzia ma wo​kan​dę, a poza tym wyda na​kaz do​p ro​wa​dze​n ia mnie do za​kła​du po​p raw​cze​go, le​p iej gdy​bym wró​cił sam. Po​n oć była bar​dzo zła i nie mo​gła uwie​rzyć, że kto​kol​wiek może w ten spo​sób za​wra​cać jej gło​wę. Jak to okre​śli​ła moja mama, też była wście​kła na za​ist​n ia​łą sy​tu​a cję. W gło​wie mia​łem wiel​ki za​męt i wszyst​ko mi w niej bu​zo​wa​ło. Jed​n ak pani sę​dzia nie zo​sta​wi​ła tego wszyst​kie​go bez ja​kie​go​kol​wiek roz​wią​za​n ia. Za​dzwo​n i​ła do za​kła​du i po​ga​da​ła z pe​da​go​giem, któ​ry obie​cał, że ju​tro przy​je​dzie po mnie. Mó​wiąc sło​wa​mi mo​je​go ko​le​gi mi​n i​stran​ta „tak też się sta​ło”. Po mie​sią​cu ze wzglę​du na dziad​ków po​je​cha​łem na prze​p ust​kę na Świę​to Zmar​łych. Nie​źle, trzy dni wol​n e​go. Przy​je​chał też Prze​mo, mó​wił, żeby się nie mar​twić, bo na lato bę​dzie​my na wol​ce i mogą nas wte​dy wszy​scy w dupę po​ca​ło​wać. Wie​czo​rem po​je​cha​li​śmy do klu​bu na im​p re​zę, ku​p i​li​śmy to​war, za​je​ba​li​śmy w no​cha dzia​łę śnie​gu. Do​syć szyb​ko mia​łem za​je​bi​stą fazę. Prze​mo zresz​tą też. Dys​ka trwa​ła w naj​lep​sze, ba​wi​li​śmy się na​p raw​dę nie​źle. Jak za​wsze wzię​li​śmy żu​brów​kę z so​kiem jabł​ko​wym i lo​dem, no ja​sne cy​try​n a też. Skąd te upodo​ba​n ia? Oooo, to dłu​ga i faj​n a hi​sto​ria, ale mó​wiąc skró​tem, to jed​n a taka Lu​cyn​ka to uwiel​bia​ła i mnie też to wzię​ło. Po​zna​łem ją w za​je​bi​stej dys​ko​te​ce Sa​voy. Była tam z ko​le​żan​ką, jak pa​mię​tam Da​ria mia​ła na imię. Dla​cze​go tak to okre​ślam? Ba… póź​n iej się oka​za​ło, że Lu​cy​n a to Mo​n i​ka, to zna​czy od​wrot​n ie, przed​sta​wi​ła się jako Mo​n i​ka, ale to była Lu​cy​n a. Ale jaja, nie​któ​re cip​ki my​ślą, że imię ja​kie mają może się nie spodo​bać ja​kie​muś tam po​zna​n e​mu chło​p a​ko​wi. Na moje to ona może mieć na imię Her​me​n e​gil​da i ob​cho​dzić swo​je imie​n i​n y 13 kwiet​n ia w pią​tek albo też na​wet Ger​tru​da albo też Her​ta, pies je je​bał. Je​że​li jest nie​zła i masz ocho​tę ją wy​je​bać, jed​nym sło​wem, je​że​li to​bie się po​do​ba, póź​n iej to na​wet może być Mo​n i​ka. Oczy​wi​ście, je​że​li jej tak na tym za​le​ży. Aha, a ta Da​ria mia​ła nie​złe cy​cu​sie, cu​dow​n y de​kolt po pro​stu. Naj​-

ogól​n iej była to smut​n a szmu​la za​ko​cha​n a w swo​im chło​p a​ku, któ​re​go aku​rat nie było, ale jak był, to za​zwy​czaj ro​bił z nią co chciał i po go​dzi​n ie zmy​wał się do in​n ej dys​ko​te​ki wa​lić w krok inne pa​n ien​ki. Zresz​tą, któ​re też na nie​go cze​ka​ły. Tak, tak, to był dla nie​go za​je​bi​sty układ. Je​że​li cho​dzi o Lu​cyn​kę, to fan​ta​stycz​n ie tań​czy​ła i nie cho​dzi​ło tu o to jako sztu​kę lecz jako for​mę. Tań​cząc z nią mia​łem od​czu​cie, że jest wszę​dzie w moim cie​le. Po​tra​fi​ła tak umie​jęt​n ie ocie​rać się swo​ją pupą o mój roz​p o​rek, że rze​czy​wi​ście, czy to ta​kie waż​n e, czy Mo​n i​ka, czy Lu​cy​n a, jak ku​tas mi stał jak głu​p i? Na ra​zie to tyle… Prze​mo coś po​wie​dział, usie​dli​śmy z ma-niu​ra​mi przy sto​li​ku. Za​czę​ła się jak zwy​kle gad​ka szmat​ka i póź​n iej już się wszyst​ko roz​krę​ci​ło nor​mal​n ym, a jak​że try​bem – na​szym try​bem. Po paru drin​kach z Prze​mem po​sta​n o​wi​li​śmy – „skro​imy kwa​drat” naj​le​p iej wy​je​bać ja​kąś ha​wi​rę lub sklep. Do czwart​ku bę​dzie​my mieć wszyst​ko ob​cy​ka​n e, tak, żeby nie było przy​p a​łu. Bar​dzo bra​ko​wa​ło nam tego i cie​szy​łem się, że znów za​czną się za​dy​my tak jak kie​dyś. Już oko​ło pierw​szej by​łem tak na​je​ba​n y, że nie wie​dzia​łem co ro​bię, wkur​wi​łem się na Ka​ro​li​n ę i za​je​ba​łem jej w twarz. Za​czę​ła pła​kać, tak​że Prze​mo​wi chcia​łem wy​je​bać, ale w ostat​n iej chwi​li się po​wstrzy​ma​łem. Po paru chwi​lach szar​p a​n ia się z Prze​mem za​czą​łem my​śleć – co ja ro​bię? Co ja do kur​wy nę​dzy od​p ier​da​lam? Na​gle oprzy​tom​n ia​łem, zda​łem so​bie spra​wę, że po​stą​pi​łem jak ostat​n i kre​tyn. Sie​dzia​łem już cał​kiem spo​koj​n y obok Ka​ro​li​n y, za​czą​łem ją pro​sić, żeby mi prze​ba​czy​ła, że na​p raw​dę nie wie​dzia​łem co ro​bię. Po​wie​dzia​ła, że cze​goś ta​kie​go nie spo​dzie​wa​ła się po mnie, jesz​cze raz taki nu​mer od​wa​lisz – to ko​n iec z nami. Mó​wi​ła i na prze​mian pła​ka​ła i wy​cie​ra​ła oczy. Do​brze, już do​brze – po​wie​dzia​łem. By​łem na sie​bie i tak zły, nie z po​wo​du ca​łe​go, no, tego zaj​ścia, ale z tego po​wo​du, że nie wie​dzia​łem dla​cze​go mi tak od​bi​ło. Do koń​ca im​p re​zy pra​wie już nic nie pi​łem tyl​ko pa​li​łem, prak​tycz​nie je​den za dru​gim. Po „dys​ce” od​wieź​li​śmy tak​są Prze​ma z Mag​dą do domu. W tak​sie cały czas ga​da​łem jak to je​stem na​je​ba​n y, jaką mam fazę i nie dam rady sta​n ąć na nogi. Prze​mo na dru​gi dzień mi opo​wia​dał, że Ka​ro​li​n ie mó​wi​łem, że ko​cham ją, że chcę z nią być do koń​ca i tak da​lej. Po​wta​rza​łem jej bez prze​rwy, że ko​cham, że ma być ze mną już na za​wsze. Bę​dąc już w domu jesz​cze o wszyst​kim roz​my​śla​łem, wy​ką​p a​łem się i szyb​ko bar​dzo szyb​ko za​sną​łem. Czwar​tek. Umó​wi​łem się z Prze​mem na dzie​więt​n a​stą – po​je​cha​łem po nie​go. Za​p ar​ko​wa​li​śmy na par​kin​gu nie​da​le​ko od bud​ki z Lot​to. W oczy rzu​cił się nam pla​kat z tę ich ku​mu​la​cją na so​bo​tę. Tro​chę to nas roz​ba​wi​ło, bo ku​mu​la​cja czy kul​mi​n a​cja, to jak do​brze nam pój​dzie, też w so​bo​tę bę​dzie​my się nie​źle ba​wić. Wie​rzy​łem, że też bę​dzie​my mieć far​ta. Zro​bi​li​śmy ob​cin​kę, czy nikt się nie krę​ci i jest bez przy​p a​łu. Mie​li​śmy ob​cy​ka​n y sklep z elek​tro​n i​ką. Mo​men​ta​mi też mia​łem dziw​n e od​czu​cie, że mo​że​my tak​że wpaść, a to rów​n a​ło się z tym, że będę mu​siał wró​cić do syfu i ko​n iec z wol​n o​ścią. No ale nic, wy​szli​śmy z auta jak na ha​sło. Zresz​tą co tam, przed​tem jesz​cze jeb​n ę​li​śmy w no​cha dział​kę, żeby pu​ści​ły z nas ner​wy. Po pro​stu, żeby nie mieć cy​ko​ra i nie przej​mo​wać się ni​czym. Śmierć fra​je​rom, ży​cie lu​dziom i zło​dzie​jom. Póź​n iej wszyst​ko dzia​ło się już bły​ska​wicz​n ie. Prze​mo wy​jął „mi​cha​ła”, jed​n ym wal​n ię​ciem wy​je​bał szy​bę, wsko​czy​li​śmy do środ​ka. Dużo, dużo póź​n iej, po​my​śla​łem so​bie, jaki to był​by nie​fart, gdy​by​śmy tra​fi​li na tę wzmac​n ia​n ą szy​bę, któ​rej zresz​tą nie jest się w sta​n ie wy​bić. Ale jest to jed​n ak dziw​n e, że skle​p y, któ​re są świe​żo otwar​te od nie​daw​n a, to i alar​mów nie mają, a tym bar​dziej tych szyb. Nie​raz tak bywa, że wła​ści​ciel jak ma kre​dy​ty, to też so​bie ubez​p ie​cza na nie​złą sum​kę, w ra​zie cze​go to i tak może so​bie od​bić z nad​wiąz​ką, ma alarm, ale szy​by do dupy. Cho​ciaż te​raz i ci co ubez​p ie​cza​ją, no te fir​my już się też wy​-

cwa​n i​ły, wie​dzą co i jak, no i dla​cze​go. Tak, tak – za to wszyst​ko ka​su​ją i to nie​źle. Po chwi​li w ple​ca​ku mia​łem czte​ry cy​fro​we ka​me​ry, ale cac​ka, ta​kie ma​leń​kie, mój ko​leś też nie był gor​szy. W uszach tak na​p raw​dę dzwo​n i​ła mi ci​sza. Dziw​n e, żad​n e​go alar​mu, nic kom​p let​n ie. Ale ży​cie uczy, póź​n iej się do​wie​dzia​łem dużo rze​czy na te​mat „kro​je​n ia kwa​dra​tów” i tych alar​mów z tych ich tzw. ci​chym po​wia​do​mie​n iem. Ja pier​do​lę, jacy my by​li​śmy na​iw​n i. Umó​wi​li​śmy się na tzw. krót​ki wpad, bie​rze​my co pod ręką – góra trzy mi​n u​ty i cho​du. Ale Prze​mo ubz​du​rał so​bie, że w ka​sie fi​skal​n ej są na pew​n o ja​kieś pie​n ią​dze i zrzu​cił ją ze sto​łu. Jak opę​ta​n y klnąc i ko​p iąc, my​ślał, że być może otwo​rzy mu się, czy też roz​wa​li ją do​szczęt​n ie i wy​sy​p ią mu się sze​ro​kim stru​mie​n iem pie​n ią​dze. Mó​wię do nie​go, kur​wa Prze​mo do chu​ja, wy​ry​wa​my stąd! Spier​da​laj​my, cza​su nie ma, jesz​cze nas zwi​n ą. Wy​rwa​li​śmy co sił w gi​czach, by​łem strasz​n ie spo​co​n y, sam nie wiem dla​cze​go. Parę me​trów dzie​li​ło nas od sa​mo​cho​du, kur​wa mać, je​ba​n a suka-ra​dio​wóz wprost z re​flek​to​ra​mi na nas, niech to chuj strze​li, co za przy​p ał. Nie, wte​dy już nie było mi do śmie​chu. Ja w jed​n ą stro​n ę, Prze​mo w dru​gą. Po kil​ku​n a​stu me​trach sprin​tu, od​ru​cho​wo obej​rza​łem się, ja pier​do​lę, mają Prze​ma i wał​ku​ją go na gle​bie. Wi​dzia​łem to przez mo​ment, ale mu​sia​łem spier​da​lać co sił w no​gach. Jak naj​da​lej, jak naj​szyb​ciej, nie ma wyj​ścia, mu​sisz być za​wsze jak naj​da​lej od miej​sca gdzie ro​bi​łeś co​kol​wiek, co jest nie tak. Za​wsze. Jak naj​da​lej, spier​da​laj tak jak​by go​n ił cie​bie wście​kły pit​t​bull z ko​le​gą am​sta​fem. Całe szczę​ście, że by​łem tro​chę przed tym na​spi​do​wa​n y, wte​dy moż​n a spier​da​lać i to nie​źle. Bie​gnąc, na do​brą spra​wę też nie​źle spa​n i​ko​wa​łem, bo nie wie​dzia​łem co ro​bić, tu li​czą się ułam​ki chwil, nie ma cza​su na za​sta​n a​wia​n ie się i dłuż​sze roz​my​śla​n ia, co i dla​cze​go, jak i w któ​rą stro​n ę. Na pew​n o wie​dzia​łem jed​n o, spier​da​laj tak aby cię nie do​rwa​li, bo oprócz pa​ło​wa​n ia, to i ko​n iec będę miał za​p ew​n io​n y. Gna​łem jak wa​riat, gdzieś w po​ło​wie dro​gi na ha​wi​rę, to zna​czy do domu, za​czą​łem iść. Pra​wie już do​cho​dzi​łem, skrę​ci​łem za róg, to sta​ło się tak szyb​ko, że na ja​kie​kol​wiek fil​mo​we re​a k​cje było już za póź​n o. Do​sta​łem tak w fa​cja​tę, że zo​ba​czy​łem nie tyl​ko gwiaz​dy, ale całe nie​bo roz​ja​śnio​n e aż do bólu. Ka​za​li mi wsiąść do ra​dio​wo​zu. Za​p y​ta​łem po chwi​li od​de​chu, o co cho​dzi? Je​den z po​li​cjan​tów od​p o​wie​dział – jak ci wy​je​bię, to bę​dziesz wie​dział o co cho​dzi. W tym mo​men​cie mo​głem tyl​ko przy​p usz​czać, że Prze​mo mnie sprze​dał. Po​je​cha​łem z kur​wa​mi na ko​mi​sa​riat. Wsa​dzi​li mnie na celę, by​łem wkur​wio​n y jak chuj, gdy przy​cho​dzi​ła mi myśl, że Prze​mo mógł​by mnie sprze​dać. To nie do wia​ry, mój naj​lep​szy przy​ja​ciel od tylu lat mnie sprze​dał. Mia​łem ocho​tę za​je​bać jego i sie​bie, tak by​łem wkur​wio​n y. Dłu​żej nie mia​łem cza​su na roz​my​śla​n ia, bo przy​szła po mnie ja​kaś kur​wa, ja​kiś sier​żant czy coś tam i za​p ro​wa​dził mnie do naj​gor​sze​go szkie​ła w szkie-łow​n i świa​ta. Co za je​ba​n a men​da z men​tow​n i, śmieć je​ba​n y. Za​czął mnie prze​słu​chi​wać, pro​to​ko​ło​wać, ro​bić róż​n e za​p i​ski. To do​p ie​ro był po​czą​tek. Póź​n iej przy​szedł dru​gi, krzy​czał, wy​ma​chi​wał, cho​dził do​oko​ła mnie. Do​sta​łem ni stąd ni zo​wąd strzał w pape, aż spa​dłem z fi​ko​ła. Póź​n iej jesz​cze raz i jesz​cze raz. Jak tak już się śmieć roz​ocho​cił, to od​ru​cho​wo się za​sła​n ia​łem, żeby tyl​ko nie obe​rwać. Pod​p usz​czał mnie, że​bym sprze​dał Prze​ma – mó​wił, że to on mnie wko​p ał. Opo​wia​dał mi ta​kie rze​czy o któ​rych wie​dzia​łem tyl​ko ja i Prze​mo. Wte​dy uświa​do​mi​łem so​bie, że ta kur​wa je​ba​n a za​je​ba​ła mnie z piz​dy. Tego po nim bym się nig​dy nie spo​dzie​wał. Obie​ca​łem so​bie wte​dy, że go roz​kur​wię jak go tyl​ko spo​tkam je​ba​n e​go szma​cia​rza, no co za kur​wa je​ba​n a, jak tak mógł zro​bić. Ale szkieł mnie pod​p usz​czał cały czas. Do​sko​n a​le wie​dzia​łem o co mu je​bań​co​wi cho​dzi! No ja​sne, że nie zna​leź​li wszyst​kich fan​tów, bo swo​je scho​wa​łem po dro​dze przy sta​rych ga​ra​żach. Peł​n o jest tam

róż​n ych za​ka​mar​ków, sto​sów ce​gieł, dziur, że sa​me​mu moż​n a by​ło​by się zgu​bić. Dru​gi szkieł za​czął mnie prze​ko​n y​wać, uspo​ka​jać, no po​wiedz wresz​cie, daj so​bie spo​kój z tym two​im nie​p o​trzeb​n ym upo​rem, no mów, itd. Wie​dzia​łem o co mu bie​ga. Skąd? Z fil​mów! Je​den uda​je do​bre​go, za​ga​du​je, pro​si, mówi spo​koj​n ie, dru​gi de​n er​wu​je, za​da​je w kół​ko te same py​ta​n ia, pod​p usz​cza, krzy​czy, bije. Je​den uda​je do​bre​go dru​gi złe​go, aż ci się w mó​zgu po​je​bie, za​cznie ci się wszyst​ko plą​tać, po​my​lisz się raz i ko​n iec. Bio​rą cie​bie wte​dy bra​cie na huki – krzy​czą, stra​szą, a ty się pu​cu​jesz do tego i mają cię jak na tacy. Tak to jest jak nie wiesz o co bie​ga, to ci za​gęsz​cza​ją te​mat niby nie​chcą​cy. Ale trze​ba pa​mię​tać, że trze​ba być twar​dym, ta​kie są re​gu​ły jak chcesz w te kloc​ki grać. Mu​sisz być twar​dy, iść w za​p ar​te, do ni​cze​go się nie przy​zna​wać! Kra​dłeś? Nie! Wi​dzia​łem, to by​łeś ty! Nie​p raw​da, to nie ja – może ktos inny? Na pew​n o ty – po​zna​ję cie​bie. Je​że​li to ja, to po​wi​n ie​n em być tam zła​p a​n y, a nie by​łem. Ko​le​ga cie​bie wy​dał! Dziw​n e, bo ja nie mam ko​le​gów! Moż​n a to cią​gnąć w nie​skoń​czo​n ość, ale mogą się wkur​wić i wte​dy, wjeb mu​ro​wa​n y na bank, czy​li jak mó​wi​łem przed​tem – trze​ba być twar​dym i to na​p raw​dę twar​dym! Mo​żesz do​stać wpier​dol pałą po pię​tach lub po ne​rach. Dla​cze​go aku​rat tak? Bo nie wi​dać póź​n iej śla​dów, że do​sta​łeś nie​zły wy​cisk. Ale i tak naj​le​p iej iść w za​p ar​te. Kra​dłeś? Nie! Ale zła​p a​li​śmy cie​bie za rękę! To nie moja ręka! Wy​p rzeć się wszyst​kie​go, bo tak czy in​a ​czej zy​sku​jesz na cza​sie i mo​żesz wszyst​ko na spo​koj​n ie póź​n iej so​bie prze​my​śleć. To nie ja – nic nie wiem – nie pa​mię​tam. Moż​li​we, ale nie pa​mię​tam. Nie wiem – nie by​łem – nie wiem – nie znam ni​ko​go ta​kie​go. Jaki ad​res? Pierw​sze sły​szę, nie wiem, może na in​for​ma​cji ktoś bę​dzie wie​dział. W tym mo​men​cie mo​żesz się spo​dzie​wać, że do​sta​n iesz strza​ła w pape. Naj czę​ściej tak bywa, no i tym ra​zem też tak było. Pod​n io​słem się już ko​lej​n y raz, kie​dy upa​dłem ra​zem z krze​słem. Szkieł nie​stru​dze​n ie pró​bo​wał mnie prze​ko​n y​wać w dal​szym cią​gu, ro​biąc swo​je nie ro​bią​ce na mnie wra​że​n ia ko​lej​n e wy​wo​dy. Chciał mnie prze​ku​p ić swo​ją bez​sen​sow​n ą gad​ką. Strze​lał na​wij​kę – ja się tyl​ko śmia​łem – chy​ba go po​je​ba​ło. Je​den z nich za​dzwo​n ił po mo​je​go ojca in​for​mu​jąc go o wszyst​kim. Po prze​słu​cha​n iu pod​p i​sa​łem te ich ze​zna​n ia, do​kład​n ie je czy​ta​jąc przed​tem, bo cza​sa​mi mogą coś do​p i​sać i wte​dy dupa zim​n a. Pod​p i​sa​łeś? To masz ja​kieś pre​ten​sje? Zna​my te ich kan​ty, oj zna​my. Wszedł oj​ciec, był strasz​n ie wku​rzo​n y, rzu​cił do mnie ja​kieś dwa może trzy zda​n ia i wy​szedł. Póź​n iej mia​łem kon​wój do Izby Dziec​ka, póź​n iej mie​li mnie prze​wieźć do za​kła​du. Po​zna​łem kil​ku faj​n ych ko​le​si na izbie, tro​chę po​ga​da​li​śmy, były też dwie dziew​czy​n y. Za​dzwo​n i​łem do Ka​ro​li​n y, opo​wie​dzia​łem jej wszyst​ko, nie chcia​ła w to uwie​rzyć. Do​sko​n a​le wie​dzia​ła ja​ki​mi je​ste​śmy przy​ja​ciół​mi od lat. Po​ło​ży​łem się spać, ale nie mo​głem za​snąć, roz​my​śla​łem. Roz​my​śla​łem cały czas o tym co się wy​da​rzy​ło i jak tak to mo​gło się skoń​czyć. My​śla​łem o Prze​mo, nie mo​głem zro​zu​mieć, jak on mi to mógł zro​bić. Był dla mnie jak brat, był kimś dla mnie – kimś kogo moż​n a na​śla​do​wać, ale stał się kur​wą i kon​fi​den​tem, wie​dzia​łem, że to się sta​ło przez Prze​ma. Mia​łem po​je​ba​n e sny, je​den z nich jesz​cze za​p a​mię​ta​łem. Po​sze​dłem do dys​ko​te​ki, aby po​szu​kać go i się ze​mścić, szu​ka​łem i nie mo​głem zna​leźć. Nie ba​wi​łem się tak jak za​wsze, by​łem przy​gnę​bio​n y. Do​oko​ła wszy​scy się ba​wi​li i śmia​li, po​ka​zu​jąc mnie pal​ca​mi i ki​wa​jąc gło​wa​mi. Tak jak​by chcie​li po​wie​dzieć – pa​trz​cie to ten fra​jer, któ​ry my​ślał na​iw​nie, że ist​n ie​je przy​jaźń. Pa​trzy​łem i my​śla​łem, co wy mo​że​cie wie​dzieć, stra​ci​łem naj​lep​sze​go ko​le​sia. Całą noc sie​dzia​łem i pi​łem nie mo​gąc wy​rzu​cić tej my​śli z gło​wy. Wte​dy zo​ba​czy​łem jak zbli​ża się do mnie Prze​mo, ale ja​koś nie może do mnie dojść. Wte​dy wszy​scy pa​trzą w na​szym kie​run​ku i strasz​n ie za​czy​n a​ją się śmiać i krzy​czeć jak na ja​kimś me​czu

pił​ki noż​n ej. Nie wy​trzy​ma​łem wte​dy i ze​rwa​łem się bie​gnąc w jego kie​run​ku, wi​dząc te wszyst​kie dziw​n ie wy​krzy​wio​n e twa​rze, te dziw​n e gry​ma​sy i wy​szcze​rzo​n e zęby. Bie​gnę i czu​ję, że spa​dam w ot​chłań, ciem​n ą i bez dna i tyl​ko sły​szę ten śmiech. Obu​dzi​łem się strasz​n ie zla​n y po​tem, uff to tyl​ko sen, po​my​śla​łem. Do rana już nie mo​głem za​snąć. Na izbie sie​dzia​łem aż pięć dni i jesz​cze dwa do​dat​ko​we prze​słu​cha​n ia, oczy​wi​ście, Po​li​cja mnie za​bie​ra​ła i od​wo​zi​ła. Pięć dni w ocze​ki​wa​n iu na kon​wój. Gdzieś, oko​ło ósmej, po śnia​da​n iu mia​łem kon​wój do za​kła​du. Na po​cząt​ku by​łem jesz​cze tak ja​koś dziw​n ie tym oszo​ło​mio​n y, jak​by to mnie nie do​ty​czy​ło. Nie chcia​łem do​p u​ścić my​śli, że to już ko​n iec, że znów się za​cznie „od​ra​bia​n ie za​dań do​mo​wych”. Jed​n ak to była praw​da, któ​ra była moją naj​więk​szą po​raż​ką w moim do​tych​cza​so​wym ży​ciu. Na po​wi​ta​n ie w za​kła​dzie do​sta​łem wpier​dol gumą za to, że nie wró​ci​łem nor​mal​n ie tyl​ko mnie przy​wieź​li po od​p ier​do​lo​n ych nu​me​rach, mnie to na do​brą spra​wę pier​do​li​ło, to był chuj, mógł​bym taki wpier​dal do​sta​wać co​dzien​nie. Wo​lał​bym, żeby nie​p raw​dą było to, że Prze​mo to ka​p uś. Ro​dzi​n a prze​sta​ła kon​tak​to​wać się ze mną. Zero te​le​fo​n ów, zero li​stów czy cze​go​kol​wiek. W pew​n ym sen​sie było to do prze​wi​dze​n ia i mu​sia​łem się z tym po​go​dzić, za​p o​wie​dzie​li, że na świę​ta nie we​zmą mnie i nie mam co na to li​czyć. Nie li​czy​łem na to, bo i tak by mnie z za​kła​du nie pu​ści​li, a poza tym sę​dzi​n a też nie jest w cie​mię bita. Wąt​p ię, żeby wy​ra​zi​ła na wy​jazd zgo​dę. Ra​czej to było po​su​n ię​cie mo​ich sta​rych, jaką to niby te​raz mam karę, że oni o tym de​cy​du​ją, wy​sła​łem list, żeby mi wy​ba​czy​li te spra​wy, ale nie otrzy​ma​łem od​p o​wie​dzi. Jed​n ak sio​stra na​p i​sa​ła do mnie, że wszyst​ko bę​dzie do​brze i mam się trzy​mać. Czas do świąt Bo​że​go Na​ro​dze​n ia bar​dzo mi się dłu​żył, do​sko​n a​le wie​dzia​łem, że je spę​dzę w za​kła​dzie. Nie ro​bi​łem so​bie na​dziei, aż tak głu​p i nie by​łem. Przy​szedł czas wy​jaz​dów in​n ych wy​cho​wan​ków, wte​dy do​p ie​ro się robi ku​rew​sko przy​kro, nie​wy​obra​żal​n ie przy​kro. Wy​jeż​dża​ją, a ty kur​wa za​je​ba​n a mać, zo​sta​jesz jak ja​kiś je​ba​n y pier​do​lo​n y fi​lut i na to wszyst​ko tyl​ko pa​trzysz za​ci​ska​jąc zęby. Trze​ba być twar​dym, wiem, już o tym mó​wi​łem – mu​sisz być twar​dy, nie masz wyj​ścia. Za​czę​ło mi od​p ier​da​lać, źle się za​cho​wy​wa​łem, po pro​stu wszyst​ko mia​łem w chu​ju. Świę​ta Bo​że​go Na​ro​dze​n ia i Syl​we​ster ja​koś zle​cia​ły. Za​czę​li wra​cać ko​le​dzy z prze​p u​stek. Znów było za​je​bi​ście, każ​dy coś no​we​go opo​wia​dał. Dwóm ziom​kom z ko​mar​ki opo​wie​dzia​łem swo​ją hi​sto​rię, stwier​dzi​li, że z Prze​ma to nie​zły fra​jer i kur​wa sko​ro sprze​dał naj​lep​sze​go ko​le​gę. Stra​ci​łem przez nie​go tyle rze​czy. Za​czę​ła się na​uka. Za​czą​łem się za​sta​n a​wiać, czy nie le​p iej dać so​bie spo​kój cho​ciaż na ra​zie z od​pier​da​la​n iem nu​me​rów, czy nie przy​cza​ić się cho​ciaż na tro​chę? Po​sta​n o​wi​łem do​brze się uczyć, żeby ro​dzi​n a mi wy​ba​czy​ła. Być może za​czął​bym wszyst​ko na nowo? Po dwóch mie​sią​cach na​p i​sa​łem do mamy i wy​sła​łem spis mo​ich ocen po​świad​czo​n ych przez szko​łę. Po kil​ku dniach otrzy​ma​łem od​p o​wiedź, od​p i​sa​ła, że bar​dzo się z tego cie​szy, z ocen i do​bre​go za​cho​wa​n ia, ma na​dzie​ję, że nie spra​wię jej już wię​cej za​wo​du. Obie​ca​ła wziąć mnie na Świę​ta Wiel​ka​n oc​n e. Bar​dzo się wte​dy ucie​szy​łem, nie mo​głem do​cze​kać się chwi​li, kie​dy po​ja​dę do domu. Chcia​łem po​ga​dać jak naj​szyb​ciej z moją dziew​czy​n ą. Do​sta​łem od niej list, gdzie mi wy​tłu​ma​czy​ła, że Prze​mo mu​siał tak zro​bić, na​p i​sa​ła, że strasz​n ie go stłu​kli i nie wy​trzy​mał. Pro​si​ła aby mu wy​ba​czyć, bo praw​dzi​wa przy​jaźń, to też musi ta​kie rze​czy prze​trwać jako swo​istą pró​bę. Po​cząt​ko​wo chcia​łem o Prze​mo za​p o​mnieć, ale nie mogę i jak po​ja​dę do domu, to spró​bu​ję się z nim spo​tkać i po​roz​ma​wiać. Być może bę​dzie​my mo​gli znów być przy​ja​ciół​mi i bę​dzie tak jak kie​dyś. Każ​dy z nas po​p eł​n ia w ży​ciu błę​dy i nie wszyst​ko jest tak na​p raw​dę za​leż​n e od nas. Ale bę​dzie mu​siał mi obie​cać, że już nig​dy nie

zro​bi mi ta​kie​go świń​stwa. Chy​ba to jest naj​gor​sza rzecz stra​cić przy​ja​cie​la. Sie​dzę w za​kła​dzie i od​li​czam dni do wa​ka​cji. Nie chciał​bym już nic złe​go ro​bić. Nie wiem, spró​bu​ję, ale czy to się mi uda? Kie​dy o tym tak my​śla​łem, nie wie​dzia​łem jesz​cze jak bar​dzo się mylę, jak trud​n e jest to, co dla in​n ych jest cał​kiem ła​twe. W mię​dzy​cza​sie do​wie​dzia​łem się, że Ka​ro​li​n a dała ja​kie​muś ko​le​sio​wi dupy w skła​dzie przy tar​ta​ku, gdzie ją sam tam py​ka​łem, zna​łem ko​le​sia, jest przy​p a​ko​wa​n y i ma kasę, przy​ją​łem to o dzi​wo spo​koj​n ie, chy​ba mi na niej nie za​le​ża​ło. Nie zmie​n ia to fak​tu, że to była zwy​kła zdzi​ra, zwy​kła szma​ta. Je​bał ją pies, je​ba​ła cała wieś. Prze​p ust​ki na świę​ta nie do​sta​łem. Wy​je​cha​łem do​p ie​ro na wa​ka​cje, do​brze pod ko​n iec czerw​ca.

Rozdział II

Li​p iec, upał jak smok – na nie​bie ku​rew​sko świe​ci​ło słoń​ce, sie​dzie​li​śmy przy sto​li​ku są​cząc le​n i​wie bro​wa​ra. Za​sta​n a​wia​li​śmy się, co bę​dzie​my ro​bić w te na​sze wol​n e wa​ka​cje. Wie​dzia​łem, że bę​dzie za​je​bi​ście, ale nie by​li​śmy do koń​ca zde​cy​do​wa​n i, do​kąd się wy​bie​rze​my. Kum​p el za​su​ge​ro​wał, że mo​gli​by​śmy wy​je​chać do Nie​miec, wy​je​bać tro​chę haj​su, bo tam ła​two idzie za​ła​twić kasę. On mó​wił ja prze​ry​wa​łem po​da​jąc lep​sze wg mnie po​my​sły. Ja mó​wi​łem on prze​ry​wał swo​im, no co ty? Od​je​ba​ło ci? A nie le​p iej po​je​chać do… no co ty? Od​je​ba​ło ci? Przy ko​lej​n ym i po ko​lej​n ym pi​wie zde​cy​do​wa​li​śmy – po​je​dzie​my nad mo​rze. Po​sze​dłem do domu i za​czą​łem my​śleć co za​brać ze sobą i co naj​waż​n iej​sze jak skrę​cić sta​rych na szmal. Spa​ko​wa​łem co trze​ba z rze​czy i po​sze​dłem do po​ko​ju sta​rych, żeby po​in​for​mo​wać ich o swo​ich za​mia​rach. Wiem, że to śmiesz​n ie brzmi, ale obie​ca​łem im się tro​chę po​sta​rać nie wkur​wiać bez po​trze​by i… no, po​trze​bo​wa​łem prze​cież kasy. Po​wie​dzia​łem o swo​im wy​jeź​dzie nad mo​rze, sta​rzy jak mo​głem przy​p usz​czać za​p a​dli w dłuż​sze odrę​twie​nie, stąd też mogę tyl​ko przy​p usz​czać, skąd się bie​rze na​zwa nie​to​p e​rze. Ale spo​koj​n ie, jesz​cze się nie cze​p ia​li. Za​czę​li się za​sta​n a​wiać. Tak jak po​wie​dzia​łem, po dłuż​szej chwi​li mat​ka od​p o​wie​dzia​ła, że mogę po​je​chać, ale pie​n ię​dzy to ona dużo nie może mi dać i mam szyb​ko wra​cać. Wie​dzia​łem też do​sko​n a​le, że się zgo​dzą, bo zna​li ro​dzi​ców Rad​ka mo​je​go ko​le​sia, wie​dząc, że z Prze​mem tym psem to już prze​szłość. Po​sze​dłem jesz​cze do Rad​ka, tro​chę za​czę​ło mnie no​sić. Prze​cież trze​ba było jesz​cze omó​wić szcze​gó​ły, po​sta​n o​wi​li​śmy przy bro​war​ku – je​dzie​my do Ust​ki. Po​szli​śmy póź​n iej do jed​n e​go ko​le​sia za​ła​twić „staw”, no do cho​le​ry mu​si​my prze​cież po dro​dze coś kon​kret​n e​go przy​ja​rać, wszyst​ko od​by​ło się okey i zwi​n ę​li​śmy się do cha​ty, no po pro​stu spać. Po​ło​ży​łem się spać, ale nie mo​głem za​snąć – my​śla​łem jak to bę​dzie, bę​dzie wy​je​ba​n ie, chy​ba nie​źle po​rzą​dzi​my, tak my​śla​łem. Wcze​śnie rano obu​dzi​ło mnie, kur​wa, wa​le​n ie do drzwi. Był to Ra​dek. – Co ty kur​wa tak na​p ier​da​lasz w te je​ba​n e drzwi? – py​tam się go. – Jaz​da, kur​wa, mamy nie​ca​łą go​dzi​n ę do po​cią​gu! – wy​darł się jak chuj. Ja pier​do​lę, jak wy​star​to​wa​łem, a tak mi się do​brze spa​ło. Tro​chę cza​su mi​n ę​ło, ale względ​n ie szyb​ko się zwi​n ę​li​śmy bie​giem na sta​cję. Zdy​sza​n i jak dzi​kie świ​n ie wpa​dli​śmy do po​cią​gu, a pot nam się lał po ja​jach. By​li​śmy i tak za​do​wo​le​n i, że wresz​cie ru​sza​my, że jadę na za​je​bi​ste moje wa​ka​cje. By​li​śmy w pu​stym prze​dzia​le i tak ogól​n ie z tego wszyst​kie​go po​szli​śmy przy​ja​rać tro​chę tra​wy do ki​bla. Na​bi​li​śmy za​je​bi​stą lufę. To​wa​rek był nie​zły, pierw​sza kla​sa w prze​ci​wień​stwie do na​sze​go wa​go​n u. Po zja​ra​n iu, nie tyl​ko było nam tak ja​koś lek​ko i we​so​ło, ale strasz​n ie nas no​si​ło. Cho​dzi​li​śmy so​bie po po​cią​gu, za​glą​da​jąc do prze​dzia​łów, pa​trząc na​tar​czy​wie na cyc​ki lep​szych dup, wy​cią​ga​jąc do nich ję​zy​ki. Cho​dzi​li​śmy i ten luz był za​je​bi​sty. Luz na za​sa​dzie, a chuj mnie to wszyst​ko te​raz ob​cho​dzi. Wszyst​ko sta​ło się pro​ste i przej​rzy​ste. Tra​fi​li​śmy na prze​dział, gdzie sie​dzia​ły dwie za​je​bi​ste dup​cie. Jed​n a z nich mia​ła za​je​bi​ście ciem​n e wło​sy i na​p raw​dę za​kur​wi​sty biust. Na​praw​dę, ta​kie​go jesz​cze nie wi​dzia​łem, no po pro​stu po​ezja. No ja​sne, że od razu mi wpa​dła w oko. Jak mgnie​n ie oka prze​szła myśl, ale bym ją wy​je​bał… Za​czę​li​śmy tro​chę ga​dać do

nich, póź​n iej już się przy​sie​dli​śmy, za​czę​li​śmy ba​jer. Były bar​dzo miłe no i na lu​zie i o to nam cho​dzi​ło. Ta, któ​ra mnie się spodo​ba​ła mia​ła na imię Ilo​n a, a ta dru​ga Ka​sia. Oka​za​ło się, że je​dzie​my w to samo miej​sce. Po pro​stu bom​ba dla mnie. Za​trzy​ma​li​śmy się na ko​lej​nej sta​cji, ja​kiś typ cho​dził z pi​wa​mi, ku​p i​li​śmy kil​ka fla​szek, a co. Po na​stęp​n ej go​dzi​n ie uda​ło nam się je tro​chę po​ma​cać, póź​n iej po​wie​dzie​li​śmy, że idzie​my przy​p a​lić traw​kę. Wca​le nie były zdzi​wio​n e, po​szli​śmy wszy​scy przy​je​bać to​war. Wszy​scy so​bie ja​ra​li​śmy i śmia​li​śmy się. Ilo​n a była kom​p let​n ie uja​ra​n a, wi​docz​n ie bro​war ją roz​ło​żył. Za​czę​ła wy​mio​to​wać. Ra​dek z Kaś​ką wy​szli do prze​dzia​łu. Pa​trzy​łem czy kon​tak​tu​je czy też nie, ale nie było naj​go​rzej. Póź​n iej zdję​ła majt​ki tak so​bie bez żad​n e​go tam za​że​n o​wa​n ia i za​czę​ła si​kać na klo​p ie. Kie​dy się pod​n o​si​ła, za​chwia​ła się gdy po​ciąg przy​ha​mo​wał i chcą nie chcąc opar​ła się o mnie. Na​wet te​raz nie wiem jak to było do​kład​n ie, ale moja re​a k​cja była zbyt in​stynk​tow​n a, aby my​śleć, od​wró​ci​łem ją gwał​tow​n ie pa​trząc na jej dupę. W tym szyb​kim szarp​n ię​ciu, nie zo​sta​ło jej już nic jak od​ru​cho​wo chwy​cić się umy​wal​ki. Strasz​n ie w mo​men​cie by​łem nie​sa​mo​wi​cie na​p a​lo​n y, roz​p ią​łem roz​p o​rek. Nie wie​dzia​łem czy to ona chcia​ła czy rze​czy​wi​ście ja ją gwał​cę. To te​raz nie było waż​n e, czu​łem się za​je​bi​ście wy​zwo​lo​n y, czu​jąc jak mój ku​tas wni​ka w nią raz za ra​zem w za​je​bi​stym nie​sa​mo​wi​tym tem​p ie. Ten jej cięż​ki od​dech, te wspól​n e go​rą​co, któ​re mi pul​so​wa​ło w kro​ku. Póź​n iej już po tym, dłu​go jesz​cze ją trzy​ma​łem w ob​ję​ciu, nie wie​dząc co po​wie​dzieć nie tyl​ko jej, ale sa​me​mu so​bie. Po po​wro​cie do prze​dzia​łu jesz​cze obo​je do​cho​dzi​li​śmy do sie​bie. Te​raz do​p ie​ro za​czę​li​śmy od​czu​wać wy​p a​lo​n ą tra​wę i wy​p i​ty bro​war. Spoj​rza​łem na Rad​ka, wi​dać, że źle się czuł, gdyż był bla​do zie​lo​n y, a może na​wet fio​le​to​wy. Pa​trząc na Kaś​kę, na​wet nie mu​sia​łem zga​dy​wać, że na​wet jak​by coś chcie​li wy​wi​n ąć to nie tym ra​zem. Tro​chę by​łem dum​n y z sie​bie, no z tego wszyst​kie​go. Nie​ca​łe dwie go​dzi​n y, może tro​chę wię​cej cza​su znam dup​cie, a już ją prze​le​cia​łem. Ra​dek za​czął coś tam beł​ko​tać, że ta mie​szan​ka go roz​ło​ży​ła, póź​niej też po​szedł, no tak my​ślę, rzy​gać. Ilo​n a z tymi swo​imi wiel​ki​mi cyc​ka​mi była na​p raw​dę nie​zła. Pa​trzy​łem na nią i my​śla​łem – chy​ba to praw​da, że ma​n iu​ry z du​ży​mi cyc​ka​mi szyb​ciej dają dupy niż inne. Moż​n a par​sk​n ąć na​wet ze śmie​chu, bo wy​n i​ka z tego, że te co ro​bią so​bie si​li​ko​n o​we i chcą mieć duże, to chy​ba chcą się wię​cej ru​chać. Duże cyc​ki, więk​szy pod​ryw, więk​sze pier​do​le​n ie. Może i nie więk​sze, ale częst​sze, o to kur​wy je​ba​n e. Rów​n a​n ie jest pro​ste, no nie? Tak so​bie roz​my​śla​łem pa​trząc na Ilon​kę i tym sa​mym też do​cho​dząc do sie​bie, no, jako tako. Mi​n ę​ło gdzieś oko​ło, no nie wiem, ale zle​cia​ło i mu​sie​li​śmy już wy​sia​dać. Dziew​czy​n y już tro​chę oprzy​tom​n ia​ły, lub tyl​ko nam się tak wy​da​wa​ło. Ra​czej nie czu​ły się naj​le​p iej, bo mia​ły pro​blem, żeby wy​siąść. No ja​sne, że po​mo​gli​śmy im się wy​gra​mo​lić i usa​do​wić je na pe​ro​n o​wej ław​ce. Usia​dły na ław​ce mó​wiąc, że​by​śmy so​bie po​szli, bo one nie mają siły czła​p ać gdzie​kol​wiek. Obie​ca​ły, że gdzieś się na pew​n o spo​tka​my na pro​me​n a​dzie lub w ja​kimś pu​bie. To hej, nar​ka, po​ki​wa​li​śmy im żar​to​bli​wie chu​s​tecz​ka​mi. Moja aku​rat była jesz​cze mo​kra, mu​sia​łem go prze​cież w coś wy​trzeć. Po​że​gna​li​śmy się z dziew​czy​n a​mi uda​jąc się bez​p o​śred​n io nad mo​rze. Ja​sne, że to było ko​niecz​n e, pierw​sze przy​wi​ta​n ie się z na​szym ko​cha​n ym mo​rzem. Póź​n iej pole na​mio​to​we. Prze​szli​śmy się tak​że po uli​cach, prze​cho​dząc obok skle​p ów, klu​bów, no i dys​ko​tek. W por​cie nie​da​le​ko kei, dys​ko​te​ka od 21 i ta aku​rat by nam le​ża​ła. Przyj​dzie​my, tak so​bie obie​ca​li​śmy. Po dro​dze ape​tyt nam do​p i​sy​wał i wci​n a​li​śmy co się dało. Raz ryby, to znów go​fry, póź​n iej plac​ki. Tak, tak, po przy​p a​le​n iu chce się strasz​n ie wpier​da​lać. Po​sta​n o​wi​li​śmy jed​nak wró​cić do na​mio​tu, aby tro​chę się kim​n ąć i wy​p o​cząć. Tak też ucie​li​śmy ko​ma​ra. No

tak, jak się pier​dol​n ę​li​śmy, to tak nas za​stał ra​n ek. Do kur​wy nę​dzy, jak nas bo​la​ły gło​wy, pierw​sze wy​rzy​gać, dru​gie na​p ić się cze​goś zim​n e​go, trze​cie wziąć ta​blet​kę prze​ciw​bó​lo​wą, czwar​te wy​rzy​gać. Nie wiem co nas tak roz​ło​ży​ło, ale sta​wiam na to, że za dużo mie​sza​li​śmy żar​cie, no i te do​dat​ko​we bro​wa​ry. Po pią​te – wy​rzy​gać. Po po​dwój​n ym ta​kim eta​p ie, wal​n ę​li​śmy się na ma​te​ra​ce, le​żąc jak sztyw​n ia​ki do póź​n e​go po​p o​łu​dnia. Hm, a chcie​li​śmy jesz​cze wczo​raj iść na dys​ko​te​kę. Przez uła​mek chwi​li za​sta​n o​wi​łem się jak czu​ją się na​sze ma​n iu​ry z po​cią​gu, praw​do​p o​dob​n ie rów​n ież pod​le i pół​sz​tyw​n e. Póź​n iej po​szli​śmy się wy​ką​p ać w mo​rzu, tak naj​zu​p eł​n iej wie​czo​rem i na ocu​ce​n ie na​szych zwłok. Prze​bra​li​śmy się i wy​je​ba​li​śmy na im​p rez​kę do dys​ko​te​ki w por​cie. Tak na​p raw​dę, to praw​dzi​we ży​cie w nad​mor​skiej miej​sco​wo​ści za​czy​n a się póź​n ym wie​czo​rem, tęt​n iąc całą noc. Pra​wie każ​dy ma​ło​lat cho​dził na​je​ba​n y, albo po bro​wa​rze, albo po traw​ce, być może też cho​dzi​li na​je​ba​n i jesz​cze czym in​n ym. We​szli​śmy do dys​ko​te​ki, z ze​wnątrz wy​glą​da​ła na śred​n io cie​ka​wą, ale w środ​ku była wy​je​ba​n a nie​źle. Usie​dli​śmy przy sto​li​ku, za​mó​wi​li​śmy bro​war, a jak. Przy​ja​ra​li​śmy szlu​gi, no i ob​cin​ka po sto​li​kach ja​kie sie​dzą szmu​le i ma​n iu​ry jak kto woli. Za​czę​li​śmy roz​ma​wiać i ko​men​to​wać co wi​dzi​my i któ​rą by się wy​ru​cha​ło. Po dru​gim bro​wa​rze, przy​szpi​li​ło mnie, mu​sia​łem iść na bar​dach od​lać się. Pra​wie przy​p ad​ko​wo zer​k​n ą​łem gdzieś w bok i zo​ba​czy​łem ko​le​siów ła​du​ją​cych so​bie w ka​n ał. Le​jąc na por​ce​la​n ę, za​sta​n a​wia​łem się, czy przy oka​zji, to zna​czy nie w tym mo​men​cie, też nie za​je​bać so​bie po ka​blach. Tak naj​ogól​n iej, nig​dy tego wcze​śniej nie ro​bi​łem. Oczy​wi​ście, zna​łem parę go​ści, któ​rzy bra​li w ten spo​sób róż​n e rze​czy, żeby od​czuć nie​złe​go kopa, bra​li i to nie​źle. Mó​wi​li mi wte​dy, kur​wa to jest to cze​go szu​ka​li​śmy. – Po​wiedz, jak to jest na​p raw​dę, bo sły​sza​łem, że nie​cie​ka​wie, nie ma żad​n ych ha​lu​n ów i tak da​lej. – Kur​wa ko​leś, mó​wię ci, za​je​bi​ście jest, od​p ły​wasz po pro​stu i jest ci na​p raw​dę ko​leś za​je​bi​ście, po pro​stu do​brze. – Do​brze? To zna​czy jak? – za​p y​ta​łem – tak jak przy ru​cha​n iu – tak do​brze? – Ko​leś, kur​wa, przy cen​cie, to ru​cha​n ie wy​sia​da, nie ma po​rów​n a​n ia, po pro​stu ko​leś pły​n iesz so​bie w chuj, jest ci wszyst​ko obo​jęt​n e. Do​brze ci jest, kur​wa, ko​leś, tak za​je​bi​ście ko​leś, kur​wa, że chuj z tym wszyst​kim ko​leś. Chuj z tym wszyst​kim z tym ca​łym sy​fem, po pro​stu kur​wa, ko​leś, jest ci do​brze, ko​leś, po pro​stu do​brze – mó​wił. Ale spo​ko już z tym. Zna​łem też li​ce​a li​stów z mo​je​go po​dwór​ka z tak zwa​n ych do​brych do​mów, któ​rzy na​p ier​da​la​li pro​chy to​tal, w żyłę też. Trzy, czte​ry, wię​cej razy – aż się pro​si​li żeby zo​stać praw​dzi​wy​mi ćpu​n a​mi i nic. Za każ​dym ra​zem rzy​ga​li, źle się czu​li, cali po​ła​ma​n i z ku​rew​skim bó​lem brzu​cha i gło​wy. Za każ​dym cen​tem szu​ka​li tego wła​śnie „cze​goś”, co za​p ew​n i im fan​ta​stycz​n e prze​ży​cie, no i chuj. Skąd wiem? Po pro​stu wiem, byli z mo​je​go po​dwór​ka jak po​wie​dzia​łem. Po​n oć, tak sły​sza​łem, że w mo​men​cie, kie​dy sku​masz, że nie po​wi​n ie​n eś brać, to już aku​rat mu​sisz. Mu​sisz brać, bo in​a ​czej się prze​krę​cisz, no i chuj i po to​bie. Chy​ba, że przy​ja​rzysz, żeby rze​czy​wi​ście prze​stać we wła​ści​wym mo​men​cie, ale w któ​rym mo​men​cie jest ten mo​ment? Nie wiem, tak mi się te​raz wy​da​je. Spłu​ka​łem, wy​sze​dłem z ki​bla. Po​wie​dzia​łem o mo​ich ki​blo​wych roz​my​śla​n iach Rad​ko​wi no i się zdzi​wi​łem. Stwier​dził jed​n ak, że to do​bry po​mysł – wal​n ął mnie w ple​cy aż się przy​gią​łem. Przy​cza​iłem się na ta​kie​go jed​n e​go ko​le​sia, któ​ry przed​tem roz​ma​wiał z tymi z co ich w ki​blu wi​dzia​łem.

– Nie ma kło​p o​tu – rzu​cił krót​ko – za ile? Wie​cie co, po​wie​dział po chwi​li – wła​ści​wie mnie to chuj ob​cho​dzi co z tym zro​bi​cie, ale da​ruj​cie so​bie ka​n ał, je​że​li pierw​szy raz here chce​cie wziąć. – Sprze​dasz nam? – spy​ta​łem – No ja​sne, ale le​p iej wża​chaj​cie ją – tu szep​n ął mi kil​ka zdań. Po chwi​li od​li​czy​li​śmy mu kasę i wy​szli​śmy z dys​ki. Uda​li​śmy się w kie​run​ku kei, prze​szli​śmy ka​mien​n y mur i w stre​fie z za​ka​zem ką​p ie​li, co nas nie​sa​mo​wi​cie roz​ba​wi​ło, chcie​li​śmy so​bie przy​je​bać. Nie​ste​ty, tak ku​rew​sko wia​ło, że hery prak​tycz​n ie by​śmy i tak nie pod​grza​li. Praw​do​p o​dob​n ie by​śmy mie​li ją w piz​du z gło​wy. Scho​wa​li​śmy się więc w drew​n ia​n ej prze​bie​ral​n i, gdzie tyl​ko czu​łem smród mo​czu. Za​p ew​n e każ​dy się tam od​szczy​wał i też tak ku​rew​sko wa​li​ło. Ale je​bał to pies. By​łem tak pod​eks​cy​to​wa​n y, że sam bym się tam z nie​cier​p li​wo​ści od​lał. Przy​znam się, że mia​łem nie​złe​go stra​cha, że coś mi się sta​n ie. Po pod​grza​n iu, wża​cha​li​śmy ją. Tro​chę po​czu​łem dziw​n e cie​p ło w no​cha​lu i ta​kie jak​by szarp​n ię​cie w gło​wie. Od​ru​cho​wo ze​rwa​łem z szy​ji mój ulu​bio​n y łań​cu​szek. Chwi​lę było spo​koj​n ie, wła​ści​wie to były ułam​ki se​kund gdy od​czu​łem kopa. Po pew​n ej chwi​li wszyst​ko za​czę​ło się jak gdy​by za​p a​dać, czu​łem, że coś wcią​ga mnie w sie​bie, jak​by w dół, a ja pró​bo​wa​łem wyjść, ale nie mo​głem. Tak jak​bym od​p ły​wał przy do​brym na​je​ba​n iu się wódą. Tak ku​rew​sko przy​jem​n ie i bło​go, czu​łem się taki jak​by mięk​ki i chy​ba bym na​wet paru kro​ków nie zro​bił. Po​dob​n ie, ale nie tak samo, zresz​tą nie je​stem w sta​n ie tego opi​sać do​kład​n ie. Mia​łem ta​kie od​czu​cie, że to trwa i trwa, a może to była chwi​la? Póź​n iej do​kład​n ie wie​dzia​łem, że jed​n ak nie. Prze​cież nie pa​trzy​łem na ze​ga​rek. Pa​mię​tam, że Ra​dek po​biegł w kie​run​ku brze​gu i wal​n ął się jak dłu​gi i le​żał, nie ru​sza​jąc się wca​le. Po​tem mó​wił, że strasz​n ie się bał tego pierw​sze​go razu. Biegł bo so​bie wkrę​cił, że goni go jego oj ciec i krzy​czy: co ty ro​bisz mój synu? Co ty ro​bisz? Sie​dzie​li​śmy na tym pia​chu obok sie​bie nie​sa​mo​wi​cie przy​mu​le​n i. Nie wiem do​kład​n ie jak do​szli​śmy do pola na​mio​to​we​go, kur​wa, nor​mal​n ie to ka​wał dro​gi. Póź​n iej rzy​ga​li​śmy, zresz​tą non stop. Naj​p ierw Ra​dek, póź​n iej ja. Ku​rew​sko źle się czu​li​śmy. Trzy​ma​ło nas aż do, no, pra​wie do póź​n e​go po​p o​łu​dnia. Tak za​sad​n i​czo by​wa​ło go​rzej. Je​że​li cho​dzi o od​czu​cia to jest po​dob​n ie jak z pi​ciem wód​ki. Pi​jesz, żeby było we​so​ło i przy​jem​n ie, po​tem klniesz, po co tyle chla​łeś. Łeb pęka i rzy​gasz żół​cią, je​steś zdo​ło​wa​n y fi​zycz​n ie to​tal​n ie. Skro​n ie bolą, oczy bolą, z ryja ci śmier​dzi, żo​łąd​ka nie masz i w ogó​le do bani całe na​za​jutrz, je​że​li już zdą​żysz się za​lać do pół​n o​cy. Dzień po – o ja​ra​n iu szlug za​p o​mnij. Tyl​ko ktoś wspo​mni o szlu​gach, niech na​wet będą te lep​sze, na​tych​miast czu​jesz, że chcesz rzy​gać i… rzy​gasz. Cały je​ba​n y dzień spę​dzasz w ob​ję​ciach z ki​blem i rzy​gasz. Na​wet nie my​ślisz, że ten ki​bel po​wi​n ien ktoś umyć. Bez prze​rwy rzy​gasz, no z ma​ły​mi prze​rwa​mi. My​ślisz, kur​wa po co ja wczo​raj tyle pi​łem? Po tym py​ta​n iu naj​czę​ściej robi ci się jesz​cze go​rzej i znów rzy​gasz. Jak nie masz czym to rzy​gasz żół​cią, póź​n iej krwią. Rzy​gasz na okrą​gło. Rzy​gasz i rzy​gasz – uhe – eee – uhe – eee – uhe – eeeehy​hy. Aha, na czym skoń​czy​łem? Do​tar​li​śmy wresz​cie do na​mio​tu. Wal​n ę​li​śmy się jak kło​dy, ale nie ma​jąc ocho​ty spać. Rano, no nie było to ta​kie rano, cho​ciaż tak mi się wy​da​je bu​dzi​łem się wie​lo​krot​n ie. Nie chcia​ło nam się nic, by​li​śmy za​je​bi​ście zje​ba​n i jak ba​n a​n y z Gór​n ej Wol​ty. No i te rzy​ga​n ie, niech to chuj strze​li. Tak czy in​a ​czej do​tar​li​śmy tak mę​cząc się nie​sa​mo​wi​cie ra​zem z dniem do plus mi​n us do​bre​go pod​wie​czor​ka. Oczy​wi​ście mó​wię o tym jako o ozna​cze​n iu cza​su, bo my nie​ste​ty trud​n o i skrom​n ie, mle​ko i su​che bu​łecz​ki, no może pół na gło​wę. To co mogę po​wie​dzieć, to po​le​-

cam mle​ko. Mle​ko za​wsze ra​to​wa​ło mnie z naj​gor​szych opre​sji żo​łąd​ko​wych, na​wet to​tal​nych za​truć po zi​be​n ach i in​n ych ha​lu​cy​n o​gen​n ych grzyb​kach. Kie​dy mia​łem ku​rew​sko cięż​kie zjaz​dy po fe​cie, to mle​ko da​wa​ło mi szan​se prze​trwa​n ia i na​wet prze​ży​cia. Tak ogól​nie nie było naj​go​rzej, jak mó​wi​łem by​wa​ło go​rzej. Po​szli​śmy na pla​żę, bez zbyt​n ie​go en​tu​zja​zmu pa​trząc na pier​si prze​cho​dzą​cych roz​n e​gli​żo​wa​n ych szmul. Po​p lu​ska​li​śmy się tro​chę, od​p o​czę​li​śmy, no ta re​ge​n e​ra​cja sił jak to się mówi – przy​da​ła nam się i wła​ści​wie po​sta​wi​ła na nogi, jesz​cze jak. Ku​p i​li​śmy bro​war i wró​ci​li​śmy na pole na​mio​to​we. Usie​dli​śmy przy na​mio​cie, bro​war w wity i za​czę​li​śmy tak so​bie ga​wę​dzić. Jed​n o było pew​n e, że nie przy​je​cha​li​śmy tu tyl​ko po to, żeby się wy​lu​zo​wać, ale tak​że za​ro​bić ja​kąś kasę na wy​jazd za gra​n i​cę. Aha, no wła​śnie taki po​mysł już przed​tem też mie​li​śmy, aby wy​p ier​do​lić do Nie​miec, kto wie może zo​sta​n ie​my tam? Praw​dzi​we pie​n ią​dze i praw​dzi​we in​te​re​sy, za​wsze o tym ma​rzy​li​śmy, za​wsze. Po​sta​n o​wi​li​śmy zro​bić ja​kąś wy​jeb​kę w nocy. Naj​le​p iej ja​kiś mały kiosk, sklep albo ja​kieś se​zo​n o​we „szczę​ki”. Wy​szli​śmy na re​ko​n e​sans, aby coś upa​trzeć i przy​cza​ić się. Niech to szlag tra​fi, ale ruch był za​je​bi​sty wszę​dzie, niby póź​n o, a wszę​dzie peł​n o było lu​dzi. Wiem, wiem, że tak jest i to jest nor​mal​n e ale… Nie ma co się dzi​wić, bo w koń​cu, kto w wa​ka​cyj​n ym sza​le po​by​tu nad mo​rzem cho​dzi spać z ku​ra​mi? Krę​ci​li​śmy się tak do trze​ciej może wpół do czwar​tej nad ra​n em, tam i z po​wro​tem. Wresz​cie coś wy​lu​ka​li​śmy. Coś w sam raz dla nas. Kiosk. Zwy​kły przy​je​ba​n y kiosk, pe​łen to​wa​ru. Ra​dek miał ze sobą „mi​cha​ła” i parę dro​bia​zgów nie​zbęd​n ych w ta​kich sy​tu​a cjach. Urwa​n ie kłód​ki pół mi​n u​ty, roz​wa​le​n ie zam​ka mi​n u​ta. Wej​ście – wyj​ście Rad​ka oko​ło 10 mi​n ut, ja aku​rat sta​łem na „przy​p a​le”. Ra​zem nie wię​cej niż 12 mi​n ut, może chwi​la wię​cej. Wzię​li​śmy szlu​gi, na​p o​je, tro​chę cze​ko​la​do​wych ba​to​n ów i in​n ych pier​dół, za​p al​n icz​ki i pocz​tów​ki. Ra​zem spo​ro tego było, całe na​je​ba​n e na​sze dwa spo​re ple​ca​ki plus re​kla​mów​ka. W ostat​n iej chwi​li Ra​dek zo​ba​czył me​ta​lo​wą ka​set​kę, oj po​my​śla​łem, do cho​le​ry, hi​sto​ria lubi się jed​n ak po​wta​rzać, oj oby nie. Mó​wi​łem nie bierz jej, bo się jesz​cze przez nią wpier​do​li​my i tak tam nie ma kasy. Może mia​łem ra​cję, ale coś w niej grze​cho​ta​ło. Tak czy in​a ​czej, ale wzię​li​śmy ją. Na miej​scu, w na​mio​cie roz​je​ba​li​śmy ją z nie​ma​łym tru​dem. Były ja​kieś po​kwi​to​wa​n ia czy coś tam, peł​n o szpar​ga​łów i ok. 200 zło​tych w piąt​kach i dwój​kach, chy​ba na wy​da​wa​n ie resz​ty. Ogól​n ie mó​wiąc, nie było to kur​wa El​do​ra​do, te zje​ba​n e dwie​ście zło​tych, ale dla nas już było coś. Dla tego go​ścia co ma kiosk, to i tak wiel​ki chuj, no może z trzy go​dzi​n y albo czte​ry pra​cy. Śmiać mi się chce, bo je​stem lep​szy od tego fra​je​ra, bo w dwa​n a​ście mi​n ut za​ro​bi​łem jego kasę, no nie li​cząc to​war​ku. Pa​trząc na to z po​zy​tyw​nej stro​n y, to na dzień lub dwa dni po​by​tu nad mo​rzem nam wy​star​czy, wli​cza​jąc bro​war, coś do ja​ra​n ia i ubaw. No i coś do sza​my. Na szyb​ko ob​li​czy​li​śmy na​szą kasę i za​czę​li​śmy śmiać się jak głup​ki, praw​do​p o​dob​n ie star​czy na czte​ry dni. Ana​li​zu​jąc wspól​n ie tę sy​tu​ację, praw​do​p o​dob​n ie nie tra​fi się nam nic lep​sze​go niż ten przy​je​ba​n y kiosk, któ​ry przed chwi​lą ob​je​ba​li​śmy. No i pro​blem, gdzie to pchnąć? W na​szej miej​sco​wo​ści, po pro​stu u sie​bie w miej​scu to nie ma naj​mniej​sze​go kło​p o​tu. Mo​ment, zna​jo​my zna​jo​me​go i to​war​ku nie ma. Cał​kiem zresz​tą, za faj​n e pie​n ią​dze. Nie ma rady, trze​ba prze​cze​kać i coś wy​my​ślić. Zo​sta​wi​li​śmy część to​wa​ru w na​mio​cie ta​kie jak szlu​gi, na​p o​je, parę nie pod​p a​da​ją​cych po​spo​li​tych dro​bia​zgów. Resz​tę to​wa​ru w szczel​n ie za​p a​ko​wa​n ych re​kla​mów​kach ukry​li​śmy na wy​dmach, obok dość cha​rak​te​ry​stycz​n ych drzew. Po​sta​n o​wi​li​śmy tak​że uczcić nasz uda​ny noc​n y wy​p ad. Po​szli​śmy do ka​wiar​n i, za​mó​wi​li​śmy za​je​bi​ście duże lody i po bro​wa​rze. Póź​n iej jesz​cze dwa i cho​dzi​li​śmy już cał​ko​wi​cie na lu​zie. Przy ta​kim upa​le jaki aku​rat był,

piw​ka wzię​ły nas za​je​bi​ście. – Patrz – krzyk​n ął Ra​dek. – Gdzie? – gwał​tow​n ie za​czą​łem się roz​glą​dać. – Te, to prze​cież Ilo​n a z Kaś​ką – rzu​ci​łem ra​do​śnie, no tak… Po​bie​gli​śmy za nimi, no w koń​cu sta​re zna​jo​me z po​cią​gu. – Cześć Ila, cześć Ka​sia – przy​wi​ta​li​śmy się nie​mal wpa​da​jąc na nie z roz​p ę​du. – A no cześć – od​p o​wie​dzia​ły uśmie​cha​jąc się sze​ro​ko. By​li​śmy na​p raw​dę mile po​wi​ta​n i, uśmie​chy, spoj​rze​n ia i ogól​n ie eks​tra miło. Za​p ro​p o​n o​wa​łem, aby siup​n ąć so​bie pod pa​ra​sol, za​mó​wi​łem bro​war. Usie​dli​śmy, sze​ro​kim ru​chem wy​ją​łem pacz​kę mal​bo​ra​sów, elek​tro​n icz​n a za​p al​n icz​ka – tyl​ko błysz​cza​ły im oczy. Bę​dzie faj​n ie po​my​śla​łem. Świet​n ie nam sie roz​ma​wia​ło. Śmiech, żar​ty, pe​łen luz. Póź​n iej po​szli​śmy nad mo​rze, wy​ką​p a​li​śmy się, po dro​dze ku​p i​li​śmy wódę i colę. Wró​ci​li​śmy na pole na​mio​to​we. Ilo​n a nie po​szła z nami, z ja​kie​go po​wo​du nie wiem, ale obie​ca​ła do​łą​czyć póź​n iej w dys​ko​te​ce, to zna​czy wie​czo​rem. Sie​dzie​li​śmy przy na​mio​cie, słu​cha​li​śmy za​je​bi​ste​go hip hopu. Tro​chę za​czę​ły nam te piwa szu​mieć w mó​zgach, Rad​ka zmu​li​ło mo​men​tal​n ie. Wy​cią​gnął się na ma​te​ra​cu i mo​men​tal​n ie kim​n ął. Kaś​ka przy​su​n ę​ła się do mnie tro​chę dziw​n ie pa​trząc mi w oczy. Była chy​ba tro​chę wsta​wio​n a, przy​su​n ę​ła się do mnie pra​wie wcho​dząc na mnie. A to suka – po​my​śla​łem so​bie. Co mi tam kur​wa za​le​ży, da​lej my​śla​łem i to dość in​ten​syw​n ie, sko​rzy​stam z tego, co tam, może uda mi się ją wy​ru​chać. Wsu​n ą​łem rękę pod jej T-shir​ta, ma​so​wa​łem pier​si, wspa​n ia​le to czu​łem, po​mo​głem zdjąć jej majt​ki, wsu​n ą​łem pa​lec za​czy​n a​jąc jego ryt​micz​n y ruch. By​łem strasz​n ie pod​n ie​co​n y, stał mi nie​sa​mo​wi​cie. Wsze​dłem w nią, da​lej było rów​n ież wspa​n ia​le. Za​snę​li​śmy przy​tu​le​n i do sie​bie obok ni​cze​go nie świa​do​me​go Rad​ka. Obu​dzi​ła nas Ilo​n a, chy​ba z lek​ka zmie​n i​ła pla​n y. Na​wet nie była zdzi​wio​n a, wi​dząc Kaś​kę i mnie w dość jed​n o​znacz​n ej po​zie. No tak, moja ręka mię​dzy jej no​ga​mi. Tak jak za​snę​li​śmy tak się obu​dzi​li​śmy, to zna​czy Ilo​n a nas obu​dzi​ła. – Do kur​wy ja​snej – za​czę​ła gło​śno mó​wić – ja cze​kam, a was nie ma cioł​ki je​ba​n e – mó​wi​łam prze​cież, że się spo​tka​my w dys​ko​te​ce, a nie, że te​raz mu​szę trój​ką​ty roz​wa​lać. Tu jesz​cze rzu​ci​ła szyb​kie spoj​rze​n ie na Ra​dzia. Za mo​ment za​czę​ła się śmiać po​ka​zu​jąc swo​je za​je​bi​ście bia​łe zęby aż po dzią​sła. Nie​zła jest, po​my​śla​łem, no i te pier​si. Za​je​bi​sta w ogó​le dupa, nie ma co za​p rze​czać, mu​szę ją jesz​cze raz prze​le​cieć. – Ra​dek – kur​wa, wsta​waj do chu​ja pana – wrza​sną​łem – ude​rza​my w dys​ko​te​kę, już, budź się i spa​da​my. Ła​two po​wie​dzieć, trud​n iej zro​bić. Po kil​ku​n a​stu mi​n u​tach przed​dy​sko​te​ko​wych za​bie​gów i orzeź​wie​n iu się zim​n ą wodą, po​szli​śmy do dys​ko​te​ki. Jak pla​n o​wa​li​śmy do tej sa​mej w por​cie. At​mos​fe​ra była świet​n a, za​je​bi​sta, wszy​scy tań​czy​li, pili piwo, drin​ki, pe​łen luz i za​ba​wa, tak jak lu​bię, tak jak po​win​n o być. Usie​dli​śmy, za​mó​wi​li​śmy drin​ki, wsłu​cha​li​śmy się w muze, no i ba​ju​ra. Z da​le​ka zo​ba​czy​łem ko​le​sia od ostat​n ie​go na​sze​go to​war​ku. Stał przy ba​rze i coś tam ge​sty​ku​lo​wał z ja​kimś ko​le​siem. Nie mia​łem aku​rat na to ocho​ty, co ostat​n io, ale może bę​dzie miał coś in​n e​go. Szturch​n ą​łem Rad​ka, po​ka​zu​jąc mu gło​wą kie​ru​n ek, w któ​rym pa​trzy​łem. Po​ki​wał gło​wą jak​by w rytm tech​n o, że kuma o co cho​dzi. Prze​li​czy​łem pen​ge, ude​rzy​łem do go​ścia. Parę chwil póź​n iej z Rad​kiem, za​do​wo​le​n i, za​mknę​li​śmy się w ki​blu. Skrę​ci​li​śmy z bank​n o​tu ru​lo​n ik, Ra​dek wy​jął kar​tę te​le​fo​n icz​n ą, syp​nę​li​śmy ście​chę i w no​cha i ja i on. Przy kra​n ie umo​czy​li​śmy pal​ce i wte​dy jesz​cze raz moc​-

no wcią​gnę​li​śmy no​sem jesz​cze głę​biej. Wte​dy masz pew​n ość, że wszyst​ko do​kład​n ie wniu​cha​łeś, że nic się nie zmar​n o​wa​ło ze śnie​gu. No, klep​n ą​łem Rad​ka w ple​cy, te​raz to mo​że​my się ba​wić. Mie​li​śmy gest, cho​ciaż nie​źle nas to kosz​to​wa​ło – szmu​lom ku​p i​li​śmy po amor​ku, żeby póź​n iej się le​p iej pier​do​li​ły. Jak moż​n a było przy​p usz​czać, były nad wy​raz szczę​śli​we, że pa​mię​ta​li​śmy o nich. Ha, jak​że by nie pa​mię​tać. Od tej chwi​li za​ba​wa krę​ci​ła się nie​źle i jak w ka​lej​do​sko​p ie, tak że chy​ba nie za bar​dzo mo​głem na​dą​żyć za wszyst​kim, co się dzie​je i jak się dzie​je. Może to było po dru​giej, może jesz​cze póź​n iej, ale by​li​śmy nie​źle wszy​scy pod​krę​ce​n i. Ilo​n a była tak pod​ja​ra​n a, że chcia​ła mi ob​cią​gnąć przy sto​li​ku. – Zgłu​p ia​łaś? – po​wie​dzia​łem – z tru​dem ją od​p y​cha​jąc. – Po​wiedz, że nie chcesz tego – po​wie​dzia​ła – po​wiedz, to nie.. – Chcę, ale nie tu​taj – od​p o​wie​dzia​łem z lek​ka pa​trząc na boki i nie uwie​rzy​cie, ale zła​p a​ła mój su​wak od spodni, roz​su​n ę​ła i wło​ży​ła rękę w roz​p o​rek po​chy​la​jąc gło​wę. Nie wie​dzia​łem czy po​wie​dzieć jej, żeby prze​sta​ła czy też za​cząć się czuć jak pod​czas krę​ce​n ia fil​mu. Wy​da​wa​ło mi się to jak pół jawa pół sen. Roz​wią​za​n ie samo się zna​la​zło – ochro​n iarz dys​ki zo​ba​czył co się dzie​je u nas w bok​sie. – Wy​p adł i wy​jazd – po​wie​dział krót​ko – ma​cie dwie mi​n u​ty i spier​da​lać mi stąd, zmie​rzył nas wzro​kiem nie wró​żą​cym nic do​bre​go. Po „fe​cie” za​wsze czu​ję się sil​n y i pew​n y sie​bie, są​dzę, że tak jak każ​dy na fe​cie, że po​wiem na​wet nie​p o​ko​n a​n y. Wsta​łem być może zbyt szyb​ko, może zbyt gwał​tow​n ie, nie wiem, może chcia​łem coś po​wie​dzieć, nie wiem. Do​sta​łem pierw​szy strzał w twarz. Usia​dłem, nie bar​dzo wie​dząc co się dzie​je, chy​ba cie​kła mi krew z łuku brwio​we​go, bo nic nie wi​dzia​łem na lewe oko, tak mi się za​le​p i​ło. Jak pa​mię​tam, do​sko​czył jesz​cze je​den ochro​niarz, miał coś w ręku, nie pa​mię​tam. Sły​sza​łem tyl​ko Rad​ka, że… nie pa​mię​tam, ale spa​da​my stąd czy coś ta​kie​go… do​kład​n ie na​to​miast sły​sza​łem dziew​czy​n y, któ​re mó​wi​ły do bram​ka​rzy, spo​koj​n ie ko​leś, już wy​cho​dzi​my. Jak​by przez mgłę wi​dzia​łem, jak Kaś​ka do​p i​ja jesz​cze w bie​gu drin​ka, co mnie póź​n iej nie​źle roz​ba​wia​ło, jak to so​bie przy​p o​mi​n a​łem. Tak naj​ogól​n iej Ilo​n a z Kaś​ką po​cząt​ko​wo kom​p let​n ie były „za​mu​ro​wa​n e” w tej sy​tu​a cji. Póź​niej w po​p ło​chu zbie​ra​ły swo​je to​reb​ki, pa​p ie​ro​sy ze sto​łu. Wiem tyl​ko tyle, że wy​szli​śmy, Ra​dek po​wie​dział, że tak bę​dzie naj​le​p iej, szans nie mie​li​śmy żad​n ych praw​do​p o​dob​n ie i na pew​n o. Póź​n iej przy oka​zji się do​wie​dzie​li​śmy, że był już je​den gość co nie za bar​dzo chciał wyjść, w po​dob​n ej sy​tu​a cji, ale do​stał taki wjeb, że go wy​n ie​śli i nie mógł się do​li​czyć zę​bów. Jak się do​tur​la​li​śmy do na​mio​tu nie pa​mię​tam – jak mogę się do​my​ślać, to całą „fetę” prze​p i​łem i osią​gną​łem od​wrot​n y efekt. Oko​ło go​dzi​n y, któ​rejś tam, zdro​wo koło po​łu​dnia, a może chuj wie już po po​łu​dniu, dziew​czy​n y zro​bi​ły nam je​dze​n ie. Nie wiem czy już były, czy do​p ie​ro co przy​szły, czy też były cały czas z nami. Je​dze​n ie, któ​re​go i tak pra​wie nie tknę​li​śmy, no, oprócz pi​cia. Strasz​n ie bo​la​ła mnie gło​wa, pa​trzy​łem w lu​ster​ko i nie mo​głem uwie​rzyć, ja pier​do​lę, jak ja wy​glą​dam – brew roz​je​ba​n a to​tal​n ie, opuch​n ię​te limo i za​je​bi​ste ko​lo​ry w róż​n ych od​cie​n iach tę​czy. Przy​ło​ży​łem so​bie kom​p res, któ​ry przy​n io​sła mi Ilo​n a, zmie​n ia​jąc co chwi​la w lo​do​wa​tej wo​dzie. O kur​wa, ale mnie bo​la​ło, do​brze jesz​cze kur​wa, że oby​ło się bez szy​cia, wy​glą​da​ło to na​p raw​dę nie​cie​ka​wie. Co za chuj je​ba​n y z tego cie​cia, jak ja go kur​wa, kie​dyś do​rwę, to go chuj strze​li raz i na za​wsze, śmie​cia zje​ba​n e​go, pier​do​lo​n e​go gno​ja. Co on kur​wa so​bie my​śli, że kim do kur​wy nę​dzy jest?! Je​ba​n y broj​ler, pier​do​lo​n y cieć, ochro​n iarz za dy​che, skur​wiel pier​do​lo​n y. Im bar​dziej go wy​zy​wa​łem, tym sa​mym mniej mnie bo​la​ło. Nie​źle, cie​ka​we na​wet, ale co za śmieć, no nie… pier​-

do​lo​n y śmieć. By​łem wście​kły nie​sa​mo​wi​cie, mógł​bym tego chu​ja te​raz za​bić. Mo​men​tal​n ie i bez wy​rzu​tów su​mie​n ia, pier​do​lo​n y śmieć. – No kur​wa! – krzyk​n ą​łem do Kaś​ki i Ilo​n y – no nie pal​cie przy mnie, bo wy​rzy​gam, do ja​snej men​dy, chwy​ci​łem zsu​wa​ją​cy się kom​p res. Coś mię​dzy sobą tsts tsts, po​szep​ta​ły, to cześć, na ra​zie do wie​czo​ra, hey hey i po​szły. No i chuj im w dupę, tak by​łem wkur​wio​n y i roz​go​ry​czo​n y, że mi to wszyst​ko inne la​ta​ło koło chu​ja, je​bał je pies. By​łem osła​bio​n y to​tal​n ie, mu​li​łem na ma​te​ra​cu chy​ba cały dzień. Nie chcia​łem nic jeść tyl​ko pić, no i ten ku​rew​ski ból gło​wy. Ra​dziu przy​n iósł mi ta​blet​ki, od razu za​rzu​ci​łem czte​ry, bo jed​n ą, to so​bie co naj​wy​żej w dupę moż​n a wsa​dzić, żeby do​brze się moż​n a było wy​srać, a nie na mój ból gło​wy. Całe szczę​ście, że si​ka​n ie na reszt​kach fety, jesz​cze mi spra​wia​ło przy​jem​n ość. To jesz​cze jest bar​dzo przy​jem​n e. Koń​ców​ka ku​ta​sa tak faj​n ie szczy​p ie i gil​ga, że byś chciał szczać i szczać bez koń​ca. W gło​wie czu​jesz wte​dy ta​kie za​je​bi​ste mro​wie​n ie, szczy​p ie cię ku​tas i cie​p ło się robi, a nogi same się ugi​n a​ją tak jak​byś za mo​ment miał upaść. Chcesz tej chwi​li, żeby trwa​ła jak naj​dłu​żej, ale nie​ste​ty koń​czysz lać w pew​n ym mo​men​cie i ko​n iec przy​jem​n o​ści. Więc pi​jesz ile wle​zie i cze​kasz na po​n ow​ne od​le​wa​n ie się, ale i tak za każ​dym ra​zem jest in​a ​czej. Pod wie​czór już tro​chę le​p iej się czu​łem, Ra​dek też do​cho​dził do sie​bie. Dziew​czy​n y wie​czo​rem nie przy​szły, no nie przy​szły, no i chuj. Nie wiem, może były zmu​lo​n e i też do​cho​dzi​ły do sie​bie, może nie mo​gły przyjść albo się ob​ra​zi​ły, że tak się wy​dar​łem na nie, kie​dy za​p a​li​ły so​bie pa​p ie​ro​sa. Moż​li​we, że od​p o​czy​wa​ły, nie wiem. No i chuj. Wła​ści​wie to do​brze, że nie przy​szły. Kie​dy my​ślę o Ilo​nie, to zno​wu chciał​bym ją je​bać. Do​brze, że wy​my​ślo​n o or​gazm, bo się chy​ba już daw​n o bym za​je​bał na śmierć. Tak na roz​my​śla​n iach tego ro​dza​ju i na do​cho​dze​n iu do sie​bie mi​n ął cały dzień. Cały pier​do​lo​n y, spier​do​lo​n y dzień w kur​wę jeża. Rad​ka tak wła​ści​wie, to chuj in​te​re​so​wa​ło wszyst​ko, a ja się mar​twi​łem, jak da​lej prze​żyć. On żył na za​sa​dzie, tu i te​raz, a ju​tro to chuj, zo​ba​czy​my co bę​dzie. Po​wie​dzia​łem jemu, że za​ła​twi​łem z tym go​ściem z dys​ki, no z tym od fety, sprze​daż na​szych tref​n ych fan​tów. Chcąc nie chcąc i tak mu​sia​łem się ru​szyć z dupą, aby nie ze​świ​ro​wać od tego nic nie ro​bie​n ia przez cały dzień. Wzię​li​śmy to​war, wszyst​kie wa​go​n y szlug, za​p al​n icz​ki, róż​n e pa​miąt​ki i po​szli​śmy na ad​res ha​wi​ry, któ​ry do​sta​łem. No cóż, ry​zy​ko jest za​wsze, ale w ta​kich spra​wach i z ta​ki​mi ko​le​sia​mi, po pro​stu się ma wy​czu​cie, tak jak by​śmy się już dużo wcze​śniej zna​li. Prak​tycz​n ie była to uli​ca wy​lo​to​wa – pe​ry​fe​ria mia​stecz​ka, jak on to okre​ślił? Aha, idziesz na pla​żę za​chod​n ią i wzdłuż sta​rych nie​uży​wa​n ych to​rów, gdzieś nie​da​le​ko wia​duk​tu, zresz​tą też sta​re​go, ha… ha… Praw​dę mó​wiąc, każ​da nad​mor​ska miej​sco​wość wy​glą​da jak pe​ry​fe​ria. Gdy​by tak trą​ba po​wietrz​n a czy inny taj​fun, chuj wie hu​ra​gan, wy​ssał wszyst​kich głu​p ich wcza​so​wi​czów z tych za​faj​da​n ych smut​n ych mie​ścin, to wy​glą​da​ły by jak opu​sto​sza​łe mia​stecz​ka we​ster​no​we. Po dro​dze mi​n ę​li​śmy ja​kie​goś przy​je​ba​n e​go go​ścia, chy​ba już na czymś był. Aha, z tego by wy​n i​ka​ło, że kie​ru​n ek ob​ra​li​śmy wła​ści​wy. Uśmiech​n ę​li​śmy się do sie​bie z Rad​kiem, swój swo​je​go po​zna, taka jest nasz brać. Jesz​cze ka​wa​łek i by​li​śmy na miej​scu. Za​rdze​wia​ła furt​ka i płot za​ro​śnię​te nie​rów​n o ro​sną​cym wy​so​kim ży​wo​p ło​tem, ktoś aku​rat wy​cho​dził, my wcho​dzi​li​śmy. Do​mo​fon? Dzwo​n ek, no bez jaj, wol​n e żar​ty. Po​dwór​ko ty​p o​we jak przy ru​de​rach tego typu, ster​ty cze​goś tam, ja​kieś parę le​żą​cych w nie​ła​dzie sta​rych opon, dwa wra​ki sa​mo​cho​dów bli​żej nie​okre​ślo​n ej mar​ki, roz​je​ba​n a pral​ka, tro​chę zło​mo​wi​ska. No ja​sne, to chy​ba na​wet było zło​mo​wi​sko, albo chuj wie co, mniej​sza z tym. Prze​szli​śmy koło dwóch żywo dys​ku​tu​ją​cych dup, aku​rat znów ktoś wy​szedł z drzwi fron​to​wych.

– O, jest nasz Zby​n io – po​wie​dzia​łem Rad​ko​wi ki​wa​jąc gło​wą w kie​run​ku drzwi. – Cześć Zby​n io – rzu​ci​łem do nie​go – za​wsze tu je​steś? – za​p y​ta​łem. – No nie, nie za​wsze – za​p rze​czył z lek​kim pół​u​śmie​chem ni​czym – nie za​wsze – po​wtó​rzył. Przy ta​kiej po​go​dzie – kon​ty​n u​ował, je​stem na pla​ży albo przy sa​lo​n ie gier, no mam tam zna​jo​mą dup​cie, a do​brze po dwu​dzie​stej przy pu​bie, no a póź​n iej już jak moż​n a się do​my​ślać klub i dys​ka do rana. Te​raz aku​rat mie​li​śmy małą za​dy​mę, bo sta​rzy ja​kiejś ma​ło​la​ty przy​kur​wi​li się do nas. Z sa​me​go rana to było, ale całe szczę​ście jest już po wszyst​kim, mam na​dzie​ję – do​rzu​cił splu​wa​jąc. – Nie​bie​skie men​dy były? – rzu​ci​łem py​ta​n iem. – No nie – od​p arł – to do​p ie​ro by było i wy wpa​dę by​ście za​li​czy​li, no aku​rat wprost na nich – mach​n ął ręką. Wła​śnie wczo​raj – mó​wił da​lej – przy​szły ja​kieś la​ski i ku​p i​ły to co chcia​ły, no spo​ko, żad​n ych wał​ków nie mia​ły, to​wa​rek eks​tra sor​cik. No co, ku​p i​ły, zo​sta​ły, przy​p ra​wi​ły pi​wem, jed​n a po​szła gdzieś w chuj, a jed​n a nie. Wi​dzisz tę kupę zło​mu, no tam – po​wie​dział po​ka​zu​jąc na spię​trzo​n ą hał​dę trud​n e​go do zi​den​ty​fi​ko​wa​n ia że​la​stwa. No wła​śnie, tam się ulu​la​n a pi​zgła, a te pa​ke​ry z warsz​ta​tu la​kier​n i​cze​go, tu​taj parę me​trów obok, jak przy​szli po to co za​wsze, to wcią​gne​li i nie​ste​ty ją przy​uwa​ży​li. Zo​ba​czy​li, że leży jak kło​da, wal​n ę​li jesz​cze po ścież​ce i do niej. Prze​ło​ży​li ją przez wan​n ę i po ko​lei wy​ru​cha​li. Wiesz jak wzię​li koke, to wte​dy mo​gli​by ją za​je​bać na śmierć. Na ko​n iec się jesz​cze po​rzy​ga​ła. Jak po iluś tam go​dzi​n ach do​szła do sie​bie, to za​cza​iła i po​szła w chuj. Na pew​n o do cha​ty do​szła, ale ra​czej nic sta​rym nie po​wie​dzia​ła, a może na​wet nie pa​mię​ta​ła. Na pew​n o piz​da bo​la​ła ją nie​sa​mo​wi​cie, może my​śla​ła, że ją Tir prze​je​chał, ha… ha… – To kur​wa, o co jej zgre​dom cho​dzi​ło? – rzu​cił Ra​dek py​ta​n ie. – No, wła​śnie – uśmiech​n ął się Zby​n io – cho​dzi​ło o to​war, któ​ry jesz​cze przy niej zna​leź​li, no i sta​rzy tam​tej na​ro​bi​li nie​złe​go szu​mu. Zna​leź​li to​war przy niej i się przy​p u​co​wa​ła gdzie była, zresz​tą – mach​n ął ręką, jej wi​dok był ża​ło​sny na tyle, że nie mu​sia​ła się dużo pro​du​ko​wać, no i jej ko​le​żan​ka to samo. Po​wie​dzia​łem pa​ke​rom z la​kier​n i, kur​wa mać, jesz​cze przez was będą jaja, no tak prze​czu​wa​łem. Przy​je​chał jej sta​ry i za​czął się pruć i wy​krzy​ki​wać, że on zro​bi po​rzą​dek z tą me​li​n ą, a Be​kon mu od​p o​wie​dział, że po​rzą​dek to zro​bi z jego fa​cja​tą i jego nową furą. Wziął kij i po​szedł w jego kie​run​ku. Ale heca, my​śla​łem, że jeb​n ę, tam​ten za​czął spier​da​lać, a Be​kon krzy​czał, że nu​me​ry blach to on już za​p a​mię​tał. Jesz​cze krzy​czał jak od​jeż​dżał, uwa​żaj na fure, żeby ci się zła​ma​sie nie spa​li​ła przy​p ad​kiem. Ubaw był jak chuj, mó​wię wam. Za​dy​ma była nie​zła, ale kur​wa tro​chę scy​ko​rzy​łem na po​cząt​ku ak​cji, no wiesz róż​n ie bywa. No, do​bra, to właź​cie – otwo​rzył drzwi – po​to​czył wzro​kiem od po​cząt​ku uli​cy do jej koń​ca i wszedł za nami. Za chwi​lę, by​li​śmy na pię​trze. Jak po​wie​dzia​łem, po chwi​li by​li​śmy na gó​rze. Ktoś nas mi​n ął, ktoś sie​dział na ko​ry​ta​rzu, gdzieś ja​kieś gło​sy, ruch jak na ja​kimś par​ty – po​my​śla​łem. Za mo​ment też sie​dzie​li​śmy, Zby​n io przy​n iósł nam su​gar i jaz​da. Sre​ber​ko, dział​ka su​gar, woda i chwi​la pod​grze​wa​n ia. Wi​dzia​łem jak Rad​ko​wi błysz​czą się oczy z ra​do​ści, kie​dy po​ru​szał dział​ką. Cho​le​ra, ale też się cie​szy​łem. Za​czę​li​śmy ża​chać. Naj​p ierw ostre cię​cie w no​cha i za mo​ment spo​ko, cie​p ło, faj​n ie. Ra​dek dość szyb​ko się za​ła​twił, już miał peł​n y od​lot, ja jak gdy​bym miał chwi​lę za​sta​n o​wie​n ia za​n im mnie sie​kło. Po chwi​li zła​p a​łem, wszyst​ko krę​ci​ło się wo​kół mnie i wol​no za​czą​łem wta​p iać się w fo​tel, było do​brze, było za​je​bi​ście. Mo​ment tak jak​by mnie wszyst​ko gi​la​ło, jak​by dreszcz, a póź​n iej spo​koj​n e od​p ły​n ię​cie. Nie wiem jak się czu​je ka​wa​łek drew​n a pły​wa​ją​cy po je​zio​rze ale chy​ba tak się czu​łem. Bez​myśl​n ie. Wszyst​ko obo​jęt​n e,

a za​ra​zem do​brze, co mi tam, jest faj​n ie, jest do​brze. Do​brze, pły​n ą​łem, pły​n ą​łem, chy​ba za​czą​łem ła​p ać kon​takt. To było pew​n e, że za​czą​łem ła​p ać kon​takt z praw​dzi​wym świa​tem. Po​wo​li w lek​ko fa​lu​ją​cym od​bi​ciu zo​ba​czy​łem po​chy​lo​n ą w moim kie​run​ku twarz Zby​n ia. Miał sze​ro​ko otwar​te oczy i pa​trzył się na mnie. Uważ​n ie się na mnie pa​trzył. Wresz​cie zo​ba​czy​łem jego uśmiech. – No i jak tam było na tam​tym świe​cie? – za​p y​tał nadal uśmie​cha​jąc się sze​ro​ko. – Wy​je​ba​n ie – wy​krztu​si​łem – lep​sza jaz​da niż przed​tem. Ro​zej​rza​łem się, na ko​ry​ta​rzu jesz​cze było paru ma​ło​la​tów rów​n ie szczę​śli​wych jak ja. Albo już wró​ci​li albo wra​ca​li po​ma​łu, po​dob​n ie jak ja z Rad​kiem lu​zac​ko roz​je​ba​n i. Ale jaz​da, po​my​śla​łem. Tak do​syć nie​źle trzy​ma​ło nas do​brych parę go​dzin, by​li​śmy cał​ko​wi​cie wy​lu​zo​wa​n i, peł​n i en​tu​zja​zmu i ener​gii. Siła i czy​sta du​cho​wa moc nie​p o​ko​n a​n ia. Dwóch mia​ło strasz​n ie chu​de twa​rze, wy​glą​da​li na mak​sy​mal​n ie wy​cień​czo​n ych. Orzeź​wi​ło mnie to, może jesz​cze kil​ka niu​chów i nie będę cho​dził po tym świe​cie? By​łem tro​chę prze​stra​szo​n y tymi głu​p i​mi roz​my​śla​n ia​mi, ale w za​mian za to go​tów był​bym od​dać wszyst​ko. Za tę jed​n ą chwi​lę, za ten mo​ment, za te cu​dow​n e mi​n u​ty, wie​dzia​łem, że nie je​stem na tyle jeb​n ię​ty, żeby za​ćpać się na śmierć. Me​li​n y, baj​zle, czu​ję się w nich świet​n ie, za​je​bi​ście, jak​by to był mój praw​dzi​wy świat. Ten naj​p raw​dziw​szy. Otrzą​sną​łem się z tych roz​my​ślań, bo Ra​dek za​czął coś do mnie mam​ro​tać, i przy​szedł Zby​n io. Cho​le​ra, na​wet nie sku​ma​łem, że jak się pa​trzył na mnie wte​dy, to kur​wa gdzieś jego wcię​ło. Na​wet nie za​uwa​ży​łem, a może nie wcię​ło, może do​p ie​ro te​raz przy​szedł. Ach, kur​wa, niech to… – Słu​chaj Zby​n io – za​czą​łem do nie​go ci​cho mó​wić – mamy na​sze tref​n e fan​ty, no wiesz, weź​miesz? Tak jak się uma​wia​li​śmy? – za​p y​ta​łem – Ale to​wa​rek eks​tra, co? – rzu​cił jak zwy​kle sze​ro​ko się uśmie​cha​jąc, jak​by mnie nie sły​szał. – Słu​chaj – za​czą​łem jesz​cze raz – mamy na​sze fan​ty i… – We​zmę, we​zmę – nie dał tym ra​zem mi do​koń​czyć – no ja​sne, że we​zmę, pa​mię​tam co mó​wi​łem – mru​gnął do mnie po​jed​n aw​czo okiem. Wy​szli​śmy z ko​ry​ta​rza i za mo​ment by​li​śmy w ja​kimś tam po​ko​ju. Za​brał się do na​sze​go to​wa​ru szyb​ko i bez zbęd​n ych py​tań czy zdzi​wie​n ia. Szyb​ko prze​li​czył cze​go i ile jest, na mo​ment wy​szedł i za mo​ment znów się po​ja​wił już z kasą. Przy​znam szcze​rze, że na​wet z kasy by​li​śmy za​do​wo​le​n i, do​sta​li​śmy na​p raw​dę nie​źle. To było prze​cież oczy​wi​ste, że kasa nam się koń​czy​ła, a przy​p a​lić się chce. Ja​sne, że ja​sne, jak​by do​szedł jesz​cze czę​ściej to​war do niu​cha​n ia, to bez do​brej kasy ani rusz. Tyl​ko na baj er ma​n iur też nie weź​miesz, to nie ta baj​ka, masz to rzą​dzisz, nie masz, to spie​ra​laj i od​p ier​dol się. Za dar​mo nie dmuch​n iesz szmu​li. Trze​ba po​sta​wić wódę, dys​kę, eks-ta​skę, bi​lard. To wszyst​ko kosz​tu​je, a piją też pra​wie łeb w łeb, na pro​chach to spo​ko trzy​ma​ją suki tem​p o. Nie ma lek​ko. W tej ko​lej​n o​ści do​p ie​ro do​cho​dzi ba​jer i mo​żesz my​śleć o ru​cha​n iu, a nie zaj​mo​wać się pi​sa​n iem wier​szy do uko​cha​n ej. Masz sa​ła​tę, to je​steś gość i cią​gną ci dru​ta na za​wo​ła​n ie. Po​ga​da​li​śmy so​bie jesz​cze ze Zby​n iem i wró​ci​li​śmy na pole na​mio​to​we. Tak naj​ogól​n iej nie czu​łem się naj​le​piej, tak ja​koś, no nie wiem. Ra​dek wal​n ął się mo​men​tal​n ie spać, ja na​to​miast, tym ra​zem nie za bar​dzo mi się chcia​ło ki​mać. Wzią​łem lu​ster​ko i pa​trzy​łem w nie do​syć dłu​go. To co zo​ba​czy​łem nie na​stra​ja​ło mnie naj​le​p iej, po pro​stu wy​glą​da​łem nie​cie​ka​wie de​li​kat​n ie uj​mu​jąc te​mat. Nad okiem opu​chli​zna, wszyst​kie ko​lo​ry tę​czy, łuk brwio​wy roz​je​ba​n y, do​brze, że oby​ło się bez szy​cia, no na​p raw​dę nie​cie​ka​wie. Spoj​rza​łem z boku, o kur​wa, za​uwa​-

ży​łem siwe wło​sy. Ale jaja, no nie. Jak za dużo fety bie​rzesz, to mo​żesz być ma​ło​la​tem, a siwe wło​sy i tak to​bie wyj​dą. Fakt, że nie dużo, po​je​dyn​cze wło​sy, ale jed​n ak. W ra​zie cze​go mat​ce mogę po​wie​dzieć, że za​mar​twiam się szko​łą, na​uką, zgre​dy wszyst​ko łyk​n ą bez zmru​że​n ia oka. Ta​kie są wap​n ia​ki, no i faj​n ie, bo jak by byli inni, to komu by​śmy wkrę​ca​li tego ro​dza​ju głu​p o​ty? Fakt jest fak​tem, że od fety do​sta​jesz siwe pió​ra. Nie wiem, ale na​szła mnie ja​kaś dziw​n a pust​ka, by​łem na​wet tym wszyst​kim przy​bi​ty. Moż​li​we, że też ja​kaś han​dra. Spoj​rza​łem na roz​wa​lo​n e​go jak dłu​gi Rad​ka. Pier​do​lę, też idę w ki​mo​n o, mu​szę się prze​spać, zre​ge​n e​ro​wać. Wie​czo​rem, tak jak zwy​kle wy​bra​li​śmy się do dys​ko​te​ki. Przed​tem jed​nak wy​sko​czy​li​śmy do baru, żeby coś za​rzu​cić, po​wie​dzia​łem do Rad​ka, że tak nie mo​że​my, czas coś zjeść. Ja​sne, że paść nie pad​n ie​my, cho​ciaż może to się zda​rzyć, ale sta​rzy mogą nas nie po​znać, chy​ba, że po gło​sie. Żar​ty żar​ta​mi, ale jeść trze​ba. Wrzu​ci​li​śmy na ruszt ja​kieś tam dzwon​ki ja​kiejś tam ryby po​le​co​n ej przez pa​n ią z baru. Były na​wet nie​złe, ale za​pła​ci​li​śmy niech to chuj strze​li, za​je​ba​n e zło​dziej​stwo, zdzie​ra​ją nad tym mo​rzem, że ktoś po​wi​n ien za to wi​sieć. Sie​dzie​li​śmy przy tej sma​żal​n i, je​dząc i roz​glą​da​jąc się na pra​wo i lewo. Ob​ser​wo​wa​li​śmy prze​le​wa​ją​cą się falę tu​ry​stów, wcza​so​wi​czów z jed​n ej stro​n y chod​n i​ka na dru​gą stro​n ę chod​n i​ka, po​trą​ca​ją​cych się, omi​ja​ją​cych się i pa​trzą​cych na sie​bie wza​jem​n ie z wzro​kiem o róż​n ych spoj​rze​n iach mniej lub bar​dziej przy​ja​znych. Cho​dzi​li na wszyst​kie stro​n y. To co nam rze​czy​wi​ście przy​ku​ło wzrok, to czer​wo​n a be​em​ka, któ​ra so​bie wje​cha​ła do po​ło​wy na chod​n ik i tak już ku​rew​sko cia​sny do przej​ścia dla fali tłu​mu. Czer​wo​n a za​je​bi​sta be​em​ka ósem​ka, że szok, z któ​rej wy​sia​dła para. On do​syć star​sza​wy, no może ok. 40, jego dupa do​brze o po​ło​wę mniej, jak jesz​cze nie mniej, 19 może 22, no gdzieś oko​ło, mi​n ió​wa za​je​bi​sta, że jak wy​sia​da​ła, to było wi​dać jej majt​ki i świe​że śla​dy po de​p i​la​cji. Wy​so​ka, pie​kiel​n ie zgrab​n a o dłu​gich wło​sach. Po​de​szła do lady i za​mó​wi​ła płe​twę z re​ki​n a. Po​my​śla​łem, że tak jak wy​glą​da​ła tak za​ma​wia​ła, naj​droż​sza ryba. Zresz​tą, co tam, prze​cież fra​jer pła​ci. Zresz​tą chuj w dupę z tę jej płe​twą z re​ki​n a, ale tę sy​re​n ę to bym wy​dmu​chał, oj kur​wa, aż by za​śpie​wa​ła. Ja​dłem i my​śla​łem, pa​trzy​łem i wi​dzia​łem. Tak, wi​dzia​łem te jej za​je​bi​ste majt​ki, kie​dy za​kła​da​ła nogę na nogę i zmie​n ia​ła te po​zy​cję wie​lo​krot​n ie. Cho​le​ra wie, może to ja​kaś pier​do​lo​n a eks​hi​bi​cjo​n ist​ka. Spoj​rza​łem ką​tem oka na sto​li​ki, a więk​szość fa​ce​tów, jak nie wszy​scy mie​li oczy głę​bo​ko utkwio​n e w jej roz​kła​da​ją​cym i skła​da​ją​cym się roz​kro​ku. Wci​n a​ła tę płe​twę nie zwra​ca​jąc uwa​gi na oto​cze​n ie, tak jak​by rze​czy​wi​ście była głod​n a nie wia​do​mo jak, zresz​tą chuj wie co ona ja​dła na śnia​da​n ie na do​brą spra​wę, może rze​czy​wi​ście był tyl​ko chuj. Czy to był fi​let z morsz​czu​ka, a nie ja​kaś tam płe​twa z re​ki​n a, gło​wy bym nie dał, tata zresz​tą mi już nie raz mó​wił, że naj​lep​sze kan​ty się robi pod szyl​dem uczci​wo​ści. Każ​dy my​śli, że jest w po​rząd​ku, a nie jest, a kasa lewa leci. Mniej​sza z tym. Ob​ser​wo​wa​li​śmy ich da​lej. Taki gość to ma do​brze, po​my​śla​łem so​bie po raz któ​ryś z ko​lei, ma kasę, nie​złą furę i ha​czy naj​lep​sze suki. Cie​ka​we, któ​ra to ko​lej​n a jego i czy to jej od​p o​wia​da, że jest nta. Za​p ew​n e jemu to nie prze​szka​dza, że ją ku​pił, a jej to, że się sprze​da​je. No, kur​wa Ra​dek, nie pier​dol, że się w nim za​ko​cha​ła, chy​ba nie spę​dzi​łeś dzie​ciń​stwa na li​te​ra​tu​rze po​czy​taj mi mamo. Śmiesz​n e, ale w tym ca​łym opo​wia​da​n iu jej gość zszedł na dal​szy plan. Fra​jer jak to fra​jer, nie zwra​cał uwa​gi też na to co się do​oko​ła nich dzie​je, uda​wał bar​dzo znu​dzo​n e​go, po​p i​ja​jąc tyl​ko za​mó​wio​n y sok z czar​nej po​rzecz​ki, ba​wią​cy się swo​ją małą ko​mó​recz​ką i praw​do​p o​dob​n ie spraw​dza​ją​cy swo​je mmsy od la​sek, któ​re też praw​do​p o​dob​n ie sta​ły w ko​lej​ce do nie​go jako na​stęp​n e tuż za

nią. Ona tym​cza​sem pa​ła​szo​wa​ła ra​do​śnie płe​twę z wście​kłe​go re​ki​n a i mia​ła wszyst​kich do​kład​n ie w du​p ie, bo i tak wie​dzia​ła do​sko​n a​le, że wszy​scy fa​ce​ci prze​ły​ka​jąc śli​n ę ga​p ią się w jej opa​lo​n e kro​cze. Nie wiem, ale się wkur​wi​łem na wszyst​ko, ode​chcia​ło mi się na​wet jeść. Ja się de​n er​wo​wa​łem, ale fra​jer sie​dział na lu​zie obok swo​jej wy​so​kiej dziw​ki, są​czył le​n i​wie na​p ój i uda​wał, że jego nic nie in​te​re​suj e, na​wet ona, bo dla nie​go ona to też to​war. – Chodź Ra​dek – po​wie​dzia​łem przez za​ci​śnię​te zęby – spa​da​my, od​su​wa​jąc się od sto​li​ka do​syć gwał​tow​n ym ru​chem. Mia​łem do​syć wi​do​ku tej suki, tego pa​so​ży​ta z wy​go​lo​n ym owło​sie​n iem ło​n o​wym. Mia​łem do​syć wi​do​ku jego, roz​p ar​te​go, opa​lo​n e​go i ob​wie​szo​n e​go zło​tem. Tak nor​mal​n ie, to za​strze​lił​bym ich gdy​bym mógł. Kur​wa, ja mu​szę się mar​twić jak prze​żyć jesz​cze je​den dzień nad mo​rzem i ko​lej​n e dni, a oni w dzień albo w ty​dzień pusz​czą tyle haj​su, co praw​do​p o​dob​n ie ja przez rok na​wet na oczy nie będę mógł zo​ba​czyć i do​tknąć na​wet jak​bym miał pra​co​wać. Wy​cią​gną​łem szlu​gi i za​p a​li​łem. Do mo​men​tu wej​ścia do dys​ko​te​ki nie od​zy​wa​łem się do Rad​ka. On aku​rat był naj​mniej win​n y, ale do​sko​n a​le zda​wał so​bie spra​wę o co mi może cho​dzić, bo po pro​stu mnie znał, mnie i moje wkur​wie​nia, ta​kie czy inne. Po dro​dze tyl​ko splu​wa​łem, a w mó​zgu bu​zo​wa​ło mi się na wszyst​kie stro​n y. Łeb jak ba​n ia, tak to czu​łem. Przy sto​li​ku za​mó​wi​li​śmy od razu po​dwój​n y bro​war, któ​ry wy​p i​łem szyb​ciej niż za​zwy​czaj. Po krót​kiej chwi​li na​stęp​n y. Za​czę​ło mi się od​bi​jać, się​gną​łem po chip​sy, nie​sa​mo​wi​cie mnie wcią​gnę​ło to je​dze​n ie chip​sów. Ja​dłem i ja​dłem, te je​ba​n e chip​sy. Jesz​cze raz piw​ko, się​gną​łem po chip​sy, prze​gry​złem, po​p i​łem.Te​raz do​p ie​ro za​czą​łem się czuć cał​ko​wi​cie na lu​zie, za​czą​łem się roz​glą​dać. Ra​dek w mię​dzy​cza​sie, wi​dząc, że ze mną nie po​ga​da, po​szedł roz​ma​wiać z ja​kimś łeb​kiem przy ba​rze, ja pa​trzy​łem na dupy tań​czą​ce na par​kie​cie. Mimo do​brej wen​ty​la​cji było zde​cy​do​wa​n ie za go​rą​co, no chy​ba była na​wet kli​ma​ty​za​cja, tak gdzieś sły​sza​łem. Szmu​le zresz​tą też po​ru​sza​ły się le​n i​wie. Lu​bię tak so​bie pa​trzeć, la​tem jest zresz​tą na co. Ob​ci​słe spód​n icz​ki, przez prze​wiew​n e i prze​świ​tu​ją​ce su​kien​ki wi​dać było za​rys maj​tek lub strin​gów. Pa​trzy​łem na opię​te T-shir​ty, na wy​p rę​żo​n e pier​si ze ster​czą​cy​mi pro​wo​ku​ją​co sut​ka​mi. Pa​trzy​łem i na​p a​la​łem się co​raz bar​dziej. Nie​któ​re to mają ru​chy, że aż ci się robi sła​bo w kro​ku. Wie​dzą suki jak się ubrać, wie​dzą jak nas po​szczuć swo​ją dupą. Kie​dy mó​wisz daj, sły​szysz – nie, da​lej krę​ci dupą, kie​dy bie​rzesz – ma pre​ten​sje, że zgwał​ci​łeś. Do kur​wy ja​snej, cho​dzi na dys​ko​te​ki, krę​ci dupą, wy​p i​n a cyc​ki, a póź​n iej się dzi​wi, że ktoś miał ocho​tę jej do​brze wy​mie​szać. Tak my​ślę, że jej, tej czy tam​tej o to cho​dzi, chy​ba, że woli so​bie z pal​ca zje​chać. No tak, tak so​bie pa​trzy​łem i tak so​bie my​śla​łem, uspo​ka​ja​jąc się stu​ka​n iem pal​ca​mi po bla​cie sto​li​ka. Zresz​tą i tak cały czas na​p ier​da​la​ła mu​zy​ka tech​n o. Ja pier​do​lę, ostat​n io tak nie było, jak so​bie nie pier​dol​n ę ja​kie​goś spe​eda to wy​kor​ku​ję, to chuj, ca​łej dys​ko​te​ki nie prze​trzy​mam. Kiw​n ą​łem ręką na Rad​ka, zmie​rzał do mnie ze świe​żo po​zna​n ym ko​le​siem przy​ba​ro​wym. – To Krzy​siek – wy​ja​śnia​ją​co przed​sta​wił Ra​dek. – Słu​chaj – po​wie​dział tym ra​zem do mnie – jest śnieg, do​bry, po​rzu​cił cenę. – Ochu​jał żeś, pięć zło​tych dro​żej niż dwa dni temu? – pra​wie krzy​cza​łem – ja pier​do​lę. Ra​dek prze​stra​szo​n y strze​lił ocza​mi na boki. – Ci​szej – sta​rał się mnie uspo​ko​ić – ko​leś ma to​war bra​cisz​ka i chce so​bie też uskro​bać ście​chę. Poza tym, to jest ko​leś Zby​n ia. – No kur​wa, nie roz​śmie​szaj mnie, wiesz ile on ma ko​le​gów? – prych​n ą​łem, no nie, ko​niecz​n ie chce mnie dzi​siaj do​dat​ko​wo wkur​wić. No i co z tego? – do​da​łem.

– No, nic z tego – stęk​n ął Ra​dzio, ale wiesz jak to jest, nig​dy nie wia​do​mo jak ju​tro może być, co lub kto się kie​dyś przy​da. No tak, jesz​cze mi mi się kur​wa fi​lo​zof z bo​żej ła​ski przy​da​rzył. Jak kur​wa się​gnę pa​mię​cią, to ty sta​le ustę​p uj i liż dupę, bo kie​dyś coś, ale na do​brą spra​wę, za​wsze mia​łem rogi i każ​dy so​bie mnie dmu​chał wy​ko​rzy​stu​jąc sy​tu​a cję bez skru​p u​łów i żad​n ej kur​wa mać je​ba​nej wdzięcz​n o​ści. Bo kur​wa ty bądź kul​tu​ra, a resz​ta łącz​n ie z psem przy​błę​dą i tak cie​bie ole​ją cie​p łym mo​czem. Niech się pier​do​li cwel je​ba​n y – tak so​bie po​my​śla​łem… – Spo​ko Ra​dek – rzu​ci​łem – jak na przy​kład pier​dol​n iesz so​bie w żyłę zło​ty strzał, to już ci nikt nie po​mo​że i me​da​lu za za​słu​gi nikt to​bie nie wrę​czy. Prze​stań, kur​wa fan​ta​zjo​wać, niech opu​ści cenę, to ście​chę do​sta​n ie od nas dwóch, a kon​to, no je​że​li chcesz być taki ko​leś, ale niech opu​ści i krop​ka. W to miej​sce mamy do​dat​ko​wy bro​war – wy​ja​śni​łem na ko​niec mo​jej mowy. Mia​łem już do​syć tego dur​n e​go prze​ko​ma​rza​n ia się. – Do kur​wy nę​dzy, Krzy​chu – rzu​ci​łem przez zęby do ko​le​sia – daj mi spe​eda, bo ja zdech​nę tu​taj dzi​siaj i te​raz jak nie we​zmę. Ja się tu​taj kur​wa za​n u​dzę – na po​twier​dze​n ie tych słów pod​p ar​łem gło​wę ręką jak​bym miał ból gło​wy. – No do​bra stoi, niech bę​dzie – po​wie​dział wresz​cie pierw​sze sło​wa Krzysz​tof. Po​szli​śmy do ki​bla. Resz​ta to już nor​mal​ka. Wró​ci​li​śmy do sto​li​ka, po​wo​li od​czu​wa​łem, że to jest to. Jed​n ym sło​wem, mogę się ba​wić, na​wet do rana, luz, siła, re​laks. By​łem pew​n y sie​bie jak ja​kiś ak​tor, a resz​ta to sta​ty​ści i sce​n a do​oko​ła. Za​czą​łem od​czu​wać, to ty​p o​we wy​lu​zo​wa​n ie, po​my​śla​łem czy cza​sa​mi Ila z Kaś​ką gdzieś się nie krę​cą. Po​p a​trzy​łem po sali, prze​le​cia​łem wzro​kiem po fa​lu​ją​cych gło​wach. Wto​p i​łem się w roz​bu​ja​n y tłum, prze​sze​dłem się w jed​n ą, póź​n iej w dru​gą stro​n ę, pa​trząc na pod​ska​ku​ją​ce dup​cie w rytm gło​śnej muzy. Prze​ci​ska​łem się przez roz​tań​czo​n e cip​cie, po​zwa​la​jąc so​bie na nie​win​n y żart, peł​n ą dło​n ią na ten krót​ki mo​ment mi​ja​n ia się z szmu-lami do​ty​ka​łem ich po​ślad​ków. Było tak cia​sno, że wy​glą​da​ło to na zu​p eł​n y przy​p a​dek, ot prze​p y​cha​ją się wszy​scy. Oczy​wi​ście mo​gło się zda​rzyć i się zda​rza​ło, że któ​raś tam od​czu​ła to, że nie jest to przy​p ad​ko​we do​tknię​cie, od​wra​ca​ła się szu​ka​jąc ocza​mi wi​n o​waj​cy, któ​ry zresz​tą w tym mo​men​cie po​tul​n ie so​bie tań​czył. Ja​sne, że mu​sia​łem uda​wać wte​dy, że to nie ja. – Uwa​żaj – Ra​dek szturch​n ął mnie łok​ciem w bok mó​wiąc – uwa​żaj, bo ja​kaś szmu​la może być z wła​ści​cie​lem, a na do​da​tek jak to bę​dzie ja​kiś Pu​dzio, to do​sta​n iesz strza​ła i ci się ode​chce ma​ca​n ia po sraj​dach. – Do​bra, do​bra, pieprz się, prze​cież uwa​żam – burk​n ą​łem tro​chę zły, że nie spodo​ba​ły mu się moje jak są​dzi​łem nie​złe wy​głu​p y. – Gdy​byś uwa​żał, to fa​cja​tę miał​byś bez si​n ia​ków – rzu​cił szy​der​czą kontrę Ra​dek. – Pier​dol się, kur​wa – od​p o​wie​dzia​łem mu już pod​kur​wio​n y tą gad​ką. Po trzech, może czte​rech go​dzi​n ach, za​czą​łem od​czu​wać znu​że​n ia tą im​p re​zą, chy​ba za​czę​ło scho​dzić. Za​rzu​cę so​bie jesz​cze ście​chę, to bę​dzie da​lej trzy​mać, tak so​bie po​my​śla​łem. Jed​n ak tak z dru​giej stro​n y nie chcia​łem, chcia​łem i nie chcia​łem. No, bo jak jeb​n ę ko​lej​n ą ście​chę, bę​dzie trzy​mać, kró​cej niż po​p rzed​n ia, no z dwie go​dzi​n y, może trzy. Ba, ale rano jak ten cały wy​p i​ty bro​war wyj​dzie, o kur​wa, ale bę​dzie zwa​ła, le​p iej nie my​śleć, ra​n ek bę​dzie nie do prze​ży​cia. Tak so​bie my​śla​łem i kal​ku​lo​wa​łem, pa​trzę w bok i wi​dzę jak Ra​dek z Krzy​chem ba​je​ru​ją ja​kąś pa​n ie​n ę. Ba​je​ru​ją to mało po​wie​dzia​n e, oni ją na żyw​ca bez ogró​dek ma​ca​li. – Go​sia je​stem – przed​sta​wi​ła się – wi​dząc moje zdzi​wio​n e spoj​rze​n ie.

Nie od​p o​wie​dzia​łem jej wca​le i tak była bar​dziej sku​p io​n a na od​czu​ciach wy​n i​ka​ją​cych z bu​szo​wa​n ia dło​n i Rad​ka pod jej mi​n ió​wą. Dys​ka jak dys​ka, mi​ga​ły mi świa​tła, gra​ła muza – jak się zna​la​złem w na​mio​cie? To hi​sto​ria i ra​czej nie je​stem w sta​n ie jej opo​wie​dzieć. Oczy​wi​ście tę Goś​kę przy​wle​kli ze sobą i rżnę​li ją na zmia​n ę. Kur​wa, jak mnie gło​wa bo​la​ła, co mnie to ob​cho​dzi. – Ra​dek – jęk​n ą​łem – daj mi pić – wy​cią​gną​łem rękę. – Wiesz, jak z nią było fan​ta​stycz​n ie – za​czął Ra​dek – zu​p eł​n ie jak w tej pio​sen​ce co go ta dupa onie​śmie​la​ła – kon​ty​n u​ował swo​ją opo​wieść, nie za​uwa​ża​jąc na​wet, że nie mam ocho​ty jej słu​chać. – Ra​dek – co ty pier​do​lisz, jaka pio​sen​ka – jęk​n ą​łem – chuj je​bał tę two​ją Goś​kę, daj mi kur​wa spo​kój, łeb mi na​p ie​ra​da​la, no kur​wa daj to pi​cie wresz​cie do chu​ja nę​dzy. Wie​dzia​łem, że za chwi​lę po​wie tak jak moja mat​ka – a nie mó​wi​łem. – A nie mó​wi​łem – po​wie​dział Ra​dek – a nie mó​wi​łem, że​byś, kur​wa ko​lej​n ej ście​chy nie wa​lił, bo prze​p i​jesz? – trze​ba kur​wa było słu​chać, cie​ciu. Nie chcia​ło mi się aku​rat upra​wiać z nim pu​stej pa​p la​n i​n y i pier​do​le​n ia o ni​czym, wresz​cie dał mi to pi​cie i wal​n ął się ude​rza​jąc w kimę. Tak mi mi​n ął dzień od rana, na​zwij​my to umow​n ie, po​cząw​szy od ję​ków, pi​ciu wody, paru aspi​ry​n ach i prze​kli​n a​n iu, że nig​dy wię​cej się tak nie za​p ra​wię. Na dru​gi dzień, mniej niż skrom​n e śnia​da​n ie, ką​p iel w mo​rzu, tro​chę ła​że​n ia po pla​ży i oglą​da​n ie się za du​p a​mi. Na​sze ko​men​ta​rze na te​mat mi​ja​ją​cych nas dup były na tyle bez​p o​śred​n ie, że tym sa​mym po​dob​n e do sie​bie. Nie​któ​re szmu​le, gdy uda​ło im się ką​tem ucha usły​szeć co mó​wi​my, a nie​raz też spe​cjal​n ie gło​śno mó​wi​li​śmy, od​wra​ca​ły się, stu​ka​ły się pal​cem po czo​le. Nie​raz po​ka​zy​wa​ły fa​kju​sa mó​wiąc na nas idio​ci lub dup​ki. Głu​p ie dupy, śmiać nam się wte​dy chcia​ło z nich. Cho​dzą te​raz pra​wie na​gie, głu​p ie eks​hi​bi​cjo​n ist​ki zgry​wa​jąc się i prę​żąc jak da​mul​ki. Za to w cza​sie ca​łe​go roku na​p ier​da​la​ją na wrot​kach w su​p er​mar​ke​cie lub czy​ta​ją ofer​ty w po​śred​n ia​ku. Wra​ca​ją do domu i od nowa sły​szą roz​mo​wę sta​rych o pie​n ią​dzach, a ra​czej o tym, że ich nie ma. Po obej​rze​n iu wie​czor​ne​go kiep​skie​go se​ria​lu typu M jak mi​ze​ria, kła​dą się na swo​je łóż​ko, dzie​ląc po​kój z sio​strą. Roz​my​śla​ją, pła​cząc ukrad​kiem, jak to mają prze​je​ba​n e, ja​kie to wszyst​ko jest nie​spra​wie​dli​we, a na do​da​tek wszyst​kie​go Pa​weł z są​sied​n ie​go blo​ku, to woli Ma​rio​lę niż ją. Pa​trzą w lu​stro miz​drząc się go​dzi​n a​mi do wła​sne​go od​bi​cia, bo gdy jed​n a ma za małe pier​si, to dru​ga ma za duże lub też na do​da​tek nie​zbyt ład​n ą dupę jak na jej gust, to jest za wy​so​ka, to jest za ni​ska. No i wła​śnie, dla​cze​go Pa​weł woli Ma​rio​lę, a nie ją? Dziew​czy​n y są cien​kie w te za​wo​dy i wy​star​czy im wkrę​cić, że mają krzy​we nogi, duży nos lub zbyt od​sta​ją​ce uszy i jest za​ła​twio​n a i to na dłuż​szy czas lub na amen. Ta​kie są te szmu​le, no i nic, moż​n a się po​śmiać z nich. My i tak je​ste​śmy lep​si od nich, mamy wię​cej ho​n o​ru i dumy, przy​n ajm​n iej w przy​szło​ści pod​czas roz​mów kwa​li​fi​ka​cyj​n ych nikt nam nie bę​dzie pa​trzył na cyc​ki, a dupa nie bę​dzie kar​tą prze​tar​go​wą, czy się do​sta​n ie pra​cę, czy też nie. O szmu​lach moż​n a roz​ma​wiać bez koń​ca, tak do​brze jak i źle. Za​wsze za​sta​n a​wia​łem się, czy dziew​czy​n y opo​wia​da​ją so​bie też o nas w ten spo​sób jak my. Cie​ka​we, czy też tak mó​wią w ten spo​sób o je​ba​n iu np. słu​chaj, ale ten mi się po​do​ba, chcia​ła​bym, żeby mnie prze​le​ciał, aż mi się mo​kro robi, kie​dy o tym po​my​ślę, jak so​bie to wy​obra​żę. No ja​sne, chy​ba tak też mó​wią, tak tyl​ko mogę my​śleć. No, nie wiem, ale ra​czej nie mó​wią – patrz spoj​rzał na mnie, chy​ba je​stem czer​wo​n a ze wsty​du, żeby tyl​ko tego nie zo​ba​czył. Fakt, moż​n a by było się z tego po​śmiać, zresz​tą i tak swo​je wiem, jeź​dzi​łem czę​sto z ma​n iu​ra​mi w kon​wo​-

jach do sądu, do po​p ra​wy, do naj​róż​n iej​szych schro​n isk. Za​sad​n i​czo, to mó​wi​ły pra​wie o tym sa​mym, te​ma​ci​cha o kra​dzie​żach, pro​chach i je​ba​n iu. Na do​brą spra​wę były na tym sa​mym rów​n o​rzęd​n ym po​zio​mie, zresz​tą klę​ły rów​n ie do​brze jak my, jak nie le​p iej. – Wiesz co, Ra​dek? – po​wie​dzia​łem – prze​ry​wa​jąc swo​je bu​ja​n ie w my​ślach – chodź​my te​raz do Zby​n ia, pier​dol​n ie​my so​bie su​ga​ra, świat bę​dzie lep​szy, jak to moja ciot​ka ma​wia​ła – świat nam się nad​da. – Dla​cze​go nie odda – za​śmiał się iro​n icz​n ie Ra​dek. – Bo nie je​steś w sta​n ie go ob​jąć ma​to​le – od​p o​wie​dzia​łem ze śmie​chem. Tak jak po​sta​n o​wi​łem, to i tak ude​rzy​li​śmy na ko​n iec mia​stecz​ka idąc koło sta​re​go wia​duk​tu, wzdłuż sta​rych to​rów i tak da​lej, ale to wia​do​mo. Tak samo jak wia​do​mo było, że w po​bli​skich bun​krach ma​ło​la​ty ża​cha​li klej i nie tyl​ko. Zresz​tą, tak czy in​a ​czej kie​ru​n ek już mie​li​śmy ob​ra​n y na ha​wi​rę Zby​n ia. Zby​n ia tym ra​zem nie było, ale względ​n ie nas znał je​den jego ko​leś, do​sta​li​śmy i wszyst​ko było w po​rzo. Usie​dli​śmy, uśmie​chy za​do​wo​le​n ia, tro​chę za​ba​wy z pod​grza​n iem i… od​ja​a aazd. Kie​dy żach​n ą​łem, przez pierw​sze kil​ka se​kund czu​łem dziw​n y ucisk na ser​cu, było to nie​sa​mo​wi​te to​tal​n e jeb​n ię​cie. Mia​łem stra​cha, po​czu​łem jak​by kłu​cie, ale po chwi​li za​czę​ło się. Nie wiem dla​cze​go, ale nic nie pa​mię​ta​łem, przed​tem było in​a ​czej. Póź​n iej po​wie​dzia​łem to Zby​n io​wi, py​ta​łem się dla​cze​go nic nie pa​mię​tam. Od​p o​wie​dział, że to nor​mal​ne, jak się wal​n ie więk​sze daw​ki, to może tak przy​mu​lić, że je​steś za​mro​czo​n y na amen, jest do​brze, ale nie za bar​dzo ko​ja​rzysz te​mat. – Nie za​wsze pa​mię​tasz, co się z tobą dzie​je – cier​p li​wie tłu​ma​czył Zby​n io, nie​raz mo​żesz mieć po​czu​cie eu​fo​rii, albo cał​ko​wi​cie cię przy​p ier​do​li i nic nie pa​mię​tasz, tak jak te​raz. – Cześć – po​wie​dzie​li​śmy Zby​n io​wi i też ko​le​siom z ko​ry​ta​rza, ude​rzy​li​śmy na pole na​mio​to​we. Ode​spać dzień, to było naj​waż​n iej​sze. Ode​spa​li​śmy z na​wiąz​ką. To co jest waż​n e przy bra​n iu su​ga​ru, to po pierw​sze za​p o​mnij o sra​n iu, chcesz i nie mo​żesz, nie dasz rady się wy​srać. Je​den gość po​wie​dział, że do​bre wy​sra​n ie się jest tak do​bre jak po​ło​wa pier​do​le​n ia. Bie​rzesz here, nie srasz, bie​rzesz fete – pi​jesz jak smok, le​jesz – szczać chce ci się co chwi​la i nie jesz – za​p o​mnij o żar​ciu. Skrę​cisz ma​ryś​kę, to wpier​da​lasz żar​cie to​n a​mi, aż ci głu​p io, ale mniej​sza z tym, ode​spa​li​śmy z na​wiąz​ką. Za​je​bi​ście cie​p ły wie​czór, póź​n y wie​czór, za​chód słoń​ca. Za​je​bi​ście się czu​je​my, bar​dzo do​brze, wie​czor​n a to​a ​le​ta na orzeź​wie​n ie. No i co? – no ude​rza​my na dys​ke. Dys​ko​te​ka, nie wiem a ra​czej wiem, tak przy​n ajm​n iej mi się wy​da​je, ale wie​czór był wy​jąt​ko​wo uda​n y. Po pierw​sze, sia​da​my do sto​li​ka, no, oczy​wi​ście bro​war, ni stąd ni zo​wąd, przy​sia​da​ją się Ilo​n a i Kaś​ka. Za​sko​cze​n ie nie​sa​mo​wi​te, szczę​ki opa​dły nam to​tal, no tak zu​p eł​n ie, to może nie, bo i też my​śla​łem o nich. Tak czy in​a ​czej, strasz​n ie miło. Uśmiech​n ię​te, za​do​wo​lo​n e, na lu​zie – po pro​stu dziew​czy​n y ma​rze​n ie, no i oczy​wi​ście, co naj​waż​n iej​sze, to to, że przy​sia​dły się do nas. – No nie, niech sko​n am – za​czął Ra​dek – gdzie was wcię​ło? – rzu​cił py​ta​n ie, ja pier​do​lę, ta​kie spo​tka​n ie, to mu​si​my nie​źle za​kro​p ić – nie prze​sta​wał się dzi​wić. – Hej ma​leń​kie – też się ode​zwa​łem i by​łem nie​sa​mo​wi​cie roz​ba​wio​n y fil​mo​wym wręcz po​to​kiem słów Ra​dzia – ten to po​tra​fi, la​wi​rant. Za​mó​wi​li​śmy ko​lej​n y bro​war. Za​czę​li​śmy gad​kę, ale to one za​sad​n i​czo mó​wi​ły jed​n a przez dru​gą. Cho​ciaż​by o tym, że pró​bo​wa​ły za​ro​bić tro​chę kasy i pra​co​wa​ły w sma​żal​n i ryb przez trzy dni. No ja​sne, za​je​bi​ście, trzy dni, to rze​czy​wi​ście im​p o​n u​ją​ce – po​my​śla​łem.

Tro​chę za​ro​bi​ły, ale jak same zgod​n ie przy​zna​ły, niech ten wła​ści​ciel się pier​do​li, za te mar​ne gro​sze. – Bo, wy​obraź so​bie – za​czę​ła Ilo​n a – go​rą​co jak chuj, sma​żysz te je​ba​n e ryby, pot spły​wa ci po piź​dzie to​tal​n ie, żar do​oko​ła, jak skur​wy​syn, a on ci rzu​ci tro​chę kasy, mó​wiąc – no sa​micz​ki, jesz​cze do​dat​ko​we dwie go​dzi​n y, bo ja​kaś tam nie przy​szła. Wie​cie – kon​ty​n u​owa​ła da​lej – tak wła​ści​wie, to ja mia​łam naj​bar​dziej prze​je​ba​n e, bo przy​su​wał się do mnie sta​ry pa​lant. No, wiesz, naj​p ierw nie​śmia​ło, to coś po​wie​dział, ob​jął w pa​sie niby to prze​cho​dząc, pa​trzył w de​kolt i tak da​lej. Wy​my​śli​łam i te​raz tego ża​łu​ję, niech to chuj strze​li, wy​my​śli​łam coś, po​wie​dzia​łam Ka​ś​ce, że od​p ier​do​li​my mu nu​mer. Dwa dni już pra​co​wa​li​śmy, po​zwa​la​jąc mu na to i tam​to, ale na wię​cej, żeby go pod​p u​ścić. Ha, to żar​ty ja​kieś zresz​tą jed​n o​znacz​n e ro​bił, ocie​rał się, klep​n ął po du​p ie itd. Po​tem sia​dał za nami i ob​ser​wo​wał. Wiesz, heca nie​sa​mo​wi​ta, bo by​ły​śmy od​wró​co​n e do nie​go, wi​dział tyl​ko na​sze tył​ki. Jaja nie​sa​mo​wi​te, bo Kaś​ka, to raz się prze​chy​li​ła przez ladę, to dru​gi raz się schy​li​ła, ja to samo. Wte​dy wpa​dły​śmy na ten po​mysł. Po​my​śla​łam so​bie, sko​ro ob​ser​wo​wa​n ie nas jest dla nie​go ta​kie przy​jem​n e, te ob​ser​wo​wa​n ie od tyłu i to go raj​cu​je, to po​cze​kaj jesz​cze, tak so​bie po​my​śla​łam. Na na​stęp​n y dzień, ubra​łam na sie​bie taką zje​bi​stą bluz​kę, ku​rew​ską zresz​tą, bo jak się spo​cisz, to strasz​n ie gry​zie, ale za to to​tal​n ie przy​kle​ja się do cia​ła. Tak, tak – po​wie​dzia​ła głę​bo​ko za​cią​ga​jąc się pa​p ie​ro​sem – oczy​wi​ście, żad​n e​go sta​n i​ka – wy​dmuch​n ę​ła chmu​rę dymu – spód​n icz​ka kró​ciut​ka aż po maj​ty. Pra​cu​je​my jak mró​wecz​ki, nie zwra​ca​jąc na nie​go uwa​gi, żeby się cza​sa​mi nie skap​n ął o co nam może bie​gać. Usiadł jak zwy​kle i pa​trzy. Wie​cie, na​wet nie pół go​dzi​n y, by​ły​śmy zla​n e po​tem, kle​iło się wszyst​ko i spód​n icz​ka i bluz​ka. Od​wró​ci​łam się do nie​go, wie​dząc do​sko​n a​le, że moje cyc​ki za​wró​cą mu w gło​wie. Onie​miał i pa​trzył, a ja czu​łam jak mi sta​ją sut​ki. Nie śmiej​cie się, ale jak so​bie po​my​śla​łam, że mu od dłuż​sze​go cza​su stoi ku​tas, to mnie się też tro​chę tak ja​koś się, no wiesz udzie​li​ło – za​śmia​ła się. Zga​si​ła peta i się​gnę​ła po na​stęp​n e​go pa​p ie​ro​sa, za​p a​li​ła. Wte​dy, uda​jąc nie​wi​n iąt​ko, że nie wi​dzę jak jest pod​ja​ra​n y, a ra​czej wy​p ra​co​wa​n y prze​ze mnie, za​p y​ta​łam go, że chcia​ła​bym chwi​lę prze​rwy, żeby się prze​brać. Przy​tak​n ął gło​wą, że tak. Więc wcho​dzę do na​szej kan​cia​p y i zdej​mu​ję majt​ki i wra​cam. Po paru ra​zach schy​la​nia się po upa​da​ją​ce sztuć​ce i prze​chy​la​n iu się przez ladę, wie​dzia​łam do​sko​n a​le, że jest od​strze​lo​n y. Więc pod​cho​dzę do nie​go i idąc do kan​cia​p y, pro​szę go o po​moc przy zdję​ciu bluz​ki, bo nie chcę jej po​bru​dzić, że chcę się prze​brać. Kur​wa, ale to nic, wy​obraź so​bie minę tego go​ścia, my​śla​łam, że pier​dol​n ę ze śmie​chu, wiesz na do​brą spra​wę, to mnie dziw​ko nie cha​p ie, tyl​ko nie​n or​mal​n y fa​cet by od​mó​wił albo ja​kiś przy​je​ba​n y gej, no co, co, no po​szli​śmy do kan​cia​p y, ale jed​n e​go nie prze​wi​dzia​łam. Umo​wa z Kaś​ką była pro​sta, dzie​sięć góra pięt​n a​ście mi​n ut i go​ścia mamy w gar​ści, my​śla​łam, że jesz​cze do​dat​ko​wo będe mu​sia​ła go za​chę​cać. Kur​wa, gdzie tam, Kaś​ka, jak opo​wia​da​ła, za​czę​ły jej łapy la​tać i po​my​li​ła się w za​mó​wie​n iu i parę mi​n ut w ple​cy, bo gość się jej przy la​dzie przy​p iął, no, nie dzi​wię się. – A ja? – wy​dę​ła war​gi Ilo​n a – zga​si​ła pa​p ie​ro​sa, no cóż, nie prze​wi​dzia​łam tego do koń​ca. Jak we​szli​śmy, da​łam mu się jesz​cze tro​chę po​ma​cać, no i sta​ło się. My​śla​łam, że bę​dzie się ka​jał czy też do​bie​rał jak pies do jeża, ale tra​fi​ła kosa na ka​mień – wes​tchnę​ła z lek​kim pół​u​śmie​chem. – Jak mnie pier​dol​n ął na stół – po​wie​dzia​ła to gło​śniej – to pra​wie stra​ci​łam od​dech, zła​pał mnie za cipę z ca​łej siły, że nie wie​dzia​łam, czy mnie to tak boli, czy też mi się wy​da​je

w tej ca​łej sy​tu​a cji, że mnie boli. Mo​men​tal​n ie wpier​do​lił mi dwa pal​ce do środ​ka, ja pier​do​lę, po​my​śla​łam so​bie wte​dy ze stra​chem, on mnie za​raz zgwał​ci… – Kur​wa, nie śmiej​cie się głu​p io dup​ki – rzu​ci​ła wście​kle – to ja mia​łam wszyst​ko kur​wa kon​tro​lo​wać, ja mia​łam mu nu​mer wy​wi​n ąć, a nie od​wrot​n ie. No więc, jak po​czu​łam te pal​ce, to za mo​ment, no chy​ba zam​ka w spodniach nie miał, tak to szyb​ko zro​bił, a już mi wło​żył i już za​su​wał na mnie sku​ba​n iec. Fakt fak​tem, że by​łam go​to​wa jak do ro​so​łu, na​wet mo​kra, też praw​da, że mógł my​śleć, że dam mu dupy sama, krzy​czeć już ra​czej nie mo​głam, a Kaś​ki nie było. Prze​rżnął mnie do​kład​n ie, że jak ze​szłam z tego sto​łu, to nogi mi la​ta​ły, że le​d​wo mo​głam ustać, no cała drża​łam z tego wszyst​kie​go. Świ​n ia pier​do​lo​n a, aż się spo​cił, wy​tarł i wy​cią​gnął port​fel, od​li​czył do​syć pa​p ie​rów, wy​cią​gnął do mnie rękę z tymi pie​niędz​mi. – Do wie​czo​ra pra​cu​je​cie, po​tem spa​daj​cie, mam ko​goś na wa​sze miej​sce – rzu​cił. – Do​brze – po​wie​dzia​łam wte​dy, ale nic wię​cej mi na myśl nie na​cho​dzi​ło mą​dre​go. – Aha – po​wie​dział na od​chod​n e – jak bę​dziesz po​trze​bo​wać w krok, to przyjdź, pie​n ią​dze też się znaj​dą, bę​dziesz mile wi​dzia​n a – uśmiech​n ął się i tyle. Poza tym, mru​gnął do mnie, ta​kie nu​me​ry mnie w se​zo​n ie zda​rza​ją się, wy dziew​czy​n y my​śli​cie po​dob​n ie, resz​ta to tyl​ko kwe​stia ceny. – Co za za​je​ba​n y ku​tas – po​my​śla​łam so​bie wte​dy, to aku​rat mógł so​bie da​ro​wać. Tak ogól​n ie, to Kaś​ki na​wet wte​dy nie opier​do​li​łam, nie wi​dzia​łam sen​su w tym, nic to nie zmie​n ia​ło. – Ale – we​szła w zda​n ie Kaś​ka – mamy nie​złą kasę, więc ba​wi​my się i mamy za co i dzi​siaj my sta​wia​my. – Patrz jaki gest – par​sk​n ę​ła Ilo​n a – nad​staw piz​dy sama, wte​dy sta​wiaj. – O kur​wa, żar​to​wa​łam – wku​rzy​ła się Kaś​ka – no do​bra, okey. – Tak się roz​glą​da​li​śmy za wami, nig​dzie was nie wi​dzie​li​śmy – zmie​n i​ła te​mat Ilo​n a, my​śla​ły​śmy albo wcię​ło was, albo, no nie wiem, na​wet nas nie szu​ka​li​ście. – Szu​ka​li​śmy, szu​ka​li​śmy – od​p o​wie​dzia​łem z uśmie​chem – to się na​zy​wa mieć szczę​ście do dziew​czyn, do ta​kich jak wy, mo​że​my po​wie​dzieć, że je​ste​śmy w to​wa​rzy​stwie naj​ład​niej​szych dziew​czyn na wy​brze​żu. – Świet​n y je​steś – od​p ar​ła Ilo​n a sze​ro​ko się uśmie​cha​jąc tym swo​im za​je​bi​stym lśnią​cym bia​łym uśmie​chem aż po na​sa​dę dzią​seł. Nig​dy wię​cej już nie spo​tka​łem ta​kie​go uśmie​chu, nig​dy wię​cej. Wiem, że o tym już mó​wi​łem, ale po pro​stu ko​cham ten jej uśmiech. Tego wie​czo​ru za​je​bi​ście się ba​wi​li​śmy. Cała noc nam mi​n ę​ła nie​spo​strze​że​n ie szyb​ko jak nig​dy. Prze​la​ło się mul​tum al​ko​ho​lu, masa, po pro​stu mnó​stwo, ale za to dra​gów nie ru​sza​li​śmy. Czę​sto tań​czy​li​śmy, ja przy​tu​lo​n y do Ilo​ny, Ra​dek do Kaś​ki. Świet​n ie było, cał​ko​wi​ty luz i za​p o​mnie​n ie. Po dys​ko​te​ce za​p ro​si​li​śmy je do na​mio​tu, ro​ze​bra​li​śmy się do naga i… mo​men​tal​n ie za​snę​li​śmy przy​tu​le​n i do sie​bie. Kto ra​n ek ten pa​n ek, tak mó​wi​ła moja bab​cia We​ro​n i​ka, niech ją szlag, zła to była ko​bie​ta i urok po​tra​fi​ła rzu​cać na lu​dzi jak cza​row​n i​ca. Kto ra​n ek ten pa​n ek, ale w tym przy​p ad​ku by​li​śmy to​tal​n y​mi dzia​da​mi. Wsta​li​śmy wszy​scy, gdzieś do​brze po po​łu​dniu, a słoń​ce tak na​p ier​da​la​ło, że tro​p ik od na​mio​tu był na​grza​n y na mak​sa, do​tknąć nie szło, tak przy​ja​ra​ne. Dziew​czy​n y zro​bi​ły nam śnia​da​n ie, ba, na​wet przed​tem po​szły na za​ku​p y, zpa​rzy​ły her​ba​tę. Tra​dy​cyj​n ie śnia​dan​ko le​d​wo li​znę​li​śmy, bez ape​ty​tu i zbyt​n iej eu​fo​rii na jego wi​dok. Jed​n ak trze​ba było się zmu​sić, żeby póź​n iej mieć ja​kie​kol​wiek wi​do​ki na prze​trwa​n ie dnia.

Po​ba​ju​rzy​li​śmy so​bie z dziew​czy​n a​mi, któ​re z ża​lem stwier​dzi​ły, że szko​da, bo nie mają stro​ju ką​p ie​lo​we​go na so​bie i mu​szą wy​ry​wać do sie​bie, zresz​tą na dru​gi ko​n iec mia​stecz​ka. Po​ki​wa​ły nam jesz​cze z da​le​ka, kie​dy skrę​ca​li​śmy na pla​żę. – Do​łą​czy​my do was za dwie go​dzi​n y – krzyk​n ę​ły na po​że​gna​n ie. Nie do​łą​czy​ły do nas ani za dwie go​dzi​n y ani za trzy, ale i tak by​li​śmy wstęp​n ie umó​wie​ni na dys​kę pod wie​czór. Po​szli​śmy na pla​żę, roz​ło​ży​li​śmy ręcz​n i​ki, no i opa​lan​ko. Tak so​bie le​ża​łem i my​śla​łem, do​brze, że je zna​my, one są po pro​stu świet​n e. To było z mo​jej stro​ny dość mało po​wie​dzia​n e, że one były świet​n e. Nie wiem czy w ten spo​sób chcia​łem sam sie​bie oszu​kać? Nie wiem, ale wiem, że Ilo​n a za​wró​ci​ła mi w gło​wie, tak jak żad​n a inna dziew​czy​n a do​tąd. Jak wró​ci​my, co to bę​dzie, tak bez nich, bez niej, bez tego lu​zac​kie​go ży​cia? Oj cięż​ko bę​dzie, tak tyl​ko moż​n a było przy​p usz​czać. Spoj​rza​łem na Rad​ka, le​żał pod​par​ty na łok​ciach i bez​myśl​n ie jak mogę są​dzić ob​ser​wo​wał prze​cho​dzą​ce dupy. Je​że​li prze​szła ja​kaś względ​n a z wy​glą​du, mru​żył oczy ba​daw​czo ma​ca​jąc wzro​kiem de​li​kwent​kę. Wresz​cie i do mnie się od​wró​cił, ki​wa​jąc gło​wą. – Zo​bacz tą – po​wie​dział – nie​zła dup​cia, co? – chciał​byś ją prze​le​cieć, co? – No ja​sne, że chciał​bym – po​twier​dzi​łem na od​czep​n e. Nie za bar​dzo mia​łem ocho​tę skła​dać bar​dziej zło​żo​n e wy​p o​wie​dzi. Jak to po​wie​dział? Prze​le​cieć? No tak, jak to wszyst​ko moż​n a faj​n ie okre​ślić. Jed​n a rzecz, a wła​ści​wie czyn​n ość, a okre​śleń jest na to do bólu, ja​kie tyl​ko chcesz, to uży​wasz. Chcesz ją prze​le​cieć, to chy​ba naj​bar​dziej de​li​kat​n e okre​śle​n ie, po​dob​n ie jak bzyk​n ąć. – Ra​dek – krzyk​n ą​łem mu w ucho, a może chcesz ją wy​dy​mać albo dmuch​n ąć czy wy​ru​chać, ze​rżnąć, wy​je​bać, prze​je​bać, wy​p ier​do​lić, prze​p ier​do​lić, wy​grzać, a może tyl​ko chcesz do​brze wy​mie​szać? – za​czą​łem się gło​śno śmiać. – Z cze​go kur​wa rżysz? – za​p y​tał od​wra​ca​jąc się gwał​tow​n ie – tyl​ko się spy​ta​łem. – Z tego kur​wa rżę – od​p ar​łem, że ty ma​rzysz, a kasa nam się koń​czy i albo mu​si​my coś wy​ciąć jesz​cze bez przy​p a​łu albo mu​si​my spa​dać stąd do domu. – Nie jest naj​go​rzej – za​czął wy​li​czać ile po​szło, a ile zo​sta​ło no i na ile star​czy, jed​n ym sło​wem za​ła​mu​ją​ca wy​li​czan​ka z jego stro​n y. – No ja​sne – za​czą​łem uda​wać, że się z nim zga​dzam, nie jest naj​go​rzej – przy​tak​n ą​łem gło​wą, po czym wrza​sną​łem – kur​wa! – jak bę​dziesz do​p ier​da​lał na oran​ża​dzie w prosz​ku, to rze​czy​wi​ście nie jest naj​go​rzej, w sam raz aby prze​żyć pa​sjo​n u​ją​ce ostat​n ie dni nad mo​rzem. – Kur​wa, co się wście​kasz – za​czął ner​wo​wo Ra​dek – prze​cież mogą nam jesz​cze sta​wiać la​ski, mają kasę niech sta​wia​ją. – Ja pier​do​lę! – wrza​sną​łem dru​gi raz – ja chy​ba kur​wa śnię, po​je​ba​ło cie​bie? Cały czas sta​wia​my szmu​lom dys​ko​te​kę, dri​n y, dra​gi, a ty, albo co gor​sza ja, po​wiem: słu​chaj​cie, po​staw​cie nam buł​kę z ma​ślan​ką, bo je​ste​śmy je​ba​n e cio​ty i drob​n e nam się skoń​czy​ły. Ja pier​do​lę, no po​myśl tyl​ko, jak bę​dzie​my wy​glą​dać! – Wiesz – za​czął ci​cho – nie tak to wi​dzia​łem, tak – zro​bił nie​okre​ślo​n y ruch ręką, no, na​cią​gnąć je tro​chę, żeby tro​chę po​sta​wi​ły, a nie za​ja​rzy​ły sy​tu​a cji, zresz​tą jak jak wi​dzia​łeś, same po​sta​wią, a na​wet chcą po​sta​wić. – No tak – od​p ar​łem – tyl​ko cze​ka​ją na to, żeby sta​wiać fra​je​rom, bo bied​n i nie mają pie​nię​dzy, zro​zum one też przy​je​cha​ły się za​ba​wić, wy​lu​zo​wać, a nie mę​czyć się i tym bar​dziej nam sta​wiać. Tym sa​mym nie będą my​śleć za in​n ych, zresz​tą je​steś do​bry jak masz kasę, je​-

steś dupa, to spa​daj na szczaw fra​je​rze, no ta​kie jest ży​cie i każ​da szmu​la ci to po​wie, zwłasz​cza tu​taj. – To co ro​bi​my? – za​p y​tał z wy​czu​wal​n ą re​zy​gna​cją w gło​sie Ra​dek. – Tak Ra​dek, ro​bi​my, może kiosk może auto, nie wiem, ale ro​bi​my – po​wtó​rzy​łem twar​do – je​że​li nie, mu​si​my się zwi​jać, wró​cić, to i bez pie​n ię​dzy mo​że​my, więc to nie jest naj​waż​niej​sze. Za​czę​li​śmy roz​ma​wiać na te​mat ewen​tu​a l​n e​go na​sze​go tzw. wy​stę​p u go​ścin​n e​go. Po​wtó​rze​n ie po​dob​n ej ro​bo​ty typu kiosk, no mo​że​my nie mieć far​ta i za​li​czyć przy​p ał, to i ko​n iec na​szej ka​rie​ry, tak oczy​wi​ście żar​tu​jąc. Po​je​dzie​my gdzieś, to bę​dzie pro​blem z fan​ta​mi, żeby prze​wieźć je, a na miej​scu mamy komu je pchnąć. Może ja​kie​goś fra​je​ra pier​dol​nąć w tubę, przy ka​sie czy ban​ko​ma​cie, dzie​sio​n a jest ry​zy​kow​n a z wie​lu wzglę​dów, ale czę​sto się opła​ca. Naj​le​p iej jest, jak jest wia​do​mo komu wy​je​bać, może ja​kiejś ba​bie wy​rwę wy​p ier​do​lić, kie​dy bę​dzie wy​cho​dzić z ban​ku lub od​cho​dzić od ban​ko​ma​tu? Moż​li​wo​ści jest za​wsze dużo, ale trze​ba wy​brać wła​ści​wy cel, tak aby nie było przy​p a​łu, tak, żeby nie tra​fić na men​dy. Uzgod​n i​li​śmy mię​dzy sobą, że dzi​siaj nic nie ro​bi​my, prze​my​śli​my wszyst​ko do ju​tra. Ju​tro zwi​ja​my się lub ry​zy​ku​je​my nu​mer. Do​brze pój​dzie, to ba​wi​my się da​lej, jak nie, to nie – c’est la vie. Praw​dę mó​wiąc, nie chcia​ło nam się od​p ier​da​lać żad​n e​go nu​me​ru, tym bar​dziej po​n o​sić ry​zy​ko wpad​ki, któ​re za​wsze ist​n ie​je. Po​my​śla​łem so​bie sko​ro bę​dzie​my mu​sie​li, to bę​dzie​my mu​sie​li. Aby dzień się nam nad​dał, przy​p o​mi​n a​jąc, to po​wie​dze​n ie, po​szli​śmy na ha​wi​rę do Zby​n ia. Na ra​zie niby bez celu, ale by​ło​by to bar​dzo ko​rzyst​n e, za​je​bać coś w no​cha, no i coś mieć na dys​kę w za​n a​drzu, ot tak na wszel​ki wy​p a​dek. Nie wspo​mi​n a​łem Rad​ko​wi o pew​n ych oba​wach, żeby nie psuć mu tych ra​do​snych pod​sko​ków po dro​dze, nad wy​raz opty​mi​stycz​n e​go na​stro​ju. Tym ra​zem za​sta​li​śmy Zby​n ia, nie była to ko​n iecz​n ość, aby aku​rat był, ale to za​wsze zna​jo​my ko​leś, tak jak i my dla nie​go. – Co tam sły​chać? – za​gad​n ął we​so​ło – ra​dio gra? – jak zwy​kle na lu​zie. Spoj​rza​łem na nie​go i wie​dzia​łem, że to jest taki ko​leś, że bez wa​ha​n ia mógł​bym mu po​wie​rzyć dużą for​sę. Oczy​wi​ście, pierw​sza za​sa​da – nie wie​rzyć i nie dać się na​brać, żeby nie być fra​je​rem. Pro​mie​n io​wa​ła z nie​go taka dziw​n a siła, taki po pro​stu swój chłop. – Słu​chaj Zby​n io – za​czą​łem – nie wiem jak Ra​dek, ale ja wolę coś wża​chać, niż jeb​n ąć po ka​blu. – O – po​wie​dział Zby​n io – masz ra​cję, po​do​ba mi się to, są​dzisz, że mo​żesz wpaść już w ciąg? – Oba​wiam się, że i tak za dużo so​bie po​zwo​li​łem na pew​n e spra​wy i jest to moż​li​we – od​p o​wie​dzia​łem mu, uni​ka​jąc tym ra​zem jego uważ​n e​go, wręcz ba​daw​cze​go wzro​ku. – No do​bra – rzu​cił jesz​cze raz spoj​rze​n iem – ja tu za księ​dza bat​ma​n a nie ro​bię, co chcesz to do​sta​n iesz, nie ma pro​ble​mu – roz​ło​żył sze​ro​ko ręce. Chwi​lę o czymś jak​by my​ślał, albo wiesz co – na dys​kę weź​miesz fetę, a te​raz przy​ja​rasz so​bie sku​n a, no i spo​ko go​ściu. Zgo​dzi​łem się na to, bo i ta​n iej niż brau​n a wal​n ąć, a poza tym był z sie​bie nad wy​raz za​do​wo​lo​n y, że mi „do​ra​dził”, no i okey. – A gdzie jest Ra​dek? – za​p y​ta​łem – te​raz do​p ie​ro za​uwa​ży​łem, że nie wi​dzę Rad​ka na ko​ry​ta​rzu wśród „wte” i „we​wte” krę​cą​cych się i prze​miesz​cza​ją​cych się ma​ło​la​tów. Spoj​rza​łem na Zby​n ia, a on sku​ba​n iec śmiał się, jak​by miał z cze​go. – O co cho​dzi? – spy​ta​łem po​wtór​n ie – czu​jąc, że cze​goś nie wiem, a po​wi​n ie​n em wie​dzieć. – Ra​dek? – od​p o​wie​dział py​ta​n iem na py​ta​n ie Zby​n io jak​by uda​wał, że nie sły​szał – a Ra​-

dek – prze​cią​gnął się, no jest tu – uśmiech​n ął się peł​n ą gębą. – Nie rób so​bie jaj – rzu​ci​łem – niech przy​cho​dzi, bo póź​n iej bę​dzie ża​ło​wał. – Jest obok w po​ko​ju – po​wie​dział wy​ja​śnia​ją​co – dmu​cha ja​kąś ma​ło​la​tę. Gdy to usły​sza​łem, to zdę​bia​łem mo​men​tal​n ie, za​da​jąc głup​ko​wa​to py​ta​n ie szyb​ciej niż po​my​śla​łem. – Jak to dmu​cha? – za​p y​ta​łem. – No jak, jak!? – zi​ry​to​wał się Zby​n io – no dmu​cha, pier​do​li ma​ło​la​tę, bo dziw​ka nie mia​ła na to​war, a Ra​dek obie​cał jej kop​snąć dział​kę. – No, do​bra – od​p o​wie​dzia​łem z lek​ka już przy​bi​ty – da​waj kur​wa sku​n a, mu​szę przy​ja​rać, bo hu​mor już mam cał​ko​wi​cie do bani. – Się robi – rzu​cił Zby​n io szel​mow​sko mru​ga​jąc do mnie okiem. Po​szedł, a ja za​czą​łem przez te parę chwil do jego po​wro​tu roz​my​ślać. Nie wiem, ale wiem, że Ra​dek po wszyst​kim, na pew​n o wspól​n ie przy​p ier​do​li z nową po​zna​n ą cip​cią w ka​n ał. Ja​sne, że wo​lał​bym, żeby wża​cha​li, wte​dy nic nie ry​zy​ku​je, żeby tyl​ko w coś się nie wpier​do​lił. Zna​jąc jego, to da jej wal​n ąć, a póź​n iej sam weź​mie. No ja​sne, że wszyst​kie​go nie moż​n a prze​wi​dzieć, czy wszyst​ko wi​dzieć na czar​n o, ale ry​zy​ko za​wsze jest. Tro​chę dum​n y z sie​bie by​łem, że pierw​szy raz my​śla​łem za ko​goś in​n e​go, gdy ten ktoś wca​le się nie mar​twił. Tak mi się wy​da​wa​ło. Tak, wpier​do​lić się za​wsze moż​n a, za​wsze, bo jak so​bie cen​tral​n ie pier​dol​n ą cen​ta, to nikt się od razu nie prze​krę​ci, ale, za​wsze jest ja​kieś ale. Kur​wa, kie​dy on przy​n ie​sie te ja​ra​n ie, oby jak naj​szyb​ciej, czu​łem się co​raz bar​dziej przy​gnę​bio​n y. Jesz​cze na do​da​tek so​bie przy​p o​mnia​łem na​sze wspól​n e z Rad​kiem pierw​sze bra​n ie w ka​nał. O kur​wa, jak so​bie przy​p o​mnę Rad​ka twarz, tę jego pur​p u​ro​wą gębę, jego oczy, jak so​bie przy​p o​mnę te kłu​cia w kla​cie, ten od​dech, o kur​wa. O kur​wa, chy​ba je​ste​śmy pier​dol​nię​ci, że to bra​li​śmy. – No kur​wa ja​sna – krzyk​n ą​łem ra​do​śnie na wi​dok idą​ce​go Zby​n ia – wresz​cie. – Tak ci się dłu​ży​ło? – za​p y​tał ze śmie​chem – po​dał mi luf​kę ze sku​n em. No cóż, Rad​ka jesz​cze nie było, a pa​lić się chcia​ło, da​łem Zby-nio​wi przy​ja​rać, z wie​lu wzglę​dów, po pierw​sze rów​n y ko​leś, po dru​gie trze​ba się po​dział​ko​wać, dzi​siaj ja, ju​tro ty, tak to bywa, po chwi​li ja​ra​li​śmy. Wzią​łem luf​kę, za​uwa​ży​łem, że jest sprę​żyn​ka, żeby cza​sa​mi bli​n ów nie łyk​n ąć, nie​któ​rzy mó​wią też blo-ty lub ko​me​ta, ale wa​lił pies jak się mówi, grunt, żeby się nie po​p a​rzyć. Przy​cią​gnę​li​śmy na zmia​n ę, ja​ra​li​śmy w sku​p ie​n iu, bez po​śpie​chu i na lu​zie. Strze​li​li​śmy gad​kę na róż​n e te​ma​ty i tak so​bie czas mi​jał. Póź​n iej do​łą​czył ja​kiś ko​leś, Ma​ciej jak do​brze pa​mię​tam. Za​czę​ło się ro​bić we​so​ło, za​czę​li​śmy się śmiać i głup​ko​wać. Było za​je​bi​ście, bo za​czę​ło nas nie​źle krę​cić i była beka nie​sa​mo​wi​ta. Było ku​rew​sko no i ten Ma​ciej, za​je​bi​sty ko​leś, mó​wił coś, a my pę​ka​li​śmy ze śmie​chu, śmie​szy​ło nas wszyst​ko co po​wie​dział. Cały czas ry​li​śmy ze śmie​chu, cały czas beka na mak​sa. Zby​n io ze śmie​chu aż się po​kła​dał. Ogól​n ie to we​so​ły gość był z tego Ma​cie​ja. Znów coś po​wie​dział, znów beka, śmiech, re​cho​ta​li​śmy bez koń​ca. Co on mó​wił, o ja pier​do​lę, za​raz, za​raz, aha, opo​wia​dał kur​wa coś za​je​bi​ście śmiesz​n e​go, za​raz, a już so​bie przy​p o​mnia​łem. Ale beka, ale ko​leś, no jaja nie​sa​mo​wi​te z nie​go były. – Słu​chaj cie uważ​n ie – po​wie​dział Ma​ciej – opo​wiem wam coś. Idzie ko​leś uli​cą, na​je​ba​ny w piz​du, że le​d​wie trzy​ma się na no​gach, ciem​n o, palą się lam​p y, a on w jed​n ą z nich wali pię​ścią i na​p ier​da​la co​raz moc​n iej. Idzie dru​gi ko​leś, też na​je​ba​n y jak tram​waj i mówi do nie​go, kur​wa zo​staw tą lam​p ę, a tam​ten od​p o​wia​da, że puka do ko​le​sia, bo to jego dom.

Tam​ten pa​trzy na nie​go, ko​leś, mówi, to nie jest dom, kur​wa, tyl​ko je​ba​n a lam​p a, no la​tar​nia je​ba​n a. Jaka tam la​tar​n ia, dom ci kur​wa mó​wię, po​wta​rza tam​ten. Chwie​je się gość i my​śli, no do​bra, to jest dom, ale kur​wa tak nie wal, bo i tak ni​ko​go nie ma. Jak to kur​wa nie ma – wrza​snął tam​ten – prze​cież wi​dzę, że się kur​wa u nie​go świe​ci! To jest po pro​stu nie do po​ję​cia ko​leś, co to był za ko​leś, cały czas śmiech, cały czas beka. – Ma​ciej, po​wiedz coś jesz​cze – ryk​n ą​łem śmie​chem. – Jak to po​wiedz coś jesz​cze – za​czął mnie prze​drzeź​n iać. Znów nasz ryk to​tal​n y, umiał nasz roz​śmie​szyć, ale luz, na ca​łe​go. – To nie wszyst​ko – po​wie​dział ro​biąc po​waż​n ą minę, co nas tyl​ko roz​śmie​szy​ło. To nie wszyst​ko – po​wtó​rzył – idzie ten ko​leś na​je​ba​n y da​lej i po​tknął się i pier​dol​n ął ry​jem w krat​kę. – Jaką krat​kę? – za​p y​ta​li​śmy nie​mal chó​rem. – No, kur​wa – spoj​rzał zdzi​wio​n y na nas – no kur​wa, ście​ko​wą, no, tą na uli​cy kur​wa. W tym mo​men​cie nas po​ło​żył kom​p let​n ie. Wraz ze Zby​n iem sie​dzie​li​śmy i ry​cze​li​śmy ze śmie​chu to​tal​n ie, kła​dąc się na pod​ło​dze. – Krat​kę? – krzyk​n ę​li​śmy. – Tak – śmiał się Ma​ciej – pier​dol​n ął w tę krat​kę. – Jaką krat​kę? – za​p y​ta​li​śmy po​n ow​n ie – kła​dąc się na pod​ło​dze ze śmie​chu. – Pier​dol​n ął w tę krat​kę – kon​ty​n u​ował da​lej nie zra​żo​n y – ko​leś krzy​czy za co? – Jak to za co? – za​p y​tał Zby​n io zwi​ja​jąc się ze śmie​chu. – Co za co? – za​p y​tał zdez​o​rien​to​wa​n y Ma​ciej. – Za krat​kę – ryk​n ął Zby​n io. W tym mo​men​cie my​śla​łem, że się po​le​ję ze śmie​chu. Le​że​li​śmy na pod​ło​dze ta​rza​jąc się na niej, trzy​ma​jąc się za brzu​chy, a łzy nam le​cia​ły ciur​kiem po twa​rzach. Kwi​cze​li​śmy jak po​je​ba​n e ba​ra​n y. To było za​je​bi​ste po​p o​łu​dnie. Niech ktoś mi te​raz po​wie, że ma​ryś​ka czy skun, to groź​n y nar​ko​tyk. Tyle co się uśmia​li​śmy, to nig​dy w ży​ciu na żad​n ej za​sra​n ej ko​me​dii ame​ry​kań​skiej się nie na​śmia​łem. Spójrz​cie tyl​ko, co wód​ka z nie​któ​ry​mi ludź​mi robi, może le​p iej by przyj ara​li traw​kę, to i le​p iej im by było. No i wresz​cie, za​uwa​ży​łem Rad​ka, jak wy​p ełzł z skądś z tą jego szmu​lą. Taka ostat​n ia nie była, no nie, nie mó​wię, że jej bym nie prze​le​ciał, ale wszyst​ko mnie tak bo​la​ło ze śmie​chu, wię​cej do szczę​ścia mi nic nie bra​ko​wa​ło. Wra​ca​jąc z „baj​zla” Ra​dek nic nie mó​wił, a na​wet był ja​kiś mar​kot​n y, ja o nic nie py​ta​łem. Do​my​ślać się tyl​ko mo​głem, że wy​p om​p o​wał się na szmu​li cał​ko​wi​cie, no tak, szmu​le są twar​de, mogą się je​bać na okrą​gło, w na​mio​cie wal​nął się i za​snął mo​men​tal​n ie. Nie wi​dzia​łem po​trze​by, mó​wić mu te​raz, że ze Zby​n iem fan​ta​stycz​n ie mi się ukła​da. Nie wi​dzia​łem po​trze​by, aby in​for​mo​wać go w jego sta​n ie, że od​pa​lił mi pra​wie dar​mo traw​kę na dys​kę i pi​gu​ły dla dziew​czyn. Nie mó​wi​łem mu nic o tym, że Zby​n io za​ła​twił nam ro​bo​tę, sta​n ie na przy​p a​le za nie​złe pie​n ią​dze. Na ra​zie to wszyst​ko nie było waż​n e, nie w tej chwi​li. Po​wiem mu pod​czas dys​ko​te​ki, poza tym by​łem tro​chę zmę​czo​n y, ale mu​si​my iść, bo umó​wi​li​śmy się z Kaś​ką i Ilo​n ą. Parę mi​n ut póź​n iej też już przy​sy​p ia​łem. Za​czął pa​dać deszcz, nie wiem, może dwie, trzy go​dzi​n y, może dłu​żej. Chcia​łem spać, ale nie mo​głem przy​snąć, dziw​n e. Więc sie​dzia​łem i pa​li​łem. Pa​li​łem tak, że skoń​czy​ły mi się szlu​gi. Chcesz czy nie chcesz, pędź do kio​sku po​my​śla​łem. Całe szczę​ście, że prze​sta​ło pa​dać, no przy​n ajm​n iej mi się tak wy​da​wa​ło. Sze​dłem po​wo​li, tak so​bie roz​my​śla​jąc o wszyst​kim i ni​czym. Aku​rat nie by​łem tak ja​koś na​-

stro​jo​n y naj​le​p iej, cho​ciaż po desz​czu po​wie​trze było wręcz wspa​n ia​łe. Parę me​trów przede mną szła dziew​czy​n a, cał​kiem so​bie. Pa​trzy​łem na jej dupę wy​bi​ja​ją​cą w cho​dzie zna​n y mi rytm, któ​ry ru​szy każ​de​go. Pa​trzy​łem na jej dupę, idąc tuż za nią i tak z se​kun​dy na se​kun​dę czu​łem na​ra​sta​ją​ce we mnie na​p a​le​n ie, jak szła i pięk​n ie nią krę​ci​ła, tą pup​cią. Tak na​praw​dę, to już wiem, co mnie tak bar​dzo w niej pod​n ie​ca​ło – za​p ach. Tak, to był de​li​kat​n y za​p ach, tak pięk​n y – tak przej​mu​ją​cy, że aż do sza​leń​stwa. Ten za​p ach, póź​n iej się do​wie​dzia​łem, że się na​zy​wa „To​day”, tuż po desz​czu, roz​n o​sił się wręcz su​p er sexi, two​rząc mi wi​zje, któ​rych za​czą​łem się bać. Pa​trzy​łem na nią i nie za bar​dzo wie​dzia​łem co mam zro​bić z tym sza​leń​czo na​ra​sta​ją​cym po​żą​da​n iem. Po​de​szła do kio​sku, schy​li​ła się przy okien​ku, nic wię​cej nie po​trze​bo​wa​łem. By​łem wręcz go​to​wy, wi​dząc ten jej cu​dow​n ie wy​p ię​ty ty​łek, by​łem go​to​wy, na co? Nie wiem. Może chciał​bym z nią po​roz​ma​wiać, może zgwał​cić, roz​ry​wa​jąc jej prze​świ​tu​ją​cą spód​n icz​kę, roz​ry​wa​jąc jej opię​tą bluz​kę na jej cu​dow​n ych pół​ku​lach – za​n u​rzyć się cały w tym jej od​lo​to​wym za​p a​chu, może… nie wiem co. Od​cho​dząc od kio​sku rzu​ci​ła na mnie prze​lot​n e spoj​rze​n ie. Żeby ona wie​dzia​ła, co czu​łem, jak bar​dzo była po​żą​da​n a, tu i te​raz aż do gra​n ic sza​leń​stwa. Kie​dyś sły​sza​łem taką ry​mo​wan​kę, nig​dy nikt się nie do​wie co się bu​zu​je w mło​dej gło​wie, oj praw​da, praw​da. Uśmiech​n ą​łem się sam do sie​bie, ku​p i​łem „mal​bo​ra​sy”, dłu​go jesz​cze od​p ro​wa​dza​jąc ją wzro​kiem, aż do mo​men​tu, kie​dy znik​n ę​ła mi za ja​kimś tam ro​giem. Od​p ro​wa​dzi​łem ją ma​ca​ją​cym spoj​rze​n iem, my​śląc żar​to​bli​wie, że ma pięk​n y krok, to zna​czy chód, za​je​bi​sty chód. Po​cho​dził​bym z nią, oj po​cho​dził. Usia​dłem na ła​wecz​kę, za​p a​li​łem, za​cią​ga​jąc się moc​n o, naj​moc​n iej jak tyl​ko moż​n a było, aż do bólu. Jesz​cze raz, szyb​ko i jesz​cze raz i jesz​cze. Stwier​dzi​łem, że nie mu​szę się za bar​dzo śpie​szyć, mam jesz​cze czas, a Ra​dzio na pew​n o so​bie spo​koj​n ie kima i ma wszyst​ko w du​p ie. Sie​dzia​łem na ła​wecz​ce i tak so​bie pa​li​łem, ba, za​mó​wi​łem na​wet bro​war, a co. Pa​trzy​łem na prze​cho​dzą​cych lu​dzi, pa​trzy​łem na po​ślad​ki prze​cho​dzą​cych prę​żą​cych się pro​wo​ka​cyj​n ie szmul. Te wie​dzą jak to ro​bić, cy​cu​sie pod​ska​ku​ją pod T-shir​ta​mi, pup​cie też mają swój wy​stu​dio​wa​n y rytm bu​ja​n ia się, opa​dów i wzno​sów, to jest po pro​stu sztu​ka wal​ki. Bez​względ​n a i per​fek​cyj​n ie wy​ko​n y​wa​n a przez szmul​ki aż do bólu. Tak so​bie pa​trzy​łem na prze​cho​dzą​cych lu​dzi, pa​trzy​łem na po​ślad​ki prę​żą​cych się szmul, tak so​bie pa​trzy​łem. Zga​si​łem jed​n e​go, za​p a​li​łem dru​gie​go, łyk piwa, pa​p ie​ros, łyk piwa, pa​p ie​ros – roz​glą​da​łem się i my​śla​łem. Tym ra​zem my​śla​łem o Ilo​n ie. Cie​szy​łem się, że zo​ba​czę ją dzi​siaj, że będę ją wi​dział, jej uśmiech, będę sły​szał jej głos, jej śmiech. To było tak wspa​n ia​łe, te wy​obra​że​n ie so​bie, że będę ją wi​dział, do​ty​kał, był przy niej tak nie​sa​mo​wi​cie bli​sko. Wiem, zda​wa​łem so​bie spra​wę z tego, że po​trze​bo​wa​łem tego bar​dziej niż kie​dy​kol​wiek, czu​łem się tro​chę roz​bi​ty, za​gu​bio​n y. Dziw​n e, ale prze​czu​wa​łem coś, nie wiem co. Być może się ba​łem cze​goś, cze​goś tak pod​świa​do​mie. Prze​czu​wa​łem ka​ta​klizm, ka​ta​stro​fę po któ​rej jest tyl​ko ci​sza i spo​kój. Ale jest to spo​kój pe​łen ocze​ki​wa​n ia i wy​ją​cych sy​ren, pe​łen ka​re​tek po​go​to​wia, krwi i bólu. Głę​bo​ka ci​sza i spo​kój tak jak po tor​n a​do lub tsu​n a​mi. Dla​cze​go to tak od​czu​wa​łem? Nie wiem, nie chciał​bym wi​dzieć tego aż tak czar​n o, ale wszyst​kie do​bre rze​czy, któ​re mnie spo​tka​ły w ży​ciu szyb​ko się koń​czy​ły, za szyb​ko. Hm, zresz​tą nie​wie​le ich było. Nie wiem dla​cze​go, ale Ilo​n a była kimś dla mnie w ja​kiś szcze​gól​n y zresz​tą spo​sób. Cie​szy​łem się znów z tego, że bę​dę​ją wi​dział. Chy​ba po​wiem, jak bar​dzo mi jest bli​ska, do​tknę jej wło​sów, ust i po​wiem jej co czu​ję. Je​że​li ona tego tak nie od​bie​ra, to co? Je​że​li mi się tyl​ko tak wy​da​je, coś so​bie może wmó​wi​łem? Nie wiem, obym się my​lił, a złe prze​-

czu​cia od​le​cia​ły z mo​je​go umy​słu szyb​ciej niż się po​ja​wi​ły. To nie​sa​mo​wi​te, ale kie​dy wsta​wa​łem od sto​li​ka z ma​gne​to​fo​n u nie​opo​dal le​cia​ła pio​sen​ka, ty ko​chasz ją, ty ko​chasz ją, czy coś w tym ro​dza​ju. W tym mo​men​cie nic wię​cej nie po​trze​bo​wa​łem. Wes​tchną​łem głę​bo​ko, wy​dą​łem war​gi i cięż​ko wy​p u​ści​łem po​wie​trze z dłu​gim wes​tchnie​n iem. Idąc na pole na​mio​to​we, no wra​ca​jąc po pro​stu, sły​sza​łem w uszach tyl​ko tekst pio​sen​ki, ty ko​chasz ją, ty ko​chasz ją. Nie​raz tak bywa, że czło​wiek się tro​chę roz​ma​rzy, ale ży​cie to nie jest baj​ka, trze​ba być twar​dym. Wresz​cie je​stem na polu na​mio​to​wym i co wi​dzę? No, jak​że by in​a ​czej, Ra​dzio so​bie gra w siat​kę z dwo​ma szmu​la​mi i to cał​kiem nie​zły​mi du​p a​mi. Tak so​bie my​ślę, ten kur​wa to się nie mar​twi. No, to nie zna​czy, że aku​rat ja miał​bym po​wo​dy do za​mar​twia​n ia się, ale nie​któ​rzy tak jak on, do​kład​n ie mają wszyst​ko w du​p ie. Wła​śnie tacy jak on mają naj​le​p iej, po pro​stu tak mają. Przy​ja​rać, po​chlać, po​je​bać, zjeść, wy​srać się i resz​ta jest okey. Przed dys​ko​te​ką ką​p iel, do​kład​n ie spry​ska​łem się per​fu​mem Kle​ina, moim ulu​bio​n ym zresz​tą. Parę spoj​rzeń w lu​stro i by​li​śmy go​to​wi do wyj​ścia. Spraw​dzi​łem jesz​cze, czy mamy traw​kę, też eks​ta​ske dla dziew​czyn, no jak​że by in​a ​czej, wzię​li​śmy jesz​cze po ścież​ce fety i na im​p rez​ke. Za​n im do​szły do nas Kaś​ka i Ilo​n a, zdą​ży​li​śmy ob​ró​cić parę dri​n ów – jak zwy​kle żu​brów​ka z so​kiem jabł​ko​wym, cy​try​n ą i lo​dem. Zja​wi​ły się wresz​cie, pach​n ą​ce i uśmiech​n ię​te. Wy​p er​fu​mo​wa​n e, co praw​da „ tu​de​ja” nie czu​łem, ale Ilo​n a nie​źle pach​n ia​ła swo​ją „sa-bat​ką” jak to mó​wi​ła na Ga​brie​le. Przy​cią​gną​łem ją z ca​łych sił, tak bar​dzo chcia​łem ją ca​ło​wać. Ob​ję​ła mnie no i się za​czę​li​śmy ca​ło​wać, chy​ba to była jed​n a z naj​pięk​n iej​szych chwil w moim ży​ciu. Czu​łem ją tak bli​sko i tyl​ko ona była dla mnie waż​n a. Nie mia​łem już żad​n ych wąt​p li​wo​ści, że by​łem w niej za​bu​ja​n y na amen. Póź​n iej też tań​czy​li​śmy przy​tu​le​n i do sie​bie. Kie​dy za​koń​czył się je​den utwór, po​sze​dłem do DJ-a za​mó​wić coś wol​n e​go i dłuż​sze​go, da​łem mu kasę i za chwi​lę le​ciał pięk​n y wol​n y i na​stro​jo​wy utwo​rek. Za chwi​lę jak po​wie​dzia​łem le​cia​ła pio​sen​ka o fan​ta​stycz​n ym ty​tu​le „nig​dy nic nie zmie​n i mo​jej mi​ło​ści do cie​bie”, któ​ry zresz​tą za​p o​wie​dział gość za kon​so​li. Ob​ją​łem Ilo​n ę, tu​li​ła się do mnie bar​dzo moc​n o, nie wy​trzy​ma​łem – spoj​rza​łem w jej ciem​n e oczy. – Ko​cham cie​bie – po​wie​dzia​łem – po​czu​łem wte​dy jak​by ol​brzy​mią ulgę, że mo​głem jej to wresz​cie po​wie​dzieć. – Świet​n y je​steś – od​p o​wie​dzia​ła – ten jej sta​ły zwrot, jak​by chcia​ła się bro​n ić. – Ko​cham cie​bie – po​wtó​rzy​łem. – Ja cie​bie chy​ba też – od​p o​wie​dzia​ła – uśmie​cha​jąc się z dziw​n ym bły​skiem w oczach – przy​tu​li​ła się do mnie moc​n iej. Nie wi​dzia​łem w tej chwi​li jej twa​rzy, ale wie​dzia​łem, czu​łem jak łzy pły​n ą po jej po​licz​kach. Wte​dy też, za​da​łem so​bie sa​me​mu py​ta​n ie, jak to się za​koń​czy, jak się roz​sta​n ie​my, coś co wy​da​wa​ło się być nie​unik​n io​n e, prze​cież każ​dy z nas miał swo​je ży​cie. Ja na prze​p u​st​ce z „po​p raw​cza​ka”, ona na „gi​gan​cie”. Tak też my​śla​łem, że na​sze roz​sta​n ie jest wpi​sa​n e w przy​szłość w na​szą hi​sto​rię. Oko​ło dru​giej, w nocy, to chy​ba ja​sne, wpadł Zby​n io z ja​kimś ko​le​siem. – To jest Mi​rek – krót​ko go nam przed​sta​wił, po czym luź​n o za​czę​li​śmy wszy​scy ga​wę​dzić. Po paru chwi​lach dziew​czy​n y po​szły na par​kiet, jak to szmu​le po​ga​dać so​bie gdzieś w ką​cie. Zby​n io od​p ro​wa​dził je wzro​kiem. – Słu​chaj​cie – po​wie​dział – po​chy​lił się w na​szym kie​run​ku zni​ża​jąc głos – tak jak mó​wi​łem przed​tem, mamy ro​bo​tę, jak Ra​dek chce, to też niech idzie.

– Te​raz? – zdzi​wi​łem się – może też nie​p o​trzeb​n ie. – Kur​wa, a kie​dy? – od​p arł – te​raz i za​raz, bo nie ma cza​su. Jest bry​ka, dwój​ka golf, mamy za​mó​wie​n ie, pój​dzie na czę​ści, mamy te​raz oka​zję, bo gość się bawi – ski​n ął gło​wą w kie​run​ku tań​czą​ce​go tłu​mu. – A jak prze​sta​n ie się ba​wić? – za​p y​ta​łem. – Spo​ko – od​p arł – go​ścia ob​sta​wia Ma​ciej, da so​bie radę. – Ma​ciej? – rzu​ci​łem ra​do​śnie – ten ko​leś, co ostat​n io go wi​dzia​łem? – No, tak, ten ko​leś – od​p o​wie​dział Zby​n io i do​dał – ale bez traw​ki to jest strasz​n ie po​waż​n y i na​rwa​n y, praw​dzi​wy świr. – No do​bra, my idzie​my – kon​ty​n u​ował – ja wcho​dzę, od​p a​lam, z Rad​kiem je​dzie​my do „dziu​p li”, Be​kon przej​mie furę. Ty fi​lu​jesz na przy​p a​le, czy ki​chy nie ma – ku​masz? – No ja​sne – po​wie​dzia​łem – cho​ciaż tro​chę się za​sta​n a​wia​łem, po co w ta​kim ra​zie jest po​trzeb​n y Mi​rek. Zby​n io jak​by czuł co my​ślę, no nie​sa​mo​wi​te. – Mi​rek robi swo​ją ga​blo​tę i bę​dzie też nas ubez​p ie​czał – za​koń​czył zda​n ie. – Wiesz, tro​chę z Rad​kiem je​ste​śmy zwa​ło​wa​n i – po​wie​dzia​łem – ale idzie​my. Zby​n io spoj​rzał na mnie jak​by tro​chę dłu​żej i uważ​n iej, wy​jął fo​lio​wą to​reb​kę. – Ma​cie tu po dział​ce spe​eda – po​wie​dział, weź​cie to na luz w ki​blu, my bę​dzie​my cze​kać na ze​wnątrz, no góra 15 mi​n ut, je​że​li was nie bę​dzie, to zna​czy, że scy​ko​rzy​li​ście i wte​dy nie po​ka​zuj mi się wię​cej na pa​trzał​ki. – Do​bra, do​bra, kur​wa – wkur​wi​łem się tą gad​ką – z fra​je​ra​mi nie ga​dasz. – No, my​ślę – od​p arł Zby​n io – na po​cie​sze​n ie mru​ga​jąc okiem, kie​dy mi da​wał fete. Za mo​ment już z Rad​kiem by​li​śmy na bar​da​chu i wcią​ga​li​śmy, ale jaja. Mo​men​tal​n ie nam się wszyst​ko roz​ja​śni​ło i po​we​se​la​ło, już sama świa​do​mość, że za chwi​lę bę​dzie eks​tra już na nas dzia​ła​ła, pe​łen luz. Po​czu​łem się le​p iej, o ja pier​do​lę o wie​le le​p iej, wręcz za​je​bi​ście – tego nam bra​ko​wa​ło. Tak jak Zby​n io po​wie​dział, stał na ze​wnątrz z ko​le​siem. Swo​im maniu​rom po​wie​dzie​li​śmy praw​dę, że mamy po​waż​n ą ro​bo​tę i mu​si​my skro​ić gol​fa. Od​p o​wie​dzia​ły, że się nig​dzie nie śpie​szą i będą się ba​wić, no oczy​wi​ście po​cze​ka​ją na nas. Za chwi​lę by​li​śmy na par​kin​gu, sta​łem i ob​ser​wo​wa​łem wszyst​ko. Było zresz​tą okey. Zby​n io z Rad​kiem po​de​szli do upa​trzo​n ej fury. Zby​n io wy​su​n ął z tyl​n ej wy​cie​racz​ki pła​ską dłu​gą blasz​kę, za​krzy​wił w eskę, za mo​ment był przy bocz​n ych drzwiach gol​fa, ode​rwał gumę i wsu​n ął blasz​kę tuż przy wci​ska​czu, za mo​ment byli już w środ​ku. Kur​wa, no nie wiem, może mi​n u​ta albo mniej to wszyst​ko trwa​ło, ale za​je​bi​ście krót​ko. By​łem pod ku​rew​skim wra​że​n iem. Wi​dzia​łem schy​lo​n e​go Zby​n ia, chy​ba kom​bi​n o​wał z ka​bel​ka​mi – sil​n ik za​sko​czył. Za​n im zdą​ży​łem po​my​śleć, jak to jest faj​n ie na spe​edzie, już ich nie było. Tyl​ko przez mo​ment mru​gnę​ły świa​tła sto​p u przy wy​jeź​dzie na uli​cę i chuj – ciem​n ość. Wy​rwa​li jak wa​ria​ci. Ja pier​do​lę, mimo tego, że by​łem na pro​chach, pod pa​cha​mi spo​ci​łem się nie​sa​mo​wi​cie, tak samo ple​cy. Ale jaz​da, po​my​śla​łem, ad-re​n a​li​n a​jak chuj, jak ja to lu​bię, te ry​zy​ko, tę jaz​dę, ten dreszcz pod​n ie​ce​n ia, ta wiel​ka ku​rew​ska do bólu nie​wia​do​ma. Bo tak na​p raw​dę mu​sisz zro​bić na tym świe​cie tyl​ko dwie rze​czy: umrzeć i żyć do​p ó​ki nie umrzesz – resz​tę so​bie wy​my​ślasz. Taka jest nie​ste​ty praw​da. Wró​ci​łem do dys​ki. Dziew​czy​n y nic nie py​ta​ły, to się wy​da​wa​ło do​syć lo​gicz​n e, wie​dzia​ły, że mu​si​my po​cze​kać te​raz na po​wrót Rad​ka. Ba​wi​li​śmy się da​lej, nie cze​ka​jąc na nich, tak zresz​tą jest le​p iej. Nie wiem do​kład​n ie, ile mi​n ę​ło cza​su do chwi​li ich po​wro​tu, ale tak czy in​a ​czej już wró​ci​li, za​do​wo​le​n i jak chuj, na lu​zie, śmie​ją​cy się od ucha do ucha. Co praw​da, ja się nie nu​dzi​łem, bo tań​czy​łem na zmia​n ę, to

raz z Ilo​n ą, to znów z Kaś​ką. Ka​cha aku​rat na​je​ba​ła się to​tal​n ie, zresz​tą nie​p rzy​p ad​ko​wo, było mnó​stwo jak zwy​kle al​ko​ho​lu, no i eks​ta​ska. Tań​czy​łem z nią, a ona pier​do​li​ła mi na ucho jak to bar​dzo do​brze jej z Rad​kiem i w ogó​le. Co oczy​wi​ście nie prze​szka​dza​ło jej wło​żyć swo​ją rękę w moje spodnie. Mo​men​tal​n ie mi sta​n ął, nie mia​łem za​mia​ru się wzbra​n iać, w koń​cu mie​li​śmy za sobą wspól​n e je​bań​sko. Sta​n ął mi, kie​dy za​czę​ła go mię​to​sić i ryt​micz​n ie ścią​gać mi w górę i w dół. Gdy​by nie to, że ta pio​sen​ka – po​ście​lów​ka się skoń​czy​ła, chy​ba bym się jej spu​ścił w pal​ce. Ja pier​do​lę, jak ja wte​dy by​łem pod​ja​ra​n y, tyl​ko lu​ka​łem, czy tego Ila nie wi​dzi. Do​p ie​ro by były jaja, no tak, za​le​ża​ło mi na niej. Aku​rat tak to nie​raz wy​cho​dzi, je​że​li szmu​la ma na cie​bie chęć, to nie dasz rady się wy​krę​cić. Chy​ba, że jest tak brzyd​ka, że strach się za nią brać, albo kie​dy je​steś pe​da​łem, zje​ba​n ą cio​tą wa​lo​n ą w dupę. Wte​dy od​ma​wiasz, w in​n ych przy​p ad​kach, bie​rzesz i ru​chasz, jak ci się na​wi​n ie. W koń​cu to nie była moja wina, że tak się upier​do​li​ła na amen. Całe szczę​ście, że Ila aku​rat za​ma​wia​ła drin​ki przy ba​rze i tyl​ko wi​dzia​łem jej pup​cie z ku​rew​sko cien​kim pa​skiem od strin​gów prze​świ​tu​ją​cym aż na wy​lot przez opię​tą spód​n icz​kę. No ja pier​do​lę, czy mo​głem chcieć cze​goś wię​cej? Tak czy in​a ​czej za mo​ment i tak by​łem przy ba​rze ze Zby​n iem i Rad​kiem. Zby​n io lu​zac​ko się uśmie​chał, wręcz szpa​n er​skim wy​stu​dio​wa​n ym ru​chem pa​lił pa​p ie​ro​sa. – Za​do​wo​lo​n y, co? – rzu​ci​łem py​ta​n ie w jego kie​run​ku. – Jak ja​sna cho​le​ra – od​p arł – za​do​wo​lo​n y? – po​wtó​rzył za mną – mało po​wie​dzia​n e, je​stem po pro​stu szczę​śli​wy. Trzy razy to samo – ski​n ął na prze​cho​dzą​ce​go bar​ma​n a. Po​rzą​dzi​my dzi​siaj, co? – ra​czej stwier​dził niż za​p y​tał. – Słu​chaj​cie – po​wie​dział – spra​wa jest ja​sna i oczy​wi​sta, tro​chę wam od​p a​lę haj​su, a ju​tro po​wiedz​my o pią​tej wpad​n ie​cie do mnie i wte​dy będę wie​dział ile wam mogę do​ło​żyć. Je​że​li na te​raz nie ma​cie kasy, to ja dzi​siaj sta​wiam, a ju​tro tak jak mó​wię, roz​li​czy​my się do koń​ca, okey? – No ja​sne – od​p o​wie​dzia​łem – wca​le nie kry​jąc ra​do​ści z tego po​wo​du, co po​wie​dział. Wie​dzia​łem, że jest z nie​go rów​n y gość i nie ga​da​li​śmy z ja​kimś chuj wie, byle ja​kim fra​je​rem. – Do​brze jest – stwier​dził Ra​dek – a bę​dzie le​p iej. W tym mo​men​cie za​czę​li​śmy się wszy​scy śmiać. – Ej – jęk​n ął gwał​tow​n ie Zby​n io, schy​la​jąc się w na​szym kie​run​ku – pa​trz​cie tam – ski​n ął gło​wą – wi​dzi​cie tę szmu​lę? Od​wró​ci​li​śmy się jak na ko​men​dę. – O kur​wa je​ba​n a – jęk​n e​li​śmy wszy​scy pra​wie tak samo – co za wi​dok, ja pier​do​lę. Aku​rat po​sta​wi​ła piwo na ni​skim mur​ku oka​la​ją​cym je​den z bok​sów ze sto​li​kiem i schy​la​jąc się, mu​sia​ła też nie​źle się wy​p iąć, kto wie czy też nie spe​cjal​n ie. Kur​wa, co ja pier​do​lę, ja​sne, że na bank spe​cjal​n ie szczu​je dupą. Zo​ba​czy​li​śmy więc pięk​n e za​bój​cze nogi w tej wła​śnie po​zie, ubra​n e w za​je​bi​ste bia​łe poń​czo​chy z ko​ron​ką, ta​kie co się same trzy​ma​ją na no​gach, przez mo​ment mi​gnę​ła biel maj​tek. – Ja pier​do​lę – po​wie​dział Zby​n io, ła​p iąc się za gło​wę – no kur​wa, nie uwie​rzę, że zro​bi​ła to nie​świa​do​mie, dam ku​ta​sa so​bie ob​ciąć, że spe​cjal​n ie to zro​bi​ła. – Eee – po​wie​dział Ra​dek – mu​sia​ła się schy​lić, żeby to piwo po​sta​wić. – No, tak – par​sk​n ą​łem ze zło​ścią – ale też mo​gła je po​sta​wić na sto​li​ku, no nie Zby​n io? W pew​n ych mo​men​tach Ra​dek był nie​źle przy​p ier​do​lo​n y, jak muł.

– Szczu​ją suki – syk​n ął przez zęby Zbyt​n io – póź​n iej się taka dzi​wi, że ją trzech wy​lu​tu​je w piz​dę. – Ale jak​by była w spodniach, to pro​ble​mu by nie było – za​żar​to​wał Ra​dek. No, ode​tchną​łem z ulgą – Ra​dzio chwy​cił te​mat, na​wra​ca się. – Wie​cie co – szep​n ął Zby​n io – przez mo​ment jak​by się za​sta​n a​wiał – idę ude​rzyć do niej, przy​ba​ju​rzę ją – tak! Tak jak po​wie​dział, tak też po​szedł do niej. Po​my​śla​łem so​bie, może za dużo już łyk​n ął, a wte​dy się my​śli, że moż​n a mieć każ​dą. Ku​rew​sko było miło, dzię​ki za za​je​bi​ste pa​n ie, zu​peł​n ie jak w pio​sen​ce, pa​trzę Zby​n io ho​lu​je ją do nas. No, może góra pięt​n a​ście mi​n ut to trwa​ło. Kur​wa, jak on to zro​bił, no nie. – To jest San​dra – przed​sta​wił Zby​n io – przy​wi​ta​li​śmy się z nią zresz​tą wszy​scy. Po​my​śla​łem so​bie, że to do​syć pre​ten​sjo​n al​n e imię, jak te wszyst​kie Pa​try​cje, An​ge​li​ki, Ni​co​le, no i ta cała resz​ta z jed​n e​go wora. Być może w roz​my​śla​n iach by​łem zło​śli​wy, ale ogól​n ie te imio​n a to taka zgry​wa. Aku​rat po​de​szły do nas po dłu​giej nie​obec​n o​ści tzw. to​a ​le​to​wej Ilo​n a i Ka​sia. Nie wiem dla​cze​go, ale jak dziew​czy​n y idą do ki​bla, to trwa to go​dzi​na​mi, za​n im się po​ja​wią z po​wro​tem. Kum​p el kie​dyś żar​to​wał, że tak to dłu​go trwa, bo zmie​n ia​ją pod​p a​ski. Tak czy in​a ​czej, ale wró​ci​ły i jak to dziew​czy​n y, za​czę​ły ze sobą roz​ma​wiać o tym, o tam​tym i sram​tym. W mię​dzy​cza​sie, gdy one we​so​ło pa​p la​ły, Zby​n io za​mó​wił dla nas wszyst​kich drin​ki. Kie​dy sta​ły już na bla​cie, le​d​wo to za​uwa​ży​łem, jak Zby​n io niby trzy​ma​jąc szkło z drin​kiem coś wrzu​cił do nie​go i póź​n iej aku​rat tego drin​ka po​dał San​drze. Oczy​wi​ście mo​głem sku​mać o co cho​dzi, że gdy​by mia​ła opo​ry na bliż​szą zna​jo​mość, to ten drin ją tak roz​ło​ży, że dupy da nam chęt​n ie wszyst​kim po ko​lei. Na sto​ją​co czy le​żą​co, w au​cie i obok nie​go i to bez opo​ru. Cwan​cyk to cwan​cyk – czy​li spo​sób. Po wy​p i​ciu drin​ków i przy​ja​ra​n iu mal​bo​ra​sów, zgod​n ie po​sta​n o​wi​li​śmy, co bę​dzie​my się tu​taj ki​sić i wy​pier​da​la​my na pla​żę. Zby​n io wziął jesz​cze flasz​kę, jed​n o szkło ro​bo​cze, ja wy​n io​słem z dys​ki też jed​n o i ru​szy​li​śmy. Jesz​cze z od​da​li sły​sza​łem mój ulu​bio​n y utwór, przy któ​rym zresz​tą też tań​czy​łem z Ilo​n ą. Na pla​żę wbie​gli​śmy ha​ła​śli​wie, ro​ze​śmia​n i. Śmia​li​śmy się nie wia​do​mo z cze​go, po​ty​ka​jąc się co krok, a na​wet Zby​n io wy​p ier​do​lił się z dwa razy po dro​dze. Po​roz​glą​da​li​śmy się tro​chę szu​ka​jąc ja​kie​goś do​bre​go miej​sca, żeby tak kur​wa nie wia​ło. Zna​leź​li​śmy od​p o​wied​n ie miej​sce, tak jak​by mała pia​sko​wa za​tocz​ka, wgłę​bie​n ie po​mię​dzy wy​dma​mi. Ja wraz z Ilo​n ą ca​łu​jąc się na prze​mian, szu​ka​li​śmy ja​kiś tam ga​łą​zek i chru​stu na ogni​sko. Zby​n io z Rad​kiem zro​bi​li tro​chę po​rząd​ku w wy​bra​n ym przez nas graj​doł​ku i już za mo​ment mie​li​śmy za​je​biasz​cze ogni​sko. To było wspa​n ia​łe, wspa​n ia​łe po​wie​trze, szum mo​rza, wiatr i jesz​cze nie do koń​ca ciem​n e nie​bo nad nami. Tro​chę wy​p i​li​śmy, znów dużo śmie​chu i ro​bie​n ia so​bie jaj. Póź​n iej z Ilo​n ą po​bie​gli​śmy na wy​dmy, ca​łu​jąc się w bie​gu, chwi​lę póź​n iej le​że​li​śmy obok sie​bie, ca​łu​jąc się jak sza​le​n i. Strasz​n ie mnie to eks​cy​to​wa​ło, kie​dy czu​łem przy so​bie te jej cu​dow​n e pier​si, tak wspa​n ia​łe, tak duże, te wło​sy, te usta, no i ten jej uśmiech. Mó​wi​łem jak bar​dzo ją ko​cham, ona się tyl​ko śmia​ła mó​wiąc jak zwy​kle, świet​n y je​steś – ja cie​bie chy​ba też. Mó​wi​łem jej, jak bar​dzo ją ko​cham, piesz​cząc usta​mi jej pier​si, ca​łu​jąc ją tak sza​leń​czo jak nig​dy przed​tem. Mó​wi​łem jak bar​dzo mi na niej za​le​ży, że jest wszyst​kim naj​lep​szym, co mo​gło mnie w ży​ciu spo​tkać. Mó​wi​łem jej i czu​łem jej dło​n ie na ple​cach, jak​by pro​si​ła, zo​stań jesz​cze chwi​lę we mnie. – Wiesz – po​wie​dzia​łem do niej – jedź ze mną, do​kąd​kol​wiek, gdzie​kol​wiek, ale bądź ze

mną, bo nie mogę so​bie wy​obra​zić swo​je​go ży​cia już bez cie​bie. Te​raz wiem jak pu​ste było moje ży​cie bez cie​bie, jak głu​p ie i bez celu. Wi​dzia​łem jej łzy w oczach, ten jej jak za​wsze wspa​n ia​ły uśmiech. Póź​n iej za​czę​ła się ze mną prze​ko​ma​rzać jak mała dziew​czyn​ka. – No, ale – od​p ar​ła – nie mam w czym z tobą je​chać. – Nie ma spra​wy – zri​p o​sto​wa​łem – po​je​dziesz w moim ręcz​n i​ku. – Do​kąd? – za​p y​ta​ła. – Na ko​n iec świa​ta – od​p o​wie​dzia​łem pa​trząc jej w oczy. Też pa​trzy​ła mi w oczy i uśmie​cha​ła się tak pięk​n ie, swo​imi ocza​mi po​wie​dzia​ła mi całą resz​tę, wszyst​ko co chciał​bym wie​dzieć, tak my​śla​łem. – Do​brze – po​wie​dzia​ła – choć​by na ko​n iec świa​ta w two​im ręcz​n i​ku. Ob​ją​łem ją, nie wiem dla​cze​go, ale strasz​n ie się trzę​sła, dy​go​ta​ła. – Zim​n o to​bie? – za​p y​ta​łem. – Nie, nie – od​p o​wie​dzia​ła – no, może tro​chę – uśmiech​n ę​ła się. – Chodź – po​wie​dzia​łem do niej – po​da​jąc jej rękę – przy ogni​sku się roz​grze​jesz. Kie​dy do​szli​śmy do na​szej resz​ty, wi​dzia​łem jak Ra​dek z Kaś​ką sie​dzie​li przy sa​mym brze​gu. A Zby​n io? – no cóż, z San​drą, tyl​ko wi​dzia​łem jej roz​ło​żo​n e nogi i jego po​mię​dzy nimi. Spoj​rza​łem na Ilo​n ę wy​mow​n ie, no tak, przy​tak​n ę​ła spoj​rze​n iem, też nie tra​ci​li cza​su. Usie​dli​śmy, ob​ją​łem Ilo​n ę, przy​tu​li​ła się do mnie, ale i tak strasz​n ie się trzę​sła, aż się wzdry​ga​ła. Wzią​łem Rad​ka wia​trów​kę, aby ją okryć i tak się jesz​cze trzę​sła. Moc​n iej ją ob​ją​łem i przy​tu​li​ła się do mnie. Póź​n iej już nie pa​mię​tam od tego mo​men​tu, urwał mi się film. Nie wiem, któ​ra to mo​gła być go​dzi​n a, rano na pew​n o, wscho​dzi​ło słoń​ce, no może koło wpół do pią​tej, może wcze​śniej, a może póź​n iej, nie wiem, ale obu​dzi​łem się. Wte​dy za​czą​łem so​bie wszyst​ko jak​by przez mgłę przy​p o​mi​n ać, pew​n e uryw​ki mo​je​go fil​mu. Pa​mię​tam do​kład​n ie jak pi​li​śmy, póź​n iej za​rzu​ci​li​śmy ta​ble​ty, póź​n iej przy​ja​ra​li-śmy sku​n a. Przy​p o​mi​nam so​bie jak Zby​n io już le​żał na boku dziw​n ie się wzdry​ga​jąc, wi​dzia​łem po​chy​lo​n ą rzy​ga​ją​cą San​drę, chy​ba wy​p lu​wa​ła resz​tę ta​blet, no i skun mu​siał ją na bank ze​mdlić. Wi​dzia​łem jej wy​p ię​tą opa​lo​n ą dupę, wiem, że ko​cham inną, ale w in​n ych oko​licz​n o​ściach, bym się nie za​wa​hał, wy​ru​chał​bym ją, aż by pisz​cza​ła, ale za​p ew​n e i tak bym nie dał już rady, zbyt zde​chły by​łem. Jak przez mgłę przy​p o​mi​n am so​bie Rad​ka zwi​n ię​te​go w kłę​bek tuż przy do​ga​sa​ją​cym ogni​sku. W tym mo​men​cie, kie​dy za​czą​łem ko​ja​rzyć, od​czu​łem dziw​n y nie​p o​kój. No, kur​wa, no ja​sne, gdzie jest Ilo​n a? Ro​zej​rza​łem się, wiem, wiem, chy​ba ode​szła gdzieś na bok mó​wiąc, że się źle czu​je. Wte​dy urwał mi się film. Nogi mia​łem jak z waty, nie mo​głem się utrzy​mać na nich, kur​wa ale za​p o​wia​da się zwa​ła, upa​dłem i znów wsta​łem. Po paru pró​bach wsta​n ia, uda​ło mi się przez chwi​lę utrzy​mać na chwie​ją​cych no​gach i po​n ow​n ie jeb​n ą​łem na gle​bę jak dłu​gi. Kur​wa​je​ba​n a, po​my​śla​łem, chy​ba prze​ho​lo​wa​łem z pro​cha​mi. Nie wiem, może z pół go​dzi​n y, może mniej, ale ja​koś uda​ło mi się na​śla​do​wać chód wpół klę​cząc, wpół pa​da​jąc co chwi​lę i mo​men​ta​mi czoł​ga​jąc się, nie wiem dla​cze​go ale w kie​run​ku brze​gu. Może in​stynkt, a może pod​świa​do​mie jak to się mą​drze mówi, czy coś w tym ro​dza​ju. Za​czę​ło wła​śnie wcho​dzić słoń​ce, prze​dzie​ra​jąc się nie​śmia​ło przez fio​le​to​wo – ró​żo​we roz​strzę​p io​n e chmu​ry. Zo​ba​czy​łem ją przy brze​gu. Ją? Tak to była Ilo​na. Le​ża​ła tak jak​by spo​koj​n ie, a jed​n o​cze​śnie dziw​n ie. Z tru​dem, ale do​sze​dłem do niej. Jaka jest pięk​n a – po​my​śla​łem. – Ilo​n a – szep​n ą​łem do niej – chodź – do​tkną​łem ją, była strasz​n ie lo​do​wa​ta. Chodź – po​wtó​rzy​łem – je​steś strasz​n ie zmar​z​n ię​ta, pod​n ieś się, Ila – sły​szysz? Wte​dy do mnie to do​tar​-

ło, że ona nie od​dy​cha, że się nie ru​sza. – Ilo​n a, Ilo​n a – mó​wi​łem do niej szar​p iąc ją za ra​mię – czu​łem na​ra​sta​ją​ce prze​ra​że​n ie, że coś jest nie tak jak po​win​n o być, że mój głos jest taki dziw​n y. – Ilo​n a – mó​wi​łem do niej – wsta​waj, obudź się, ej wsta​waj, pro​szę cię, pro​szę. Nie pa​mię​tam, jak dłu​go tak do niej mó​wi​łem, ale chy​ba już krzy​cza​łem przez dłuż​szy czas, bo obok sie​bie zo​ba​czy​łem już wszyst​kich i Kaś​kę onie​mia​łą i bla​dą jak śmierć, wła​śnie jak śmierć, Zby​n io z San​drą, któ​ra za​kry​wa​ła twarz. Gdzieś z boku klę​czał Ra​dek, strasz​n ie bla​dy, pra​wie bia​ły. Nie do​cho​dzi​ło jesz​cze do mnie, to co po​win​n o już dojść, do mych my​śli. Wszyst​ko było, jak przez mgłę, jak​by w od​da​li i tak dziw​n ie, nie​re​a l​n ie, bar​dzo dziw​n ie. Wiem, krzy​cza​łem na pew​n o, klą​łem i krzy​cza​łem, krzy​cza​łem i bła​ga​łem. – Ilo​n a – krzy​cza​łem – tak nie może być, wstań, obudź się, chodź, nie, nie, nie, to nie​praw​da. Pła​ka​łem, dla​cze​go wła​śnie ja? Dla​cze​go to mnie spo​ty​ka, tak nie może być, po​wiedz, że śnię, po​wiedz, że to nie​p raw​da, po​wiedz, pro​szę cię, pro​szę. Po​czu​łem dłoń Kasi na ra​mie​n iu, wi​dzia​łem ich wszyst​kich jak po​są​gi. – Mó​wi​łam jej – ode​zwa​ła się Ka​sia – nie bierz tyle tap​sów, mó​wi​ła mi, że na nią nie dzia​ła, wzię​ła jed​n ą, póź​n iej dru​gą i jesz​cze na​stęp​n ą. Boże, tak mi przy​kro, to moja naj​lep​sza ko​le​żan​ka. – Przy​kro?! – wrza​sną​łem – kur​wa, ty mi mó​wisz, że to​bie jest przy​kro? Wte​dy za​kry​ła twarz rę​ko​ma i za​czę​ła pła​kać, łzy cie​kły jej jed​n a za dru​gą. Po​ło​ży​łem gło​wę Ilo​n y na swo​je ko​la​n a, w uszach sły​sza​łem szum. Sły​sza​łem szum i sło​wa „choć​by na ko​n iec świa​ta”. Pła​ka​łem i ude​rza​łem pię​ścią z ca​łej siły w pia​sek. Z od​da​li sły​sza​łem gło​sy z dys​ki z na​szym ulu​bio​n ym utwo​rem, jak na złość, jak na prze​kór, sły​sza​łem go, jak na nowo wdzie​rał się w uszy, a sło​wa ra​n i​ły i świ​dro​wa​ły swo​im de​mo​n icz​n ym te​raz tek​stem, jak​że in​n ym jak te​raz, jak​że in​n ym jak wte​dy. Obej​mo​wa​łem ją i ca​ło​wa​łem pła​cząc. Słu​cha​łem słów tej pio​sen​ki, któ​re wdzie​ra​ły się we mnie jak nig​dy do​tąd, jak nig​dy przed​tem i jak nig​dy po​tem. Pła​ka​łem i tu​li​łem ją, ale już nie żyła, moja Ilo​n a. „Moje świa​tła, mój spek​takl, moje lata aby uro​snąć, moje chwi​le, któ​re spę​dzam są w po​rząd​ku, ale wte​dy ja mó​wię – może, może je​stem w to​bie za​ko​cha​ny, ty mó​wisz, moja skó​ra, moja krew, mój dia​beł, mój Bóg moją wol​ność wła​śnie wi​dzisz, ale ja i tak mó​wię, może po​dzie​li​li​by​śmy to na dwo​je, może, może je​stem w to​bie za​ko​cha​ny, mój po​czą​tek, mój ko​niec, ty mó​wisz, moja skó​ra, moja krew, mój dia​beł, mój Bóg moją wol​ność wła​śnie wi​dzisz.”

Rozdział III

Przez dwa ty​go​dnie po na​szym przy​jeź​dzie z wa​ka​cji nad mo​rzem, pra​wie nie spo​ty​ka​łem się z Rad​kiem. No, może z dwa trzy razy da​li​śmy rurę to​tal​n ą w na​szym ulu​bio​n ym pu​bie. Pró​bo​wa​łem wyjść z tego wszech​ogar​n ia​ja​ce​go przy​gnę​bie​n ia i to​tal​n e​go smut​ku. Gdy​by nie traw​ka i feta, no i oczy​wi​ście bro​war, za​ła​mał​bym się praw​do​p o​dob​n ie na amen w chuj. Mar​twi​łem się, my​śla​łem, pa​trzy​łem na zdję​cia i co​raz go​rzej mi się ro​bi​ło. Więc bra​łem ście​chę i znów wa​li​łem w no​cha. Schu​dłem przez te dwa ty​go​dnie tak, że aż strach mó​wić. Zro​bi​li​śmy tak jak nam Kaś​ka po​wie​dzia​ła, zmy​waj​cie się, ja so​bie po​ra​dzę i tak by​li​śmy na gi​gan​cie, to chuj mi zro​bią, a wam mogą dla sta​ty​sty​ki przy​kle​p ać. Mia​ła ra​cję, le​piej dmu​chać na zim​n e. Chcia​łem się z tego wszyst​kie​go ja​koś otrzą​snąć, nie, żeby za​p o​mnieć, ale, żeby cho​ciaż na mo​ment dać się uspo​ko​ić i ode​gnać złe my​śli. Jak to je​den gość w te​le​wi​zji po​wie​dział? Aha, de​p re​sja. Nie wiem, ale chy​ba to coś mnie do​p a​dło, by​łem zdo​ło​wa​n y w chuj, nie chcia​ło mi się na​wet dłu​żej żyć. Ten jej uśmiech, wszyst​ko wte​dy było tak ra​do​sne, tak pięk​n e, tak po pro​stu czy​ste. Co tam, feta w noch, pub, bro​war i jaz​da jak chuj, ży​cie tak czy in​a ​czej, może być pięk​n e, za​le​ży jak je wi​dzisz. Oglą​da​łem wła​śnie te​le​wi​zję, usły​sza​łem dzwo​n ek. Mat​ka otwo​rzy​ła drzwi i mnie woła, a jed​n o​cze​śnie ko​goś za​pra​sza. – A, to ty Ra​dek – po​wie​dzia​łem – w moim gło​sie nie było en​tu​zja​zmu, cho​ciaż mia​łem po​wód, żeby się cie​szyć ma​jąc ta​kie​go przy​ja​cie​la, do​bre​go kum​p la. – Masz ja​kąś kasę? – za​p y​ta​łem. Uśmiech​n ął się tro​chę krzy​wo, mó​wiąc, że coś się znaj​dzie i mach​n ął ręką. – Chodź – po​wie​dział – wyj​dzie​my, przy​ba​lu​je​my, in​a ​czej się po​czu​jesz. – No, do​bra – rzu​ci​łem – po​p ra​wia​jąc ster​czą​ce na wszyst​kie stro​n y moje wło​sy, spoj​rza​łem jesz​cze raz w lu​stro, może mi tego po​trze​ba, po​my​śla​łem. Kto wie, kto wie. Wy​szli​śmy, bę​dąc już na scho​dach, Ra​dek kla​snął w dło​n ie. – Mam za​je​bi​sty po​mysł – po​wie​dział – dzwo​n i​łem do ko​le​sia i mó​wił, że​by​śmy przy​je​cha​li, to po​rzą​dzi​my! – Tak? – mruk​n ą​łem bez ja​kich​kol​wiek oznak ra​do​ści czy pseu​do en​tu​zja​zmu. – No, ja​sne – krzyk​n ął – z in​to​n a​cją go​ścia, któ​ry pyta, jest tu ja​kiś cwa​n iak? Ten cały jego nie​ustan​n y en​tu​zjazm, któ​re​go ja nie mia​łem na​wet nor​mal​n ie, a co do​p ie​ro te​raz, w tej chwi​li, po tym wszyst​kim, kie​dy pę​kło wszyst​ko. – No i? – za​p y​ta​łem na od​czep​n e – uda​jąc za​in​te​re​so​wa​n ie. – Wy​obraź so​bie – za​czął – jak zwy​kle swo​im ulu​bio​n ym zwro​tem, że ten ko​leś Mi​chał, mó​wią do nie​go Mi​chu, miesz​ka na Pra​dze-Pół​n oc i… – O kur​wa! – wy​krzyk​n ą​łem – czy ja do​brze sły​szę? – chcesz, że​by​śmy do​p ier​da​la​li do sto​li​cy? – No ja​sne! – od​p arł Ra​dek – no więc ten ko​leś – kon​ty​n u​ował da​lej, nie zwra​ca​jąc na mnie już naj​mniej​szej uwa​gi, zwłasz​cza na moje ko​men​ta​rze. No, więc ten ko​leś ma za​je​bi​ste miesz​ka​n ie, wiel​kie kur​wa jak sto​do​ła, na pię​trze, to raz,

jak ci ar​ty​ści z amer​kań​skich fil​mów, robi za​je​bi​ste im​p rez​ki. Ko​le​siów ma w chuj, dupy ru​cha po​n oć hur​tem i w ogó​le jest za​je​bi​sty gość. – Nie​źle – od​p o​wie​dzia​łem – żeby co​kol​wiek po​wie​dzieć – skąd ma kasę? – No, kur​wa, skąd – wy​rzu​cił – z roz​p ro​wa​dza​n ia pro​chów, ma kil​ku​n a​stu ko​n i​ków i dla nie​go ro​bią, no jego aku​rat po​zna​łem, żeby nie skła​mać gdzieś rok temu. – Skąd go znasz? – za​p y​ta​łem – skąd go znasz – po​wtó​rzy​łem. – By​li​śmy ra​zem w Po​go​to​wiu – od​p o​wie​dział – trzy mie​chy, jak ja by​łem na gi​gan​cie u swo​jej dupy w Otwoc​ku, no w bi​du​lu, tam ja​kieś sio​stry za​kon​n e były czy coś tam i tam mnie zwi​n ę​li na Po​go​to​wie. – O, sio​stry – za​czą​łem się śmiać – a chęt​n e były? – No kur​wa, jaja so​bie ro​bisz – par​sk​n ął nie​cier​p li​wie – no mó​wię ci, już wte​dy ko​leś był za​je​bi​sty w chuj, taki gość, że hej. Wczo​raj mat​ka ka​za​ła mi ro​bić po​rząd​ki, ha ha, ja i po​rząd​ki, no ale mu​sia​łem, kart​ki, śmie​ci, pa​trzę, a tu ad​re​sów w chuj, my​ślę, za​dzwo​n ię. Do​pie​ro za któ​rymś ra​zem mi się uda​ło jego za​stać na ha​wi​rze. Ale to​tal gość, na​wet się nie zdzi​wił, gdy mnie usły​szał, chy​ba ja​kąś im​p re​zę miał. Tak sły​sza​łem, muza, ja​kieś krzy​ki, pi​ski, śmie​chy sa​mi​czek. Py​tam go, co tam u nie​go, a on od razu, kur​wa przy​jeż​dżaj, to so​bie po​ba​ju-rzy​my, no ja​sne, że mo​żesz z ko​le​siem, we​so​ło bę​dzie, no to nar​ka. Jesz​cze po​wie​dział, tyl​ko mi żad​n ych dup nie bierz​cie ze sobą. Nie wieź drew​n a do lasu, tu la​ski są ta​kie ła​twe jak zbie​ra​n ie szcza​wiu. – Jak zbie​ra​n ie szcza​wiu? – par​sk​n ą​łem śmie​chem – dla​cze​go nie jak zbie​ra​n ie na przy​kład ba​n a​n ów? – Wi​docz​n ie jest trud​n iej​sze – za​śmiał się Ra​dek – je​dziesz? – Jadę – krzyk​n ą​łem – a co tam, żyje się raz, cho​ciaż Bond mó​wił, że tyl​ko dwa razy – do​da​łem. Fakt fak​tem, że za​czą​łem się tro​chę, no, tro​chę się roz​ru​sza​łem tą wi​zją ko​lej​n ej eska​p a​dy. – Chy​ba, może być za​je​bi​ście – po​wie​dzia​łem – no, ale kasa, skąd? – Kasa to nie pro​blem, tak mi po​wie​dział – od​p arł Ra​dek – nie martw się o kasę, wiem jaki je​steś gość, tak mi po​wie​dział, zdą​ży​łem cie​bie po​znać i pa​mię​taj, że dla lu​dzi bądź czło​wie​kiem, a nie fra​je​rem – za​sa​dy mu​szą być. – Świę​ta ra​cja – przy​tak​n ą​łem – resz​ta to fra​jer​stwo. – No ja​sne – wy​krzyk​n ął ra​do​śnie – śmierć fra​je​rom, ży​cie kur​wom i zło​dzie​jom. – Ciii – uspo​ko​iłem go, jesz​cze nie je​ste​śmy przy bro​wa​rze, a fi​kasz jak​byś był na​je​ba​n y w piz​dę, spo​ko, lu​dzie się oglą​da​ją za tobą. – Lu​dzie się oglą​da​ją? Lu​dzie? – znów krzyk​n ął – to fra​jer​stwo je​ba​n e. We​szli​śmy do pubu, usie​dli​śmy przy bro​wa​rze, gad​ka szmat​ka jak zwy​kle, snu​cie pla​n ów na naj​bliż​sze dni. Czas zle​ciał nam za​je​bi​ście aż do nocy. Kie​dy wró​ci​łem na ha​wi​rę, za​sta​n a​wia​łem się jak to po​wie​dzieć sta​rym nie​to​p e​rzom, praw​do​p o​dob​n ie by mnie nie pu​ści​li. Po​my​śla​łem więc tak so​bie, że nic im nie po​wiem, tyl​ko za​wi​n ę dupę w tro​ki i jaz​da. Wy​tłu​ma​czę jak wró​cę, a te​raz zo​sta​wię kart​kę, żeby cza​sa​mi na men​tow​n ie nie po​szli szkie​łom zgło​sić mo​je​go znik​n ię​cia. Z tą my​ślą za​czą​łem pa​ko​wać ciu​chy i wszyst​kie inne nie​zbęd​n e dro​bia​zgi. Po​sze​dłem spać, ale kil​ka​krot​n ie bu​dzi​łem się, chy​ba nie mo​głem się do​cze​kać tego ran​ka. Przy​szedł Ra​dek. Wsta​łem, wzią​łem ciu​chy, szlu​gi, hajs – po​szli​śmy na sta​cję. Na pe​ro​n ie ku​p i​li​śmy jesz​cze soki i ciast​ka. No, oczy​wi​ście, prze​szli​śmy cały po​ciąg, żeby być może wy​ha​czyć ja​kieś szmu​le, ale nie dało rady.

Prze​dzia​ły były peł​n e, albo też drę​twe cipy. Tak czy in​a ​czej, po​mi​mo du​żych sta​rań z na​szej stro​n y, nie uda​ło nam się na​wią​zać żad​n e​go pop kon​tak​tu z żad​n y​mi du​p a​mi. Wresz​cie wbi​li​śmy sie w ja​kiś tam prze​dział, zresz​tą też peł​n y, gdzie dwie star​sze pa​n ie na​p ier​da​la​ły mię​dzy sobą o spo​so​bach pod​le​wa​n ia grosz​ku pach​n ą​ce​go na dział​ce. No, po pro​stu ma​sa​kra mó​zgu. Dwa roz​wrzesz​cza​n e ba​cho​ry wpier​da​la​ją​ce chip​sy, sy​p ią​ce okrusz​ka​mi na pra​wo i lewo, no i jesz​cze ja​kaś przy​mu​lo​n a pa​n ien​ka czy​ta​ją​ca ja​kieś tam cza​so​p i​smo. Jak to w po​cią​gu, każ​dy uda​je, że ni​ko​go nie ob​ser​wu​je, ale ob​cin​ka wstęp​n a i tak za​wsze jest. Sie​dzia​łem więc na​p rze​ciw tej przy​mu​lo​n ej ma​n iu​ry w oku​la​rach. Wy​p ro​sto​wa​łem nogi i za​czą​łem pa​trzeć przez szy​bę okna na prze​su​wa​ją​cy się kra​jo​braz. Za​czą​łem się wresz​cie nu​dzić, więc przy​su​n ą​łem nogę bli​żej jej nogi pra​wie do​ty​ka​jąc, póź​n iej jesz​cze bli​żej aż do kon​tak​tu. Nie za​re​a go​wa​ła, czy​ta​jąc da​lej, a mnie za​czę​ło się ro​bić cie​p ło w kro​ku, nie​źle, lu​bię to. Tro​chę póź​n iej za​czą​łem lek​ko prze​su​wać po jej no​dze moją, rzu​ci​ła prze​lot​n e spoj​rze​n ie, uda​jąc jak​by nic się nie dzia​ło. No ja​sne. Pa​trzy​łem na jej T-shir​ta i wi​dzia​łem jej co​raz bar​dziej za​ry​so​wu​ją​ce się sut​ki. Ale jaja – po​my​śla​łem so​bie – mam cię sucz​ko je​ba​n a, raj​cu​je cię to, to świet​n ie. Nie wiem, może moja wy​obraź​n ia bar​dziej dzia​ła​ła niż fak​ty, ale po​n oć wi​dzi się to co chce się wi​dzieć. Jed​n ak za​czę​ła się lek​ko ru​mie​n ić. Wi​dzia​łem te jej wy​p ie​ki na twa​rzy. Te​raz spró​bo​wa​łem swo​je​go naj​lep​sze​go nu​me​ru. Ja​kie​go? Nic nie ro​bisz, tyl​ko pa​trzysz na jej usta. Po​p ra​wi​ła się po chwi​li i od​su​n ę​ła swo​je nogi. Przez chwi​lę pa​trzy​ła w okno i znów wró​ci​ła do lek​tu​ry swo​je​go bab​skie​go cza​so​p i​sma. Za chwi​lę znów się po​ru​szy​ła, po​p ra​wi​ła wło​sy prze​su​wa​jąc za ucho, spoj​rza​ła na mnie i po​ru​szy​ła usta​mi jak​by chcia​ła spró​bo​wać wła​snej po​mad​ki. Jest, jest, mam cię, po​my​śla​łem. Pa​trzy​łem nadal na jej usta, tak, tak, to dzia​ła, jesz​cze jak. Cho​le​ra ja​sna, wszyst​ko w chuj, wsta​ła, wzię​ła to​reb​kę i wy​szła. Ko​lej​n a sta​cja. No cóż, lu​dzie się prze​wi​ja​ją, nie ta, to inna, tego kwia​ta pół świa​ta. Po chwi​li za​czą​łem roz​ma​wiać z Rad​kiem. Póź​n iej po​ła​zi​li​śmy po po​cią​gu, za​glą​da​jąc do prze​dzia​łów, jesz​cze póź​n iej usie​dli​śmy w War​sie. Nie ma to jak do​bra moc​n a kawa, oży​wi​ła nas nie​źle. To lu​bię, tro​chę orzeź​wie​n ia na dro​gę, jak nie ma pro​chów, to i to może być. Wresz​cie je​ste​śmy. Dwo​rzec Cen​tral​n y w sto​li​cy, no, czu​łem się nie​źle pod​eks​cy​to​wa​n y, to jest coś. Do​syć już mia​łem tego pa​trze​n ia w okno i nic nie ro​bie​n ia przez parę go​dzin. Za​je​bi​ście bę​dzie, tak so​bie po​my​śla​łem – ten ruch, scho​dy ru​cho​me, te dupy wszę​dzie się krę​cą​ce, bez że​n a​dy pa​trzą​ce pro​sto w oczy, ten wy​czu​wal​n y luz. To było to, o to cho​dzi zio​mek. Prak​tycz​n ie Ra​dek miał prze​dzwo​n ić lub przy​je​chać pod wie​czór, tak się uma​wiał. Mie​li​śmy w chuj cza​su, więc po​je​cha​li​śmy na gieł​dę sa​mo​cho​do​wą. Kur​wa ja​sna, ale tam fury były, że obłęd. Ta​kie​go np. mer​ca mieć, to jest do​p ie​ro wy​je​ba​n e w chuj ży​cie. To jest do​p ie​ro ży​cie. Wsia​dasz w ta​kie​go czar​n e​go lub srebr​n e​go dwu​oso​bo​we​go mer​ca ka​brio, czar​n e prze​ciw​sło​n ecz​n e oku​lar​ki i rwiesz każ​dą dupę na uli​cy. Po​my​śleć, że wte​dy same by się pro​si​ły, żeby je bzyk​n ąć. Tak ogól​n ie po​oglą​da​li​śmy tych fur od za​je​ba​n ia, były róż​n e i to na​p raw​dę nie​złe. Wła​śnie mi się naj​bar​dziej po​do​bał merc, czar​n y, dwu​drzwio​wy, ka​brio. To była do​p ie​ro bry​ka, ale cena, kur​wa, to był praw​dzi​wy ko​smos. Cie​ka​we skąd lu​dzie mają na to kasę? No ja​sne, że też bym chciał, żeby było mnie stać na ta​kie cac​ko, ta​kie​go mer​ca, ja pier​do​lę, to do​p ie​ro, kur​wa, jest baj​ka w chuj, no nie. Ta​kie au​tka, ale ile haj​su trze​ba mieć, o ja pier​do​lę, nie​złe ceny. No, bo kur​wa czy nor​mal​n y fa​cet z pen​sją​jak np. mój sta​ry, może so​bie ku​p ić taką bry​kę? No kur​wa, ja​sne, że nie, bo i skąd ma mieć te pie​-

nią​dze? To do chu​ja kto to ku​p u​je? Prze​cież do​sko​n a​le wiem, jak za​p ier​da​la​ją np. są​sie​dzi, za​p ier​da​la​ją do pra​cy świą​tek – pią​tek, jak to mó​wi​ła moja bab​cia We​roń​cia, na zmia​n y, na noc​ki, świę​ta nie świę​ta, też Syl​we​stry i Nowy Rok, no i co? No i chu​ja mają! Tak to jest, fra​jer​stwo je​ba​n e pra​cu​je i chu​ja z tego ma. Wy​cho​dzi na to, że żyją po to, żeby pra​co​wać, a nie po to, żeby żyć. Do bani z ta​kim ży​ciem, żeby tyl​ko za​p ier​da​lać na chleb nasz po​wsze​dni. Póź​n iej jest tak jak w pio​sen​ce, sła​be ży​cie, to i sła​ba śmierć. To jest po pro​stu cięż​kie fra​jer​stwo, aby do​p ier​da​lać całe ży​cie i nic z tego nie mieć, nie móc so​bie po​zwo​lić na nic. Po już i tak dłu​gim oglą​da​n iu fur, nie do​syć, że by​li​śmy zmę​cze​n i tym ła​że​n iem, to i po​rząd​nie zgłod​n ie​li​śmy. No, wresz​cie ja​kieś sto​li​ki, siup​n ę​li​śmy, kieł​ba​ski z gril​la i cola. Za​raz też wzię​li​śmy dru​gą por​cję. Ja​sny gwint jacy by​li​śmy głod​n i. Raz, dwa, trzy, no i bro​war na stół, a co. Kur​wa mać, chy​ba nas tro​chę sie​kło w tym słoń​cu i to nie​źle za​krę​ci​ło w chuj, nie​źle, oj nie​źle. Jak się jest zmę​czo​n y, to bro​war wali nie​mi​ło​sier​n ie. Po​my​śleć, że cze​ka nas jesz​cze na bank im​p re​za. Po gieł​dzie po​je​cha​li​śmy już do tego ko​le​sia, do Mi​cha​ła. Wie​dział, że przy​je​dzie​my, więc nie był zdzi​wio​n y typu, o faj​n ie, że je​ste​ście, co za nie​spo​dzian​ka. Na pierw​szy rzut oka i pierw​sze po​zna​n ie, mu​szę po​wie​dzieć, że wy​glą​dał na rów​n e​go ko​le​sia. Opro​wa​dził nas po cha​cie, ale była za​je​bi​sta. Za​je​bi​ście duże po​ko​je, duże okna, su​fi​ty chy​ba na trzy me​try do góry, no nie​źle, to ro​bi​ło wra​że​n ie, a sprzę​ci​cho obłęd, kino do​mo​we, wie​że itp. – Sta​re bu​dow​n ic​two, to jest to – po​wie​dział Mi​chał – jak​by czy​ta​jąc w mo​ich my​ślach – ma swój styl – uśmiech​n ął się. To była ru​de​ra, ale po​cząt​ko​wo to sta​rzy to urzą​dza​li i tak już zo​sta​ło, no oprócz ma​łych prze​ró​bek i wy​p o​sa​że​n ia. – To miesz​kasz ze sta​ry​mi? – za​p y​ta​łem – a jak są im​p re​zy to co? – Nie, nie miesz​kam – od​p o​wie​dział – sta​rzy są po roz​wo​dzie, mat​ka jest w Ham​bur​gu, a sta​ry u swo​jej no​wej cipy w Prusz​ko​wie. – Wow – aż jęk​n ą​łem – nie​źle to za​brzmia​ło – w Prusz​ko​wie! – No a te​raz Ra​dek – po​wie​dział – mów co tam u na​szych sta​rych zio​ma​li sły​chać? Za​czę​ły się wspo​min​ki, gad​ka szmat​ka i lu​zik blu​sik. Za mo​ment był bro​war, dru​gi, no i oczy​wi​ście „luf​ka” do przy-ja​ra​n ia. Świet​n ie nam się ga​da​ło, dużo śmie​chu, beka jak dia​bli i pe​łen luz. Oka​zał się go​ściem nie​sa​mo​wi​tym, rów​n ia​chą, tak jak​bym go znał w chuj lat. To są te typy, coś jak przed​tem Zby​n io. Póź​n iej nie​ste​ty nas zmu​li​ło, po​ło​ży​li​śmy się i mo​men​tal​n ie ki​mo​n o. Pod wie​czór i to ra​czej głę​bo​ki wie​czór, prze​bu​dzi​li​śmy się. Zresz​tą głod​ni jak dia​bli. Lo​dów​ka Mi​cha​ła była prze​p ast​n a i tak za​opa​trzo​n a jak na świę​ta ame​ry​kań​skie​go dzięk​czy​n ie​n ia, że pa​trzał​ki o mało co nam by nie wy​sko​czy​ły. Na​żar​li​śmy się tak, że be​ka​li​śmy jak świ​n ie, a Mi​chał tyl​ko się śmiał. – Co wy kur​wa, z bu​szu, tacy wy​głod​n ia​li? – za​p y​tał chi​cho​cząc się. Nic nie mó​wi​li​śmy, za​ję​ci je​dze​n iem, a zdmuch mie​li​śmy to​tal​n y. Za mo​ment pi​li​śmy drin​ki. – Kur​wa mać – krzyk​n ął Ra​dek – ale do​bre – co to jest? – jesz​cze cze​goś ta​kie​go nie pi​łem – mó​wił da​lej z za​chwy​tem – co to jest, po pro​stu eks​tra! – Żad​n a re​we​la​cja – od​p o​wie​dział Mi​chał roz​kła​da​jąc ręce – ale to mój prze​p is. Bie​rzesz brzo​skwi​n io​wą ki​ja​fę, do tego czy​stą naj​le​p iej ho​len​der​ską, cy​try​n a, lód no i go​to​we, aha, musi być schło​dzo​n e! – Ki​ja​fa brzo​skwi​n io​wa? – zdzi​wi​łem się – z tego co wiem są ki​ja​fy ale to wi​śnio​we. – Z tego co wiesz już te​raz – od​p arł śmie​jąc się – to też są brzo​skwi​n io​we.

Za​czę​li​śmy się wszy​scy śmiać. Póź​n iej po​ka​zał nam róż​n e zdję​cia z im​p rez, tak​że zdję​cia prze​róż​n ych du​p e​n iek, trze​ba przy​znać, że nie​złe, no ale jak jest kasa to i dupy są nie​złe, to lo​gicz​n e i oczy​wi​ste. No, ale gust też miał. – Do​bra – rzu​cił – spa​da​my te​raz na im​p rez​kę – je​stem umó​wio​n y z Ro​ber​tem, roz​p ro​wa​dza mi to​war, a poza tym sam zaj​mu​je się róż​n y​mi in​n y​mi rze​cza​mi, ale, pod​n iósł pa​lec do góry, bia​łe znaj​dzie się dla nas też. Póź​n iej przy​ho​lu​je​my ja​kieś na​sze zna​jo​me dupy, to i ener​gii trze​ba mieć w nad​wyż​ce, no nie? Naj​lep​szy jest koks na te spra​wy. Za mo​ment wy​szli​śmy z jego cha​ty i wsie​dli​śmy do tak​sów​ki. – Moja au​di​ca jest roz​je​ba​n a – po​wie​dział – amor​ty​za​tor mi jeb​n ął i mu​sia​łem dać do maj​stra, za parę dni bę​dzie, to i bę​dzie​my nie​za​leż​n i od tak​sy. Jak je​dziesz swo​im to i nic nie łyk​n iesz, ani nie wniu​chasz, bo po co so​bie ro​bić bez po​trze​by przy​p ał. Ja​dąc w tak​sów​ce nie wia​do​mo gdzie, roz​glą​da​łem się po uli​cach i my​śla​łem. Lu​bię jeź​dzić tak​sów​ka​mi, mają coś w so​bie ta​kie​go, nie wiem jak to okre​ślić, ale zu​p eł​n ie in​a ​czej niż swo​im. No, kur​wa co ja pier​do​lę, no ale jest zu​p eł​n ie in​a ​czej. Moż​li​we, że się czu​je przy​go​dę lub coś w tym ro​dza​ju. Bo tak na do​brą spra​wę, tak​siarz tak samo jak bar​man, to są naj​lep​si spo​wied​n i​cy, mó​wisz do nich, opo​wia​dasz o tym, o tam​tym, o swo​ich kło​p o​tach, a oni słu​cha​ją. Oni cie​bie słu​cha​ją, pod​trzy​mu​ją gad​kę, albo też nie, póź​n iej pła​cisz, wy​sia​dasz, za​p o​mi​n asz. Oni też za​p o​mi​n a​ją, roz​ma​wia​jąc już z in​n y​mi – in​n y​mi, ko​lej​n y​mi. Tak to się wszyst​ko to​czy. Chy​ba po​dob​n ie jest z dziw​ką. Robi swo​je, pła​cisz i wy​cho​dzisz, za​p o​mi​n asz. Ona ma znów ko​lej​n ych, któ​rzy jej pła​cą i wy​cho​dzą i za​p o​mi​n a​ją. To zna​czy nie wiem jak to jest, ale sły​sza​łem, że są go​ście, któ​rzy pła​cą kur​wom tyl​ko za to, żeby z nimi tyl​ko po​ga​dać. Ale jaja, to chy​ba nie​moż​li​we, móc so​bie po​ru​chać za wła​sne pie​n ią​dze prze​cież, a tyl​ko ga​dać do niej, hm. Chy​ba to nie dla mnie, pła​cić i nie wy​je​bać? Eee tam, chy​ba so​bie jaja ro​bią. Na​sza tak​sów​ka się za​trzy​ma​ła i tym sa​mym prze​rwa​łem swo​je roz​my​ślan​ki, wy​sie​dli​śmy. W od​da​li sły​chać było sy​re​n y po​go​to​wia ra​tun​ko​we​go, być może już je​cha​li na dys​ko​te​kę, tak so​bie żar​to​bli​wie po​my​śla​łem. Za mo​ment wcho​dzi​li​śmy do dys​ki. W ko​ry​ta​rzu sły​sze​li​śmy przy​tłu​mio​n e dud​n ie​n ie tech​n o. Za bi​le​ty za​p ła​cił Mi​chał i to nie​złą kasę, ale po wej​ściu na pierw​szą salę, nie dzi​wi​ło mnie to już, że taka kasa. Za​kur​wi​ste la​se​ry i świa​tła, za​je​bi​ste fa​lu​ją​ce tłu​my wia​ry. Pod​ło​ga na pierw​szym pię​trze była ze szkła – czy​li tak, że jak wcho​dzi​łeś, to wi​dzia​łeś wszyst​kich tań​czą​cych od dołu, za​je​bi​ście, tak to mógł​byś pa​trzeć i pa​trzeć. We​szli​śmy na górę, wszyst​kie bok​sy były za​ję​te, wstęp to nie zna​czy, że sie​dzisz, nie​ste​ty tak to jest go​ściu nie​spo​koj​n y. – Spo​ko – po​wie​dział Mi​chał – ja aku​rat mam tu ści​słą re​zer​wa​cję, ski​n ął gło​wą w róg sali. Tam też po​szli​śmy – wol​n y boks, za chwi​lę po​ja​wi​ła się ślicz​n a kel​n er​ka, blon​dyn​ka o ku​rew​sko pięk​n ych oczach i za​je​bi​stym uśmie​chu, któ​ry by mógł po​wa​lić każ​de​go fa​ce​ta na ko​la​n a. Uśmiech i te cu​dow​n e do​łecz​ki w po​licz​kach, no po pro​stu ślicz​n a du​p eń​ka, jak ma​rze​n ie. – Cześć Li​dia – rzu​cił do niej – trzy razy po​dwój​n e i mal​bo​ra​sy. – Okey – od​p o​wie​dzia​ła i ode​szła prze​p ięk​n ie ru​sza​jąc swo​ją szczu​p łą pup​cią. Ja pier​do​lę, to robi wra​że​n ie, tak so​bie po​my​śla​łem, mówi do kel​n e​rek na ty, wie​dzą od razu co chce, bez py​ta​n ia, no po pro​stu sta​ły by​wa​lec, tak czy in​a ​czej, to im​p o​n u​je, nie​źle, nie ma co. – Nie​zła ta kel​n er​ka – po​wie​dzia​łem – tak żeby coś po​wie​dzieć.

– Lidi? – za​p y​tał Mi​chał – no, jest nie​zła, była u mnie na im​p re​zach, jest to je​dy​n a dziew​czy​n a w któ​rej je​stem za​ko​cha​n y tak na​p raw​dę. – Ty chy​ba jaja so​bie ro​bisz? – zdzi​wio​n y za​p y​tał Ra​dek – jak za​ko​cha​n y? – No jak – żach​n ął się Mi​chał – no nor​mal​n ie, je​stem w niej za​ko​cha​n y. – To w czym pro​blem – wtrą​ci​łem się – kasa jest, cha​ta, no nie wiem. – Ach – mach​n ął ręką – jest z fa​ce​tem, za​li​czy​li wpa​dę trzy lata temu, a ona sama ma 20 lat i tak to już jest. Mają małą ślicz​n ą có​recz​kę, poza tym nie szu​ka cze​goś po​n ad. Jej gość pra​cu​je w ja​kimś przy​wa​lo​n ym za​kła​dzie bez przy​szło​ści, kasy mało, ale jej to od​p o​wia​da, chy​ba, tak my​ślę. Wie o mnie tyle co i ja o niej, czy​li wy​star​cza​ją​co. Parę im​p rez i to​tal​n ie stra​ci​łem dla niej gło​wę, to co od​wa​la​łem swe​go cza​su, sza​le​jąc za nią, to, do tej pory mi wstyd, kom​p let​n ie sfik​so​wa​łem dla niej. Wierz​cie mi, po pro​stu ja​kaś ob​se​sja, nie ja​dłem, nie spa​łem, kie​dy nie mo​głem jej zo​ba​czyć za​czy​n a​łem pła​kać, no po pro​stu obłęd. Chy​ba mnie tyl​ko im​p re​zy ura​to​wa​ły i inne szmu​le z któ​ry​mi się ba​wi​łem. Za​p ew​n e i tak by nie chcia​ła zmie​n iać ukła​du, bo ba​ła​by się, że może zo​stać na lo​dzie w ra​zie zmia​n y uczuć, a tak ma swo​je​go fa​ce​ta i są ra​zem. Zresz​tą i tak nie​dłu​go mają ślub, chy​ba na​wet za mie​siąc i strasz​n ie mnie to boli, ale ży​czę jej, żeby była szczę​śli​wa. Boże jak ja ją ko​cham, bo nie wiem, chy​ba z do​bre dwa, a może trzy lata ją znam, za​wsze mam na​dzie​ję, że może kie​dyś coś się zmie​n i i wte​dy ja będę przy niej. Wte​dy dał​bym jej wszyst​ko co by tyl​ko ze​chcia​ła, wie​dzia​ła​by na​p raw​dę co moż​n a mieć od ży​cia. Ko​cham jej uśmiech, ko​cham jej oczy, niech tyl​ko się uśmiech​n ie, niech tyl​ko spoj​rzy i je​stem jej, bez​wa​run​ko​wo. Kiw​n ie na mnie pal​cem i je​stem u jej stóp, tak na mnie dzia​ła, jest obłęd​n a, wy​star​czą se​kun​dy, kie​dy na mnie spoj​rzy, kie​dy się mi​ja​my na uli​cy i wte​dy je​stem jak w ja​kimś tran​sie, je​stem w sta​nie dla niej wszyst​ko zro​bić, co tyl​ko by ze​chcia​ła, nie wiem co się ze mną wte​dy dzie​je, do​pó​ki jej nie minę i my​ślę o niej i nie ma koń​ca. Lidi jest po pro​stu cu​dow​n a, jest dla mnie jak świę​ta i dla​te​go ją tak ko​cham. Jest to dziew​czy​n a, jak ta, w fil​mie, no wiesz, dla niej mógł​bym umrzeć, dla niej mógł​bym za​bić – urwał zda​n ie wi​dząc zbli​ża​ją​cą się Lid​kę z dri​na​mi. – Pro​szę – po​wie​dzia​ła sta​wia​jąc wszyst​kie dri​n y i pa​p ie​ro​sy na sto​le – oczy​wi​ście za​je​bi​ście uśmie​cha​jąc się do nas, rzu​ca​jąc nie​sa​mo​wi​te sek​sow​n e spoj​rze​n ie spod przy​mru​żo​n ych za​lot​n ie oczu. Fakt, że ta Lid​ka jest prze​ślicz​n ą ko​bie​tą, bez pro​ble​mu moż​n a stra​cić dla niej gło​wę, wierz​cie mi na sło​wo. – Prze​le​cia​łeś ją? – za​p y​tał Mi​cha​ła Ra​dek – jak​by nie sły​szał, co mó​wił. – Nie – od​p arł krót​ko i smut​n o Mi​chał – bo ona, wiesz, jest jak pro​mień słoń​ca, jest na​praw​dę wy​jąt​ko​wa, ale i tak tego nie zro​zu​mie​cie – wes​tchnął. Zmie​n i​li​śmy te​mat, po​ga​da​li​śmy tro​chę, po​p a​trze​li​śmy na ba​wią​cy się tłum. Póź​n iej zo​sta​li​śmy, bo tak jak mó​wił Mi​chał mu​sia​ło go wciąć, bo szu​kał tego Ro​ber​ta, co nam już zdą​żył opo​wie​dzieć o nim parę cie​ka​wych rze​czy. Umó​wił się z nim, więc go szu​kał. Może z pół go​dzi​n y, może wię​cej, może mniej, zja​wił się z ko​le​siem i ja​kąś szmu-lą. Po​cząt​ko​wo my​śla​łem, że to dziew​czy​n a Ro​ber​ta, ale oka​za​ło się, że zna ją od paru dni po​p rzez Mi​cha​ła. Mia​ła na imię Stel​la i była ze swo​ja kum​p e​lą ze Szcze​ci​n a, Dag​ma​rą, któ​ra póź​n iej do​szła do nas. Póź​n iej do​szło do nas jesz​cze dwóch ko​le​si i trzy dziew​czy​n y, tak, że w na​szym bok​sie było od za​je​ba​n ia to​wa​rzy​cha. Do​my​ślać się tyl​ko mo​głem, tak mnie​ma​łem, co póź​n iej oka​za​ło się wła​śnie tak, a nie in​-

a​czej, że Stel​la i Dag​ma​ra, to nie są ich praw​dzi​we imio​n a. Zresz​tą, zna​łem tę baj​kę, czę​sto szmu​le na dys​ko​te​ce zmy​śla​ją so​bie imio​n a, któ​re im się bar​dzo po​do​ba​ją. Po pro​stu chcą być Stel​la​mi, Dag​ma​ra​mi, Pa​try​cja​mi, An​ge​li​ka​mi i tak da​lej, bo tak dla nich wy​da​je się być atrak​cyj​n iej. Póź​n iej się oka​zu​je, że to Ba​sie, Go​sie i Anie. Za​wsze mó​wię, że je​że​li do​brze ci się w kłam​stwie żyje, po​wta​rzaj je czę​sto, wów​czas sta​n ie się praw​dą. Tak so​bie sie​dzie​li​śmy i roz​ma​wia​li​śmy o wszyst​kim. Dag​ma​ra sie​dzia​ła obok mnie, więc z lek​ka przy​su​n ą​łem swo​ją nogę do jej, nie opo​n o​wa​ła, więc za chwi​lę moja ręka gła​dzi​ła jej ko​la​n o, póź​n iej ciut​kę wy​żej. Nie​źle się za​czy​n a, po​my​śla​łem so​bie. Pi​li​śmy dri​n y i się śmia​li​śmy. Dag​ma​ra to była na​p raw​dę nie​zła szmu​la, każ​dy po​wie jak się wy​p i​je, to każ​da jest nie​zła, ale nie o to cho​dzi. Co było na jej plus, to to, że nic nie klę​ła, tak jak cała resz​ta to​wa​rzy​stwa. Ja też lu​bię blu​zgać i to nie​źle, ale jak szmu​la do​p ier​da​la kur​wa​mi i chu​ja​mi, to mnie mier​zi mo​men​tal​n ie. Ro​zu​miem jak szyb​ko da dupy, to jest ok., ale jak klnie jak fa​cet, to już mnie chuj strze​la. Z jej stro​n y, po pro​stu nic, żad​n e​go naj​mniej​sze​go blu​zga​n ia, a mia​ła nie​źle wzię​te. Tro​chę jej po​ma​ca​łem przez majt​ki tę cu​dow​n ą bu​łecz​kę, tro​chę li​zan​ka z ję​zycz​kiem, cu​dow​n ie się ca​ło​wa​ła, no ogól​n ie świet​n ie za​p o​wia​dał się ten wie​czór. Po​szli​śmy tań​czyć, Ra​dek rów​n ież ze Stel​lą ru​szył z nami na par​kiet. Tań​cząc z Dag​ma​rą przy wol​n ym utwo​rze, za​czę​li​śmy nie​źle się przy​tu​lać do sie​bie. Moja ręka gła​dzi​ła jej po​ślad​ki, póź​n iej moc​n iej za​czą​łem ją przy​ci​skać. Po​my​śla​łem so​bie, chy​ba coś z tego bę​dzie, mia​łem ocho​tę na rżnię​cie jak nig​dy, stał mi ku​tas jak wa​riat. Tak so​bie żar​to​bli​wie wy​obra​ża​łem, że szep​ce mi w ucho – je​że​li my​ślisz so​bie, że mnie prze​rżniesz, to się nie my​lisz. Uśmiech​n ą​łem się mimo woli, kur​wa, chy​ba z al​ko​ho​lem trze​ba przy​sto​p o​wać lub coś szyb​ko za​rzu​cić. Tak jak​bym po​my​ślał w do​brym mo​men​cie, wra​ca​my do sto​li​ka, a Ra​dek mru​ga do mnie i kiwa gło​wą po​ka​zu​jąc na bok. Wia​do​mo, że od razu za​ja​rzy​łem o co cho​dzi. Przy tech​n o, bez pro​chów nie da się dłu​go wy​trzy​mać. Krót​ko mó​wiąc bez na​wi​ja​n ia ma​ka​ro​n u na uszy, to​war był za​je​bi​ście do​bry, bo po nie​dłu​giej chwi​li czu​łem za​je​bi​stą roz​p ie​ra​ją​cą ener​gię. W tym ukła​dzie, mógł​bym się ba​wić do upa​dłe​go i do rana. Cóż mogę opo​wie​dzieć, koks czy​li koka jest za​je​bi​sta na im​p rez​ki, dużo lep​sza niż ta zj eba​n a feta, po któ​rej zwa​ły są kosz​mar​n e i do dupy. Po kok​sie czu​jesz się wspa​n ia​le, żad​n ej zwa​ły, żad​n e​go kaca, na​wet jak​byś pił na umór, we​so​ły je​steś na maxa. Cóż wię​cej mogę po​wie​dzieć, masz hu​mor za​je​bi​sty, opo​wia​dasz dup​ciom dow​ci​p y jak za​wo​do​wiec i to na kom​p let​n ym lu​zie, bez tre​my czy za​kło​p o​ta​n ia, pe​łen lu​zik. Koks ma tyl​ko jed​n ą wadę, jest ku​rew​sko dro​gi, no ale Mi​chał nam sta​wiał i to bez pro​ble​mu, więc ko​rzy​sta​li​śmy i spo​ko. Mógł​bym się ba​wić w ta​kim ukła​dzie jak mó​wi​łem do rań​ca, ale tak czy in​a ​czej rzą​dził tu Mi​chał, bo sta​wiał wszyst​ko i miał cha​tę, czy​li tak czy in​a ​czej pa​trząc noc​leg. Ja​sne było, że kie​dy po​wie​dział wra​ca​my na ha​wi​rę, to wra​ca​my, a do tego też trze​ba mieć wy​czu​cie, trze​ba wie​dzieć kie​dy wra​cać i w sta​n ie jesz​cze wła​ści​wym, no, nie ma lek​ko, to nie ta​kie ła​twe. Te​raz już nie pa​mię​tam do​kład​n ie jak, ale na ha​wi​rę je​cha​ły chy​ba ze trzy tak​sów​ki. W jed​n ej ja, Dag​ma​ra, Ra​dek i Mi​chał. W na​stęp​n ej Stel​la, Ro​bert, ja​kiś ko​leś, no i jesz​cze z chy​ba trzy dupy i jesz​cze ktoś. Ja pier​do​lę jaka to była im​p re​za, ma​sa​kra, w noc​n ym ku​p i​li​śmy al​ko​hol i biba na ca​łe​go. Wszyst​ko dzia​ło się za​je​bi​ście, na lu​zie i tak szyb​ko, że nie na​dą​ża​łem z my​śle​n iem o co cho​dzi. Ro​bert chy​ba był naj​bar​dziej na​je​ba​n y z nas wszyst​kich, le​d​wo trzy​mał się na no​gach, ale za​czął roz​p i​n ać bluz​kę Stel​li. – Stel​la, Stel​la – za​czął do niej coś ga​dać, póź​n iej kla​skać i krzy​czeć: Stel​la zrób stre​a p​te​ase, zrób dla mnie strip​tiz, zrób dla nas wszyst​kich.

– Sam so​bie kur​wa zrób – Stel​la naj​wy​raź​n iej się wku​rzy​ła. – Co? – krzyk​n ął Ro​bert – kur​wa nie zro​bię? – za​czął się roz​bie​rać, trzy​ma​jąc pa​p ie​ro​sa w zę​bach, a w le​wej dło​n i pusz​kę z pi​wem. Ktoś pod​krę​cił muzę z hip – ho​p em, za​czę​li​śmy kla​skać z ca​łych sił. – Stel​la, chodź do mnie – za​chę​cał Ro​bert – chodź, ra​zem od​je​bie​my ten strip​tiz. Stel​laj ed​n ak nie chcia​ła, ale było we​so​ło i wszyst​kim się to udzie​li​ło. – Ro​bert, Ro​bert – wy​dzie​ra​ła się Ewe​li​n a – aku​rat tej szmu​li nie zdą​ży​łem po​znać – zrób tak, żeby ci sta​n ął. – To chodź do dru​gie​go po​ko​ju na cie​p łe​go loda – od​p arł Ro​bert – nie tyl​ko go zo​ba​czysz jak stoi. – Ro​bert, Ro​bert – za​czę​łą się wy​dzie​rać te​raz też Stel​la – zrób tak, żeby ci sta​n ął, dam ci pięć dych. – Pier​do​lę – od​p o​wie​dział Ro​bert – pięć dych to za mało. – Okey – od​p ar​ła szyb​ko Stel​la – to do​sta​n iesz stó​wę, do​bra, stó​wa dla cie​bie. Lecz bied​n y Ro​bert za​ta​czał się i kie​dy zdjął spodnie ra​zem z majt​ka​mi, pę​ka​li​śmy ze śmie​chu, bo w tym mo​men​cie pi​zgnął się jak dłu​gi i było po za​wod​n i​ku. Ryk​n ę​li​śmy wszy​scy jesz​cze raz śmie​chem, a jak. – Ro​bert! – dar​ła się Stel​la – ja ci kur​wa tej stó​wy nie dam. – Gdzie, kur​wa moja stó​wa! – krzyk​n ął Ro​bert – nie​zgrab​n ie pró​bu​jąc wstać. Stel​la za chwi​lę otwo​rzy​ła to​reb​kę i wy​ję​ła dez​odo​rant, przez mo​ment nikt nie wie​dział o co cho​dzi, ale tyl​ko przez mo​ment. Pod​bie​gła do Ro​ber​ta i za​czę​ła do​p ier​da​lać tym dez​odo​ran​tem na zwi​sa​ją​ce​go fiut​ka Ro​ber​ta. – Kur​wa – krzyk​n ę​ła – niech ci wresz​cie sta​n ie, ale wszyst​ko na nic. Stel​la też się za​ta​cza​ła, za mo​ment pier​dol​n ę​ła się obok zdez-oran​to​wa​n e​go Ro​ber​ta i ci​sza. Ro​bert le​żał pi​ja​n y jak bela, a obok Stel​la, nie​zły rym, co? No i spo​ko. Co da​lej się dzia​ło, to nie za bar​dzo pa​mię​tam, ra​czej mi się już film urwał. By​łem nie​sa​mo​wi​cie na​je​ba​n y, ale tak bywa na im​p rach tego typu, tak, tak. Za to jak zwy​kle na dru​gi dzień, a ra​czej ciąg dal​szy tego dnia był do prze​wi​dze​n ia, nie​sa​mo​wi​ty zje​ba​n y do bólu kac pier​do​lo​n y, niech to szlag. Pić i jesz​cze raz pić, woda, szkla​n a ko​lej​n a, woda, szkla​n a ko​lej​n a, aspi​ry​n a, garść wi​ta​mi​n y C i dużo wody, bar​dzo dużo wody, jak naj​wię​cej wody, do opo​ru. Taka płu​kan​ka za​wsze sta​wia na nogi, oczy​wi​ście też prysz​n ic i to ostry, zim​n y. Dziew​czy​n y też się obu​dzi​ły, cho​dzi​ły na sa​mych majt​kach, wca​le nie wsty​dząc się tego. Po​p a​trzy​łem na mi​jaj ącą mnie w drzwiach ła​zien​ki Dag​ma​rę, mia​ła ład​n e zgrab​n e cy​cu​sie, ta​kie aku​rat jak lu​bię, na dłoń. Ból gło​wy, któ​ry mia​łem, ra​czej nie sprzy​jał na na​p a​la​n ie się na dziew​czę​ce pup​cie i cy​cu​sie, o kur​wa i to jesz​cze jak bo​la​ła mnie gło​wa. Tak ogól​n ie, to mie​li​śmy za​je​bi​ste szczę​ście, że po​zna​li​śmy taką za​je​bi​stą wia​rę. Tym ra​zem ja mi​n ą​łem już cał​kiem przy​tom​n ą Stel​lę, no tak jak mó​wi​łem, prysz​n ic robi cuda, chy​ba, że ona pod prysz​n i​cem, też od​re​a go​wy​wa​ła, kto wie. Po​my​śla​łem, te​raz i tak o Dag​ma​rze, tak my​śla​łem czy coś wyj​dzie z nią, za​n im stąd wy​je​dzie​my. Dziew​czy​n y nie czu​ły się jak go​ście, wręcz prze​ciw​n ie, co zresz​tą mi się po​do​ba​ło. Po​szły do kuch​n i, uszy​ko​wa​ły ka​n ap​ki, her​ba​tę i kawę, cały czas we​so​ło plot​ku​jąc i się śmie​jąc. Cały czas się śmia​ły, faj​n ie się tego słu​cha​ło. Wie​dzia​łem, że je po​lu​bię, wia​ra we​so​ła i na lu​zie, bez żad​n ych za​ha​mo​wań. Moż​n a się po​śmiać, po​ba​wić, po​wy​głu​piać, cał​ko​wi​cie na wa​ria​ta i bez zo​bo​wią​zań. Sie​dzie​li​śmy nie​źle zje​ba​n i, pa​trząc na sie​bie

zmę​czo​n ym wzro​kiem. Śnia​da​n ie zro​bio​n e przez dupy tro​chę nas po​sta​wi​ło w lep​sze sa​mo​po​czu​cie, reszt​ki kok​su, któ​re roz​sy​p ał Mi​chał, chęt​n ie każ​dy wniu​chał, ale wia​do​mo, że jed​n ak zde​cy​do​wa​n ie tego za mało było. Szmu​le za​raz po​tem wy​szły, niby to po​je​cha​ły na Sta​ry Ry​n ek, so​bie świe​ży bro​war wy​p ić i tak so​bie po​cho​dzić. Zo​sta​ła tyl​ko Stel​la, któ​ra le​ża​ła sku​lo​n a na le​żan​ce, na​wet nie była przy​kry​ta. W mię​dzy​cza​sie pa​trzy​li​śmy na jej nogi i pupę, po​zwa​la​jąc się po​roz​wi​jać na​szym fan​ta​zjom, chę​ciom wbi​cia się tam, gdzie wzrok nie do​się​gał. Po tak, na oko, pięt​n a​stu mi​n u​tach wbi​ja​n ia się wzro​kiem w Stel​li, w jej „mię​dzy nogi” ode​zwał się Ra​dek, chy​ba czu​jąc, że wszyst​kim ku​ta​sy się wy​p rę​ża​ją. – Kur​wa – po​wie​dział – przy​da​ło​by się coś za​rzu​cić, ja​kąś pi​gu​łę lub jesz​cze pier​dol​n ąć ja​kąś ście​chę w no​cha. – Ja​sne, że tak, – przy​tak​n ą​łem ocho​czo – je​stem spier​do​lo​n y to​tal​n ie, chy​ba jak wszy​scy – ro​zej​rza​łem się po zmar​n o​wa​n ych gę​bach, aż po pro​stu żal pa​trzeć na te wy​mię​te i zje​ba​ne na mak​sa twa​rze. – Chwi​la, kur​wa, chwi​la – ode​zwał się Mi​chał gwał​tow​n ie prze​cie​ra​jąc oczy, póź​n iej czo​ło, prze​chy​lił się przez le​żan​kę, chwy​cił ko​mó​rę, wy​ci​snął ja​kiś nu​mer. – Hey, tu Mi​chu – rzu​cił, trzy​ma​jąc ko​mór​kę przy uchu – nie ty kur​wa, daj mi Sa​szę, spoj​rzał na nas – ode​bra​ła jego dupa – szep​n ął do nas. – Cześć, no tak, Mi​chu mówi – wpad​n ij do mnie – weź tro​chę śnie​gu, co? No, te​raz! No kur​wa, nie żar​tuj, co? No ja pier​do​lę, mam go​ści i kur​wa przyj edź za mo​ment, no ja​sne, no wiesz, co? No, ok. Do​bra, do​bra… – Do​bra – jed​n o mamy za​ła​twio​n e – rzu​cił – no, spoj​rzał na wy​p ię​tą pupę Stel​li, czas na mały blu​es – je​bać mi się chce, spoj​rzał jesz​cze raz na nią. Pod​szedł do drzwi, prze​krę​cił klucz w zam​ku, pod​szedł do wie​ży, na​sta​wił tech​n o, dość gło​śno. W pierw​szym mo​men​cie nie sku​ma​łem o co mu cho​dzi, ale sy​tu​a cja sta​ła się mo​men​tal​n ie ja​sna dla nas wszyst​kich. Pod​szedł do Stel​li, szarp​n ął ją tak, że mo​men​tal​n ie spa​dła z le​żan​ki, cał​ko​wi​cie za​sko​czo​n a. Mi​chał przy​trzy​mał ją z szy​ję, przy​ci​ska​jąc jej gło​wę o rant le​żan​ki, usta​wio​n a w po​zy​cji klę​czą​cej, wsu​n ął rękę mię​dzy jej uda opusz​cza​jąc gwał​tow​n ym ru​chem jej majt​ki do ko​lan. Za​czę​ła pro​sić, nie, nie rób mi tego, pro​szę, nie chcę, co ja wam zro​bi​łam, naj​p ierw pła​ka​ła, póź​n iej za​czę​ła się szar​p ać. Mu​zy​ka tech​n o, za​je​bi​ście gło​śno dud​n i​ła przez te jego ol​brzy​mie ko​lum​n y, za​głu​sza​jąc wszyst​ko, na​wet nie do koń​ca ją sły​sza​łem, co mówi i czy mówi, czy pła​cze. Nie wiem, ale ra​czej od​ru​cho​wo pod​sze​dłem do nich. – Przy​trzy​maj ją do ja​snej kur​wy! – wrza​snął do Rad​ka. Ra​dek przy​sko​czył, przy​trzy​mał ją za ręce z przo​du, przy​gnia​ta​jąc przed​ra​mio​n a​mi jej gło​wę do ran​tu le​żan​ki. Mi​chu mo​men​tal​n ie roz​p iął spodnie, do​kład​n ie wi​dzia​łem jak w nią wszedł mo​men​tal​n ie i bar​dzo gwał​tow​n ie aż jęk​n ę​ła, póź​n iej ryt​micz​n ie wsu​wał się w nią i wy​su​wał, w tem​p ie tak za​je​bi​ście szyb​kim, że przez mo​ment onie​mia​łem. Pa​trzy​łem na to i szyb​ko my​śla​łem, je​że​li coś bę​dzie z tego, to nam do​je​bią mak​sy​mal​n ie, czy win​n y będę czy nie​win​n y, kto mi uwie​rzy, no kto? Praw​do​p o​dob​n ie wpier​do​li nas wszyst​kich albo i też nie, chy​ba, że ją się póź​n iej za​ła​twi. Ja pier​do​lę, o czym ja w ogó​le my​ślę, jesz​cze nic nie zro​bi​łem, a ja ta​kie so​bie wy​my​ślam sce​n a​riu​sze, ja pier​do​lę, tyl​ko się nie schi​zuj tak, bo wpad​n iesz po uszy, spo​ko. Pa​trzy​łem i my​śla​łem, kur​wa, w koń​cu co mi mogą zro​bić, jesz​cze sie​dem​n ast​ki nie mam, chuj mi mogą zro​bić, zresz​tą, to za​le​ży, ale ra​czej chuj mi mogą zro​bić. Ja pier​do​lę, iść sie​-

dzieć za maj​ty, to w pier​dlu będę miał prze​je​ba​n e jak mało kto, ja pier​do​lę, za maj​ty do wię​zie​n ia, o kur​wa. Pa​trzy​łem i nie wie​dzia​łem jesz​cze do koń​ca, co będę ro​bił w tej sy​tu​a cji, nie wie​dzia​łem. Je​że​li nie prze​je​bię Stel​li, to w oczach Mi​cha, no i Rad​ka, będę to​tal​n ą cio​tą, z dru​giej stro​ny cała sy​tu​a cja mnie tak pod​krę​ci​ła, że na​wet nie wiem, kie​dy sam mia​łem już roz​p ię​ty roz​p o​rek, a mój ster​czą​cy ku​tas tyl​ko cze​kał na to, żeby prze​rżnąć dup​sko Stel​li. Sta​ło się, le​d​wo Mi​chał ode​rwał się od niej, a ja już za​su​wa​łem na niej, czu​jąc cu​dow​n y za​je​bi​sty ucisk na moim wzwie​dzio​n ym aż do bólu człon​ku. Obo​jęt​n ie jak zwał czło​n ek czy ku​tas, było mi już za​je​bi​ście cu​dow​n ie, przy​jem​n ie, ja pier​do​lę, to było wspa​n ia​łe, tak je​bać kom​plet​n ie obcą dupę na siłę, bez jej po​zwo​le​n ia czy chce czy nie – wa​lisz ją! Wi​dzia​łem jej po​ślad​ki, zsu​n ą​łem jej bluz​kę wy​żej i wte​dy zo​ba​czy​łem za​je​bi​sty ta​tu​a ż w kształ​cie cel​tyc​kie​go mo​ty​la, ja​kieś li​te​ry i coś tam jesz​cze. Stel​la pła​ka​ła, ale się już nie szar​p a​ła na pra​wo i lewo. Nie wiem czy ten ta​tu​a ż, ale praw​do​p o​dob​n ie, tak mnie pod​n ie​cił, że do dzi​siaj, żad​na inna dziew​czy​n a nie dała mi tak za​je​bi​ste​go od​lo​tu, pra​wie krzy​cza​łem, tak mi było do​brze. Szloch i łka​n ie Stel​li, to aku​rat mnie nie prze​szka​dza​ło. O rany, jak się fan​ta​stycz​n ie spu​ści​łem, chy​ba to było spusz​cze​n ie mo​je​go ży​cia, kur​wa, ale obłęd, cały aż drża​łem, kie​dy wy​cho​dzi​łem z niej. Jej płacz też nie prze​szka​dzał Rad​ko​wi, któ​ry wszedł w nią za​raz po mnie i bar​dzo szyb​ko za​koń​czył swo​ją ak​cję. Nie dzi​wię się jemu, to po pro​stu było od​lo​to​we. Żad​n a inna nor​mal​n a sy​tu​a cja nie daje ta​kiej przy​jem​n o​ści jak ta, kie​dy ona nie chce, a ty ją rżniesz bez prze​rwy. Praw​dzi​wy od​lot, mó​wię wam, po pro​stu extra. – Słu​chaj i za​p a​mię​taj – po​wie​dział już po wszyst​kim Mi​chał do Stel​li – spró​buj tyl​ko coś za​ka​p o​wać na nas, to już nie ży​jesz, a przy​n ajm​n iej tak cie​bie po​kan​ce​ru​je​my, że bę​dziesz to pa​mię​tać do koń​ca swe​go zje​ba​n e​go ży​cia głu​p ia suko, zro​zu​mia​łaś? Bę​dziesz mu​sia​ła wte​dy spa​ce​ry ro​bić tyl​ko w nocy, spró​buj tyl​ko, to kur​wa, zo​ba​czysz, że z nami żar​tów nie ma! – Zro​zu​mia​łaś czy nie? – krzyk​n ął do niej. Tyl​ko ski​n ę​ła gło​wą, szlo​cha​ła i nie pod​n o​si​ła się, na​wet nie pod​cią​gnę​ła maj​tek, bę​dąc w tej sa​mej po​zy​cji co przed​tem, wresz​cie usia​dła, obej​mu​jąc gło​wę i opie​ra​jąc o swo​je ko​la​n a. Tak zresz​tą sie​dzia​ła dość dłu​go, bez pod​n o​sze​nia gło​wy cho​ciaż na mo​ment. Pa​trze​li​śmy na nią przez pe​wien czas, póź​n iej już był bro​war, któ​ry Mi​chał miał gdzieś jesz​cze ski​tra​n y na póź​n iej, no i po bro​war​ku, ale sma​ko​wał, mó​wię, to jest na​p raw​dę extra taki bro​wa​rek po ta​kiej ak​cji, po pro​stu cool. Stel​la sie​dzia​ła, więc my po​szli​śmy do ła​zien​ki umyć so​bie ku​ta​sy, tak czy in​a ​czej, trze​ba było się tro​chę od​świe​żyć po tej głu​p iej ci​p ie. Wró​ci​li​śmy i da​lej pi​li​śmy bro​war, opo​wia​da​jąc so​bie ja​kieś wspo​min​ki o dup​ciach, któ​re nie chcia​ły da​wać dupy, tak nor​mal​n ie, no, tak nor​mal​n ie. Wia​do​mo o co bie​ga. – No, idź kur​wa do ła​zien​ki – rzu​cił w jej stro​n ę Mi​chał – cho​ciaż się umyj głu​p ia piz​do – za​osz​czę​dzisz so​bie na nas dez​odo​ran​tów – do​dał zło​śli​wie. Mi​chał i wszy​scy się za​czę​li​śmy śmiać, no ja​sne, że oszczęd​n ość mu​ro​wa​n a. Za​czę​li​śmy się śmiać na pe​łen głos, no ra​cja, może jak​by Ro​bert nie wy​szedł, po​ka​zał​by jej czy mu stoi czy nie. – My przy​n ajm​n iej – pod​chwy​cił myśl Ra​dek – nie mu​si​my to​bie tań​czyć, a i bez tego wiesz, jak nam do​brze sto​ją. Kie​dy to po​wie​dział, my​śle​li​śmy, że się po​le​je​my ze śmie​chu, ale do​brze Ra​dzio to ujął,

do​brze po​wie​dzia​n e, nie ma co, ha, ha. Ten to jest szyb​ki, aż mnie zdzi​wił, nie ma co, nie​źle. Stel​la spoj​rza​ła na nas wszyst​kich dość dziw​n ym wzro​kiem, pod​n io​sła się i po​szła do ła​zien​ki. Dłu​go nie wy​cho​dzi​ła, za​czę​li​śmy z lek​ka się nie​p o​ko​ić, ale wy​szła. Usia​dła przed te​le​wi​zo​rem, nic nie mó​wi​ła, prze​łą​cza​ła ka​n ał za ka​n a​łem, wresz​cie za​trzy​ma​ła się na ja​kimś geo​gra​ficz​n ym ka​n a​le, wy​spy tro​p i​kal​n e czy coś tam. Już się do niej nie od​zy​wa​li​śmy, są​dząc, że na ra​zie, jest to naj​lep​sze wyj​ście z sy​tu​a cji, dać jej to i tam​to prze​my​śleć dziw​ce. Tak czy in​a ​czej od​wro​tu od pew​n ych rze​czy nie było. Mi​chu po​szedł do kuch​n i, przy​n iósł ko​lej​n y bro​war, otwo​rzy​li​śmy. Pić się nam chcia​ło za​je​bi​ście, głu​p iej ci​p ie też dał flasz​kę, a niech tam. Za​czę​li​śmy so​bie opo​wia​dać róż​n e hi​sto​rie, te naj​cie​kaw​sze jed​n ak nie były o du​p ach, ale o dra​gach. – Naj​le​p iej – po​wie​dział Mi​chu – lu​bię za​rzu​cić so​bie pod​czas dys​ko​te​ki ta​ble​tę. Bie​rzesz i przez pe​wien czas je​steś na peł​n ym lu​zie, tak na​p raw​dę, wte​dy jak czu​ję, że czas, za​rzu​cam so​bie dru​gą pi​gu​łę, żeby do​brze trzy​ma​ło i jest okey. Bu​jam się wte​dy nie​źle, je​stem po​zy​tyw​n ie na​sta​wio​n y do tego pier​do​lo​n e​go, zje​ba​n e​go świa​ta, do dup ba​jer nie​zły się sprze​da​je, na to​tal​n ym lu​zie. Poza tym wszyst​ko cię krę​ci na lu​zie i jest cał​kiem nie​źle. No, ale póź​n iej to mam go​rzej, bo jak to wszyst​ko kur​wa mi​n ie, to nie mogę ru​szyć ręką ani nogą, tak się czu​ję zje​ba​n y. Ocza​mi wy​wra​cam, że świa​tła na dys​ko​te​ce ro​bią mi się w jed​n ą tę​czo​wą li​n ię i zje​ba​n y je​stem na mak​sa, a cały par​kiet mi wi​ru​je jak ka​ru​ze​la i mam ja​kieś jesz​cze szu​my w uszach, wte​dy mi się włą​cza coś, Mi​chu spier​da​laj do cha​ty, bo od​je​dziesz na szyb​ko jak tu dłu​żej jesz​cze zo​sta​n iesz. Przy​jeż​dżam do cha​ty i za​raz lu​bię so​bie przy​p a​lić traw​kę i znów jest spo​ko, lu​zik na mak​si​ka. Lu​bię to, jest nie​źle się tak po​ba​wić, nie? Tak so​bie ga​da​li​śmy bez prze​rwy, to o tym, to o tam​tym, dużo ga​da​n ia i śmie​chu, luz, a co. Ra​dek za​czął skrę​cać te​mat o kwa​chu. – Wie​cie – po​wie​dział – nie lu​bię pier​dol​n ąć so​bie kwa​cha pod po​wie​kę, mam wte​dy za​czer​wie​n io​n e, całe zje​ba​n e oko. – Kur​wa, a kto ci ka​zał na oko do​p ier​da​lać kwa​cha – krzyk​n ął Mi​chu – moż​n a i tak ale naj​le​p iej na ję​zyk lub na na​p le​tek, no a co, też! – Pierw​szy raz – po​wie​dział Ra​dek – to mi tak wkrę​ci​li te​mat – no, pierw​szy raz, ba​łem się wziąć, żeby nie wkrę​cić so​bie ja​kie​goś fil​mu, ja​kiejś schi​zy. Nie​któ​rzy, boją się brać kwa​cha, bo a nuż wkrę​cą so​bie ja​kiś dziw​n y, nie​wła​ści​wy film, że chcą la​tać lub sko​czyć przez okno z 10 pię​tra, no, mhm. No wiesz, róż​n ie może być, ale my z ko​le​siem, ty chy​ba też wte​dy by​łeś, po​szli​śmy na dach wie​żow​ca, by​łem po kwa​chu, czu​łem się za​je​bi​ście. Do​su​n ą​łem się do kra​wę​dzi da​chu i pa​trzy​łem w dół i wo-góle wszę​dzie do​oko​ła. Na​p raw​dę na kwa​chu czu​je się to​tal, pa​trzę np. na tra​wę i wszyst​ko układ mi się w za​je​bi​ste mo​zai​ki. Au​ten​tycz​n ie jak w ka​lej​do​sko​p ie, mała, duże. Ukła​da​ło mi się to w róż​n e stro​n y, wzo​ry – to​tal za​je​bi​ście kur​wa, mó​wię wam. – Te – prze​rwał Mi​chał – a bra​li​ście już here? – no, na wdech? – Mhm – przy​tak​n ą​łem – cho​ciaż boję się tego brać, po​n oć moż​n a szyb​ko wpaść. Przy​niósł kie​dyś ko​leś ten to​wa​rek, wzię​li​śmy ka​wa​łek fo​lii alu​mi​n io​wej, wy​sy​p ał z to​reb​ki wszyst​ko, pod​grza​li​śmy to i niu​cha​li​śmy. Pier​dol​n ię​cie jest za​je​bi​ste, jak​byś pięt​n a​ście razy pod rząd spusz​czał się na ma​n iu​rze. Kur​wa, ale jak to wspa​n ia​łe, za​je​bi​ście trzy​ma, masz cu​dow​n ie lu​zac​ki stan, na​wet nie my​śla​łem, że tak dłu​go trzy​ma, jest po pro​stu ku​rew​sko do​brze. W pew​n ym mo​men​cie, kie​dy

czu​jesz, że scho​dzi masz do​syć i tyl​ko kur​wa my​ślisz, ja pier​do​lę niech to wresz​cie się skoń​czy. Wiesz do​brze, że każ​dy in​a ​czej to czu​je, tą całą jaz​dę, ale chcesz wstać kur​wa i nie mo​żesz, bo już ci scho​dzi, sła​by je​steś jak ja​kiś przy​je​ba​n y za​smar​ka​n iec z pia​skow​n i​cy. – No, no – przy​tak​n ął Mi​chał z uśmie​chem – no, ale jak da​lej się czu​łeś? – Wiesz – za​wa​ha​łem się – to nie za​wsze jest tak jak inni mó​wią, naj​p ierw się na​słu​chasz jak to jest, póź​n iej bie​rzesz to lub tam​to sam i je​steś ku​rew​sko zdzi​wio​n y, że to nie tak, jak pier​do​lą far​ma​zo​n y inni, wiel​cy eks​p er​ci, ha. Za​chę​ca​ją cie​bie do wzię​cia, ale to czu​łem, to było jak​bym był bez​wład​n y, taki przy​je​ba​ny, kom​p let​n ie bez siły, ale to jest pierw​szy mo​ment, a póź​n iej ro​śniesz. Przez pierw​szy mo​ment, jak​bym się wta​p iał w ja​kiś ol​brzy​mi tort… – Kur​wa – bra​ki z dzie​ciń​stwa masz – za​re​cho​tał gło​śno Ra​dek. – Jak​bym wta​p iał się w ja​kiś za​je​bi​ście ol​brzy​mi tort – kon​ty​n u​owa​łem nie zwra​ca​jąc uwa​gi na głup​ko​wa​te zda​n ia Ra​dzia – mia​łem nie​raz ta​kie uczu​cie, jak​bym pły​wał, a za mo​ment opa​dał na dno, ale tak przy​jem​n ie. Kur​wa, na​p raw​dę to jest przy​jem​n e – ro​ze​śmia​łem się – tego nie da się opi​sać. – Tak jak ża​den opis wody nie za​stą​p i jej sma​ku, mu​sisz spró​bo​wać sam – po​wie​dział Ra​dek – tak kie​dyś po​wie​dział chiń​ski mę​drzec. Spoj​rze​li​śmy na nie​go jak na głup​ka, kur​wa, ale się ze​rwał, skąd to bie​rze, ja pier​do​lę, co on mówi? – Ra​dek, kur​wa – po​wie​dzia​łem – je​bie cie​bie?- co ty pier​do​lisz? – No, co, cho​dzi o to, że nic, a wła​ści​wie mu​sisz sam, no wiesz. – Prze​stań kur​wa na​wi​jać ma​ka​ron na uszy i tak cie​bie nikt nie słu​cha – po​wie​dzia​łem na od​czep​n e, żeby nie pier​do​lił bez sen​su – pier​do​li​cie Hi​p o​li​cie, za​śmia​łem się do nie​go, żeby go za​ła​mać słow​n ie, ale jaja, wszy​scy za​czę​li​śmy się śmiać, we​so​ło się zro​bi​ło jak chuj, nie​źle, po pro​stu cool. No, ale wra​ca​jąc tro​chę do te​ma​tu, je​że​li je​steś na​je​ba​n y bro​wa​rem, to ci jest nie​do​brze, ale tu je​steś na​je​ba​n y z tą róż​n i​cą, że jest ci za​je​bi​ście przy​jem​n ie. – Zga​dza się – rzu​cił Mi​chu – to samo ja mam – od​p ły​wam jak ja​kiś ko​smo​n au​ta. – Po kwa​chu też mam wik​sę nie​złą – wtrą​cił Ra​dek. – Wik​sę? – zdzi​wił się Mi​chu – u was się tak mówi? – u nas na sper​mę mó​wi​my, że to jest wik​sa – za​śmiał się ra​do​śnie kle​p iąc się po no​gach. Kur​wa, ale jaja – śmiał się jesz​cze gło​śniej – wik​sa – ry​czał pra​wie ze śmie​chu, No nie​źle, no ale – znów się za​śmiał na cały głos, o kur​wa – znie​ru​cho​miał na mo​ment – jak​by wsłu​chu​jąc się – no, ja, dzwo​n ek do drzwi, Sa​sza przy​je​chał z bia​łym. Od​wró​cił się, mru​gnął po​ro​zu​mie​waw​czo – i nie tyl​ko z bia​łym – do​dał szcze​rząc zęby. No i faj​n ie, po​my​śla​łem, do​cze​ka​li​śmy się ko​le​sia z to​wa​rem. Spoj​rza​łem na Rad​ka – uśmiech​n ął się, za​p ew​n e wie​dział przy​n ajm​n iej się do​my​ślał co mo​gło mi la​tać w gło​wie. Za mo​ment Mi​chu wszedł z tym dłu​go ocze​ki​wa​n ym ko​le​siem Sa​szą. No nie, ale szczę​ka mi po pro​stu opa​dła. Sa​sza był, ja pier​do​lę, jak on był przy​p a​ko​wa​n y, gło​wa boli po pro​stu. Ubra​n y w bia​łej try​kot​ce z ja​kimś na​p i​sem spa​ce xxx ac​tion, za​je​bi​ście przy​p a​ko​wa​n y ko​leś, jak ci z fil​mu gla​dia​to​rzy. – Cześć – przed​sta​wił się po​da​jąc nam swo​ją dłoń na po​wi​ta​n ie. Tak zresz​tą jak my​śla​łem pięc se​kund przed tym, uści​śnię​cie jego dło​n i było rów​n e do​krę​ce​n iu ima​dła na moje pal​ce, ja pier​do​lę, jaki uścisk. – Cześć – od​p o​wie​dzia​łem – nie​znacz​n ie roz​cie​ra​jąc so​bie ukrad​kiem dłoń.

– Co to za pin​da? – za​p y​tał Sa​sza ki​wa​jąc gło​wą w kie​run​ku na​szej Stel​li. – Dupa do ru​cha​n ia – rzu​cił szyb​ko Mi​chał – chcesz za​mo​czyć? Sa​sza się tyl​ko uśmiech​n ął, mach​n ął ręką, prze​lot​n ie pa​trząc na nią, zro​bił gry​mas twa​rzy jed​n o​cze​śnie jak​by cmo​ka​jąc – da​jąc nam do zro​zu​mie​n ia – co mi tu mó​wisz o wrot​kach jak ja wolę piwo. Usiadł, roz​p arł się wy​god​n ie i po przy​n ie​sie​n iu ko​lej​n e​go bro​wa​ru przez Mi​cha, ucię​li​śmy so​bie nie​złą po​ga​węd​kę. Ogól​n ie ko​leś był rze​czy​wi​ście nie​zły, na lu​zie, zło​te łań​cusz​ki, bran​so​let​ki, małe czar​n e oku​la​ry prze​ciw​sło​n ecz​n e, no, wo​gó​le lu​zik kom​plet​n y. Tro​chę opo​wie​dzie​li​śmy jemu o nas, skąd je​ste​śmy i tak ogól​n i​ko​wo gad​ka szmat​ka, co i jak, no wia​do​mo, za​p o​zna​li​śmy się, czę​ścio​wo przy​n ajm​n iej. Mi​chu już przed​tem mó​wił, że ko​leś jest spo​ko i rze​czy​wi​ście taki był, ko​leś po pro​stu spo​ko, no, w de​chę i w po​rzo ko​leś, no. Mi​chał wziął od nie​go fo​lij​ki, roz​sy​p ał na lu​ster​ku ście​chy dla każ​de​go i każ​dy z nas wcią​gnął so​bie w no​cha po cu​dow​n ie za​je​bi​ście dłu​giej ścież​ce kok​su, no i cool bę​dzie, czu​łem to. – Daw​n o się pa​ku​jesz – za​p y​ta​łem – ki​wa​jąc gło​wą na jego kla​tę. – Oooo – po​wie​dział prze​cią​gle – to już jest hi​sto​ria. Ćwi​czyć, to za​wsze ćwi​czy​łem, jak tyl​ko moż​n a po​wie​dzieć, ale za​ją​łem się han​dlem pro​cha​mi, czy jak to dzien​n i​ka​rze na​zy​wa​ją di​ler​ką. Wiesz jak jest, han​dlo​wa​łem i sam też niu​cha​łem, pra​wie co dzień bia​łe. Je​stem, kur​wa, koło klu​bu na Sa​skiej Kę​p ie, pod​cho​dzą do mnie ja​cyś gów​n ia​rze i jeb mi w ryja, krzy​cząc – chu​ju je​ba​n y wal​n ą​łeś nam wa​łek z to​wa​rem, do dupy on jest. No, wie​cie, nie pa​mię​tam czy ich wal​n ą​łem czy też nie, ale cał​kiem moż​li​we, że mie​li do​miesz​kę gar​da​n u albo in​n ej po-lo​p i​ryn​ki – za​śmiał się – cho​ciaż to tak wte​dy nie było śmiesz​n e. Nor​mal​n ie, w in​n ym ukła​dzie, to bęc​ki by do​sta​li ode mnie, że hej, nie było by co zbie​rać, ale wte​dy, tak by​łem sła​by po bia​łym, któ​re le​cia​ło na ta​p e​cie od ty​go​dni, że do​sta​łem wpier​dol od tych ma​ło​la​tów, że hej. No, ja​sne, że bym im wpier​do​lił, tak, że hej, no ale oka​za​ło się, że nie mo​głem im dać rady. By​łem strasz​n ie zdzi​wio​n y, ta​kie gów​n iar​stwo, a ja wpier​dol do​sta​łem. Wte​dy wła​śnie po​czu​łem, że je​stem sła​by, bar​dzo sła​by. Póź​n iej pa​trzę w lu​stro, a tam po​żal się boże, nic po moim spo​rcie. No, wiesz, jak amfe bie​rzesz od pra​wie roku, mało jesz, mało śpisz, ba​wisz się w di​sco, wte​dy ener​gii masz za dużo na​wet, ale coś za coś, jak we wszyst​kim, jak w ży​ciu. Po​wiem wam, że nie są​dzi​łem, że mnie to tak wy​koń​czy. Do​bra, po​sta​n o​wi​łem so​bie – bio​rę co dru​gi dzień, na​wet jak dam radę, co trze​ci dzień. No, ale – roz​ło​żył swo​je mu​sku​lar​n e łapy – ale kie​dy nie bra​łem było jesz​cze go​rzej, ból gło​wy, no i te cho​ler​n e roz​dy​go​ta​n ie ner​wo​we, po pro​stu wszyst​ko mnie wkur​wia​ło. Jak mia​łem bia​łe, to znów bra​łem, bez wy​rzu​tów su​mie​n ia, bez za​sta​n a​wia​n ia się dłu​żej niż to po​trzeb​n e było, brać czy nie brać. Lo​gicz​n e, że jak bra​łem za dużo, to le​ża​łem w nocy i nie mo​głem za​snąć, ser​ce mi je​ba​ło tak moc​n o, aż strach. My​śla​łem, chy​ba się prze​krę​cę, nie ma cu​dów, ale to było lep​sze na​wet, ten strach, niż nie brać wca​le, bo chy​ba bym wte​dy cały pękł, a nie tyl​ko ser​ce. Te​le​fon ko​mór​ko​wy mi na​p ier​da​lał co​dzien​n ie, to​war scho​dził jak cie​p łe buł​ki, ale wiesz, ko​leś do ko​le​sia, niby każ​dy zna​jo​my, no i wte​dy za​czy​n a​ją się wał​ki. Da​jesz na kre​dyt, bo póź​n iej ci od​da​dzą, tacy byli i tacy. Jed​n i od​da​li, dru​dzy póź​niej, a inni wca​le, ale wie​rzy​łem za bar​dzo, że kie​dyś od​da​dzą. Praw​dę mó​wiąc, sam bra​łem na kre​chę, na ty​dzień, dwa, a na​wet trzy ty​go​dnie. Wte​dy jest ka​p li​ca, mu​sisz za​p ła​cić za swój to​war, a tu nie ma z cze​go. Za​czy​n asz bie​gać, sta​rać się, sta​rasz się kom​bi​n o​wać hajs jak naj​szyb​ciej. Ra​to​wa​ło mnie z po​cząt​ku to, że mia​łem za​ufa​n ie u lu​dzi i też dla​te​go mia​łem za​wsze na kre​chę i to dużą. Mia​łem za​ufa​n ie, bo full cza​su mi​n ę​ło na do​brej współ​p ra​-

cy i to bez wpa​dek czy za​ga​n ia​n ia. Do​bra, po​cze​ka​my jesz​cze dwa, góra trzy dni, no i cze​ka​li, nie​ste​ty dłu​żej, ale w tym in​te​re​sie krew​n ych nie ma, to jest tyl​ko in​te​res i nie ma na dłuż​szą metę wał​ków, nie ma zli​tuj się. Sam mu​sia​łem się ra​to​wać, więc dzwo​n i​łem do dłuż​ni​ków, żeby ko​ło​wać haj​su ile się da i wy​brnąć z sy​tu​a cji, już moc​n o i tak prze​je​ba​n ej. Nie​któ​rzy dłuż​n i​cy do​sta​wa​li wpier​dol, zbie​ra​łem dwóch trzech ko​le​si, naj​p ierw na piwo, póź​niej w no​cha dział​kę i po pie​n ią​dze do skur​ko​wań​ców. Tech​n i​ka, za​wsze ta sama, ro​bi​li​śmy ob​jazd, jak ko​goś znasz, to też znasz jego przy​zwy​cza​je​n ia, kie​dy wy​cho​dzi, któ​rę​dy, kie​dy wra​ca, no trze​ba tro​chę po​p il​n o​wać i nie​raz, wierz​cie mi są to dłu​gie go​dzi​n y, żeby ko​goś wy​cza​ić na plus. Wierz mi na sło​wo, ale moż​n a w tym dojść do per​fek​cji, kto kie​dy wy​cho​dzi, nie​raz na​wet we​dług pro​gra​mu te​le​wi​zyj​n e​go moż​n a było z góry usta​lić go​dzi​n ę wyj​ścia, no tak. Tak jak mó​wi​łem, ro​bi​li​śmy ob​jazd – pa​trzy​my, idzie gość, wy​cho​dzi np. z ka​fej​ki in​ter​n e​to​wej, no to szlus do go​ścia i w mor​dę je​le​n ia, ale kasy ni chu​ja. Mó​wię do go​ścia – ma być kasa i chuj mnie ob​cho​dzi skąd ją weź​miesz! Ale nie mam skąd – mó​wi​li – od​po​wia​da​łem – mnie to chuj ob​cho​dzi skąd weź​miesz hajs, masz od​dać, a jak nie to pla​sti​ko​wy wo​rek na wy​miar so​bie chu​ju przy​go​tuj, jak nie masz skąd wziąć to idź do ko​n ia, on ma duży łeb, niech się po​mar​twi za cie​bie. Był to zresz​tą mój ulu​bio​n y zwrot, koń ma duży łeb niech on się mar​twi. Mó​wi​li, że za​p ła​cą, mó​wi​li i więk​szość zni​ka​ła na dłu​żej, przy​rze​ka​li i zni​ka​li jak kam​fo​ra. No ja​sne, że na cha​tę też im wjeż​dża​li​śmy, otwie​ra mat​ka lub oj​ciec, nie​raz na​chla​n i w trzy dupy, ro​bisz wjazd, a tu awan​tu​ra w chuj nie​ziem​ska, raz nas na​wet gość z no​żem po​go​n ił, bo już mu się wszyst​ko po​p ier​do​li​ło, o co cho​dzi. To był sta​ry ta​kie​go jed​n e​go Mar​ci​n a na obrze​żach mia​sta, świr to​tal​n y, no i tata jego i on też. Ale ten Mar​cin siłę miał za​je​bi​stą, sam wi​dzia​łem jak ochro​n ia​rze jego chcie​li wy​p ro​wa​dzić z dys​ki, był na bia​łym i w czte​rech nie mo​gli dać mu rady, roz​p ier​do​lił pół dys​ki, za​n im go zga​zo​wa​li do​kład​n ie, aż padł. Ogól​n ie, to świr on był też w cha​cie, ze sta​rym się po​kłó​cił i jak sta​ry już po pi​ja​ku spał, to cha​tę ob​lał ben​zy​n ą i pod​p a​lił, taki był po​p ier​do​lo​n y ko​leś, do​brze, że są​siad to wi​dział. Róż​n ie się tra​fia​ło, awan​tu​ry i ko​ło​my​je były ku​rew​skie, że te​raz jak po​my​ślę, to kur​wa, chy​ba bym już w to nie wszedł, to były za​je​bi​ste cyr​ki, oj były, brr. Tak, tak, róż​n ie się tra​fia​ło, sam ści​ga​łem dłuż​n i​ków, ale i mnie też za​czę​li ści​gać, nie klien​ci, ale moi do​staw​cy. Do​staw​cy, któ​rych ja sam też mu​sia​łem buj​n ąć. Za​czę​ła się ku​rew​ska ko​ło​my​ja, sta​rzy mnie się py​ta​li o co kur​wa w tym wszyst​kim cho​dzi? Ja im ściem​nia​łem, że to nic ta​kie​go, że ta​kie tam so​bie rze​czy, no, nic waż​n e​go. Wie​cie, da​wa​łem so​bie radę sam do tej pory, to też my​śla​łem, bę​dzie do​brze. Po co ro​bić za​mie​sza​n ie i co​kol​wiek tłu​ma​czyć. Nie py​taj o szko​łę, to le​p iej nie wspo​mi​n aj, wszyst​ko za​czę​ło się prze​wra​cać do góry no​ga​mi, a jak. Ale mniej​sza z tym, bo po​my​śla​łem so​bie tak, od​dać kasę mu​sia​łem, a na to​war też trze​ba mieć. Wiesz jak jest, sprze​da​jesz, sam wcią​gasz i póź​n iej na​wet już mu​sisz, żeby prze​trwać ten ko​lej​n y zje​ba​n y dzień w ku​rew​skim stre​sie, nie ma lek​ko, oj nie. Tak czy owak mia​łem prze​je​ba​n e, po​dob​n ie jak w mo​jej ulu​bio​n ej pio​sen​ce Lin​ki​n u, by​łem co​raz bli​żej ostrza i pra​wie zła​ma​n y, kil​ka ty​go​dni wa​ga​rów, z ma​te​ria​łem już nie na​dą​ża​łem, uczyć mi się już nie chcia​ło. Pew​n ie, że na am​fie to idzie nie​źle, ale mó​wię so​bie, jesz​cze tro​chę i z dołu wyj​dę. Wie​rzy​łem w to, bo in​a ​czej w piz​du za​ła​mał​bym się. Och, gdy​bym tak mógł wszyst​ko prze​wi​dzieć, ale, cóż… Bra​łem to​war, któ​ry wła​ści​wie po​wi​n ie​n em sprze​dać, aby spła​cić dłu​gi. Wła​ści​wie o tym nie my​śla​łem, mu​sia​łem po pro​stu prze​żyć ko​lej​n y i tym sa​mym na​stęp​-

ny dzień. Wte​dy wpa​dłem na po​mysł, w ta​kich kry​zy​so​wych sy​tu​a cjach ta​kie rze​czy się wła​śnie wy​my​śla – za​czą​łem sam in​n ych wa​lić w rogi. Raz obie​ca​łem ko​muś ta​n ie ko​mór​ki, to znów ta​n ie dre​sy od „ada​sia”, ja​kieś ta​n ie ciu​chy, zło​te bran​so​let​ki i tak da​lej. Da​wa​li kasę, cze​ka​li, a ja ku​p o​wa​łem to​war, ale to nie po​mo​gło mi spła​cić wszyst​kich dłu​gów i zo​bo​wią​zań u in​n ych. Wal​n ą​łem mat​ce kosz​tow​n o​ści, pier​ścion​ki, ob​rącz​kę. Póź​n iej jak to się wszyst​ko wy​da​ło, naj​bar​dziej była wście​kła za pier​ścio​n ek za​rę​czy​n o​wy od ojca, któ​ry mia​ła ma​rze​n ie prze​ka​zać, ha… ha… mo​jej przy​szłej żo​n ie, a swo​jej sy​n o​wej, jaja mó​wię wam wy​n i​kły, to​tal​n e jaja. Wiesz, prak​tycz​n ie to już był upa​dek, albo prze​łom, nie wiem jak by to na​zwać. Nie ma więk​sze​go skur​wy​syń​stwa niż okraść sie​bie sa​me​go, to zna​czy naj​bliż​szą ro​dzi​n ę, to jest skur​wy​syń​stwo naj​gor​sze ja​kie może być, wie​dzia​łem o tym do​sko​n a​le, wie​dzia​łem. Trze​ba mieć twar​de za​sa​dy lub też je​steś ni​czym, zwy​kłym gów​n em, pa​dli​n ą. Wte​dy mó​wi​łem na po​cie​sze​n ie swo​im ulu​bio​n ym zwro​tem, no i tak bę​dzie cool, oby, ale kur​wa bę​dzie bar​dzo blue life sto​ry. No, po pro​stu gdzieś to sły​sza​łem na fil​mie i bar​dzo mi się to spodo​ba​ło, smut​n a ży​cio​wa hi​sto​ria, któ​rą pi​sze samo ży​cie. Kur​wa, no ja​sne, że wszyst​ko za​le​ży tyl​ko ode mnie, że gra​n i​ce, któ​re prze​kra​czasz są tuż pod two​imi no​ga​mi, wie​dzia​łem do​sko​n a​le o tym, ty de​cy​du​jesz, czy w tę stro​n ę czy w tam​tą, nie miej żalu do ni​ko​go, bo nikt to​bie nie po​mo​że ani nie za​trzy​ma, tak to już kur​wa w ży​ciu jest i bywa, no i chuj. Nie​raz czło​wiek szu​ka wol​n o​ści na sa​mym dnie, ale kie​dy doj​dziesz do tego dna, to jest tyl​ko dno i nic wię​cej, no i je​steś wte​dy tyl​ko sam, mhm, sam. No, oczy​wi​ście wie​dzia​łem, że jak okrad​n ę wła​sną cha​tę, to chry​ja bę​dzie nie​sa​mo​wi​ta, ba, żeby tyl​ko, bę​dzie chry​ja jak skur​wy​syn, tak so​bie my​śla​łem. Cóż, sko​ro to było sil​n iej​sze od cze​go​kol​wiek, więc okra​dłem wła​sną mat​kę. Na bia​łym jak je​dziesz, nie po​my​ślisz, czy to jest do​brze czy też nie, ro​bisz coś, ro​bisz to, bez żad​n ych zbęd​n ych roz​te​rek czy wy​rzu​tów su​mie​n ia, no i fi​n ał. Jak wdep​n iesz w to​war, hur​tow​n i​ków, klien​tów, zna​jo​mych, niby ko​le​si, w to całe gów​n o, musi gdzieś, kie​dyś, coś pier​dol​n ąć, no kur​wa musi, nie ma cu​dów jak to je​den ksiądz mó​wił, no nie ma siły, musi gdzieś coś pier​dol​n ąć. Kie​dy wy​da​ło się wszyst​ko, mat​ka zro​bi​ła mi ko​smicz​n ą awan​tu​rę, za​czę​ła pła​kać, wy​zy​wać, szlo​chać, przy​p o​mi​n ać wszyst​ko co dla mnie zro​bi​ła, jak to się z oj​cem dla mnie po​świę​ca​li i tym po​dob​n e nu​me​ry mi od​sta​wia​ła. Dla mo​ich wap​n ia​ków to był szok, no ja​sne, że przy​zna​łem się do tego, że mu​sia​łem spła​cić dłu​gi, ale nie po​wie​dzia​łem, że mu​szę już sam brać. Ro​dzin​ka po​mo​gła mi spła​cić dłu​gi, mu​sia​łem oczy​wi​ście przy​rzec to i tam​to, oczy​wi​ście peł​n a po​p ra​wa, wra​ca​n ie przed 22-gą do domu i ta​kie bzde​ty, że śmiać mi się chcia​ło. No i wszyst​ko, mo​gło być już w po​rząd​ku, ale, wła​śnie, za​wsze jest ja​kieś ale… Wie​cie, przy​zna​łem się tyl​ko do kasy, któ​ra była na „wczo​raj”. Do​p a​dła mnie tak pier​do​lo​na de​p re​sja, że nie mo​głem już nie brać. Znów bra​łem na kre​chę, sta​rzy się wresz​cie wkur​wi​li, po​wie​dzie​li, radź so​bie te​raz sam, bo na nas już nie bę​dziesz mógł li​czyć. Wy​wa​li​li mnie z budy, w ki​blu jesz​cze wcią​gną​łem ście​chę, więc w tym dniu za bar​dzo mnie to nie ru​szy​ło, bo pa​p ie​ry do​p ie​ro póź​n iej spły​n ę​ły. Naj​go​rzej, że w mo​men​tach, kie​dy nie by​łem na bra​n iu, trzą​słem się, że przyj​dą do​staw​cy i tym sa​mym skoń​czy się dzień dziec​ka. Zni​ka​łem z domu i no​co​wa​łem, gdzie się dało, u zna​jo​mych, na me​li​n ach, gdzie po​p a​dło. Na me​li​n ach na​p a​trzy​łem się na ta​kie rze​czy, że nie wiem, czy w ogó​le ktoś by mi uwie​rzył. Pi​jań​stwo

to​tal​n e i ku​rew​stwo mak​sy​mal​n e, każ​dy z każ​dym, wszyst​kie od​mia​n y, łącz​n ie z psem. Przy​cho​dził np. ja​kiś gość ze spi​ry​tem z prze​my​tu, wóda, bar​wio​n y bej​cą ko​n iak. Obłęd, po pro​stu obłęd, co wi​dzia​łem i co się na​słu​cha​łem, po pro​stu obłęd. Pi​ja​n e baby, ale tak kon​kret​n ie w sztok, pi​ja​n e w chuj, śmier​dzą​ce po​tem, nie​my​tym cia​łem, ohyd​n e to było, że moż​n a było się po​rzy​gać. Nie mia​łem wyj​ścia, mu​sia​łem gdzieś prze​n o​co​wać, to było moje być albo nie być, jesz​cze je​den dzień, gdzie by​łem jesz​cze cały, jesz​cze je​den dzień prze​trwa​nia, jesz​cze je​den dzień do przo​du. Nie wie​cie jak w pew​n ym mo​men​cie sta​je się to tak waż​ne, żeby jesz​cze wła​śnie ten jesz​cze je​den dzień być do przo​du. Nie​raz tak bywa, masz do​syć tego je​ba​n e​go ży​cia w chuj i nie chce ci się żyć tyl​ko wte​dy, kie​dy masz względ​n y spo​kój, ale kie​dy masz chwi​le za​gro​że​n ia, wte​dy chcesz żyć, do​ce​n iasz to co masz, na​p raw​dę wierz​cie mi, wte​dy się do​ce​n ia, to co jest naj​p rost​sze, naj​zwy​klej​sze, żeby tyl​ko prze​żyć choć je​den dzień wię​cej. Zu​p eł​n ie jak w pio​sen​ce, że, kie​dy mdli cię z prze​ra​że​n ia, wte​dy wię​cej się do​ce​n ia. Ach, te me​li​n y, to szok, przy​cho​dził gość, przy​n o​sił coś do chla​n ia i rzą​dził, były baby, to je rżnął. Ona naj​czę​ściej pierw​szy raz jego wi​dzia​ła, na​wet nie py​ta​ła o to jak ma na imię, czy, gdzie miesz​ka, co robi, jak my​śli, no tak ogól​n ie. Nie​raz były ta​kie baby, co nie były w sta​n ie wi​dzieć, kto je ru​cha w je​den czy w dru​gi otwór. Póź​n iej było tak, kto wcho​dził, ten ru​chał, szok, rzy​gać mi się chcia​ło, ale mu​sia​łem gdzieś prze​ba​zo​wać, nie mia​łem wyj​ścia. No tak, tak do koń​ca, to sam nie by​łem świę​ty, bo wła​śnie na me​li​n ie mia​łem swój pierw​szy raz. Była to cór​ka wła​ści​ciel​ki miesz​ka​n ia, no, kur​wa nie śmiej​cie się, no, me​li​n ia​ra, niech wam bę​dzie. Jej cór​ka mia​ła na imię Agniesz​ka i po​su​wał ją przede mną je​den ko​leś, któ​re​go zna​łem i to do​brze, Adam miał na imię, śmiesz​n e co, ona Agniesz​ka, a on Adam, szko​da, że nie Ewa. Nie o tym jed​n ak chcia​łem opo​wia​dać, bo jak so​bie to przy​p o​mnę, ten mój pierw​szy raz i to szam​bo w któ​rym by​łem, to rzy​gać mi się chce cały czas. Jak so​bie to przy​p o​mnę, to mam do sie​bie obrzy​dze​n ie i to było ku​rew​sko obrzy​dli​we. Po pierw​sze, za​ła​p a​łem od tej ma​ło​la​ty syfa czy coś in​n e​go ja​kąś zje​ba​n ą cho​ro​bę we​n e​rycz​n ą, niech to chuj strze​li, ale jaz​da, kur​wa w dupę mać, to trze​ba mieć zje​ba​n e​go nie​far​ta, pierw​szy raz po​ru​chać i za​ła​p ać strza​ła na jaja, to​tal​n ie i cen​tral​n ie, kur​wa, to jest nie​fart, niech to chuj ją strze​li zje​ba​n ą dziw​kę. Do dzi​siaj ją sukę je​ba​n ą prze​kli​n am, no ale tra​fi​ło się i mo​gło być go​rzej, oj mo​gło być. Spy​ta​cie się, co mo​gło być go​rzej? No wła​śnie, nie, nie to mam na my​śli, ale tego go​ścia przede mną Ada​ma, co się z nie​go przed chwi​lą na​bi​ja​łem. Bied​n y, za​n im do​wie​dział się, że pod​ła​p ał od niej we​n e​ry​ka, już miał jaja pra​wie w roz​kła​dzie, póź​n iej się do​wie​dzia​łem, że ko​leś nie wy​trzy​mał psy​chicz​n ie i się po​wie​sił, wła​śnie z tego po​wo​du, ale po​grzeb miał pięk​n y, na​p raw​dę pięk​n y. Wiesz jak to jest, te kli​ma​ty, wy​p i​jesz za dużo, za​rzu​cisz dwie pi​gu​ły, tuli się do cie​bie ja​kaś dupa, no i jaz​da. Te​raz so​bie my​ślę, kur​wa, to cud, że nie za​ła​p a​łem cze​goś gor​sze​go, trzy lata i w piach, jak​by jesz​cze do​brze po​szło. No, ale tak było, nie od​sta​n ie się, fak​ty są fak​ta​mi, ale chuj, tak bu​ja​łem się od rana do rana. Cho​dzi​łem wszę​dzie i tyl​ko uwa​ża​łem, żeby nie wpaść ko​muś w łapy. Od cza​su do cza​su wpa​da​łem do domu, a sta​rzy tyl​ko mó​wi​li i to cał​kiem spo​koj​n ie, ktoś cie​bie szu​kał, py​ta​li się o cie​bie i tego ro​dza​ju zdan​ka. Kur​wa, chuj mnie wte​dy strze​lał, wpa​da​łem w ja​kieś dziw​n e dla mnie roz​dy​go​ta​n ie i ręce mi la​ta​ły i na ni​czym nie mo​głem się sku​pić ani przez chwi​lę. Scy​ko​rzy​łem to​tal​n ie, mó​wię so​bie to już ko​n iec. Co ro​bić, znów pa​n i​ka, ty​sią​ce my​śli prze​bie​ga​ło przez mój sko​ło​wa​n y mózg. Po​je​cha​łem na most, prze​sze​dłem z dru​giej stro​n y i cze​ka​łem na prze​jeż​dża​ją​cy po​ciąg, po​wie​dzia​łem, chuj wam wszyst​kim w dupę. Skoń​czę ze sobą i bę​dzie po wszyst​kim, fi​n ał, wszyst​ko bę​dzie

za mną, zero kło​p o​tów. Tak so​bie sta​łem na tym zje​ba​n ym fi​la​rze i my​śla​łem, ty​sią​ce my​śli i sta​łem. Nie​ste​ty, scy​ko​rzy​łem po raz ko​lej​n y, bo so​bie po​my​śla​łem, a jak źle sko​czę i prze​ży​ję, będę do​p ier​da​lał całe ży​cie na wóz​ku lub coś w tym ro​dza​ju? Zsze​dłem, stchó​rzy​łem, tak zga​dza się, zwąt​p i​łem, po​my​śla​łem so​bie, może ja​koś bę​dzie. Tak so​bie my​śla​łem, że może coś wy​my​ślę, że coś się zda​rzy na plus, we​zmę so​bie ście​chę w no​cha i już bę​dzie le​p iej, a póź​n iej po​my​ślę, co da​lej, no wła​śnie, co da​lej? By​łem w dys​ko​te​ce, prze​spa​łem się dzię​ki ko​le​sio​wi za ladą w szat​n i, póź​n iej na sto​le bi​lar​do​wym, bo​la​ło mnie wszyst​ko na dru​gi dzień jak chuj. Ko​lej​n y dzień po​dob​n ie, mó​wię przej​dę się, co tam. Ba​łem się co​dzien​n ie, by​łem kłęb​kiem ner​wów, au​ten​tycz​n ą ga​la​re​tą. Po​my​śla​łem so​bie sko​czę do domu, we​zmę parę rze​czy, może coś od sta​rych wy​cy​ga​n ię czy za​wi​n ę i ja​koś na​stęp​n e dni będę do przo​du. Tak też zro​bi​łem i po​sze​dłem do domu, zo​ba​czyć co się da zro​bić. Wy​cho​dzę za róg, prze​cho​dzę koło bra​my i na​gle wi​dzę mon​stru​a l​n ych fa​ce​tów w ko​szul​kach, je​den pa​mię​tam w blu​zie z kap​tu​rem z ry​sun​kiem pit​bul​la na pier​siach. Pierw​szy strzał z pię​ści za​li​czy​łem cen​tral​n ie, my​śla​łem, że nos wszedł mi w mózg, dru​ga pe​tar​da po​szła na lewe oko, mia​łem mo​men​tal​n ie fon​tan​n ę krwi z roz​je​ba​n e​go łuku brwio​we​go, nic już nie wi​dzia​łem. Łuk brwio​wy mia​łem roz​ha​ra​ta​n y mak​sy​mal​n ie, czu​łem spły​wa​ją​cą krew po twa​rzy i nic kom​p let​n ie nie wi​dzia​łem, czu​łem jej lep​kość i smak. Z nosa krew, z łuku krew, nie wie​dzia​łem, co się dzie​je, gdzie na​wet je​stem, ude​rze​n ia pa​da​ły jed​n o po dru​gim, póź​n iej upa​dłem i wte​dy za​czę​li mnie ko​p ać, dłu​go i wście​kle, za​wzię​cie, bar​dzo dłu​go. Do​sta​łem wte​dy, taki wpier​dol, że prak​tycz​n ie, nie jest to do prze​ży​cia, mo​że​cie mi wie​rzyć. Wła​śnie, są​dze, że to był praw​dzi​wy cud, że prze​ży​łem ten ło​mot. Le​ża​łem w szpi​ta​lu, ze wstrzą​sem mó​zgu, nos mi na​sta​wia​li trzy​krot​n ie, ru​rek od kro​p ló​wek w so​bie mia​łem wię​cej niż hy​drau​lik na skła​dzie. Po​twor​n y ból przy każ​dej pró​bie po​ru​sze​n ia się, oczy nie mia​ły ko​lo​ru, były czer​wo​n o-gra​n a​to​we, zdru​to​wa​n a szczę​ka przez po​n ad mie​siąc. Nie mo​głem ni​czym ru​szać, mia​łem uszko​dze​n ia ja​kiś ner​wów czy coś tam, nie mia​łem na​wet czu​cia kie​dy chcia​łem się od​lać, czy co inne. Bo​la​ło po pro​stu wszyst​ko, do​słow​n ie wszyst​ko. Gło​wę mia​łem jak ba​n ia, jak ja​kiś me​lon czy ar​buz. Całe cia​ło w róż​n ych ko​lo​rach, naj​czę​ściej czar​n o-fio​le​to​wo-bor​do​wy. Tak, tak, to nie było ła​twe, na​wet le​ka​rze na ob​cho​dzie, mó​wi​li, że nie wi​dzie​li jesz​cze w swo​jej ca​łej ka​rie​rze tak po​bi​te​go fa​ce​ta. Le​ża​łem mie​siąc na or​to​pe​dii, póź​n iej dru​gi mie​siąc na neu​ro​chi​rur​gii. To co mi na​p raw​dę po​mo​gło, to mo​tyw, że w mię​dzy​cza​sie się za​ko​cha​łem, o ja​sny gwint, jesz​cze jak się za​bu​ja​łem. Moż​n a się do​my​śleć, że nie w le​ka​rzu ha… ha…, ale w pie​lę​gniar​ce. Mia​ła na imię Ba​sia, był to pa​mięt​n y dzień, kie​dy mi się tak na​p raw​dę za​czę​ła po​do​bać. Wte​dy aku​rat, już za​czą​łem tro​chę cho​dzić, wieź​li ja​kie​goś fa​ce​ta na salę ope​ra​cyj​n ą. Upał jak dia​beł, otwie​ra​ła aku​rat drzwi z ta​kich za​trza​sków na gó​rze i na dole, słoń​ce przez okno aku​rat świe​ci​ło z jej stro​n y. Mu​sia​ła wspiąć się na pal​ce, żeby ten gór​n y za​trzask opu​ścić, prze​świ​ty​wa​ło do​kład​n ie wszyst​ko, do dzi​siaj nie za​p o​mnę tego wi​do​ku, po pro​stu obłęd​n ie zgrab​n a blon​dy​n ecz​ka. Była w bia​łym far​tu​chu i w sa​mych maj​tecz​kach i sta​n i​ku. Do​słow​n ie prze​świ​ty​wa​ło wszyst​ko, pie​kiel​n ie zgrab​n a i wy​so​ka, te cie​n ie. Jak mi sta​n ął na ten wi​dok, po​my​śla​łem so​bie, nie jest źle ko​leś, wra​casz w szyb​kim tem​p ie do zdro​wia, ale przy niej bym na pew​n o ozdro​wiał w eks​pre​so​wym tem​p ie. Tak jak każ​da pi​gu​ła mia​ła dy​żu​ry noc​n e, przy​cho​dzi​łem do niej po​ga​dać do dy​żur​ki, le​karz spał, więc nie było prze​szkód, żeby po​ba​ju​rzyć, no, z cze​go się śmie​je​cie, no au​ten​tycz​n ie tyl​ko po​roz​ma​wiać. Prze​cież ja by​łem cał​ko​wi​cie tak zma​sa​kro​wa​n y,

że dojść do cho​dze​n ia mi było trud​n o, jaj so​bie nie rób​cie, no, ok… żar​ty, żar​ta​mi, ja​sne. Roz​ma​wia​li​śmy go​dzi​n a​mi, nig​dy z żad​n ą dziew​czy​n ą mi się tak do​brze nie roz​ma​wia​ło, cu​dow​n e to były go​dzi​n y, cu​dow​n e noce, nie​za​p o​mnia​n e wspo​mnie​n ia. Pa​trzy​łem w jej sza​ro​zie​lo​n e oczy i wta​p ia​łem się w nią cały, pa​trzy​łem na jej ślicz​n e usta i tyl​ko ma​rzy​łem, czy mi się przy​da​rzy. Jeny, jak ja by​łem w niej za​ko​cha​n y, to trud​n o opi​sać. Nie​ste​ty, pięk​ne hi​sto​rie mają nie​raz bar​dzo mrocz​n e ta​jem​n i​ce, nie wiem jak by to na​zwać. Póź​n iej do​wie​dzia​łem się od jed​n e​go z le​żą​cych już dłu​żej ko​le​sia, że Ba​sia, moje uwiel​bie​n ie, jest ko​chan​ką or​dy​n a​to​ra, ona mia​ła 23 lata, a on sta​ry sa​tyr do​brze pod 60-tkę. Tak, tak, no wła​śnie, to był dla mnie szok jak skur​we​syn, za​wa​li​ło mi się w tym mo​men​cie do​słow​n ie wszyst​ko, wszyst​ko. Nie mo​głem w to uwie​rzyć, ale to była praw​da i nie dla​te​go wie​rzy​łem, że ko​leś pod​krę​cił mi te​mat, ale ona sama mi się do tego przy​zna​ła. Było to wte​dy, kie​dy za​czę​ła czuć, że też się za​a n​ga​żo​wa​ła uczu​cio​wo. Tak, to był szok dla mnie, coś nie do po​ję​cia, nie do przy​ję​cia praw​da, coś, co ku​rew​sko dzi​wi i strasz​n ie boli, kie​dy ko​chasz. To była taka dupa, że nie​je​den by osza​lał na jej punk​cie, a tu taki sta​ry skur​wia​ły sa​tyr ją po​su​wał. Mia​ła pięk​n e pier​si, cu​dow​n e cia​ło, nie​sa​mo​wi​cie bo​sko zgrab​n a, na​p raw​dę, coś eks​tra, raz na ja​kiś czas mo​żesz taką wich​te zo​ba​czyć. Tak, by​łem w niej obłęd​n ie za​ko​cha​n y, ale nie mia​ło to szans na prze​trwa​n ie. Uży​wa​ła fan​ta​stycz​n ych per​fum, któ​re ja już wy​czu​wa​łem na od​le​głość, kie​dy prze​szła przez od​dział, albo z le​ka​rza​mi na ob​cho​dzie, wdy​cha​łem ten za​p ach jak, nie wiem, jak ja​kiś nar​ko​tyk, a ona tyl​ko pa​trzy​ła w moim kie​run​ku, uśmie​cha​ła się nie​znacz​n ie, żeby nikt nie za​uwa​żył, a ja by​łem tak ku​rew​sko szczę​śli​wy. Nie​sa​mo​wi​cie szczę​śli​wy, że je​stem z nią i mam to szczę​ście, że w ogó​le żyję. Póź​n iej opo​wie​dzia​ła mi do​kład​n ie jak to było, dużo póź​n iej. Ko​cha​li​śmy się wie​lo​krot​n ie, były to cu​dow​n e chwi​le, cho​dzi​li​śmy na dys​ko​te​ki, świat oprócz nas nie ist​n iał, by​li​śmy tyl​ko dla sie​bie. Ko​cha​łem ją w szcze​gól​n y spo​sób, ba​wi​li​śmy się w dys​ko​te​ce, spo​ty​ka​łem zna​jo​mych ko​le​siów i dupy, dupy do któ​rych nie mia​łem przed​tem star​tu, a je zna​łem i by​łem taki dum​n y, pa​trz​cie, to ja z taką dupą, że wam oczy wy​cho​dzą. Wiem do​sko​n a​le, że jak się po​ka​żesz z dupą w dys​ko​te​ce, któ​ra jest eks​tra, typu mi​ska z pół​fi​n a​łów miss, to dziew​czy​n y in​a ​czej pa​trzą i póź​niej masz bra​n ie to​tal​n e. Dziw​n e, ale dziew​czy​n y lu​bią to, kie​dy fa​cet jest z atrak​cyj​n ą dup​cią, a póź​n iej jest nią czy inną za​in​te​re​so​wa​n y, ma na bank bra​n ie, że hej. No, bo wiesz, jak gość jest z su​p er dupą, to zna​czy, że coś ona w nim wi​dzia​ła szcze​gól​n e​go, więc jest tego war​ty, żeby też spraw​dzić. Ha, ale naj​lep​szy jest za​wsze nie mo​tyw, żeby spraw​dzić, dla​cze​go ten gość jej się po​do​ba, ale żeby od​bić jej fa​ce​ta i dać jej to od​czuć, póź​n iej mówi wszę​dzie in​n ym ko​le​żan​kom do​oko​ła, no i mnie się uda​ło ta​kiej la​sce od​bić go​ścia, a masz je​ba​na pin​do, a co, tak bywa naj​czę​ściej, na​p raw​dę. Moż​n a się śmiać, ale tak jest, wró​cę jed​n ak do mo​jej Ba​sień​ki. Opo​wie​dzia​ła mi, jak to się wszyst​ko sta​ło, mó​wi​ła, że stu​diu​je, że musi mieć pie​n ią​dze, że na ro​dzi​ców nie ma co li​czyć, a on jej to wszyst​ko po​kry​wa, ha… łącz​n ie z nią, tak so​bie po​my​śla​łem, no cóż, ta​kie ży​cie. On jej wszyst​ko ku​p o​wał, fi​n an​so​wał, co tyl​ko by nie ze​chcia​ła, na​wet nie mu​sia​ła o nic pro​sić, ku​p o​wał jej do​słow​n ie wszyst​ko, no i oczy​wi​ście dy​mał ją ile wle​zie, kie​dy tyl​ko moż​n a było. Obo​jęt​n e czy poza szpi​ta​lem czy na dy​żu​rach, zresz​tą i tak wszy​scy wie​dzie​li, a sa​lo​we tyl​ko się uśmie​cha​ły, jak w ga​bi​n e​cie or​dy​n a​to​ra skrzy​p ia​ła wer​sal​ka, wszy​scy wie​dzie​li, no oprócz nowo przy​by​łych pa​cjen​tów. Oczy​wi​ście py​ta​łem się jej jak do tego do​szło, mó​wi​ła, że to za​czę​ło się pod​czas jej cho​ro​by, prze​zię​bie​n ia. Po​szła do jego ga​bi​n e​tu, chciał ją zba​dać, po pro​stu ru​ty​n o​wo osłu​chać i tak da​lej, no niby tak było. Za​p ro​p o​n o​wał jej ko​n iak, żeby wspól​n ie wy​p ić i po​roz​ma​wiać,

wiesz on aku​rat mógł jej tak za​p ro​p o​n o​wać, w koń​cu sam wiel​ki or​dy​n a​tor, to nie byle kto, to ktoś jed​n ak, ktoś bar​dzo mą​dry i waż​n y, sza​n o​wa​n y gość, jak mam spoj​rzeć na to obiek​tyw​n ie. Wy​p i​li, wte​dy tro​chę póź​n iej, ka​zał się jej ro​ze​brać i za​czął ją ba​dać, no kur​wa nie śmiej​cie się, z cze​go ry​je​cie, no za​czął ją ba​dać tak jak le​karz bada cho​rą pa​cjent​kę, do kur​wy nę​dzy, nie śmiej​cie się, bo nie do​koń​czę tego, no, ok. Za​czął ją osłu​chi​wać i do​ty​kać, tłu​ma​czy​ła, że to ten al​ko​hol ją tak roz​bro​ił, a poza tym nie do​ty​kał jej przed​tem żad​n y inny męż​czy​zna. Opo​wia​da​ła, że była pod​n ie​co​n a, kie​dy ja do​ty​kał, póź​n iej za​czął ca​ło​wać jej pier​si, nie wie jak to się sta​ło, kie​dy zna​la​zła się na jego ka​n a​p ie i już było po wszyst​kim. Po​wie​dzia​ła, że była tak strasz​n ie pod​n ie​co​n a, że chcia​ła tego tak bar​dzo, że nie chcia​ła na​wet po​wie​dzieć nie, sta​ło się i ko​n iec. Mó​wi​ła, że był bar​dzo de​li​kat​n y i czu​ły, na​stęp​n y raz był już tyl​ko na​stęp​n ym ra​zem. To trwa​ło już od dwóch lat i nic nie mo​gła zro​bić, a poza tym na​wet nie wi​dzia​ła po​wo​du, żeby co​kol​wiek zmie​n iać. On ma po​zy​cję, pie​n ią​dze, jest kimś, daje jej wszyst​ko, fi​n an​su​je. Nie​źle, co? By​łem na​p raw​dę w szo​ku. Kie​dy były ob​cho​dy le​kar​skie, pa​trzy​łem na nie​go z nie​n a​wi​ścią i cie​ka​wo​ścią, jak to moż​li​we, żeby taki dziad mógł je​bać taką dupę. To po pro​stu nie mie​ści​ło mi się w pale, no nie mie​ści​ło, jak​bym nie po​my​ślał. Ży​czył​bym so​bie w jego wie​ku ry​p ać taką cip​cię, wte​dy na​wet chciał​bym nim być. – To nie​źle rzą​dzi​łeś – wtrą​cił Mi​chał jed​n o​cze​śnie sy​p iąc ko​lej​n e ścież​ki kok​su – moż​n a tyl​ko po​zaz​dro​ścić, cho​ciaż aku​rat ja tę hi​sto​rię czę​ścio​wo znam. – No, nie wiem – bla​do uśmiech​n ął się Sa​sza – wziął ru​lo​n ik bank​n o​tu, po​chy​lił się i wcią​gnął ście​chę – na pew​n o nikt by nie chciał być po​ha​ra​ta​n y tak jak ja, gnić na koju po​n ad trzy mie​chy – no, nie wiem. – No i co da​lej? – za​p y​tał Ra​dek z nie​ukry​wa​n ym za​in​te​re​so​wa​n iem. – Co da​lej, no cóż, szpi​tal​n a opo​wieść wła​ści​wie się skoń​czy​ła, póź​n iej ją jesz​cze wi​dzia​łem dwa razy, może trzy, na​wet jak się z nią ko​cha​łem, to nie było to. Czu​łem ja​kie​goś ro​dza​ju obrzy​dze​n ie i do niej i do sie​bie, po​my​śleć, że może przed chwi​lą z niej też on scho​dził bar​dzo za​do​wo​lo​n y. Nie wi​dzia​łem w tym już dal​sze​go sen​su. Zresz​tą mia​łem in​n e​go ro​dza​ju kło​p o​ty i to po​waż​n e. No, co da​lej? – przy​je​cha​łem tu​taj, spier​do​li​łem ze swo​jej miej​sco​wo​ści, ba​łem się nadal. Zna​łem róż​n ych ko​le​siów, by​łem w Po​go​to​wiu, ale sta​rzy szyb​ko mnie stam​tąd wy​cią​gnę​li. Spier​do​li​łem od tej je​ba​n ej prze​gra​n ej prze​szło​ści, po​cząt​ko​wo było ku​rew​sko trud​no, to tu ki​ma​łem to tam, głód też nie był mi obcy. Wy​obraź​cie so​bie, idziesz i wi​dzisz lu​dzi je​dzą​cych w re​stau​ra​cji, a ja na​wet nie mia​łem na su​chą je​ba​n ą buł​kę, no, szok, kom​p let​nie. Cho​dzi​łem po Cen​tral​n ym, roz​ma​wia​łem z ko​le​sia​mi, róż​n y​mi du​p a​mi, któ​re były na gi​gan​cie. Fakt, że były oka​zje, żeby i zjeść i po​p ić, na​wet po​dup​czyć, ale tak czy in​a ​czej było cięż​ko, cięż​ko jak chuj. Póź​n iej po​zna​łem jed​n e​go Ukra​iń​ca na sta​dio​n ie Dzie​się​cio​le​cia i po​mógł mi bar​dzo, wsze​dłem z nim w układ. Wiesz, śmiesz​n e, ale to, że mia​łem na imię Sa​sza, to też wy​szło na plus je​że​li cho​dzi o kon​tak​ty z nim czy in​n y​mi jego ko​le​sia​mi, na nie​go aku​rat mó​wi​li pro​sto Aleks. Układ jak układ, to raz na cza​tach, coś się prze​wo​zi​ło, coś kra​dło, no, spraw​dzi​łem się i póź​n iej też u in​n ych mia​łem plu​sy. Poza tym mó​wi​łem po pol​sku, a dla nich to był duży plus, bo nie​jed​n o im już za​ła​twi​łem. Róż​n e rze​czy ro​bi​łem, roz​le​wa​łem wódę z bej​cą i szło to jako ko​n iak, ale prze​bi​cie mie​li za​je​bi​ste na tym ko​n iacz​ku, ha… ha… Tro​chę pa​pie​ro​sy, tro​chę ciu​chy, też były pro​chy, zdo​by​łem u nich duże za​ufa​n ie. Póź​n iej też za​ła​-

twia​łem go​ściom róż​n e kur​wy, dupy, któ​re nie mia​ły gdzie spać, a były na uciecz​ce, albo z in​n e​go po​wo​du, więc chęt​n ie da​wa​ły dupy za noc​leg i ką​p iel, a ja do​dat​ko​wo ka​so​wa​łem od go​ści, nie​zła kasa była. Były też szyb​kie nu​me​ry, gdzie cią​gnę​ły klien​to​wi za pacz​kę pa​pie​ro​sów, wy​obra​żasz to so​bie, bo ja nie mo​głem uwie​rzyć, do​p ó​ki sam nie zo​ba​czy​łem, jaj a to​tal. Róż​n e in​te​re​sy się ro​bi​ło, ale nie​ste​ty nie na swo​im i nie za swo​je, na to trze​ba jed​nak cza​su, czas, czas, to się tak na​p raw​dę li​czy, ale póź​n iej idzie kasa. Póź​n iej Aleks miał kło​p o​ty z pasz​p or​tem, czy prze​dłu​że​n iem i mu​sia​łem pod​czas jego nie​obec​n o​ści od​wa​lić na​praw​dę kupę ro​bo​ty. Miał do mnie strasz​n e za​ufa​n ie, bo nig​dy na​wet nie pró​bo​wa​łem go okan​to​wać. Nie ro​bi​łem tego po pro​stu z pro​ste​go wzglę​du, dzię​ki jego po​mo​cy prze​ży​łem cały ten po​cząt​ko​wy gnój po​by​tu, kie​dy nie mia​łem co jeść i za co, a on wte​dy mi po​dał rękę i po​mógł. Nie​któ​rzy mogą się z tego śmiać, ale ja to ku​rew​sko tą po​moc do​ce​n iam i gość jest wo​gó​le w po​rzo. No i sta​ło się, przy​mknę​li go, mu​sia​łem przy​p il​n o​wać wszyst​kie​go sam, za​rów​n o to​wa​ru jak i kur​wy, a na​wet jego cha​tę na Żo​li​bo​rzu. Wszy​scy i tak mnie zna​li i byli przy​zwy​cza​je​n i, że w ra​zie cze​go, to ja pro​wa​dzę in​te​re​sy. Od​wie​dza​łem go w aresz​cie, od​kła​da​łem kasę dla nie​go, sam mi po​wie​dział, te​raz mo​że​my zo​stać na​wet wspól​n i​ka​mi, je​steś na​p raw​dę na na​sze po​je​ba​n e cza​sy uczci​wy gość, masz u mnie cho​dy, ok. Pra​wie się po​p ła​kał, że jest ktoś kto o nie​go dba, dał mi po​zwo​le​n ie na wszyst​ko, ja mo​głem de​cy​do​wać za nie​go co i jak, za ile i kie​dy, dał mi też kon​tak​ty, któ​re przed​tem dla mnie były ta​jem​n i​cą, bo mnie na​wet to nie in​te​re​so​wa​ło. De​cy​do​wa​łem za jego bla​sza​n ą budę i sto​isko, jeź​dzi​łem jego furą, za​czą​łem ku​p o​wać pły​ty od jego do​staw​ców, CD, DVD, do​uble i róż​n e inne, fil​my na cza​sie lub przed na​wet pre​mie​rą, wszyst​ko mia​łem na cza​sie. Roz​krę​ci​łem jego in​te​res tak, że gło​wa boli. No ja​sne, że były też wpad​ki. Na​lo​ty na sta​dion były, a co i to ja​kie, więk​szość, to były na​lo​ty, gdzie mie​li​śmy cynk, że będą, ale też były z za​sko​cze​n ia, któ​re trud​n o było wy​czuć. Szu​ka​li po ca​łym sta​dio​n ie, prze​trze​p y​wa​li wszyst​ko, ale głów​n ie nas od płyt, fil​mów, wódy, no wiesz, tak​że broń ga​zo​wa i do​dat​ki róż​n e​go ro​dza​ju. Jak ktoś był po​cząt​ku​ją​cy, to zo​sta​wia​li wszyst​ko, co było i spier​da​la​li, żeby nie za​li​czyć aresz​tu. Wy​obra​żasz so​bie to? Pa​re​set płyt w piz​du? Tak so​bie w chuj? Al​ko​hol? Tak naj​ogól​n iej, nie​któ​rzy do​sta​li po ja​jach to​tal​n ie, jak się dali za​sko​czyć przez psy. No, ja aku​rat na ta​kie sy​tu​a cje by​łem przy​go​to​wa​n y i mia​łem jed​n e​go łeb​ka na czu​ju, nic in​n e​go nie miał ro​bić tyl​ko pil​n o​wać, co się dzie​je i czy się źle dzie​je, czy psy nie idą lub inne kur​wy, miał mi mó​wić przed i to dużo przed. Mia​łem i tak dwie budy, jed​n a Alek​sa i jed​n a moja, ale moja mia​ła po​dwój​n ą bla​chę, spe​cjal​n ą skryt​kę na tego ro​dza​ju wpad​ki, no, je​że​li był czas na prze​rzu​ce​n ie to​wa​ru w skry​tę. Za​zwy​czaj cza​su wy​star​cza​ło, łe​bek spi​sy​wał mi się na me​dal. Kie​dy był na​lot, wszyst​ko cho​wa​łem w skryt​kę, a buda była otwar​ta, pu​sta i okey, a dru​ga była za​mknię​ta na kłód​kę. Przy​cho​dzą, wy​ła​mu​ją drzwi, pa​trzą, a tam kil​ka re​kla​mó​wek płyt i w chuj al​ko​ho​lu. Więc za​do​wo​le​n i z ak​cji, wy​ła​ma​li co trze​ba, to​war zna​leź​li i szli w chuj. Ja​sne, że trze​ba było po​świę​cić tro​chę, żeby nie wal​n ę​li wła​ści​we​go to​wa​ru w o wie​le znacz​n ej ilo​ści, bo i pa​p ie​ro​sy z prze​my​tu i pro​gra​my kom​p u​te​ro​we, ilość za​je​bi​sta jak​by tak prze​li​czyć na kasę, któ​rą za​ra​bia​łem na tym. Tak więc naj​waż​n iej​szy to​war w ilo​ści mak​sy​mal​n ej był w dru​giej bu​dzie, tej pu​stej. Naj​bar​dziej mnie śmie​szy​ło to, że w skle​p ie z śmiesz​n y​mi rze​cza​mi ku​p i​łem gów​n o w sprayu. Ha… ha… więc wy​p ier​da​la​łem tym spray​em za​je​bi​stą kupę na środ​ku i roz​wa​li​łem tro​chę pa​p ie​ru to​a ​le​to​we​go, wierz​cie mi, sami by​ście dali się na to na​brać, wy​glą​da​ło jak au​ten​tyk, no

świet​n ie, zo​ba​czy​li, wzdry​gnę​li się i roz​wa​la​li budę – pod​p u​chę obok, tak jak za​kła​da​łem wg sce​n a​riu​sza, ha… ha… Po paru ta​kich na​lo​tach, tak się wy​cwa​n i​łem, że sto​so​wa​łem jesz​cze kil​ka in​n ych nu​me​rów mo​je​go po​my​słu, ale to mniej​sza o nie, pa​ten​ty za​strze​żo​n e, ha… ha… No, cóż, ry​zy​ko za​wsze jest, jest do​brze, a bę​dzie jesz​cze le​p iej, tak mó​wię i tak bę​dzie. Alek​sy nie​dłu​go wy​cho​dzi, wie jak idzie i jest za​do​wo​lo​n y, też ma pla​n y i to ja​kie, bę​dzie​my nie​źle ka​so​wać. Po​my​śleć, że mi się świat za​wa​lił, kie​dy mu​sia​łem spier​da​lać z mo​je​go przy​je​ba​n e​go mia​stecz​ka, a jak jed​n ak moż​n a sta​n ąć znów na nogi, no cóż, mó​wię za​wsze, że bez ry​zy​ka to się nie ma nic. – Hey Mi​chu – po​wie​dział – daj jesz​cze bro​wa​ra, bo mam gar​dło zje​cha​n e jak dia​beł od tej gad​ki, chrzą​kam już jak dzi​ka świ​n ia. – Ok… – od​p o​wie​dział Mi​chał – wstał – roz​syp​cie jesz​cze po ścież​ce, ale więk​sze. – Się robi – rzu​cił Ra​dek ra​do​śnie za​cie​ra​jąc ręce – no to le​ci​my, le​ci​my. – Ma​cie co chcie​li​ście – rzu​cił ra​do​śnie Mi​chał, sta​wia​jąc pusz​ki z pi​wem na sto​li​ku. – No, to ro​zu​miem, do​brze dzień się to​czy – po​wie​dział Sa​sza. – Moja ba​bic​ka w nie na​ro​bi​la i se ze​sca​ła i je se wy​sme​n y-te, to je ono – za​żar​to​wał Mi​chał już się śmie​jąc na cały głos. Za​czę​li​śmy re​cho​tać wszy​scy, kie​dy to po​wie​dział. Po chwi​li wszy​scy zgod​n ie, po ko​lei wcią​gnę​li​śmy roz​sy​p a​n e ścież​ki z bia​łym i za​p a​li​li​śmy po mal​bo​ra​sie. Jak to jest przy​jem​nie, jak w ta​kim to​wa​rzy​stwie so​bie przy​ja​rasz, jed​n a chmu​ra, dru​ga, luz i od​p rę​że​n ie, kie​dy tak so​bie le​n i​wie są​czysz bro​wa​ra. – Słu​chaj Sa​sza – za​p y​ta​łem go po ko​lej​n ym bek​n ię​ciu – po​wiedz, ale tak szcze​rze, bra​łeś na masę koks? Spoj​rzał na mnie uśmie​cha​jąc się sze​ro​ko. – Hm, ty chy​ba chcesz, że​bym się dzi​siaj na na​sze pierw​sze spo​tka​n ie za​opo​wia​dał i zy​skał ksy​wę Sa​sza ga​du​ła po-pier​do​le​n iec – od​p o​wie​dział. – Wiesz, to ni​cze​go nie zmie​n ia – od​p o​wie​dzia​łem nie spe​szo​n y jego iro​n icz​n ym pół​u​śmie​chem – ale je​stem cie​ka​wy, czy pa​ko​wa​łeś się tak do koń​ca na su​cho, też bym tak chciał się przy​p a​ko​wać. – No, to się przy​p a​kuj – od​p o​wie​dział – pa​trząc na mnie i mru​żąc oczy. Po​cią​gnął łyk piwa, odło​żył pusz​kę, za​p a​lił ko​lej​n e​go mal​bo​ra​sa i za​czął opo​wia​dać na te​mat, któ​ry nas chy​ba wszyst​kich ku​rew​sko in​te​re​so​wał. – Wiesz, jak to jest – za​czął – pa​trzysz i wi​dzisz do​oko​ła peł​n o przy​p a​ko​wa​n ych ko​le​si. Wy​star​czy, że​byś raz na dys​ko​te​ce do​stał po​rząd​n y wpier​dol i za​czy​n asz wte​dy in​ten​syw​n ie my​śleć. No ja​sne, że też chciał​byś chu​jom do​ko​p ać, do​wa​lić im, ale jak spoj​rzysz w lu​stro, to co naj​wy​żej, mo​żesz się po​p ła​kać. Za​czy​n asz ob​ser​wo​wać róż​n ych przy​p a​ko​wa​n ych ko​le​si i się py​tasz, prze​glą​dasz cza​so​p i​sma, zno​wu się py​tasz, ktoś coś za​wsze ci do​ra​dzi. Idziesz na si​łow​n ię i się pa​ku​jesz, wie​rząc głę​bo​ko, że to bę​dzie wła​śnie to. Czu​jesz od razu tę at​mos​fe​rę sił​ki, to jest to, at​mos​fe​ra, no jak​by to po​wie​dzieć, her​me​tycz​n e​go to​wa​rzy​cha, czu​jesz się już kimś, po pro​stu kimś. Wi​dzisz kto jest kto, czy się li​czy czy też nie, a resz​ta tak jak ty na po​cząt​ku, to lesz​cze. Praw​dzi​wie na​p a​ko​wa​n i, to sto​ją przy lu​strach i szpa​n u​ją, do​ra​dza​jąc ja​kie to od​żyw​ki i su​ple​men​ty so​bie ku​p ić i dys​ku​tu​ją też z dup​cia​mi, po​ma​ga​jąc im wy​ko​n y​wać roz​kro​ki na ma​szy​n ach, no, trze​ba po​ma​gać… ha… ha… Na​p i​n a​ją się, oglą​da​ją się w lu​strach, po​dzi​wia​ją swo​ją opa​le​n i​znę, tak czy in​a ​czej w więk​szo​ści efek​ty spę​dzo​n ych go​dzin w so​la​rium.

Resz​ta lesz​czy ćwi​czy so​bie gdzieś w ką​cie na ja​kimś sy​fo​wa​tym sprzę​cie. Masz 17 lat i chcesz też wy​glą​dać tak jak oni, do​brze przy​p a​ko​wa​n ym być, to wia​do​mo. Więc ćwi​czysz ile wle​zie, so​lid​n ie, bez opier​da​la​n ia się i zbyt​n ich przerw, wszyst​ko cie​bie boli, bo naj​czę​ściej zbyt in​ten​syw​n ie ćwi​czysz, jak każ​dy po​cząt​ku​ją​cy. Mija pół roku, mija rok, wy​da​jesz pie​n ią​dze na od​żyw​ki i to nie​złą kasę, a w lu​strze nie wi​dzisz nic nad​zwy​czaj​n e​go, tyle cza​su i kiep​sko. Re​zul​ta​ty mó​wiąc krót​ko, prze​cięt​n e, tyle wy​sił​ku, tyle potu, tyle go​dzin ćwi​czeń, no i nie za bar​dzo je​steś za​do​wo​lo​n y, kur​wa o co cho​dzi? Nie opier​da​la​łeś się, in​ten​syw​n ie ćwi​czy​łeś, re​gu​lar​n ie, od​ma​wia​łeś so​bie nie​raz in​n ych rze​czy i co – no i chuj, nie to co so​bie przed​tem wy​ma​rzy​łeś. Pa​trzysz na opa​lo​n ych go​ści spod lu​stra, a oni jesz​cze dwa razy więk​si. Więc py​tasz się jesz​cze raz, ale od​p o​wied​n ich już osób, bo cie​bie jed​n ak już po​zna​li, a oni w śmiech. Za mo​ment roz​ma​wiasz z nimi w szat​n i i do​sta​jesz co chcesz, ale parę razy dro​żej niż na re​cep​tę. Za​dasz na pew​n o py​ta​n ie, dla​cze​go ktoś bie​rze koks? Od​p o​wiedź jest bar​dziej niż pro​sta, koń​czy ci się cier​p li​wość. Nie wiem jak u in​n ych, ale sko​ro się pa​ku​jesz full cza​su i mi​zer​n ie wy​glą​dasz to i wła​snie cier​p li​wość też ci się koń​czy, wcze​śniej czy póź​n iej. Sia​dasz w szat​n i i my​ślisz, efek​ty mi​zer​n e, pra​wie żad​n e, co kur​wa tu​taj zro​bić? No więc sia​dasz w tej szat​n i i im dłu​żej so​bie sie​dzisz, to zza są​sied​n ich sza​fek sły​szysz po​dob​n e lub ta​kie same roz​mo​wy. Roz​ma​wia so​bie trzech ko​le​si: – Słu​chaj, słu​chaj za​czy​n am cykl tre​n in​go​wy, za​ła​twi​łem tro​chę kok​su, mam „dekę” 1500 pi​guł i 10 am​p uł „te​ścia”. – Ale co masz „te​ścia” pro​lon​ga​tum czy pro​p io​n i​cum? – Pro​lon​ga​tum 250. – To so​bie go przy​wal w po​ło​wie bra​n ia „deki”, naj​p ierw jed​n a am​p uł​ka, a na​stęp​n a za, no czte​ry dni. – Może, jed​n ak le​p iej sama „deka”, a do tego „wino de​p ot”, na li​p iec uro​śniesz, że hej i do​p ier​dol so​bie jesz​cze in​su​li​n ę, ale pa​mię​taj o re​gu​lar​n ym żar​ciu, bo się prze​krę​cisz w chuj. – Wiesz, ja je​stem w dru​gim ty​go​dniu bra​n ia „omki” i cho​ler​n ie mi spu​chła twarz, słu​chaj, jak do na​stęp​n e​go cy​klu do​ło​żę „miet​ka”, to jesz​cze bar​dziej mi spuch​n ie? – Ha… ha… może być jesz​cze go​rzej, ale nie martw się, bo ci szyb​ko spad​n ie, tak to już jest, mu​sisz spuch​n ąć. Ja np. w pierw​szym cy​klu wy​rwa​łem 10 kg wagi, a póź​n iej spa​dłem aż o 6 kg, więc u jed​n e​go bar​dziej u jed​n e​go mniej. – Ja też tak mia​łem, ale żeby nie spuch​n ąć za bar​dzo, bierz to naj​le​p iej z no​lvą, cy​ta​dre​nem albo ari​mi​de​xem, to wte​dy woda nie bę​dzie się tak bar​dzo od​kła​dać. – Ja ćwi​czę już dwa lata i wy​glą​dam cał​kiem nie​źle, na osiem-na​che sko​ło​wa​łem so​bie 200 ta​blet „miet​ka” i 10 strza​łów pol​skiej „omki”, ale się tro​che boję, że do​sta​n ę cyc​ki. – Jak masz skłon​n o​ści do gi​n e​ko​ma​stii, to na​wet po dwóch, trzech strza​łach, mo​żesz je mieć, ale jak nie spró​bu​jesz, to i tak się nie do​wiesz, ry​zy​ko jest za​wsze. – Koń​cząc – po​wie​dział Sa​sza – ta​kich roz​mów w szat​n i, czy obok wy​słu​cha​łem mul​tum, do opo​ru, to jest nor​mal​ka, po pro​stu nic dziw​n e​go. To nie jest żad​n a ta​jem​n i​ca, jak nie przy​p a​ku​jesz na „kok​sie”, to nic nie osią​gniesz. Na​wet nasz pre​zes klu​bu chło​p a​kom roz​p ro​wa​dzał koks i inne rze​czy na przy​p a​ko​wa​n ie, ni​ko​go to nie dzi​wi​ło, w koń​cu jest z tego nie​zła kasa. No, oczy​wi​ście, zga​dza się, są wy​jąt​ki, wiesz ta gad​ka o ge​n e​ty​ce, od​żyw​kach, pre​dys​p o​zy​cjach i inne bla bla bla, to jest do​bre

i tak dla na​iw​n ia​ków. Sa​sza w tym mo​men​cie uśmiech​n ął się, się​gnął po pa​p ie​ro​sa, przy​p a​lił – to wszyst​ko jest do bani – za​koń​czył zda​n ie. Sam wiel​ki Ar​n old miał ope​ra​cję na ser​ce, bo mu pi​ka​wa od tych ste​ry​dów nie wy​trzy​ma​ła. To pro​ste, pa​trzysz, idzie gość, kark jak chuj i mówi do cie​bie, ja na su​cho je​cha​łem, bez kok​su. Komu on to kur​wa mówi? No komu, ha… Sam wiem jak jest, niech nikt far​ma​zo​n ów nie pier​do​li, niech idzie do przed​szko​la i tam niech mami dzie​cia​ki, że nic nie brał, może mu tam aku​rat uwie​rzą. Nic tyl​ko par​sk​nąć śmie​chem. – Też tak wła​śnie my​śla​łem – po​wie​dzia​łem – ale jak to jest, jak już nie bie​rzesz, czy je​stes wkur​wio​n y, czu​jesz, że cie​bie nosi? – Wiem, o co to​bie cho​dzi – uśmiech​n ął się sze​ro​ko – wiem do​sko​n a​le i to znam też do​sko​na​le, te sta​n y, te kli​ma​ty, te podj ara​n ie. Ja​sne, że koks może po​głę​bić w to​bie to, co już tkwi w to​bie od daw​n a, czy​li np. agre​sję i złość, co tak na​p raw​dę w to​bie sie​dzi. Je​śli od daw​n a by​łeś zły, to te​raz po bra​n iu bę​dziesz jak pit​t​bull, ale agre​sja szyb​ko mija, wkur​wiasz się i je​steś już roz​ła​do​wa​n y. Ja np. mam w cha​cie za​wie​szo​n y wo​rek bok​ser​ski i na​pier​da​lam w nie​go co​dzien​n ie, no, po do​brej go​dzi​n ie, to roz​ła​do​wu​je nie tyl​ko koks, ale cały spier​do​lo​n y sie​dzą​cy w to​bie stres. Wierz mi, go​dzi​n a wa​le​n ia w wo​rek bok​ser​ski, to jest taki wy​czyn, że ser​ce wali ci jak osza​la​łe, a wszyst​ko co złe ula​tu​je z cie​bie wraz z li​tra​mi potu, ale war​to. Poza tym masz taką kon​dy​chę, że jak do​rwiesz cip​cię w łóż​ku, bła​ga że​byś wresz​cie prze​stał ją rżnąć, bo ma do​syć i ma póź​n iej pro​blem z cho​dze​n iem. To jest naj​lep​sze, masz agre​sję, złość, stres, za​wieś so​bie wo​rek i go na​p ier​da​laj, ile wle​zie, na mak​sa, spoć się, daj z sie​bie wszyst​ko.Wkur​wiasz się, masz wo​rek, wa​lisz w nie​go i je​steś już roz​ła​do​wa​n y. – Ale ostat​n io… – chcia​łem coś po​wie​dzieć Sa​szy, ale mi prze​rwał. – Wiem, wiem – prze​rwał mi gwał​tow​n ie pod​n o​sząc rękę – masz świa​do​mość tego co ro​bisz, ale gość, któ​ry mor​du​je swo​ją mat​kę, bo nie dała mu pie​n ię​dzy na koks, to psy​chol i koks nie ma tu nic do rze​czy, je​śli nie wcze​śniej, to póź​n iej. Być może, mo​gło się tak zda​rzyć, że mógł pod​ciąć gar​dło ko​le​sio​wi, bo mu się nie po​do​bał, to cał​kiem moż​li​we, to po pro​stu był świr i krop​ka, zwy​kły świr. No, bo wiesz, nie wiem czy sły​sza​łeś, że za gra​n i​cą był taki pro​ces, gdzie całą winę chcie​li zwa​lić na ste​ry​dy, aby go​ścio​wi ob​n i​żyć wy​rok. Nie​raz rze​czy​wi​ście tak jest, bo jak gość ma od lat bra​n ia skur​wia​łą całą psy​che, może nie czuć winy i nie kon​tro​lu​je tego co robi, tak też może być, dla​cze​go nie. – Nie​raz jest tak po al​ko​ho​lu – wtrą​cił Mi​chał – na​je​biesz się jak au​to​mat, film ci się ury​wa, a ty da​lej funk​cjo​n u​jesz, a póź​n iej to​bie opo​wia​da​ją, że pół dys​ko​te​ki fru​wa​ło, a ty nic w chuj nie pa​mię​tasz. – O ja pier​do​lę – po​wie​dział Sa​sza – te​raz też mi przy​p o​mnia​łeś jed​n ą ak​cję, mia​łem kie​dyś za​je​bi​stą jaz​dę, ale po bar​bi​tu​ra​n ach, wiesz, ktoś mi od​stą​p ił, a ja by​łem cie​ka​wy, naj​pierw my​śla​łem, chuj, nie bie​rze mnie, ale póź​n iej roz​je​ba​łem wszyst​ko co było po dro​dze. Roz​ha​ra​ta​łem so​bie pię​ści i nic kom​p let​n ie, nic nie czu​łem. Po​sze​dłem do cha​ty i bet​ka, sen na full go​dzin, nie​raz może tak zmu​lić, że nie wiesz gdzie je​steś i co ro​bisz, to może być naj​gor​sze. Kur​wa mać – spoj​rzał na ze​ga​rek – ja pier​do​lę, mu​szę le​cieć, faj​n ie się ba​ju​rzy​ło, to może się spo​tka​my wie​czo​rem na dys​ce albo na to​rze? Co? Po​jeź​dzi​my tro​chę na mo​to​rach w nocy? – zresz​tą zo​ba​czy​my, je​stem pod te​le​fo​n em, to nar​ka, mam jesz​cze parę rze​czy do za​ła​twie​n ia, po​dał rękę, trza​snął drzwia​mi i tyle go już było. Pod​sze​dłem do okna, żeby po​pa​trzeć czym od​jeż​dża, kur​wa mać szczę​ka opa​dła mo​men​tal​n ie, wsiadł do czar​n e​go te​re​n o​-

we​go Le​xu​sa z za​je​bi​sty​mi alu​fel​ga​mi i srebr​n y​mi zde​rza​ka​mi, przy​ciem​n ia​n e szy​by, ja pier​do​lę, to jest do​p ie​ro ży​cie, eh… po​szedł jak prze​ci​n ak, za​je​bi​ście, no, za​je​bi​ście. Wie​czo​rem za​li​czy​li​śmy ko​lej​n ą dys​kę i znów była to​tal im​p ra. Dru​gi dzień był jesz​cze bar​dziej za​je​bi​ście po​cze​sa​n y, jaz​da mo​to​ra​mi na to​rze, a po​tem na​spi​do​wa​n i w nocy po mie​ście. Były to nie​sa​mo​wi​te prze​ży​cia, cool, to​tal​n y od​lot, mó​wię wam, ale przy oka​zji jesz​cze o tym opo​wiem.

Rozdział IV

Dziew​czy​n y in​a ​czej szmu​le, ma​n iu​ry, wich​ty i tak da​lej, czym świat był​by bez nich? Nie​któ​rzy mó​wią tak​że la​ski, la​skę to co naj​wy​żej może to​bie zro​bić. Je​że​li ktoś tak mówi, to może się ośmie​szyć. No, ale cóż nie​któ​rzy tak mó​wią, no to niech tak mó​wią, wła​ści​wie to się tak na​wet utar​ło. Nie​raz spę​dza​ją sen z po​wiek, czy je​steś w po​p ra​wie czy na gi​gan​cie, jest to te​mat za​wsze nu​mer je​den. Na wol​ce tak samo, bo o czym się mówi? Masz bro​war na sto​le, za mo​ment przy​ja​rasz luf​kę – to o czym za​czy​n asz mó​wić? – naj​czę​ściej o du​p ach. Tych zna​n ych, po​zna​n ych lub tych, któ​re chcia​ło​by się mieć. No ja​sne, że nie wszyst​kie moż​n a mieć, bo wszyst​ko ma swo​ją cenę. Szmu​la to też to​war jak bro​war, moż​n a ku​p ić i sprze​dać, cho​ciaż naj​czę​ściej same usta​la​ją cenę. Jak wspa​n ia​le wy​glą​da szmu​la kie​dy je loda. Wiem, wiem, 99 pro​cent koma 9 fa​ce​tów ma sko​ja​rze​n ie tyl​ko jed​n o i nie​za​p rze​czal​ne. To jest lo​gicz​n e, cie​ka​we jak robi loda? Dla​cze​go wszy​scy do​p ier​da​la​ją się do tych lo​dów – tych praw​dzi​wych? Nie​raz ob​ser​wu​ję nie​złe sucz​ki jak za​wzię​cie ob​ra​bia​ją loda. Jak one to ro​bią! Wło​ży taka so​bie loda w usta do po​ło​wy i wy​cią​ga – ja​kie to jest od​jaz​do​we, dla mnie bom​ba. Idą tłu​ma​mi nad​mor​skim dep​ta​kiem i liżą tak, że jak so​bie po​my​ślę, to aż mi się go​rą​co robi. Ha… ha… a gdy​byś im tak po​wie​dział o swo​ich sko​ja​rze​n iach, od razu byś był świ​n ią, zbo​czeń​cem i naj​gor​szym ma​n ia​kiem sek​su​a l​n ym we​dług nich. Inna spra​wa, że wie​czo​rem w na​mio​cie swo​je​mu chło​p a​ko​wi jadą la​skę, że aż miło, tyl​ko, żeby śli​n y star​czy​ło, ta​kie nie zbo​czo​n e są i ta​kie świę​te, ha… ha… Idą so​bie nad​mor​skim dep​ta​kiem i są tak za​ję​te, że na​wet nie pa​trzą na boki, na​wet nie pa​trzą gdzie idą, że ktoś pa​trzy na nie z du​żym uzna​n iem, mają za​cię​cie, cał​kiem nie​złe. Tak na​p raw​dę, to nie o tym chcia​łem opo​wia​dać, se​rio, nie o tym. Czy ktoś się za​sta​n a​wiał dla​cze​go szmu​le ru​cha​n e są na siłę? No, tak, gwał​co​n e! Jest wie​le przy​p ad​ków gwał​tów, nie za​wsze też w 100 pro​cen​tach są win​n i spraw​cy, w wie​lu przy​p ad​kach te niby po​szko​do​wa​n e są bar​dziej win​n e niż win​n i. Nie​ste​ty to praw​da, nie​ste​ty tak, tak. Jed​n ą z przy​czyn gwał​tu jest za​cho​wa​n ie się dziew​czy​n y. Naj​p ierw spra​wia wra​że​n ie ta​kiej, co za wszel​ką cenę chce się je​bać, a póź​n iej gdy przy​cho​dzi do tego, wy​co​fu​je się. Ty chcesz ją wy​dy​mać, bo masz zgo​dę, ona od​ma​wia i robi to spe​cjal​n ie, żeby wkur​wić, no ta​kie te dupy są nie​ste​ty, pod​p usz​czal​skie sucz​ki. Wy​pro​wa​dzi go​ścia z rów​n o​wa​gi, a póź​n iej ma pre​ten​sje, że ktoś tra​ci gło​wę i dyma ją na siłę. Ona za​czy​n a póź​n iej pła​kać, jak to je​ba​n a cier​p i, a nikt nie zna praw​dy. Idziesz sie​dzieć za nią w kry​mi​n a​le i masz tam po​je​cha​n e okrut​n ie, bo tam nie ma tłu​ma​cze​n ia kto był win​n y, za byle dziw​kę mo​żesz mieć prze​sra​n e to​tal​n ie. Ja​sne, że tak, że są inne przy​p ad​ki, kie​dy ja​kiś cał​ko​wi​ty zbo​czek gwał​ci przy​p ad​ko​wą nic nie​win​n ą dupę i niech go szlag tra​fi, niech zgni​je w kry​mi​n a​le i niech go ru​cha​ją w nocy współ​więź​n io​wie w dup​sko, aż pad​n ie. Wte​dy spra​wa jest ja​sna i niech go szlag tra​fi. Taka szmu-la, na​p raw​dę nie jest nic win​na. Uwa​żam, że nie po​win​n o się gwał​cić ma​n iur, któ​re nic nie są win​n e. W tym mo​men​cie, każ​dy się za​p y​ta – jak to? – któ​re nic nie są win​n e? – a któ​re są win​n e?! No cóż, może in​a ​czej. Sie​dzi​my so​bie z ko​le​siem koło blo​ku, na mur​ku, mamy pusz​ki z pi​wem i so​bie roz​ma​-

wia​my, o tym i tam​tym, gad​ka szmat​ka, ty​p o​wo. Idzie so​bie dupa, ale na​p raw​dę obłęd, nie za​cze​p ia​my jej, ale pa​trzy​my na nią. Wich​ta nie​źle ubra​n a, prze​świ​tu​ją​ca su​kien​ka, ob​ci​sła jak guma, oglą​da​my ją z tyłu, jesz​cze le​p iej. Au​ten​tycz​n ie z tyłu jesz​cze le​p iej niż z przo​du, czar​n e strin​gi i roz​p ór su​kien​ki aż do nich. Oczy​wi​ście roz​bu​ja​n y chód, że mnie aż no​si​ło, zwłasz​cza jak prze​cho​dzi​ła koło nas, za​czę​ła się ko​ły​sać na boki, aż bio​der​ka jej fa​lo​wa​ły jak na fil​mach xxx. No, ja​sny gwint, kto mi wmó​wi, że ona idzie na za​ku​p y do skle​p i​ku wa​rzyw​n i​cze​go, chy​ba, że po mar​chew​kę. Oczy​wi​ście, każ​da może się ubie​rać jak chce, ale kur​wa mać nie do ta​kie​go eks​hi​bi​cjo​n i​zmu, je​ba​n a suka, to prze​sa​dyzm, to co wi​dzie​li​śmy. Gdy​by nie to, że mam tro​chę ole​ju w gło​wie i wolę kraść niż mieć kło​p o​ty przez głu​p ie ma​n iu​ry, to mój ko​leś z osie​dla już chciał jej nu​mer wy​wi​n ąć, ale go po​wstrzy​ma​łem. Nie żeby ją za​raz zgwał​cić, bo to i tak za dnia było, ale żeby sukę prze​stra​szyć, tak dla jaj. Za​pew​n e i tak głu​p ia dziw​ka by swo​je zmy​śli​ła, ja​kąś hi​sto​rię, a ra​czej hi​ste​rię i do​p ie​ro by było. Chuj jej w dupę Stef​ce jak się pier​do​lić nie chce – tak za​wsze mó​wił mój dzia​dek Ste​fan. Pa​trzysz i my​ślisz jak wi​dzisz taką, ale go​rzej może tra​fić taka kur​wa jak tra​fi na​p raw​dę go​rzej. Tra​fi na go​ścia, któ​ry te jej strin​gi ze​rwie, lub ich nie ze​rwie, ale obok prze​ło​ży, to do​p ie​ro taki sznu​re​czek krę​ci jak ru​chasz i do​brze ją taki gość wy​p ier​do​li na su​cho. Jesz​cze go​rzej może tra​fić, kie​dy kil​ku ją do​brze ob​ró​ci, np. kil​ku „kar​ków” na​p a​lo​n ych po ste​ry​dach. Roz​ma​wia​łem kie​dyś z go​ściem, któ​ry mi mó​wił, że jak się pa​ko​wał te​sto​ste​ro​n em, to tak mu się chcia​ło je​bać sta​le, że my​ślał, że prze​le​ci wszyst​ko co na drze​wo nie spier​da​la, tak był na​p a​lo​n y. Są​dzę, że jak by ją tych kil​ku dra​bów prze​le​cia​ło do​kład​n ie i jesz​cze na dwa otwo​ry, są​dzę, że do koń​ca swo​je​go ży​cia cho​dzi​ła​by w gol​fie i spód​n i​cy dłu​giej aż po po kost​ki nóg. No, ok… zmie​n ię te​mat, cho​ciaż tro​chę, ale nie do koń​ca. Tak czy in​a ​czej my fa​ce​ci je​ste​śmy uza​leż​n ie​n i od szmul, mniej lub bar​dziej. Wie​lu z nas, gdy się za​ko​cha tra​ci gło​wę. Cho​dzisz z dziew​czy​n ą, masz te 16, może 17 lat, trak​tu​jesz ją po​waż​n ie, przy​n ajm​niej za​zwy​czaj tak jest i tak bywa. Sta​rasz się dla niej, żeby wszyst​ko było ok i cu​dow​n ie, tak jest. Nie​ste​ty dziew​czy​n y w tym wie​ku są jesz​cze za​mu​lo​n e i same nie wie​dzą cze​go chcą od ży​cia, no, na swój spo​sób, to one my​ślą, jak np. zwró​cić uwa​gę go​ścia dużo star​sze​go od sie​bie i przy​cią​gnąć jego uwa​gę na tyle, żeby o nich my​ślał bez prze​rwy, wi​dząc ich pier​si bez sta​n i​ka w cia​snych T-shir​tach. Wiem do​sko​n a​le, bo znam jed​n ą taką hi​sto​rię, ale może przy oka​zji, bo do​syć smut​n a była to hi​sto​ria, był fa​cet i nie ma fa​ce​ta, no przez nią wła​śnie, ja​kąś tam dup​cie, któ​ra za​wró​ci​ła mu w gło​wie i nie dał so​bie rady z tą mi​ło​ścią. Po​krę​ci​ło mu się ży​cie to​tal​n ie, a wy​bo​ry były ku​rew​sko trud​n e, ale każ​dy ma to cze​go szu​ka, cho​ciaż prze​zna​cze​n ie pła​ta róż​n e fi​gle, oj pła​ta. Ale mu​sisz wie​dzieć jed​n o, że praw​dzi​wa mi​łość przy​cho​dzi wte​dy, kie​dy jej nie szu​kasz, wte​dy ta mi​łość nie ma gra​n ic, nie ma za​ka​zów, nic się nie li​czy tyl​ko ona, ta mi​łość, ta je​dy​n a. Zresz​tą same nie wie​dzą cze​go chcą, też ła​two je wziąć na pry​mi​tyw​n y ba​jer. Tak naj​ogól​n iej sam mam dziew​czy​n ę, mło​dą dup​cię, moją ró​wie​śnicz​kę jak to się mą​drze mówi, ma 17 lat i jest po pro​stu cu​dow​n a i jesz​cze ma na imię Jo​a sia. Nie wiem, czy wie​cie, ale jest to imię nad wy​raz ma​gicz​n e, dla​cze​go? Nie spo​tka​łem jesz​cze dziew​czy​n y, któ​ra by mia​ła na imię Jo​a n​n a i nie była cu​dow​n ą isto​tą o nie​sa​mo​wi​tym opty​miź​mie, peł​n a ra​do​ści i za​ufa​n ia. Przyj​rzyj​cie się wszyst​kim Jo​a ś​kom, do​kład​n ie tak jest, są to wspa​n ia​łe dziew​czy​n y, te wszyst​kie Jo​a ś​ki czy Aśki i Asiu​le, cool. Je​stem z nią już pół roku i trak​tu​je ją na

po​waż​n ie, bar​dzo. Bar​dzo się sta​ram, by jej nie stra​cić. Mia​łem przed nią też star​sze dziew​czy​n y i było mi z nimi tro​chę le​p iej, ale też nie ze wszyst​kich stron. Star​sza szmu​la pój​dzie z tobą prę​dzej do łóż​ka niż ta młod​sza, ale to też nie za​wsze. Wy​star​czy, jak po​wiem, że pod​czas kon​wo​ju do po​p raw​cza​ka, po uciecz​ce, do​p ie​ro co po​zna​łem jed​n ą szmu​lę i ją grza​łem mo​men​tal​n ie, mia​ła na imię Agniesz​ka, ta​kie nie​win​n e imię, ale sucz​ki są szyb​kie w te kloc​ki, już nie raz się prze​ko​n a​łem, nie raz, Agniesz​ki to Agniesz​ki, nie ma co, ach. Tak jak mó​wi​łem, ze star​szą mo​żesz so​bie po​zwo​lić na wię​cej, ale wolę być te​raz ze swo​ją, bo je​stem jej, a ona jest tak na​p raw​dę tyl​ko moja. Je​że​li cho​dzi o moja Jo​a ś​kę, to nie jest tak roz​bry​ka​n a jak nie​któ​re, któ​re znam, mają te 16 lat, a w łóż​ku to są nie​złe i mają tylu chło​pa​ków za sobą, że obłęd jak lu​bią się sy​p ać z każ​dym kto im się na​wi​n ie, byle im wło​żył mię​dzy nogi. Oczy​wi​ście znam ta​kie, ale co ja mam tu do tego, są ta​kie i już. Z tymi star​szy​mi, to też róż​n ie bywa, a przede wszyst​kim te któ​re już w pierw​szy dzień zna​jo​mo​ści dają ci dupy, od razu wi​dać, że to ja​kieś szma​ty. Czy mo​żesz mieć do niej za​ufa​n ie, bo w każ​dej chwi​li może po​znać ko​goś in​n e​go i on ją też szyb​ko dmuch​n ie, a ty do​sta​n iesz rogi. Je​że​li cho​dzi o moją dziew​czy​n ę, to mogę z nią spo​koj​n ie iść na im​p rez​kę i wiem, że nie bę​dzie się oglą​dać za in​n y​mi. Na każ​dej dys​ce, róż​ni fra​je​rzy oglą​da​ją się za nią, a ona nie zwra​ca uwa​gi na nich, tak my​ślę, że jest po​rząd​n ą dziew​czy​n ą, ta​kie mam ide​a ły. No, bo gdy​by to była ja​kaś star​sza szmu​la, by​ła​by nie​źle roz​je​ba​n a, wiem co mo​gło​by być na im​p re​zie. Po​zna ja​kie​goś fra​je​ra, ja​kie​goś bła​zna z kasą, z nie​złą furą, to daję so​bie gło​wę ściąć, że szyb​ciej by zdję​ła majt​ki niż bym po​my​ślał, że jest tak szyb​ka. Te star​sze dupy po dwu​dzie​st​ce, to mają kom​p let​n ie w gło​wach na​je​ba​n e, no nie wszyst​kie, no tak też nie moż​n a ga​dać, ale za​sad​n i​czo tak jest z tymi szmul​ka​mi. Prze​waż​n ie to idą na dys​kę, żeby po​ka​zać co to nie one. Ubie​ra​ją się jak kur​wy i naj​czę​ściej się tak za​cho​wu​ją, ob​ci​słe su​kien​ki, czę​sto prze​świ​tu​ją​ce lub krót​kie spód​n icz​ki, czę​sto albo za​wsze bez sta​n i​ków i na bank strin​gi. No, ba, je​że​li jesz​cze do tego doj​dą poń​czo​chy sa​mo​no​śne, np. bia​łe, to już masz dys​ke za​ła​twio​n ą, je​steś na​p a​lo​n y jak łoś. Je​że​li z taką za​tań​czysz je​den ka​wa​łek, masz jak w ban​ku, że ku​tas ci osza​le​je i bę​dziesz tyl​ko my​ślał jak ją sukę skrę​cić na szyb​ki nu​mer. Wie​dzą suki do​sko​n a​le o co cho​dzi i o to im cho​dzi. Chło​p a​kom się to po​do​ba, ale dużo, dużo póź​n iej są się w sta​n ie ska​p o​wać, że to tyl​ko sztucz​ki, że tyl​ko go kur​wa chcia​ła wy​ko​rzy​stać. Róż​n ie bywa, ale i ta​kie fi​n a​ły są ogól​n ie zna​n e. Przy​p u​ść​my, że je​dziesz z taką lu​zac​ką pa​n ien​ką na im​p re​zę do zna​jom​ków, su​kien​ka z za​je​bi​stym roz​p or​kiem, noga na nogę lub je nie​znacz​n ie roz​ło​ży, że na​p is na majt​kach od​czy​tasz czy jest blue Mon​day czy Fri​day, chy​ba, że nie zo​ba​czysz, bo ma strin​gi. Sko​ro ma strin​gi, na​p i​su lub gwiaz​dek nie zo​ba​czysz, ewen​tu​a l​n ie świe​że śla​dy po de​p i​la​cji. Znam ta​kie sucz​ki, któ​re ro​bią ta​kie wra​że​n ie, że chcia​ła​by się je​bać za​raz na pral​ce w ła​zien​ce z go​spo​da​rzem im​p rez​ki. Nie​raz to jest na rękę, bo nikt nie jest świę​ty, ale też wła​śnie to uła​twia spra​wę. Wy​star​czy, że w drin​ku coś nie​coś jej wrzu​cisz i jest ko​lej​ka, żeby ją wy​dup​czyć z pro​ste​go wzglę​du, bo całą im​p re​zę na​p a​la​łeś się na jej cyc​ki bez sta​n i​ka i jej opię​tą na maxa spodnicz​ką pup​cie. Więc cały wie​czór wszy​scy na​p a​la​ją się na daną pa​n ie​n ę, a póź​n iej, kie​dy ma wzię​te lub jej coś do​rzu​cą na pod​grza​n ie kro​ku, jest go​to​wa na nie​złe bzy​kan​ko. Nie​raz tyl​ko o to cho​dzi i prak​tycz​n ie każ​da pa​n ien​ka, mu​si​cie to wie​dzieć do​sko​n a​le sucz​ki, oj wie​cie, każ​da im​pre​za, każ​da tak zwa​n a pry​wat​ka, może za​koń​czyć się nie​złym prze​trze​p a​n iem kro​ku wa​sze​go skar​bu więc nie bądź​cie zdzi​wio​n e, kie​dy po​czu​je​cie to, o czym ma​rzy​cie od daw​n a

w mo​krych snach. No, ale któ​ra się do tego przy​zna, dla​te​go są tzw. gwał​ty. Zresz​tą pa​mię​tam jed​n ą im​p re​zę na Syl​we​stra, gdzie mój ko​leś To​mek przy​cza​ił jed​n ą dziew​czy​n ę, jak le​ża​ła spi​ta na wer​sal​ce, le​ża​ła pół​p rzy​tom​n a, przy​su​n ął się do niej i za​czął ją nie​źle ob​ma​cy​wać. Naj​p ierw ma​cał jej cy​cusz​ki, a mia​ła na​p raw​dę je eks​tra, ale go od​p y​cha​ła, chy​ba jesz​cze go wi​dzia​ła przez mgłę. Więc dał jej spo​kój na pa​re​n a​ście mi​n ut, ale póź​n iej zdjął jej spodnie, majt​ki, za​ło​żył nogi jej na sie​bie i na klę​czą​co prze​le​ciał ją, a ona na​wet nie wie​dzia​ła, że ją ko​leś po​su​wał i to zdro​wo. Śmiesz​n e było to, że z tym ko​le​siem się wca​le nie ba​wi​ła, a na​wet zle​wa​ła jego cały czas, a on ją dmuch​n ął, ale czad, to mi się spodo​ba​ło, no eks​tra, no nie. Nie wiem, może też bym sko​rzy​stał, ale by​łem tak wy​koń​czo​n y pi​ciem i pi​gu​ły mi scho​dzi​ły, że nie mia​łem ocho​ty na ja​kie​kol​wiek ru​cha​n ie, na​wet jak​by to była sama Brit​n ey. No, z dru​giej stro​n y też mia​łem ocho​tę so​bie po​ru​chać, ale wszyst​ko wi​dzia​łem w trój​wy​mia​rze, tak by​łem na​je​ba​n y, że nic tak na​p raw​dę mi się nie chcia​ło. Jed​n o chcia​ło mi się non stop, chcia​ło mi się rzy​gać i rzy​ga​łem, raz na​wet nie zdą​ży​łem, no i chuj. W tego Sylw​ka da​łem w rurę, no po pro​stu to​tal chla​n ie. Tak naj​ogól​n iej, wra​ca​jąc do te​ma​tu, mu​sisz się sta​rać, aby two​ja dupa na​bra​ła do cie​bie za​ufa​n ia i ty do niej, to wy​ma​ga tro​chę siły i no, ogól​n ie tak. Mu​sisz wie​dzieć tak​że to, że jak pój​dzie się je​bać z tobą kie​dy tyl​ko ze​chcesz, to jest tro​chę bez sen​su i zna​czy, że zro​bi wszyst​ko co chcesz. Tak pa​trząc z ich punk​tu wi​dze​n ia to i tak lu​bią być zdo​by​wa​n e i mają opo​ry na po​kaz, ale na krót​ką za​zwy​czaj metę. Wia​do​mo, że jak masz za​je​bi​stą furę i od chu​ja sie​p y, to nie daj się ta​kiej zwieść. Na po​cząt​ku mi​lut​ka i świę​ta, a póź​n iej cmok​n ij mnie gdzieś. Je​że​li nie jest ła​two i mu​sisz po​wal​czyć o nią, to mo​żesz być za​do​wo​lo​n y, ale i te mło​de dupy są prze​waż​n ie głu​p ie. Każ​da z nich, gdy idzie na im​p re​zę, ubie​ra się tak i ma​lu​je się tak aby ja​koś za​im​p o​n o​wać. Więk​szość mło​dych dup jest po​je​ba​n a to​tal, bio​rą przy​kład ze star​szych maniur. Wi​dzi, że któ​raś z star​szych ko​le​ża​n ek cho​dzi z ja​kimś chło​p a​kiem, to już się jej to po​do​ba. Zro​bi dla nie​go wszyst​ko, na​wet loda na po​cze​ka​n iu, żeby tyl​ko z nią cho​dził, aby ko​le​żan​ki jej za​zdro​ści​ły. Jak taki chło​p ak wie, że to jest na siłę ro​bio​n e i pod ko​le​żan​ki, cho​dzi z nią ale na pew​n o nie bie​rze tego na po​waż​n ie, ma tyl​ko na​dzie​ję, że po​dy​ma so​bie mło​dy to​wa​rek, po​mi​ja​jąc, że aku​rat im​p o​n u​ją mu star​sze. Ona na​to​miast jest na tyle jeb​nię​ta, że da mu szyb​ko dupy i jesz​cze szyb​ko prze​sta​je być cnot​ką, czy​li nie​ja​dal​n a dla smo​ka. Póź​n iej się prze​chwa​la​ją ko​le​żan​kom, jak to nie było, jak to fan​ta​stycz​n ie było, cho​ciaż kła​mią od razu z góry wg ich sce​n a​riu​sza. Jak to było wspa​n ia​le, co to za chło​p ak, cho​ciaż on wca​le nie uwa​ża, że to było wspa​n ia​le z nią. Skąd wiem, jak to jest? Pod​słu​cha​łem kie​dyś roz​mo​wę mo​jej sio​stry z jej ko​le​żan​ką. Czę​sto tak bywa, że na​st​ki się same na​rzu​ca​ją, żeby stra​cić wresz​cie dzie​wic​two, bo wstyd jesz​cze nią być, bo inne to już nie są, ale ar​gu​ment, albo dla za​kła​du z ko​le​żan​ka​mi, lub na złość in​n e​mu chło​p a​ko​wi, niech wie co stra​cił. Chło​p ak był​by głu​p i, gdy​by nie sko​rzy​stał, gdy mu szmu​la da do zro​zu​mie​n ia, że chce się je​bać, ale też może za​li​czyć wpa​dę i są ku​rew​skie kło​p o​ty, ku​rew​skie prze​bo​je, któ​rych le​p iej by było nie mieć, ale wte​dy jest za​zwy​czaj za póź​n o, jak mój dzia​dek ga​dał, za póź​n o wy​cią​gnię​ty, ha… ha… No i mło​dość się już ma w ple​cy na bank, dzie​ciak, bie​ga​n ie do​oko​ła nie​go, skąd kasa i ta​kie tam, po mło​do​ści i ra​do​ści, było nie było, prze​je​ba​n e wte​dy masz i ty i two​ja na​p a​lo​n a szmu​la. Tak jak mó​wi​łem, był​by głu​p i, gdy​by nie sko​rzy​stał, je​że​li mu na nim nie za​le​ży, to ze​rżnie ją raz, dru​gi, może na​stęp​n y i bu​jaj się mała. Tak jak w pio​sen​ce, ry​n ek ma​gicz​n e miej​sce dla głu​p ich blon​dy​n ek. Nie​raz jesz​cze ją spi​zga po twa​rzy,

żeby się od​wa​li​ła. Wie o tym każ​da szmu​la, żeby nie po​ka​zy​wać tego, że jej za​le​ży na kimś, ale in​a ​czej to nie​raz wy​cho​dzi, gdy wła​śnie za​le​ży jej na kimś. Tak na​p raw​dę jed​n ak do praw​dzi​wych sza​leństw to tyl​ko my je​ste​śmy zdol​n i dla ma​n iur do po​świę​ceń, a naj​czę​ściej po​świę​ca​my się dla zwy​kłych szmat nic nie war​tych, któ​re są jak uży​wa​n e fury z ko​mi​su. Do kur​wy nę​dzy, prze​cież to nie moja wina, że już szes​n a​sto​lat​ki walą się jak dziw​ki. Cho​dzą do dys​ko​te​ki, same chcą albo jest na siłę, ale jest póź​n iej ci​cho, żeby nie ro​bić ob​cia​chu. Póź​n iej mają mat​ki pre​ten​sje, że ich có​recz​ki zo​sta​ły wy​dy​ma​n e i przy​szły już z du​żym do​świad​cze​n iem. Ta​kie są głu​p ie dupy, no ale na chuj za​cho​wu​ją się jak dziw​ki? Praw​do​p o​dob​n ie tak się za​cho​wu​ją, aby po​zo​wać na ta​kie ja​ki​mi nie są, być może, ale to ra​czej niech le​karz od czub​ków się nimi zaj​mie, tyl​ko może być już za póź​n o. Naj​czę​ściej jest już za póź​no. Ła​two po​wie​dzieć, ale trze​ba uwa​żać na ta​kie pier​dol​n ię​te dupy, bo gdy je po​zna​jesz wy​da​ją się to​bie za​je​bi​ste, a póź​n iej wy​je​bie cie​bie w rogi. Prze​waż​n ie jest tak, że te naj​ład​niej​sze i za​je​bi​ście ubra​n e, gdy je po​znasz są świet​n e i miłe, wszy​scy ci jej za​zdrosz​czą, ale te aku​rat są naj​bar​dziej roz​bry​ka​n e, bo wie​dzą, że mogą mieć w każ​dej chwi​li każ​de​go ko​le​sia. Wła​śnie to jest naj​bar​dziej chu​jo​we w ma​n iu​rach, że czym ład​n iej​sza tym bar​dziej po​je​ba​n a. Taką szmul​kę może mieć tyl​ko ktoś, kto chce mieć dupę na im​p re​zy i do ru​cha​n ia. Ktoś, kto chce po​ka​zać, że ma sek​sow​n ą la​lecz​kę, ma na nią też pie​n ią​dze, a wte​dy też to inne wi​dzą i my​ślą, oj kur​wa my​ślą, jesz​cze jak. W szyst​ko roz​gry​wa się wte​dy na za​sa​dzie, że sko​ro taka dupa jest przy nim, to one też chcą być z ta​kim go​ściem. Wiem, wspo​mi​n a​łem o tym, ok… ale… Nie mó​wi​łem tyl​ko o tym, że się za​czy​n a jaz​da na od​bi​ja​n ie chło​p a​ka, bo się ma taki ka​prys, bo to są nie​złe za​wo​dy, bo to może być świet​n y za​kład z ko​le​żan​ka​mi, bo to może być każ​dy ze stu in​n ych przy​p ier​do​lo​n ych ma​n iu​ro​wa​tych po​my​słów, żeby ko​muś zje​bać za​ba​wę lub po​ka​zać, kto tu jest lep​szy, kto jest tu​taj górą. Tak na​wia​sem, po czym po​znać głu​pią dupę? No, nie, nie musi być blon​dyn​ką, bez prze​sa​dy, ha… ha… No, więc jesz​cze raz, po czym moż​n a po​znać dur​n ą dupę? Po czym? Po kro​ku! Wiem, że śmiesz​n ie to za​brzmia​ło, ale po kro​ku, to zna​czy po cho​dzie, jak cho​dzi, jak się po​ru​sza. Za​zwy​czaj dupa, któ​rej od​bi​ja i ma się za coś lep​sze​go, ona nie cho​dzi, ona się buja i sta​wia kro​ki w jed​n ej li​n ii. Poza tym jak idzie, to zna​czy buja się, tak jak mó​wi​łem, co chwi​la lub co ja​kiś okre​ślo​n y w cza​sie mo​ment, od​gar​n ia wło​sy, co jej niby spa​da​ją na czo​ło, lub zgar​n ia je za naj​czę​ściej od​sta​ją​ce ucho. W naj​mniej spo​dzie​wa​n ych mo​men​tach się śmie​je, ni stąd ni zo​wąd, ale gdy idzie z gro​mad​ką ko​le​ża​n ek, za​zwy​czaj tyl​ko ją wi​dać, tak się śmie​je i ge​sty​ku​lu​je, wi​dać, że w tej nad​cho​dzą​cej gro​mad​ce ona rzą​dzi i nie ma co do tego żad​n ych wąt​p li​wo​ści. Jak po​wie​dzia​łem w naj​mniej spo​dzie​wa​n ych mo​men​tach się śmie​ją i to naj​gło​śniej, po​mi​ja​jąc, że za bar​dzo po​wo​dów nie było, wi​dać to zwłasz​cza, kie​dy taką gro​mad​kę mi​jasz i się nie daj Bóg na nie ga​p isz, ole​ją cie​bie na bank. Taka głu​p ia próż​n a dziw​ka naj czę​ściej też ma wy​dę​te usta, wy​glą​da tak jak​by mia​ła trud​n o​ści z od​dy​cha​n iem, a już na bank pierw​sze ob​ja​wy ast​my. Moż​n a by mó​wić o tym i mó​wić, ale za​p ew​n e wie​cie o co cho​dzi. Je​że​li chcesz cho​dzić ze szmu​lą na po​waż​n ie, to le​p iej jej nie szu​kaj na im​p re​zach. Nie​któ​rzy moi ko​le​sie, mó​wią, że nie idą na dys​kę, ale na gieł​dę. W dys​ko​te​ce moż​n a się nie​źle na​ciąć na wła​sne ży​cze​n ie. Znaj​du​jesz niby spo​koj​n ą, ład​ną dup​cię, któ​ra spra​wia wra​że​n ie świę​tej, a ty da​jesz się na​brać. Póź​n iej cie​bie wy​ko​rzy​sta i zo​sta​wi, wkur​wisz się i mo​żesz stra​cić pa​n o​wa​n ie nad sobą. Po​tem chcesz jej zro​bić na złość, a nie​kie​dy do​cho​dzi do naj​gor​sze​go, bie​rzesz ją na siłę,

gwał​cisz. No wła​śnie, do​cho​dzi na​wet do gwał​tu. Wiem, bo prze​ży​łem sam taką hi​sto​rię, ale może póź​n iej o niej wspo​mnę. Mam tro​chę do​świad​cze​n ia ze szmu​la​mi i ich skrę​ca​n iem, znam spo​ro dziew​czyn, ale więk​szość z nich to były zwy​kłe dziw​ki. Każ​da z nich chce mieć faj​n e​go chło​p a​ka i oczy​wi​ście naj​le​p iej z kasą. Naj​waż​n iej​szą rze​czą dla nich nie jest chło​pak, ale to, żeby jej za​zdro​ści​ły ko​le​żan​ki, któ​re jesz​cze są same. Pa​mię​taj, gdy zdo​bę​dziesz ład​n a dupę nie do​p uść do tego, żeby wy​czu​ła to, że to​bie na niej za​le​ży. Nie sta​raj się jej pi​zgać kom​p le​men​tów, przy​n ajm​n iej nie za dużo. Je​że​li tyl​ko za​uwa​ży, że to​bie bar​dzo za​le​ży, bę​dzie mia​ła cie​bie w du​p ie, bę​dzie ob​ra​cać się w to​wa​rzy​stwie ja​kiś fra​je​rów. Jesz​cze jed​n o pa​mię​taj, jak za​czniesz grę w te kloc​ki, bierz kur​wy dzie​siąt​ka​mi i nie wma​wiaj so​bie, że dla cie​bie jest tyl​ko jed​n a. Nie wma​wiaj so​bie, że ko​n iecz​n ie mu​sisz ją mieć, ta​kie coś może znisz​czyć ży​cie naj​bar​dziej in​te​li​gent​n e​go fa​ce​ta, wierz mi. No, bo co, póź​n iej sza​le​jesz, za​mar​twiasz się, każ​dy dzień masz spier​do​lo​n y przez nią, bo o niej my​ślisz i su​fi​tu​jesz i się mar​twisz, na​wet o tym co te​raz robi, czy zjeż​dża so​bie sama z pal​ca czy ja​kiś fra​jer ją grze​je od tyłu na za​p le​czu skle​p u, gdzie aku​rat ma prak​ty​kę, nie śmiej się, czę​sto tak bywa, wiem. Póź​n iej za​mar​twiasz się, sza​le​jesz, chla​stasz się ży​let​ką, to jest cał​ko​wi​cie bez sen​su, wierz mi. Gdy ona za​cznie być za​zdro​sna, to do​brze, każ​da szmu​la za​czy​n a wte​dy dbać o swo​je​go fa​ce​ta i zro​bi dla nie​go wszyst​ko lub pra​wie. Nie​n a​wi​dzę dłu​go cze​kać na pierw​szy raz z dziew​czy​n ą. Zda​rza​ją się ta​kie szmu​le z któ​ry​mi mu​sisz po​cho​dzić dłu​żej, żeby ci dała dupy, szcze​gól​n ie te ład​n iej​sze, trze​ba dłu​żej po​cze​kać. Nie każ​da idzie w pierw​szy dzień z tobą do łóż​ka, no, chy​ba że jest do​brze pod​ja​ra​n a po pi​gu​le na dys​ce lub czym in​n ym, nie ma na​wet te​ma​tu, to inny układ. Naj​le​p iej jest wte​dy, kie​dy jej na to​bie za​le​ży, tak jak mó​wi​łem, mo​żesz ją jesz​cze za​wsze szan​ta​żo​wać. Dupy da ci za​wsze, je​że​li nie, to bu​jaj się mała, musi to prze​my​śleć, ktoś w pa​rze za​wsze jest górą, ale naj​smut​n iej​sze jest to, że te pier​do​lo​n e suki mają prze​waż​n ie prze​wa​gę nad nami. Naj​gor​szy jest do na​mó​wie​n ia pierw​szy raz, póź​n iej im się to za​czy​n a po​do​bać. Więk​szość szmul to pier​do​lo​n e ma​te​ria​list​ki, któ​re lecą na do​brą furę, kasę i cha​tę. Wiem jak jest. Jak mia​łem na im​p re​zach więk​szą kasę, nie mia​łem pro​ble​mów z wy​ha​cze​n iem do​brej dupy. Gdy zo​ba​czy, jak przy ba​rze pła​cisz eks​tra za eks​tra drin​ki, sza​stasz kasą od razu wpa​dasz jej w oko. Wie do​sko​n a​le, że bez wy​da​wa​n ia swo​jej kasy, o ile ją ma, może się za dar​mo na​je​bać dri​n a​mi, a może jesz​cze bę​dzie coś. Ty oczy​wi​ście, za​kła​dasz tak, że jak wy​dasz, to masz, a przy​n ajm​n iej ja​kąś na​dzie​ję, że po dys​ce ją prze​le​cisz, nie​waż​n e czy w ki​blu czy w przej​ściu pod​ziem​n ym czy też na przy​stan​ku tram​wa​jo​wym. Waż​n e, że my​ślisz, ku​tas ci fik​su​je, a ty do​brze się ba​wisz do​p ó​ki się nie do​wiesz, że je​ba​n ia nie bę​dzie. Naj​le​piej gdy ty na dys​ce świe​cisz kasą, a ona ocza​mi, resz​ta przyj​dzie póź​n iej. Kie​dyś ko​leś mi opo​wia​dał, jak skrę​cał szmu​lę, ale nie za bar​dzo mu to szło, więc wrzu​cił jej do dri​n a eks​ta​skę. Na​p a​lił się nie​sa​mo​wi​cie, że bę​dzie je​ba​n ie w ki​blu, prze​cież nie raz prze​ra​biał te lek​cje i było do​brze, ale.. My​ślał, że ją wy​dy​ma bez pro​ble​mu, ale ona wy​wi​n ę​ła mu taki nu​mer, że chuj opa​da. Tań​czy z nią, po​ście​lów​ka też leci, jest świet​n ie, jest zna​ko​mi​cie i ona jebs na par​kiet pada jak dłu​ga. Ko​leś się ku​rew​sko prze​stra​szył, do​brze, że był na tyle mą​dry, że dał mo​men​tal​n ie nogę, bo mógł mieć kur​wa ta​kie kło​p o​ty, że chuj ja​sny mo​men​tal​n ie by go strze​lił. Oka​za​ło się, póź​n iej się do​wie​dział, że ta szmu​la mia​ła ja​kieś pro​ble​my z od​dy​cha​niem i wiesz, jak ją taps pod​krę​cił, to i pa​dła na gle​bę jak dłu​ga, do​brze, że tak się skoń​czy​ło, że się obu​dzi​ła, no. Wiesz, koń​cząc po​ma​łu te​ma​cik, więk​szość szmul zmie​rza prę​dzej czy

póź​n iej do tego, żeby zna​leźć so​bie ko​le​sia, któ​ry by jej sta​wiał non stop wszyst​ko i ob​ku​p y​wał w ciu​chy i ko​sme​ty​ki, naj​le​p iej ciu​chy od Mor​ga​n a albo Ange, ba jesz​cze le​p iej jak Pra​da lub Ver​sa​ce, a ko​sme​ty​ki też nie naj​tań​sze, a co. Wte​dy jej ni​cze​go nie bra​ku​je, na​stro​je są wspa​n ia​łe, nie mar​twi się o ciu​chy ani o ko​sme​ty​ki. Dzię​ki nie​mu sta​n ie się bar​dziej atrak​cyj​n iej​sza niż jest w rze​czy​wi​sto​ści. Na​wet naj​bar​dziej za​je​bi​sta dupa, ład​n a i zgrab​n a nie zwra​ca zbyt dużo uwa​gi co to jest za ko​leś, fa​cet, czy jej się bar​dzo po​do​ba czy nie, wte​dy nie jest to ta​kie waż​n e dla niej, ma kasę i ma wy​da​wać na nią jak naj​wię​cej, speł​n iać za​chcian​ki, naj​le​p iej wszyst​kie. Po​wiesz, pier​do​lisz ko​leś, skąd ja mam brać kasę, żeby ja​kiejś ci​p ie sta​wiać? Po pierw​sze ko​leś, nie mó​wię, że ty, ale, że na dys​ce nie każ​dą wy​ha​czysz i na​wet bez kasy nie masz co ma​rzyć o uda​n ej dys​ce, chy​ba, że się na​p ier​do​lisz pro​cha​mi i bę​dziesz le​wi​to​wać mię​dzy jed​n ym se​de​sem a dru​gim, ewen​tu​a l​n ie szat​n ia na wy​lo​cie. Po dru​gie, mam przy​kład pod ręką, że ci szcze​n a opad​n ie aż po same jaja. W na​szym blo​ku na par​te​rze miesz​ka faj​n a szmu​la, no, moja są​siad​ka, ma na imię Ma​rzen​ka i ma 16 lat, no już skoń​czo​n e. Mia​ła prak​ty​kę w zie​le​n ia​ku, po han​dlów​ce i póź​n iej też tam za​czę​ła pra​co​wać. Pod​je​chał raz pod ten skle​p ik gość czar​n ą za​je​bi​stą alfą, taką, że obłęd i krót​ko do niej, że mu się od daw​n a po​do​ba. Po​wiesz, co z tego? Nie pra​cu​je tam, ma ta​kie ciu​chy i ko​sme​ty​ki i wy​jaz​dy z nim, że tyl​ko mo​gła​by przed​tem ewen​tu​a l​n ie ma​rzyć o tym. J est dużo star​szy od niej, ale ma kasę, a ona ma jego kar​tę kre​dy​to​wą i jak go nie wi​dzi, bo nie ma cza​su, to wy​da​je z niej na co chce. Za​je​bi​sty dla niej układ, czy musi go ko​chać? – nie musi, czy on ją ko​cha, no nie wiem, ale mu się ona po​do​ba, bo jest z nią i na nią wy​da​je w chuj kasy. Idzie z nią do łóż​ka, ma to co chciał mieć i im ten układ od​p o​wia​da. Zresz​tą dru​ga jej ko​le​żan​ka Jol​ka, też ma po​dob​n y układ jak ona, jak ona to na​zwa​ła, aha, ma spon​so​ra, daje mu dupy, kie​dy tyl​ko chce, pie​n ię​dzy ma ile chce i na co chce i jest okey i wszy​scy są za​do​wo​le​n i, a co. W tym ukła​dzie szmu​le mają za​je​bi​ste ży​cie z ta​ki​mi je​le​n ia​mi, któ​rych też mogą wa​lić w rogi. Szmu​le z ta​ki​mi dup​ka​mi za​czy​n a​ją się bu​jać i nie przej​muj ą się ni​czym, bo niby czym? Po pew​n ym okre​sie zna​jo​mo​ści z dzia​n ym go​ściem, on jej się znu​dzi, ale na ra​zie i tak nie bę​dzie mia​ła wy​bo​ru, może się też za​ko​chać i wte​dy nie jest cie​ka​wie, bo za​czy​n a się praw​dzi​wy me​lo​dra​mat, ale to po​mi​n ę, nie moje koło za​in​te​re​so​wań. Szmu​le we​dług mnie nie mają wła​sne​go ho​n o​ru i sam się o tym w 100 pro​cen​tach prze​ko​n a​łem. Po pro​stu tak jest, wiem, że tak jest. Do​kład​n ie to było tak. Cho​dzi​łem z dziew​czy​n ą o imie​n iu Ka​ri​n a, któ​ra przy​je​cha​ła z ko​le​żan​ką na wa​ka​cje do mo​je​go mia​sta. By​łem z nią już dwa ty​go​dnie. Cały czas się oba​wia​ła tego, że przy​je​dzie do mnie moja dziew​czy​n a z War​sza​wy, któ​rą po​zna​łem rok temu. Wła​ści​wie, to by​łem z nią cały czas, ale rza​dziej się wi​dy​wa​li​śmy. Więc Ka​ri​n a bała się tego, że jak przy​je​dzie, to będę cho​dził z tam​tą, a nie z nią. Przez cały czas py​ta​ła się mnie, czy zo​sta​n ę z nią, czy bę​dzie tak jak do tej pory. Nie wi​dzia​łem po​wo​du, dla któ​re​go nie miał​bym po​wie​dzieć o przy​jeź​dzie mo​jej szmu​li, po pro​stu ją uprze​dzi​łem. Oczy​wi​ście obie​cy​wa​łem jej, że mię​dzy nami się nic nie zmie​n i, a ze swo​ją dziew​czy​n ą po​roz​ma​wiam, ale nie by​łem tego wca​le pe​wien, czy tak rze​czy​wi​ście bę​dzie. Bo tak na​p raw​dę, bar​dziej po​do​ba​ła mi się Mar​ta, była star​sza, bar​dziej po​waż​n a, doj​rza​ła, a poza tym mo​głem ją je​bać, kie​dy tyl​ko chcia​łem, bez mó​wie​n ia o tym, że ją ko​cham, czy bez obie​cy​wa​n ia jej cze​go​kol​wiek i wpi​sy​wa​n ia się do jej pa​mięt​n i​ka. Ka​ri​n a pod tym wzglę​dem była trud​n iej​sza, nie wiem, może cze​ka​ła na wiel​ką mi​łość, może cze​goś szu​ka​ła, nie wiem. Taka była Ka​ri​n a, wie​lo​krot​n ie pró​bo​wa​łem jej ścią​gnąć majt​ki, ale mi się to nie uda​wa​ło. Na​wet wte​dy, kie​dy pie​ści​łem ją pal​cem i było jej na​p raw​dę do​-

brze, twar​do sta​wia​ła opór. Tym bar​dziej z nie​cier​p li​wo​ścią cze​ka​łem na dzień przy​jaz​du Mar​ty. Do​syć mia​łem co​dzien​n e​go sa​mo​za​spo​ka​ja​n ia się. Tak ogól​n ie i tak na ra​zie nie wie​dzia​łem z kim mam być. Ka​ri​n a wkur​wia​ła mnie tym, że nie chcia​ła się pier​do​lić, ale wy​ma​ga​n ia mia​ła, jak​by nie wia​do​mo kim była i to naj​bar​dziej mnie wkur​wia​ło. Jak szli​śmy gdzie​kol​wiek na im​p re​zę, to jej się za​wsze coś nie po​do​ba​ło, to to, to tam​to, a dla​cze​go, bo ja to i tak da​lej, wkur​wia​ją​ce. Dla​cze​go z nią by​łem? Może dla​te​go, że jej jesz​cze nie bzy​ka​łem, a chcia​łem tego, a może dla​te​go, że na swój spo​sób była nie​zła dupa? Tak so​bie po​my​śla​łem, że je​że​li cho​dzi o nią, chy​ba jako pierw​sza by mnie nie zdra​dzi​ła. Tak my​śla​łem, a na​wet by​łem tego pew​n y. Ko​lej​n y dzień, idzie​my z Ka​ri​n ą na im​p re. Wy​p i​li​śmy parę dri​nów, za​czę​ła swo​je sta​łe gad​ki i za​uwa​ży​łem, że ro​śnie moja nie​chęć do niej. Nie wie​dzia​łem co może być po​wo​dem tych od​czuć, ale chy​ba było to zwią​za​n e z przy​jaz​dem, ocze​ki​wa​n ym przy​jaz​dem Mar​ty. Przez całą zna​jo​mość z Ka​ri​n ą, gdy by​wa​li​śmy na im​p re​zach, przy​tu​la​li​śmy się do sie​bie i tak czy in​a ​czej by​li​śmy szczę​śli​wi ze sobą. Tak czy in​a ​czej w tę noc za​czę​ło się to zmie​n iać. W ten dzień nie zwra​ca​łem uwa​gi, że je​stem z nią, ga​da​łem z kum​p la​mi, ba​wi​łem się z in​n y​mi ma​n iu​ra​mi. Do​p ie​ro póź​n iej spoj​rza​łem na nią, za​uwa​ży​łem jej wbi​ty wzrok w pod​ło​gę, ten jej sta​ły gry​mas, jak​by wy​p i​ła coś kwa​śne​go, z ni​kim nie roz​ma​wia​ła. Wie​cie co, zro​bi​ło mi się jej żal, sie​dzia​ła jak ta pipa, z ni​kim nie roz​ma​wia​ła, no i ta mina, za​ła​ma​n ie na ca​łej li​n ii. Po​czu​łem się jak pier​do​lo​n y idio​ta, po​sze​dłem do DJ-a, da​łem mu co trze​ba, za chwi​lę pu​ścił nasz ulu​bio​n y utwór Dido. Za​tań​czy​li​śmy, ob​ję​li​śmy się, za​czę​li​śmy się ca​ło​wać, było cu​dow​n ie i tak na​stro​jo​wo, wszyst​ko wy​da​wa​ło się wra​cać do nor​my. Za​czę​ła się śmiać, za​czę​ła od​zy​ski​wać swój po​p rzed​n io utra​co​n y hu​mor, moc​n o przy​tu​li​ła się. Za​czę​li​śmy roz​ma​wiać o wszyst​kim, ale chy​ba nie o to jej cho​dzi​ło. Wi​dzia​ła, że uni​kam pew​n ych te​ma​tów, czu​ła, że pew​n e rze​czy są mi obo​jęt​n e. Nasz utwór się skoń​czył, znów szyb​ki, za​je​bi​sty utwór, prze​rwa​n a roz​mo​wa, któ​ra i tak się nie kle​iła mię​dzy nami. Pa​trzy​łem na bok, ob​ser​wo​wa​łem tań​czą​ce dziew​czy​n y, za​je​bi​ście pod​ska​ki​wa​ły im cyc​ki, a pu​p a​mi tak krę​ci​ły, że mo​men​tal​n ie, mi się za​chcia​ło, oh, ale taką wy​p ię​tą bym prze​le​ciał, jesz​cze jak. Za​p ro​p o​n o​wa​łem Ka​ri​n ie spa​cer w po​bli​skim par​ku. Ob​ją​łem ją jed​n ą ręką, a dru​gą za​czą​łem je​chać jej po po​ślad​kach, ma na​p raw​dę dup​cię zgrab​n ą. Idąc już w par​ku, wśród in​n ych też błą​dzą​cych w roz​ma​rze​n iu par, za chwi​lę, na​wet nie pro​te​sto​wa​ła, kie​dy moja dłoń ma​so​wa​ła jej małe pier​siąt​ka. Po​ło​ży​li​śmy się na tra​wie i sta​ło się. To było wspa​n ia​łe uczu​cie, by​łem jej pierw​szym chło​p a​kiem. Było to wspa​n ia​łe uczu​cie, pa​trze​li​śmy so​bie w oczy i ty​sią​ce my​śli i ob​ra​zów prze​la​ty​wa​ło mi przed ocza​mi. Szar​p a​łem się sam ze sobą, tak by​łem tym za​sko​czo​n y, nie wie​dzia​łem co te​raz zro​bić, co po​wie​dzieć, czy by​łem w sta​n ie prze​wi​dzieć co​kol​wiek? Nie wiem jak się zde​cy​du​ję, obie te​raz wy​da​wa​ły mi się su​p er. Chy​ba zde​cy​du​ję się zo​stać z Ka​ri​n ą, bo Mar​ta ma ku​rew​ski cha​rak​ter, w każ​dej chwi​li może do​je​bać mi rogi i zo​sta​wić na lo​dzie. Ka​ri​n a jest inna, ma cią​głe opo​ry, nie chce się pier​do​lić, no do tej chwi​li przy​n ajm​n iej. My​ślę, że aku​rat ona nie zro​bi mnie w chu​ja dla ja​kie​goś tam in​n e​go fra​je​ra. W dro​dze po​wrot​n ej do domu tak wła​śnie roz​my​śla​łem i jed​n o​cze​śnie po​sta​n o​wi​łem, zde​cy​do​wa​łem się, przy​je​dzie Mar​ta, po​wiem jej, że te​raz to wszyst​ko nie ma sen​su, po​wiem jej, że wszyst​ko jest skoń​czo​n e. Tak so​bie roz​my​śla​łem aż do na​stęp​n ej im​p rez​ki, do na​stęp​n ej dys​ko​te​ki. Ko​lej​n a dys​ko​te​ka. Jak zwy​kle parę dri​n ów, nie wiem ale ostat​n io do pro​chów mnie nie cią​gnę​ło, no może z raz, dwa góra. Dri​n y na sto​le, do​dat​ko​wo jesz​cze wzią​łem dla niej sok jabł​ko​wy, Ka​ri​n a go po pro​stu

uwiel​bia i za​czę​li​śmy roz​ma​wiać. O Boże, zno​wu za​czę​ła na​wi​jać o Mar​cie, pro​si​ła, żeby jej nie zo​sta​wiać, bo ona nie wy​obra​ża so​bie ży​cia beze mnie, bo we mnie się za​ko​cha​ła. Ale jaja, jak​bym oglą​dał ja​kąś te​le​n o​we​lę czy inny, no jak, aha, no me​lo​dra​mat. Oczy​wi​ście przy​ta​ki​wa​łem na każ​dą z jej obaw, ale tro​chę mi się chcia​ło śmiać, bo jak się mo​gła we mnie za​ko​chać przez trzy ty​go​dnie tak, że nie może beze mnie żyć? Fakt, że dużo póź​n iej sam się do​wie​dzia​łem, że jest to cał​kiem moż​li​we i nie ta​kie pro​ste jak​by się mo​gło wy​da​wać. Nie po​wie​dzia​łem jej, że nie wie​rzę w jej mi​łość do mnie, nie chcia​łem jej psuć hu​mo​ru, a so​bie już na po​czą​tek zje​bać im​p re​zę. Gdzieś pół go​dzi​n y po na​szym przyj​ściu zja​wił się mój ko​leś Pa​weł ze swo​ją szmu​lą Aga​tą, we​szli do sal​ki bi​lar​do​wej, gdzie się umó​wi​li​śmy. Pa​weł był moim ko​le​siem z któ​rym zna​li​śmy się z Po​go​to​wia Opie​kuń​cze​go, no, gdzie chy​ba ra​zem by​li​śmy trzy mie​chy. Paw​ło​wi po​do​ba​ła się ta dys​ko​te​ka, poza tym mie​li​śmy dość czę​sty kon​takt im​p re​zo​wy, bo aku​rat był na gi​gan​cie i mu​siał się ukry​wać. Faj​n y ko​leś, ale strasz​n ie ma zry​p a​n ą psy​che, kie​dyś bar​dzo dużo ża​chał kle​ju i mu te​raz nie​źle też od​bi​ja, je​bie go nie​raz na mak​sa, zwłasz​cza jak weź​mie albo za dużo łyk​n ie. Tak czy in​a ​czej bar​dzo go lu​bię, bo jest za​je​bi​sty lu​zak, ale też jest sza​lo​n y w swo​im za​cho​wa​n iu. To, co wam mogę po​wie​dzieć, wy​słu​cha dwa razy tekst pio​sen​ki hi​p ho​p o​wej i może ją za​śpie​wać w ca​ło​ści, nie​złe co, aż szczę​ka opa​da, w tym kie​run​ku jest nie​sa​mo​wi​ty, sam też ukła​da tek​sty. – Cześć Pa​weł, cześć Aga – rzu​ci​łem do nich, kie​dy się zbli​ży​li. – Hey, sie ma – rzu​cił Pa​weł stu​ka​jąc tra​dy​cyj​n ie pię​ścią o moją pięść – wte​dy ręce mu już za​czę​ły cho​dzić i nie był​by sobą, gdy​by cze​goś wła​sne​go na po​cze​ka​n iu nie za​śpie​wał, tak – hip hop to jego pa​sja – to jego rytm: To my hi​pho​pow​cy, nic nas nie pe​s zy, jest kur​wa wko​ło we​s o​ło za​je​bi​ś cie i ko​lo​ro​wo, ży​cie za​czy​na sie na nowo, bo w środ​ku gło​wy mam wzór go​to​wy i taka jest mię​dzy nami róż​ni​ca, że cie​bie wy​cho​wa​li ro​dzi​ce, a mnie uli​ca, a wszyst​ko co mnie boli, że się wam wszyst​kim w gło​wach pier​do​li, więc nie mów mi nic o mi​ło​ś ci, żeby nie wzbu​dzać za​zdro​ś ci, kie​dy ktoś o niej mi pier​do​li, że roz​łą​ka ją nie boli, kie​dy wi​dzę, bez niej te pu​s te uli​ce, wy​obra​żam so​bie srebr​ną be​e m​wi​cę, któ​ra pę​dzi w jej kie​run​ku, ro​biąc mi nowy wi​zaż wi​ze​run​ku, kie​dy w prze​ciw​s ło​necz​nych oku​la​rach od​bi​ja się jej twarz, mówi ona krót​ko, więc mnie masz, bierz mnie jak chcesz, wy​liż mnie do​kład​nie, wiem, że za​cho​wa​łeś się nie​ład​nie, ale te​raz je​s te​ś my stwo​rze​ni dla sie​bie, bę​dziesz czuł się przy mnie jak w nie​bie, wiesz do​s ko​na​le, że juz daw​no po​trze​bu​ję cie​bie, więc wie​lo​krot​nie mnie bierz, prze​cież ko​cham cie​bie do​s ko​na​le o tym wiesz, ty o tym też wiesz, że cie​bie ko​cham moja mała, że two​je cia​ło i ty je​s teś moja cała, wy​li​żę cie​bie ład​nie i do​kład​nie, bez po​ś pie​chu nie bę​dziesz mo​gła zła​pać od​de​chu, by usły​s zeć twój głos jak​by w echu, będę cię li​zał na​praw​dę bez po​ś pie​chu, wie​dząc, że masz ta​kie​go na​rwań​ca, gdy two​je na​ś cie lat wca​le mnie nie boli, a moje dużo wię​cej cie​bie pier​do​li, do​s łow​nie i w prze​no​ś ni, uj​mu​jąc te​mat do​kład​nie, bę​dzie mię​dzy nami ro​man​tycz​nie i ład​nie, nikt nam nie pod​s ko​czy bo bę​dzie​my so​bie pa​trzeć w oczy, ale na​s zej na​mięt​no​ś ci i tak bę​dzie za mało, być może nie bę​dzie tyle cza​s u dla sie​bie i pro​po​zy​cji, na pew​no nie prze​ro​bi​my wszyst​kich po​zy​cji, ale i tak moja mała, moje ko​cha​nie, prze​ro​bi​my mi​łość całą, cho​ciaż to i tak za mało, kie​dy to zro​zu​miesz jak bar​dzo pra​gnę cie​bie, bę​dzie za​s ko​cze​nie, bę​dziesz czu​ła sie jak w nie​bie, wiesz, że sza​leń​czo ko​cham cie​bie, mała moja, uko​cha​nie moje, czy chcesz czy nie i tak bę​dzie​my we dwo​je, gdy two​je hi​s to​rycz​ne sło​wa, czy nie jest to dziw​ne, czy dziw​nie to nie wy​glą​da, bę​dzie to dla za​zdro​ś ni​ków jak klą​twa, bę​dziesz mała jak sło​dycz mego ży​cia, gdy nic nie będę miał do ukry​cia, nic do stra​ce​nia, gdy znaj​dę się w pie​kle na sa​mym dnie – usły​s zysz mała, że ko​cham cię.

– Bra​wo – krzyk​n ę​li​śmy zgod​n ie wszy​scy klasz​cząc jak na ja​kimś wy​stę​p ie. Zresz​tą, wam przed​tem mó​wi​łem, że Pa​weł to jest za​je​bi​sty ko​leś, umie roz​ba​wić, wpro​wa​dzić taki kur​we​ski lu​zik, wszy​scy przy nim po​tra​fią się ba​wić, na​wet jak​byś miał zje​ba​n y hu​mor to​tal​n ie, on Pa​weł cie​bie z tego mo​men​tal​n ie i bez wy​sił​ku wy​cią​gnie. Taki był na lu​zie Pa​weł, po​tra​fił już na same dzień do​bry wy​lu​zo​wać wszyst​kich, łącz​n ie z po​p iel​n icz​ką na sto​le, ha… ha… Wy​szli​śmy wszy​scy z sal​ki bi​lar​do​wej w kie​run​ku sali dys​ko​te​ko​wej, po​ma​łu, bez po​śpie​chu, jak to za​śpie​wał Pa​weł przed chwi​lą. Faj​n ie, że jest aku​rat taki Pa​weł, bo ja nie cier​p ię po​n u​ra​ków, któ​rzy tyl​ko na​rze​ka​ją i mogą spier​do​lić każ​dą naj​lep​szą im​pre, sta​ram się ta​kich go​ści omi​jać sze​ro​kim łu​kiem. No ale jest Pa​weł, ze swo​ją do​syć kształt​n ą Agat​ką. Tak czy in​a ​czej bar​dzo go lu​bi​łem, cho​ciaż jak mó​wi​łem, był sza​lo​n y w swo​im za​cho​wa​n iu. Mie​li​śmy też swo​je in​te​re​sy i przy​je​chał, aby wy​rów​n ać kasę za jed​ne​go pi​ja​n e​go go​ścia, co go skro​ili​śmy w par​ku. Pa​weł tak naj​ogól​n iej „di​lo​wał” jak to się mówi, miał sia​n a ile chciał, ale za dużo wie​rzył ko​le​siom i cią​gle z tego po​wo​du miał kło​p o​ty. Po​wiem wam, że miał nie​sa​mo​wi​ty dar wy​cho​dze​n ia z naj​gor​szych kło​p o​tów i wpa​dek obron​n ą ręką, za​wsze da​wał so​bie radę w na​p raw​dę trud​n ych sy​tu​a cjach. Były to sy​tu​a cje, gdzie inni już na bank by​li​by za​ła​ma​n i, a on do​p ie​ro się roz​krę​cał, taką miał zim​n ą krew i opa​n o​wa​n ie. Opa​n o​wa​n ie miał, kie​dy sam miał kło​p o​ty, ale jak się wkur​wił, le​p iej nie mó​wić, psy​chol wte​dy to​tal​n y, po pro​stu wście​kły am​staff i le​p iej mu wte​dy w dro​gę nie wcho​dzić. Fakt, że miał sia​n a ile chciał, ale za dużo wie​rzył lu​dziom, z tego też po​wo​du miał kło​p o​ty. Ile razy mu tłu​ma​czy​łem, nie bądź fra​je​rem, bo cię lu​dzie wy​ro​lu​ją. Ja znam tyl​ko trzy gru​p y lu​dzi – tych co oszu​ku​ją i oszu​ka​n i oraz tych, któ​rzy prę​dzej czy póź​n iej będą oszu​ki​wać. Nie daj​my się oszu​kać, bo na kan​cie świat jest zbu​do​wa​n y. Mó​wi​łem do nie​go, znasz ma​te​ma​ty​kę, tak znam, jak umiesz li​czyć, to licz na sie​bie. Py​ta​łem się – znasz geo​me​trię?, no tro​chę. Wiesz co to jest trój​kąt rów​n o​bocz​n y? No, to ten, co ma rów​n e boki. No wła​śnie, od​p o​wia​da​łem. Je​den bok to kant, dru​gi dupa, a trze​ci to pie​n ią​dze, ja​rzysz te​raz? Za​ufa​n ie do lu​dzi roz​bij o kant dupy i co ci zo​sta​n ie? Pie​n ią​dze, a bez nich je​steś gów​nem, je​steś ze​rem, ja​rzysz? Wła​śnie na tym trój​ką​cie jest cały świat opar​ty – pie​n ią​dze, dupa i kant. Pa​mię​taj nie daj się ro​lo​wać, a je​że​li wie​rzysz lu​dziom, to prę​dzej czy póź​n iej bo​le​śnie się na tym prze – je​dziesz. Poza tym dupa to szmu​la, nie masz kasy nie masz dupy, ja​sne. To były na​sze ulu​bio​n e gad​ki szmat​ki, spo​ro się przy tym zresz​tą na​śmia​li​śmy. Mo​że​my za​wsze po​głup​ko​wać, ale czy my mu​si​my brać ży​cie na po​waż​n ie, sko​ro ono nas nie bie​rze na po​waż​n ie i wali w dupę? Wła​śnie, znów ta dupa, nie daj się przez ży​cie wa​lić w dupę, to zo​staw dla cięż​kie​go fra​jer​stwa, niech ży​cie ich wali w dupę. Jesz​cze bę​dąc przy te​ma​cie di-lo​wa​n ia, bo od tego za​czę​li​śmy, jed​n o jest pew​n e i aku​rat, Pa​weł wie​dział do​kład​n ie, jak się wcho​dzi w in​te​res z pro​cha​mi, to nig​dy nie bierz u swo​je​go do​staw​cy na kre​chę, a gdy po​p eł​n isz ten błąd, to szyb​ko go na​p raw, bo mo​żesz szyb​ko w piz​dę ob​sko​czyć. Wy​n ik​n ie cza​sa​mi taka sy​tu​a cja, że jak tra​fisz na na​wie​dzo​n e​go ko​le​sia, to roz​p ier​do​li ci łeb bez żad​n ych skru​p u​łów na miej​scu, spró​buj tyl​ko z kasą zwle​kać i je​steś za​ła​twio​n y. Do​tar​li​śmy wol​n ym kro​kiem do bok​su, usie​dli​śmy, oczy​wi​ście mo​men​tal​n ie wszy​scy za​bra​li się za pa​p ie​ro​sy, śmiesz​n ie to wy​glą​da​ło. Wzię​li​śmy po szlu​gu, przy​ja​ra​li​śmy, głę​bo​ko szta​cha​jąc się pierw​szą chmu​rą i za​czę​li​śmy so​bie na lu​zie ga​wę​dzić, po chwi​li mie​li​śmy drin​ki. Za ja​kiś bli​żej nie okre​ślo​n y czas, po wy​p i​ciu i po​n ow​n ym przy​ja​ra​n iu, po​szli​śmy do baru, zo​sta​wia​jąc szmu​le same so​bie, no, żeby też so​bie po​p a​p la​ły. Usie​dli​śmy so​bie na wy​so​kich przy​ba​ro​wych stoł​kach, wzię​li​śmy ko​lej​n e dri​n y i za​czę​li​śmy ze sobą roz​ma​wiać.

– Ty słu​chaj – za​czął Pa​weł – a co się kur​wa dzie​je z Rad​kiem? – Po​wi​n ien już być – od​p o​wie​dzia​łem spo​glą​da​jąc na ze​ga​rek – o kur​wa, już ta go​dzi​n a?! Gdy​by mu coś wy​p a​li​ło, to dał​by znać mi na ko​mó​rę. – No i? – za​p y​tał Pa​weł wpa​tru​jąc się we mnie twar​dym wzro​kiem. – No, kur​wa je​dzie​my po nie​go – rzu​ci​łem – do​p i​je​my i spa​da​my. – A dupy? – spoj​rzał na mnie za​da​jąc te py​ta​n ie. – No nic, zo​sta​n ą – prze​cież wró​ci​my za mo​ment – od​p o​wie​dzia​łem. Po​wie​dzie​li​śmy na​szym du​p om, że bę​dzie​my jak wró​ci​my ha… ha…, że na ra​zie maj ą same się ba​wić, na za​sa​dzie, ba​wi​my się​jak damy, ajak nie damy, to się nie ba​wi​my… ha… ha… Wsie​dli​śmy do Bra​vy Paw​ła, za​p y​tał się, gdzie ma je​chać i szpu​la. By​łem bar​dzo cie​ka​wy dla​cze​go Ra​dzio na​wa​lił. Nie lu​bi​łem do​sta​wać po ro​gach, jak nie wie​dzia​łem o co bie​ga. Kur​wa mać jak się uma​wia, że bę​dzie, to do chu​ja pana niech bę​dzie, jak​by się na​wet wa​li​ło i pa​li​ło, ale niech bę​dzie, to moja pod​sta​wo​wa za​sa​da, uma​wiasz się, to bądź lub uprzedź, że nie bę​dziesz. Jed​n e​go cze​go nie lu​bię to nie​słow​n o​ści, ale zda​je so​bie też spra​wę z tego, że może coś wy​p aść na​p raw​dę nie​p rze​wi​dy​wal​n e​go, dla​te​go też wła​śnie je​cha​li​śmy. Jak ktoś jest nie​słow​n y, to taki ktoś jest nic nie war​ty, le​p iej z ta​kim kimś nie trzy​mać lub ostroż​n ie z go​ściem. Je​że​li obie​cu​je, nie do​trzy​mu​je sło​wa w bła​hych spra​wach, to w po​waż​n ych tym bar​dziej tego sło​wa nie do​trzy​ma. Wte​dy na bank mu​ro​wa​n e, że cie​bie ten ktoś wy​ki​wa. No, do​bra ale po​miń​my te wy​wo​dy, masz ra​cję, tyl​ko spo​kój, nic wię​cej. – Za​trzy​maj się – krzyk​n ą​łem do Paw​ła – pa​trzę so​bie i co wi​dzę? – przy wej​ściu do kina stał nie kto inny tyl​ko mój eks​tra ko​leś Ra​fio z ja​kąś świet​n ie wy​glą​da​ją​cą du​p eń​ką, ach to była Mal​wi​n a, no ja​sne, no tak. – Chodź Pa​weł, szyb​ko – rzu​ci​łem – wy​ska​ku​jąc z auta tuż po jego za​trzy​ma​n iu. – O rany, ja pier​do​lę – wy​krzyk​n ął Ra​fio na mój wi​dok sze​ro​ko roz​kła​da​jąc ręce – o kur​wa czy mnie oczy nie mylą, ja pier​do​lę jak się cie​szę ryju, mój zio​mal na wol​ce, kur​wa ale jazz, mój zio​mal na wol​ce, no kur​wa, to do​p ie​ro. – Ja pier​do​lę Ra​fio, kopa lat zio​mal – wy​krzy​cza​łem też ra​do​śnie i z eu​fo​rią. Pod​sze​dłem do nie​go, przy​wi​ta​li​śmy się na​szym sta​rym spo​so​bem, na​szym ulu​bio​n ym spo​so​bem hi​p ho​p o​wym, że tak po​wiem – dło​n ie ra​zem na haka, pięść dół – pięść góra, – puk​n ię​cie łok​cia​mi, puk​n ię​cie pię​ścia​mi na ko​n iec. – Aha – po​wie​dzia​łem – więc was przed​sta​wię – to Ra​fio z Mal​wi​n ą, a to mój eks​tra ko​leś Pa​weł. Spoj​rza​łem na Mal​wi​n ę, tyl​ko wi​dzia​łem jej na wpół zmru​żo​n e, uśmiech​n ię​te jak zwy​kle oczy. Nad​zwy​czaj ład​n a i sym​p a​tycz​n a dziew​czy​n a, kom​p let​n ie na lu​zie i co waż​n e i rzad​kie wśród szmul na​szych cza​sów, nie​za​kła​ma​n a, żad​n e​go naj​mniej​sze​go cwa​n iac​twa, jak to za​wsze się z ta​ki​mi spo​ty​kam na co dzień. Zna​łem ją kupę lat, a naj​bar​dziej pa​mię​tam ten mo​ment, kie​dy pierw​szy raz z wy​p ie​ka​mi na twa​rzy oglą​da​li​śmy por​n o​sa. Sie​dzia​ła mi wte​dy na ko​la​n ach i go oglą​da​li​śmy. Ro​bi​ło mi się wte​dy tak go​rą​co i faj​n ie, a ona mi się wier​ci​ła nie​spo​koj​n ie, po​ru​szo​n a tym co wi​dzia​ła, pierw​szy raz i tak do​kład​n ie. Do dzi​siaj są to cał​kiem faj​n e wspo​mnie​n ia, no ja​sne, że wte​dy nic nie było, ale pisz​cza​ła jak ją pod​ma​cy​wa​łem tu i tam. Wy​star​czy​ło jed​n o spoj​rze​n ie i wszyst​ko jak na dło​n i, zro​zu​mie​li​śmy się bez słów. – No mów – rzu​ci​łem do Ra​fio – wy​p u​ści​li cię?

– Kur​wa, zwa​rio​wa​łeś? – żach​n ął się – mnie by wy​p u​ści​li?! – spier​do​li​łem chu​jom, jak by​li​śmy na za​wo​dach spor​to​wych, ja​kieś tam bie​gi prze​ła​jo​we w El​blą​gu. – To się kur​wa, mu​sisz pil​n o​wać – stwier​dzi​łem. – Spo​ko, niech cię gło​wa nie boli, za​n im sąd nada na​kaz, za​n im szkie​ły ru​szą dupę, to tro​chę mi​n ie cza​su, zresz​tą w wa​ka​cje są nie​ru​cha​wi, to do wrze​śnia mam spo​kój. Poza tym w domu nie ba​zu​ję, u Mal​wi​n y też nie, to gdzie chu​je mogą mnie szu​kać, gdzie mogą mnie zna​leźć? Spo​ko, mogą mi opier​do​lić moją pałę chu​je, dam so​bie radę – za​śmiał się – Ra​fio za​wsze da so​bie radę z wszyst​kim – do​koń​czył. – Mów le​p iej, co tu​taj ro​bisz i gdzie ude​rzasz? – zpy​ta​łem pu​ka​jąc go w ra​mię. – Nic nie ro​bię, wła​śnie z Mal​win​ką, tak so​bie wy​szli​śmy i się za​sta​n a​wia​my czy iść do kina czy na film – za​śmiał się. – Więc słu​chaj, jedź z nami – od​p o​wie​dzia​łem – to zna​czy jedź​cie z nami – po​p ra​wi​łem się – je​ste​śmy już na dys​ko​te​ce, ale mu​si​my ude​rzyć po Rad​ka, bo coś nie wy​p a​lił, no i wła​śnie je​dzie​my po nie​go, a póź​n iej by​śmy po​je​cha​li wszy​scy na dys​kę, to co, to jak? – bry​ka​cie z nami? – po​ba​wi​my się ostro i so​bie po​ba​ju​rzy​my, co, to je​dzie​cie? – za​p y​ta​łem. – No, kur​wa, spo​ko, luz, je​dzie​my w piz​du z wami – od​p o​wie​dział – pa​kuj się mała – pchnął Mal​wi​n ę w kie​run​ku sa​mo​cho​du. Wsie​dli​śmy, już te​raz wszy​scy, po​my​śla​łem te​raz so​bie, ale kur​wa bę​dzie te​raz za​je​bi​ście, cała sta​ra do​bra pacz​ka. Pod​je​cha​li​śmy pod ha​wi​rę Rad​ka, co jest po​my​śla​łem so​bie? – z przo​du ciem​n o, z tyłu ciem​n o, spo​kój, nic, spo​kój jak chuj. Pod​sze​dłem do furt​ki, dzwo​nię, nic. Po dro​dze, zresz​tą jesz​cze na​p ier​da​la​łem na ko​mó​rę, ale nie od​bie​rał, wy​n i​ka z tego, że miał ja​kiś po​wód. No, kur​wa, bar​dzo dziw​n e, co jest gra​n e do chu​ja nę​dzy, kur​wa co jest, by​łem już tro​chę za​n ie​p o​ko​jo​n y. Fakt, że dziw​n e, ale co tam, nie ma go to nie ma, spa​da​my na dys​ke z po​wro​tem, tak so​bie po​my​śla​łem. Od​wró​ci​łem się i zsze​dłem po scho​dach, by​łem pra​wie przy furt​ce, gdy usły​sza​łem trzask otwie​ra​n e​go zam​ka w drzwiach, jed​n ym su​sem, by​łem już przy drzwiach. Drzwi się uchy​li​ły. – Kur​wa Ra​dek, co… – chcia​łem do​koń​czyć, ale nie do​koń​czy​łem zda​n ia. Zo​ba​czy​łem w tym mo​men​cie Rad​ka, ja pier​do​lę, no, zo​ba​czy​łem. – O kur​wa Ra​dek, kto cie​bie tak za​ła​twił, ja pier​do​lę Ra​dek, no kur​wa, ale ty wy​glą​dasz – mó​wiąc to na​p raw​dę onie​mia​łem, na​p raw​dę. Tak, oto wy​szedł Ra​dek, po​mi​ja​jąc jego zmierz​wio​n ą czu​p ry​n ę, co nie by​ło​by nic w tym dziw​n e​go, zo​ba​czy​łem roz​je​ba​n e lewe oko, spuch​n ię​ty łuk brwio​wy z pa​ro​ma świe​żo za​ło​żo​n y​mi szwa​mi, ogól​n ie twarz we wszyst​kich ko​lo​rach tę​czy. – No, hey, wejdź – po​wie​dział – kur​wa, no, no nie wy​szło – mach​n ął ręką – wejdź. Wte​dy do​łą​czy​ła do nas cała resz​ta z auta, krót​kie cześć – cześć, bez zbęd​n ych w tym mo​men​cie wza​jem​n ych oznak en​tu​zja​zmu. We​szli​śmy wszy​scy do środ​ka. – Mów co się sta​ło? – rzu​ci​łem do nie​go. – Eee – mach​n ął po​n ow​n ie ręką – kur​wa, za​dy​ma w par​ku jak chuj była. Wiesz, prze​cho​dzi​łem koło kor​tów i spo​tka​łem, wiesz bra​ta Pau​li​n y. Póź​n iej do​szedł jego ko​leś, no i skrę​ci​li​śmy bro​war, luf​ka i faj​n ie było. Za ja​kiś tam czas, no nie wiem, czy dłu​go już czy nie, wy​szło dwóch ta​kich szwu​li, za​czę​li bry​kać do nas, no to w piz​dę ich, cie​ci za​je​ba​n ych, a co. Do​sta​li w piz​dę i niby by było po za​wo​dach, ni z tego ni z owe​go, wy​sko​czy​ło jesz​cze trzech ko​le​si, byli scho​wa​n i i so​bie to oni chcie​li przy​grać z nami. No, pod​p u​chę

nam dali, do​sta​li​śmy wpier​dol i mu​sie​li​śmy spier​da​lać, bo by nas za​je​ba​li żyw​cem. Wiesz, brat Pau​li​n y, tak się za​wsze chwa​lił jaki to on nie ko​zak, za​wsze na​p i​n ał mo​ty​le i szpa​n o​wał jaki jest sil​n y, jaki to on nie gość, bo nikt mu nie pod​sko​czy. Jak ak​cja się na do​bre roz​wi​n ę​ła, to spier​da​lał jak wie​wiór​ka, sam zo​sta​łem, no i za​n im sam spier​do​li​łem, zdą​ży​li mi do​ko​p ać. Zo​sta​łem sam, no i też mu​sia​łem spier​da​lać, bo by mnie chy​ba zma​sa​kro​wa​li w chuj – do​koń​czył Ra​dek. – Kto to w ogó​le był? – za​p y​ta​łem. – Nie wszyst​kich znam – od​p o​wie​dział – wiem, że był Dy​n io, Szer​szeń, Łysy, resz​ta, to nie wiem, nie ko​ja​rzę ich z ksy​wek, ale bez pro​ble​mu po​znam śmie​ci. – Spo​ko Ra​dek te​raz – po​wie​dzia​łem – do​rwie​my tych fra​je​rów póź​n iej – prę​dzej czy póź​niej – mach​n ą​łem ręką – prę​dzej czy póź​n iej – po​wtó​rzy​łem te​raz, szy​kuj się na im​p re​zę i je​dzie​my, bo – spoj​rza​łem na ze​ga​rek – o kur​wa, ja pier​do​lę, chwy​ci​łem się za gło​wę – Ka​ri​n a i Aga​ta, tam się wkur​wią na mak​sa, kupa cza​su mi​n ę​ła, więc na​p raw​dę się zry​waj, bo nie przy​je​cha​li​śmy so​bie tak, dla zo​ba​cze​n ia cie​bie, wiem jak jest, ale było, mi​n ę​ło, wy​rów​na​my to z chu​ja​mi póź​n iej, a te​raz zryw​ka i tak mu​sisz to od​re​a go​wać, więc je​dziesz z nami. – Po​p ier​do​li​ło cie​bie – wy​mru​czał wście​kle Ra​dek – no kur​wa jak ja wy​glą​dam, tak mam je​chać? – chy​ba jaja so​bie ro​bisz. – Nie wkur​wiaj mnie te​raz – krzyk​n ą​łem do nie​go – myj się, ubierz i zryw​ka. – No, do​bra – od​p o​wie​dział – zre​zy​gno​wa​n y po​szedł do ła​zien​ki. – Hey – krzyk​n ą​łem za nim – śnieg masz? – No, mam – od​p o​wie​dział – za chwi​lę nam wszyst​kim roz​sy​p ał po ścież​ce. W mię​dzy​cza​sie, kie​dy Ra​dzio sta​rał się względ​n ie szyb​ko oprzy​tom​n ieć i wy​szy​ko​wać, my wcią​gnę​li​śmy po ście​żu​n i, a jak, też po​słu​cha​li​śmy so​bie Lin​ki​n u, ich no​we​go utwo​ru i było za​je​bi​ście, cool, a jak, tak czy in​a ​czej, no i cała resz​ta mu​sie​li​śmy od​cze​kać swo​je. Po​sze​dłem do lo​dów​ki, piwa nie było, no i tym ra​zem chu​jo​wo, ale za chwi​lę i tak bę​dzie​my łoić na dys​ce z du​p a​mi. Za ja​kiś okre​ślo​n y czas, Ra​dek był go​to​wy do wyj​ścia, wy​glą​dał jak wy​glą​dał, ale i tak względ​n ie do​p ro​wa​dził się do wy​glą​du, mógł stra​szyć, ale jesz​cze mógł ujść uwa​dze na dys​ko​te​ce w świa​tłach i tłu​mie, no chy​ba. Za​mknął cha​tę, pier​dol​n ę​li​śmy furt​ką i rura po opo​n ach, aż za​sko​wy​cza​ły. Pa​weł nie​źle je​chał, ki​tu​jąc w rurę ile wla​zło, zresz​tą na bia​łym, to się je​dzie na​p raw​dę cu​dow​n ie, jak w fil​mie 60 se​kund. Do​je​cha​li​śmy mo​ment, we​szli​śmy do dys​ki, do​szli​śmy do zna​jo​me​go bok​su, dziew​czy​n y za bar​dzo nie były złe. Drin​ków​ki peł​n e, więc mu​sia​ły już za​mó​wić i wi​dać było, że ra​czej się nie nu​dzi​ły. – Wresz​cie je​ste​ście – rów​n o​cze​śnie po​wie​dzia​ły kwa​śno się uśmie​cha​jąc, ale za​uwa​ży​łem, że po​wie​dzia​ły to z dużą ulgą. Po​my​śla​łem so​bie, jak zo​ba​czy​łem jak Paw​ło​wi za​czy​n a​ją cho​dzić hip ho​p o​wo ręce, że to, nie był​by Pa​weł, gdy​by cze​goś na szyb​ko nie pier​dol​n ął w swo​im hi​p ho​p o​wym na​tchnie​n iu. – Więc one się nie nu​dzi​ły, bo to głu​p ie dziw​ki były, za​czy​n a​ła się dla nich przy​go​da, bo chcia​ły di​dże​jo​wi zro​bić loda, on im za​grał, ale nie skoń​czy​ły, bo przy​szli ko​le​dzy i sto zło​tych mia​ły w ple​cy – za​śpie​wał im na po​wi​ta​n ie Pa​weł, a jak, ale bla​maż dla na​szych dup, ale nie​ste​ty taki był Pa​we​łek, a co. – Ty się śmie​ciu pier​dol! – krzyk​n ę​ła Aga​ta wście​kle do nie​go – to ty fa​ce​tom ro​bisz loda,

dziw​ko mę​ska – rzu​ci​ła do nie​go po​dwój​n ie blu​zgiem. – Okey, okey – żar​to​wa​łem – rzu​cił Pa​weł – no, prze​cież, to nie o was śpie​wa​łem, wy ro​bi​cie prze​cież loda za dar​mo – no i do​rzu​cił do pie​ca, nie​źle, po​my​śla​łem. – Ty cwe​lu pier​do​lo​n y – tym ra​zem Aga​ta aż wsta​ła – sam się pier​dol. – No, kur​wa spo​ko do chu​ja – po​wie​dzia​łem szyb​ko – tym ra​zem mu​sia​łem szyb​ko wkro​czyć w sy​tu​a cję, wiem do​sko​n a​le czym to może się za​koń​czyć, jak jest po​dat​n y al​ko​ho​lo​wy grunt, zwłasz​cza jak dupy są, nie daj Boże wsta​wio​n e, głu​p ie żar​ty na bok, Pa​weł daj so​bie sia​n a – rzu​ci​łem ostro do nie​go, spo​ko ok? – No do​bra, kur​wa – od​p o​wie​dział Pa​weł – tyl​ko kur​wa śpie​wa​łem so​bie, no. – No, to je​ste​ście wresz​cie – po​wie​dzia​ła spo​koj​n ie Ka​ri​n a – tak jak​by nie ist​n ia​ła za​gryw​ka, sy​tu​a cja, któ​ra przed chwi​lą tak czy in​a ​czej za​ist​n ia​ła, no nie​chcą​cy i ra​czej dla jaj – wiesz ile fa​ce​tów chciał się do nas do​siąść – do​p o​wie​dzia​ła da​lej – nie wie​dzia​łem czy to re​wanż za sy​tu​a cje, czy pro​wo​ka​cja z jej stro​n y lub swe​go ro​dza​ju pró​ba. – Do​my​ślam się – od​p o​wie​dzia​łem ra​czej spo​koj​n ie – wy​star​czy spoj​rzeć na wa​sze de​kol​ty, żeby każ​dy chciał was mieć choć​by na dzie​sięć mi​n ut. – Do​bry je​steś – prych​n ę​ła ze zło​ścią Aga​ta – ale wca​le nie mia​ły​śmy ocho​ty na was cze​kać go​dzi​n a​mi i spła​wiać non stop na​p a​lo​n ych chłop​ta​siów, poza tym na​wet wy​si​kać się nie moż​n a było. – Niby dla​cze​go? – za​śmia​łem się – idziesz do ki​bla i le​jesz. – Ha, ha, – Aga​ta par​sk​n ę​ła śmie​chem – niby to nie wiesz dla​cze​go? – kur​wa mać, za​ję​te ka​bi​n y, bo w każ​dej się pie​p rzą, aż miło. – Też chcesz, żeby to​bie było miło? – za​p y​ta​łem mo​men​tal​n ie Aga​tę. – Pier​dol się – rzu​ci​ła wście​kle – nie o to cho​dzi, a poza tym ra​czej nie ze mną byś chciał, ra​czej z Ka​ri​n ą jak mogę przy​p usz​czać, a ja je​stem z Paw​łem. – No tak, to jest rze​czy​wi​ście pro​blem – rzu​ci​łem gło​śno śmie​jąc się, ka​bi​n y za​ję​te, fa​cet nie ten, no, to jest ku​rew​ski pro​blem – za​żar​to​wa​łem. W tej sa​mej chwi​li do​szli do nas z ku​p io​n y​mi dla wszyst​kich drin​ka​mi Ra​fio, Mal​wi​n a i Ra​dek. – O ja​kim ku​rew​skim pro​ble​mie mó​wi​cie? – za​p y​tał się wpa​da​jąc w zda​n ie Ra​dek – o tym, że nie ma gdzie, czy z kim? – za​żar​to​wał. Po​my​śla​łem so​bie, że jak na obi​te​go nie​źle fa​ce​ta, to po​wra​ca do nor​my w tem​p ie eks​p re​so​wym. – Hej Ra​dzio jest! – wy​krzyk​n ę​ły Ka​ri​n a i Aga​ta – no tak, te​raz chy​ba przy​szło gwał​tow​ne olśnie​n ie na na​sze przy​mu​lo​n e szmu​le – za​czę​ły dys​ku​to​wać z nim. W tym eu​fo​rycz​n ym z ich stro​n y za​mie​sza​n iu, dzię​ki, chwa​ląc się, nie​zwy​kłej by​stro​ści oce​n y sy​tu​a cji, zdą​ży​łem cał​kiem lo​gicz​n ie, przed​sta​wić Ra​fia i Mal​wi​n ę na​szym już do​brze wcię​tym szmu​lom. Ga​da​li​śmy ze sobą na cał​ko​wi​tym lu​zie, we​so​ło i już bez ja​kich​kol​wiek zgrzy​tów czy kłót​n i. Roz​ma​wia​li​śmy, śmia​li​śmy się, na​p raw​dę at​mos​fer​ka roz​krę​ca​ła się na go​rą​co. Bo tak na​p raw​dę, to te​raz się wszy​scy roz​krę​ca​li​śmy, czu​li​śmy się na lu​zie, wia​do​mo, że się roz​krę​ca​li​śmy, bo i bia​łe za​czę​ło do​brze się roz​luź​n iać w nas. Czu​łem się na​p raw​dę nie​źle, sil​n y i na​ła​do​wa​n y, może na​wet jak Bat​man. Wte​dy czło​wiek się cza​do​wo czu​je, wal​ka z Ty​so​n em? – cze​mu nie, za​rzu​cisz bia​łe i je​steś the best. Ba​wi​li​śmy się za​je​bi​ście, może już było po pół​n o​cy, może wcze​śniej, chuj, może

póź​n iej, piwo, drin​ki, wszyst​ko się lało na mak​sa. Szmu​le też nie​źle piły, mniej, ale też do​brze, pa​trzy​ły jak my chle​je​my na umór, non stop pa​p la​ły ze sobą, śmia​ły się bez prze​rwy i ogól​n ie czu​ło się ten lu​zik. Było na​p raw​dę od​lo​to​wo i czad nie​zły, po ja​kimś cza​sie wpa​dli​śmy na po​mysł, żeby wy​p aść do na​sze​go ulu​bio​n e​go pubu na ryn​ku. Jest tam za​je​bi​sta at​mos​fe​ra, je​dy​n a w swo​im ro​dza​ju, wszyst​ko jest sty​li​zo​wa​n e na sta​re cia​sne ulicz​ki Am​ster​da​mu. Po​sta​n o​wi​li​śmy, no to spa​da​my, no ja​sne, że wszy​scy. – To okey – po​wie​dzia​łem – spa​da​my do pubu, tam siup-nie​my. – Hey – po​wie​dział Ra​dek – te​raz ja drin​ki sta​wiam, to może łyk​n ie​my i wte​dy wy​p a​da​my? – śpie​szy nam się? – za​p y​tał. Ra​cja, kur​wa, czy nam się gdzieś śpie​szy, ja​sne, łyk​n ie​my i wte​dy spa​da​my albo i też nie spa​da​my, no i chuj, zo​sta​je​my – po​my​śla​łem. – To po dri​n ie, przy​ja​ra​my i wte​dy wy​jazd – po​wie​dzia​łem – do​bra ja sta​wiam – do​koń​czy​łem – kiw​n ą​łem Rad​ko​wi, że jesz​cze zdą​ży się wy​ka​so​wać z sie​p y. Po​sze​dłem w kie​run​ku baru, bo na zna​jo​mą kel​n er​kę Ka​się nie było moż​n a li​czyć, la​ta​ła jak sza​lo​n a, na​p raw​dę mia​ła cięż​ko, więc od​p u​ści​łem, po​sze​dłem sam. Tak cał​ko​wi​cie na mar​gi​n e​sie zda​rzeń, kel​n er​ka była nie​złą szmul​ką, moją ulu​bio​n ą zresz​tą, zgrab​n ą nie​p rze​cięt​n ie blon​dyn​ką o obłęd​n ych wło​sach, nie​sa​mo​wi​cie po​krę​co​n ych, aż do po​ło​wy ple​ców, jej wło​sy, wierz​cie mi, to był to​tal​n y obłęd dla oczu. Tak so​bie po​my​śleć i się w nich za​n u​rzyć i z nich już nie wyjść, nie​raz tak so​bie my​śla​łem. Tak jak mó​wi​łem, była to moja ulu​bio​n a kel​n er​ka i by​łem z nią na ty, lu​bi​li​śmy się wza​jem​n ie, tak mi się przy​n ajm​n iej wy​da​wa​ło. Da​wa​ła zresz​tą, to od​czuć w każ​dym ge​ście i spoj​rze​n iu, tak​że w jej prze​cu​dow​n ym ja​snym uśmie​chu. Kto wie, może by​łem w niej tro​chę na swój so​bie zna​n y spo​sób za​ko​cha​ny? Lu​bi​łem na nią pa​trzeć jak cho​dzi, jak się po​ru​sza, jak jej za​je​bi​ste loki fa​lu​ją na jej ple​cach. Mło​dziut​ka to była du​p eń​ka, ale już mę​żat​ka, no tak, taka faj​n a dupa, a już ma wła​ści​cie​la, już za​ob​rącz​ko​wa​n a, ale ta​kie jest ży​cie, pięk​n e kwia​ty są ści​n a​n e bar​dzo szyb​ko i mło​do. No, ale co tam, zmie​rzam w kie​run​ku baru, prze​p y​cham się z lek​ka to​ru​jąc so​bie kul​tu​ral​n ie dro​gę i co wi​dzę? Przy ba​rze stoi ja​kaś szmul​ka i pa​trzy się na mnie jak​by chcia​ła coś ode mnie, albo wpie​ro​do​lić mi, albo rzu​cić mi się w ra​mio​n a, ta​kie mia​łem mie​sza​n e od​czu​cia. Ha, ha, do​kład​n ie – mie​sza​n e uczu​cia. Zdzi​wio​n y pa​trzę w tym kie​run​ku, oczy​wi​ście trze​ba wziąć na​miar, że już mia​łem fazę nie​złą, poza tym, ha​łas, świa​tła, no i sam fakt za​sko​cze​n ia jak pio​run z nie​ba, ni stąd ni zo​wąd, nie mo​głem się tego spo​dzie​wać, na​wet jak​bym o tym wcze​śniej prze​czy​tał, ha, ha, albo do​stał ano​n i​mo​wy te​le​fon, oczy​wi​ście żar​tu​ję te​raz. Pró​bo​wa​łem so​bie sko​ja​rzyć, ale fazę jed​n ak już mia​łem cał​kiem nie​złą, a ra​czej na​wet ostrą, jak mógł​bym się do​my​ślać. Skąd ja ją znam? – po​my​śla​łem so​bie – czy ja kur​wa nie mam te​raz od​mien​n ych sta​n ów świa​do​mo​ści – tak przy​p o​mnia​łem so​bie tekst z fil​mu, ja​kie​go nie wiem, kur​wa, mniej​sza z tym. No, kur​wa, te​raz do​szło do mnie olśnie​n ie, ale ja by​łem wte​dy przy​je​ba​n y. To była moja dup​cia z War​sza​wy, Mar​ta, po pro​stu moja Mar​ta. Szyb​ciej prze​p chną​łem się w jej kie​run​ku, te​raz wiem dla​cze​go od razu jej nie sko​ja​rzy​łem, ob​cię​ła wło​sy do ra​mion i przy​kur​wi​ła na pla​ty​n o​wy blond. Pod​sze​dłem do niej, no film jak rany Ju​lek, ob​ję​li​śmy się i po​ca​ło​wa​li​śmy się moc​n o, bar​dzo moc​n o. Ob​ję​ła mnie moc​n o, też bar​dzo moc​n o.

– Mia​łeś dać znać – po​wie​dzia​ła z wy​rzu​tem w gło​sie – nie od​p i​sa​łeś ostat​n io – mia​łam przy​je​chać, tak jak wcze​śniej usta​la​li​śmy i co?, tak jak wcze​śniej mó​wi​łeś? – Nic – od​p o​wie​dzia​łem wru​sza​jąc ra​mio​n a​mi – sko​ro wie​dzia​łaś, że masz przy​je​chać – uśmiech​n ą​łem się. Po​ca​ło​wa​łem ją w usta jesz​cze raz, ale szyb​ko i krót​ko. Za​wsze to mi daje czas na prze​my​śle​n ie, na od​p o​wiedź w ta​kich sy​tu​a cjach, no, pod​bram​ko​wych, albo ca​łuj, albo się uśmie​chaj, masz wte​dy tro​chę cza​su na prze​my​śle​n ie, żeby nie pier​dol​n ąć, nie pal​n ąć cze​goś jak idio​ta, bo wte​dy jest za póź​n o i nie​kie​dy nie moż​n a pew​n ych rze​czy ot tak so​bie wy​co​fać. – Faj​n ie, że cie​bie po​szu​ka​łam i zna​la​złam – po​wie​dzia​ła uśmie​cha​jąc się. – Szok, że mnie tu​taj zna​la​złaś – stwier​dzi​łem, też się do niej uśmie​cha​jąc. – Wła​ści​wie nie zna​la​złam, ale wie​dzia​łam gdzie cie​bie szu​kać – od​p ar​ła. Tyle mi o tej dys​ko​te​ce opo​wia​da​łeś, no i o tym swo​im pu​bie – też tam by​łam, ale tu w tym tło​ku ko​goś zna​leźć, hm – sze​ro​ko pod​n io​sła ręce – ra​czej trud​n o. Spoj​rza​łem na nią i po​my​śla​łem so​bie, jak ona pięk​n ie wy​glą​da, ja​kie ja mam szczę​ście, że jest te​raz przy mnie. Do​brze jest mieć ko​goś, komu za​le​ży na nas, ko​goś kto nas być może ko​cha, lub pra​wie ko​cha lub też chce ko​chać lub też ko​goś komu się wy​da​je, że nas ko​cha, to też jest bar​dzo do​brze. – Chodź – po​wie​dzia​łem do niej obej​mu​jąc ją w pa​sie – po​ka​żę to​bie coś, cze​go nie wi​dzia​łaś na​wet w swo​jej sto​li​cy – za​żar​to​wa​łem. Po​de​szli​śmy do okna, aku​rat ze​gar na wie​ży ko​ściel​n ej wska​zy​wał oko​ło go​dzi​n y pierw​szej w nocy, usie​dli​śmy na pa​ra​p e​cie, ob​ją​łem ją moc​n iej. – Spójrz – po​ka​za​łem gło​wą w kie​run​ku to​rów tram​wa​jo​wych – za​raz coś zo​ba​czysz, na​praw​dę świet​n e​go. Kie​dy skoń​czy​łem te zda​n ie, spoj​rza​ła na oświe​tlo​n ą uli​cę, cie​n ie pa​da​ją​ce tu i tam, rzad​kich już o tej po​rze prze​chod​n iów, kie​dy nad​je​cha​ły rów​n o​cze​śnie dwa tram​wa​je, każ​dy wia​do​mo z in​n ej stro​n y, ale przy skrę​cie wy​glą​da​ły tak jak​by mia​ły się zde​rzyć ze sobą i jak​by ja​kimś cu​dem uni​ka​ły tego i mi​ja​ły się ja​dąc, każ​dy w swo​im kie​run​ku. – Fan​ta​stycz​n ie to wy​glą​da​ło – po​wie​dzia​ła uśmie​cha​jąc się do mnie, kła​dąc jed​n o​cze​śnie swo​ją pięk​n ą głów​kę na moim ra​mie​n iu. – Dla​te​go też – po​wie​dzia​łem – nie uwie​rzysz, ale przy​cho​dzę tu​taj do tej dys​ko​te​ki oglą​dać wła​śnie to, co wi​dzia​łaś przed chwi​lą, jest to na​p raw​dę nie​sa​mo​wi​ty wi​dok, ktoś by po​wie​dział, dwa głu​p ie tram​wa​je, a ja​kie jest to wra​że​n ie, tak jak na​sze ży​cia, mo​że​my się mi​nąć lub też nie – do​koń​czy​łem zda​n ie. – Wow – od​p o​wie​dzia​ła – ale z cie​bie ro​man​tyk, po pro​stu wsiądź do mo​je​go tram​wa​ju, to się nie mi​n ie​my – za​czę​ła się prze​ko​ma​rzać pa​trząc mi w oczy. Jej oczy były na​p raw​dę pięk​n e i chy​ba rze​czy​wi​ście je​stem ro​man​ty​kiem, dla mnie za​wsze są naj​waż​n iej​sze oczy, w któ​rych chcę lub mogę wy​czy​tać wszyst​ko. Oczy sza​ro​n ie​bie​skie o ta​kim dziw​n ym bły​sku, jak​by za​sta​n o​wie​n ia, oczy w któ​re mógł​bym pa​trzeć i umrzeć, nie, że aku​rat bym tego chciał, tyl​ko bym tego nie za​uwa​żył, że tak dłu​go w nie już pa​trzę i nic wię​cej nie po​trze​bu​ję, cu​dow​n e oczy. Te​raz so​bie przy​p o​mnia​łem, że ta​kie oczy mia​ła ta kel​n er​ka z War​sza​wy, mógł​byś w nie pa​trzeć i pa​trzeć i umrzeć. Hm, cu​dow​n a śmierć, tak czy in​a ​czej, ale ja praw​do​p o​dob​n ie zo​sta​n ę za​strze​lo​n y pod​czas uciecz​ki z miej​sca prze​stęp​stwa, tak po​da​dzą ofi​cjal​n ie, no, te, jak je zwał, aha, mass me​dia. Za​strze​lo​n y pod​czas uciecz​ki, za​je​bi​ście.

– Cie​szę się, że już je​steś – po​wie​dzia​łem do niej – wie​dzia​łem do​sko​n a​le, że może w sto​sun​ku do ko​goś nie je​stem w po​rząd​ku, ale z dru​giej stro​n y, ona aku​rat nic nie za​wi​n i​ła w związ​ku z tym, co ja ro​bię czy co​kol​wiek my​ślę. Zresz​tą tak by​łem sam prze​ko​n a​n y, na​p raw​dę cie​szy​łem się z jej obec​n o​ści. Wsta​li​śmy z pa​ra​p e​tu okien​n e​go, ob​ją​łem ją i po​szli​śmy z po​wro​tem do baru. Usie​dli​śmy so​bie wy​god​n ie, na wy​so​kich stoł​kach, cho​ciaż aku​rat one nie są wy​god​n e, ale przy​n ajm​n iej się nie stoi. – Dla cie​bie to co za​wsze? – za​p y​ta​łem – ski​n ę​ła gło​wą – no to ja też dla od​mia​n y so​bie siek​n ę to samo – po​wie​dzia​łem. – Dwa bia​łe Mar​ti​n i z lo​dem – rzu​ci​łem do bar​ma​n a, któ​ry aku​rat się nam na​wi​n ął – pra​wie za mo​ment, a już są​czy​li​śmy dwa bia​łe Mar​ti​n i z lo​dem. Nie chcia​łem tak naj​ogól​n iej wra​cać, do swo​je​go to​wa​rzy​cha, więc dla​te​go tak usie​dli​śmy, aby być poza za​się​giem przy​p ad​ko​wych spoj​rzeń. Trzy​ma​łem jej dłoń, gła​ska​łem ją de​li​kat​n ie i uśmie​cha​li​śmy się do sie​bie. Ślicz​n ie wy​glą​da​ła, po pro​stu fil​mo​wo, po pro​stu za​bój​czo, tak jak mó​wi​łem przed​tem, pla​ty​n o​we blond wło​sy rów​n iut​ko ścię​te tuż przy ra​mio​n ach, no i te pięk​n e błę​kit​n e oczy. – Ty chy​ba masz tro​chę inny ko​lor oczu, też nie​bie​skie ale jak​by inne – po​wie​dzia​łem do niej – coś już po​dej​rze​wa​jąc, ale nie by​łem prze​ko​n a​n y tak cał​kiem do koń​ca. – Mhm – uśmiech​n ę​ła się prze​chy​la​jąc za​lot​n ie gło​wę, mhm, bom​ba, co? Szkła kon​tak​to​we. – No, ja​sne, tak – od​p o​wie​dzia​łem – wy​glą​dasz wręcz od​lo​to​wo, pięk​n e oczy, po pro​stu obłęd​n e. – Bo wi​dzisz, jak chce się mieć efekt – po​wie​dzia​ła – to fo​lie mu​szą być w tej sa​mej to​n a​cji ko​lo​ru, a więk​szość dziew​czyn robi błąd i wy​bie​ra skraj​n e ko​lo​ry. Póź​n iej za​czę​li​śmy roz​ma​wiać, opo​wia​da​ła mi o wszyst​kim, co się dzia​ło z nią, i co się wy​da​rzy​ło od ostat​n ie​go na​sze​go spo​tka​n ia. Na​wi​ja​ła o tym, że przy​je​cha​ła, ze wzglę​du na mnie, że mnie ko​cha i chce ze mną być, że chce ten czas tu​taj spę​dzić tyl​ko ze mną. Nie​źle, po​my​śla​łem so​bie, na​stęp​n a za​ko​cha​n a, ale kur​wa kom​p li​ka​cje mi się szy​ku​ją, no będą prze​bo​je, są​dzę, że cał​kiem nie​złe mogą być prze​bo​je, wte​dy aku​rat jesz​cze nie prze​czu​wa​łem ja​kie. Wi​dzia​łem to i tak w czar​n ych bar​wach, ale czy mo​głem co​kol​wiek zro​bić lo​gicz​ne​go? Czy mia​łem w tym przy​p ad​ku ja​ki​kol​wiek kur​wa wy​bór, żeby to wszyst​ko po​go​dzić ze sobą i zgrać? – ra​czej nie, oj nie. Ja​sne, że mo​głem jej po​wie​dzieć, że mam dziew​czy​n ę, że nie je​stem w tej chwi​li sam i, że ona jest w moim to​wa​rzy​stwie, że w tej chwi​li cze​ka na mnie. Pro​ste, co? Jed​n ak to dla mnie nie było ta​kie pro​ste, jak się te​raz to mo​gło​by wy​da​wać. Obo​jęt​n ie jak bym się nie wy​krę​cał, mu​sia​łem to ja​koś po​wie​dzieć, coś zro​bić. Kur​wa, wierz​cie mi, na​p raw​dę nie było to ła​two mi jej po​wie​dzieć. Po​wie​dzia​łem to z cięż​kim ser​cem i jego ku​rew​skim szyb​kim bi​ciem. Za​czę​ła ro​bić mi wy​rzu​ty, że jak ja tak mogę, że tyle mię​dzy nami było, czy to coś dla mnie zna​czy czy też nic, no i tak da​lej, cały czas w tym sty​lu. Ja​sne, że jak tak mó​wi​ła, mia​łem wy​rzu​ty su​mie​n ia i tro​chę było mi głu​pio, więc też za​czą​łem się po​ma​łu wku​rzać tą gad​ką, za​czą​łem po​wo​li zle​wać te jej wy​zna​nia, mu​sia​łem przy​jąć po​ma​łu twar​dą po​sta​wę, bo sam bym po​ma​łu też zgłu​p iał i do​stał na de​kiel. Po​my​śla​łem wresz​cie twar​do, co mi tu szmu-la bę​dzie ro​bić wodę z mó​zgu, no kur​wa, ta​kie jest ży​cie, nic nie zro​bisz, ja jego nie wy​my​śla​łem. W pew​n ym sen​sie zro​bi​ło mi się jej żal, ale mu​sia​łem jej ja​koś to wy​tłu​ma​czyć, czy spró​bo​wać to za​my​dlić, żeby prze​sta​-

ła kwę​kać i ję​czeć. W ta​kich chwi​lach, dru​gim moim naj​lep​szym spo​so​bem na to, żeby wyjść z tego ro​dza​ju opre​sji, jest od​wró​ce​n ie sy​tu​a cji, to jest naj​lep​szy spo​sób. Po​le​ga to na tym, że nie ona, a ty wy​cho​dzisz z pre​ten​sja​mi, cho​ciaż fak​ty mogą być inne, nie​waż​n e, po pro​stu dzia​łasz. Więc ty ata​ku​jesz nie ona. – Wiesz, gdy​byś cho​ciaż list wy​sła​ła – po​wie​dzia​łem – obie​ca​łaś wy​słać. – No, jak, prze​cież wy​sła​łam – od​p o​wie​dzia​ła – nie żar​tuj, że go nie do​sta​łeś. – Nie, nie do​sta​łem, jak​byś wy​sła​ła, to by na bank do​szedł… – Jak, jak​by do​szedł – prze​rwa​ła – na​p raw​dę wy​sła​łam, uwierz mi. – No okey, wy​sła​łaś, nie wy​sła​łaś, ja nie otrzy​ma​łem żad​n e​go li​stu od cie​bie, ale to jest i tak te​raz już nie​waż​n e – kon​ty​n u​owa​łem za​my​dla​n ie – gdy​bym wie​dział, to by​ło​by in​a ​czej, ale i tak jest do​brze, je​steś i je​steś przy mnie, cie​szę się z tego bar​dzo, na​p raw​dę bar​dzo – do​koń​czy​łem. Kie​dy po​wie​dzia​łem te sło​wa, uspo​ko​iła się, za​czę​ła mnie ca​ło​wać. Aku​rat nie mia​łem ocho​ty na li​za​n ie, ale to była taka chwi​la, że li​za​li​śmy się do​bre parę mi​n ut. Naj​waż​n iej​sza w za​my​dla​n iu jest tak​ty​ka, że na po​cząt​ku ostro, a póź​n iej już sła​biej i szmu​lę mu​sisz uspo​ko​ić ład​n y​mi sło​wa​mi i naj​le​p iej to wy​cho​dzi, kie​dy uda się to​bie ją roz​czu​lić. Kie​dy się tak bez​tro​sko ca​ło​wa​li​śmy, przy​p o​mnia​łem so​bie, gdzie je​stem i z kim tak na​praw​dę przy​sze​dłem na dys​kę. Tak, przy​p o​mnia​łem so​bie, że resz​ta wia​ry cze​ka na mnie, a ja, a mnie wcię​ło, na chuj wie jak dłu​go, bo czas do​p ier​da​la wte​dy, kie​dy go nie li​czysz, w naj​mniej po​żą​da​n ych mo​men​tach, no wła​śnie ta​kich jak ten. Za​p ew​n e za​cho​dzą w gło​wę, gdzie ja do kur​wy nę​dzy wsią​kłem. Wia​do​mo, że na do​brej mu​zie i al​ko​ho​lu czas in​a ​czej bie​gnie, to oczy​wi​ste, ale bywa i tak, że się moż​n a za​p o​mnieć. Obie​ca​łem Mar​cie, że wy​ja​śnię wszyst​ko Ka​ri​n ie i po pro​stu, no za​koń​czę to dzi​siaj, no, tak jej przy​n ajm​n iej obie​ca​łem, ale jak mia​ło być…Po​wie​dzia​łem jej, że wszyst​ko bę​dzie w po​rząd​ku, czy​li tak jak ona chce. Po​wie​dzia​łem jej jesz​cze kil​ka mi​łych tak​tycz​n ych zdań, znów mnie ob​ję​ła i za​czę​ła ca​ło​wać. Tak na​p raw​dę, to nie mia​łem za​mia​ru ni​cze​go tłu​ma​czyć czy co​kol​wiek ro​bić, ale niech tak so​bie na ra​zie my​śli. Do​szli​śmy do na​sze​go bok​su, bar​dzo się dzi​wiąc, że wszy​scy są bar​dzo za​ję​ci sobą, chy​ba im się ten czas jed​n ak nie dłu​żył, no ja​sne, że mnie tak​że nie. Ha, ha, a ja głu​p i piz​duś my​śla​łem, że oni się mar​twią, gdzie mnie wcię​ło, dla​cze​go nie wró​cił z drin​ka​mi. O, kur​wa, ale jaja, z tego wszyst​kie​go za​p o​mnia​łem o nich, ale kur​wa czad – po​szedł po drin​ki i wró​cił bez nich, kur​wa, ale mak​sy​mal​n y czad. No, co tu mó​wić, za​je​bi​ście śmiesz​n ie, ale je​bał to pies, co in​n e​go mia​łem te​raz na gło​wie. Przed​sta​wi​łem Mar​tę tym, któ​rzy aku​rat jej nie zna​li. Spoj​rza​łem na Ka​ri​n ę, żeby wie​dzieć już wszyst​ko, zmru​ży​ła oczy i zwę​zi​ły jej się usta w dziw​n ym dość gry​ma​sie, dla mnie oczy​wi​stym, że nie bę​dzie za​chwy​tu. – Mar​ta, wiem, sły​sza​łam o to​bie już – wy​ce​dzi​ła wol​n o i z na​ci​skiem. Lo​gicz​n e niby się wy​da​wa​ło to, że już nie ra​czy​ła się za​p y​tać, gdzie by​łem, chy​ba to było oczy​wi​ste dla niej, tak mo​głem są​dzić. Tak zresz​tą my​ślę, że jak​bym wró​cił jesz​cze póź​n iej za ko​lej​n ą go​dzi​n ę, to też by nie zro​bi​ło na ni​kim wra​że​n ia, chy​ba, że tyl​ko na Ka​ri​n ie. Wszy​scy zna​ko​mi​cie się ba​wi​li, roz​ma​wia​li, no a jak, lu​zik jak chuj. Wiem, że z mo​jej stro​ny, to było do​syć zło​śli​we ro​zu​mo​wa​n ie, no bo jak in​a ​czej się tu nie wkur​wić. – Kur​wa, do chu​ja a gdzie są drin​ki? – wy​krzy​czał Ra​dek. Uff, po​my​śla​łem a na​wet się ucie​szy​łem jak Ra​dek za​czął kur​wić, uff Ra​dek je​steś wiel​ki – spoj​rza​łem na nie​go z nie ukry​wa​n ą sym​p a​tią.

– Dzię​ki Ra​dek – rzu​ci​łem – zo​ba​czy​łem jego nad wy​raz zdzi​wio​n ą minę – do​p ier​da​laj sam po te drin​ki, zo​sta​ły na la​dzie baru, za​p o​mnia​łem za​brać. Po​szedł po nie, a ja mia​łem ci​chą na​dzie​ję, że je za​mó​wi, a nie bę​dzie ich szu​kał. Duże też było moje zdzi​wie​n ie, kie​dy wresz​cie do​tarł z tymi drin​ka​mi i po​sta​wił je na sto​le, jak gdy​by nic, a nic go nie mo​gło zdzi​wić, nie​źle. – No, do​brze, że nikt ich nie zwi​n ął – po​wie​dział mru​ga​jąc do mnie okiem. Ale by​strza​cha, po​my​śla​łem so​bie, roz​ba​wił mnie tym nie​sa​mo​wi​cie i od razu mia​łem lep​szy hu​mor. Oto i cały Ra​dek, to był faj​n y ko​leś, cool ko​leś, nie​zły. Tym​cza​sem so​bie sie​dzia​łem, oczy mia​łem utkwio​n e w Ka​ri​n ie i my​śla​łem, a mia​łem o czym. Po ja​kiejś dłuż​szej chwi​li po​wró​ci​ła z to​a ​le​ty Mar​ta z Aga​tą, coś we​so​ło ge​sty​ku​lu​jąc wza​jem​n ie i śmie​jąc się. Tak naj​ogól​n iej, to Mar​tu​n ia jest nie​sa​mo​wi​cie kon​tak​to​wą dziew​czy​n ą, wiecz​n ie się śmie​je, sta​le we​so​ła i uśmiech​n ię​ta, po​win​n a kie​dyś zo​stać miss naj​p ięk​n iej​sze​go uśmie​chu. Te​raz mo​głem po​rów​n ać Ka​ri​n ę i Mar​tę, no były te​raz ra​zem. Le​cia​ła aku​rat te​raz za​je​bi​sta pio​sen​ka, Mar​ta wy​szła na par​kiet i za​czę​ła krę​cić swo​ją sek​sow​n ą pup​cią. Ob​ser​wo​wa​łem ją, a mnie ob​ser​wo​wa​ła wście​kła Ka​ri​n a, któ​ra swo​je​go drin​ka prze​chy​li​ła mo​men​tal​n ie, a za mo​ment pa​li​ła już na​stęp​n e​go pa​p ie​ro​sa. Na​stęp​n y ka​wa​łek był wol​n y i mia​łem na​praw​dę wierz​cie mi ku​rew​sko cięż​ki wy​bór, co kur​wa te​raz zro​bić. Mo​głem wy​brać, na po​wi​ta​n ie Mar​ta, bo przy​je​cha​ła, czy też Ka​ri​n a, któ​ra jak mó​wi​łem była nie​sa​mo​wi​cie wście​kła, a by czu​ła nad nią swo​ją prze​wa​gę, gdy​bym ją aku​rat po​p ro​sił. No tak, bądź mą​dry i pisz wier​sze, jak to się mówi, ale bądź mą​dry. Z dru​giej stro​n y jak​kol​wiek bym nie zro​bił, to za​wsze mam prze​je​ba​n e, ach kur​wa, te sta​n y to ja znam na pa​mięć, za​wsze i tak mam prze​je​ba​n e. Pro​sta spra​wa, jak po​p ro​szę Ka​ri​n ę, to Mar​ta się wkur​wi, nie ma na​wet co do tego żad​n ej wąt​p li​wo​ści. No, kur​wa, przy​n ajm​n iej ja ich nie mia​łem, co do efek​tu jaki mógł na​stą​p ić. Nie zgad​n ie​cie, co zro​bi​łem, więc po pro​stu po​sze​dłem so​bie w kie​run​ku baru po dri​n y, ha… ha…, ale Mar​ta była tak szyb​ka, że pod​bie​gła do mnie, chwy​ci​ła za rękę i wcią​gnę​ła na par​kiet. Tego się na​p raw​dę nie spo​dzie​wa​łem, cho​ciaż się za bar​dzo nie opie​ra​łem. Za​czę​li​śmy tań​czyć, wol​n o, bar​dzo przy​tu​le​n i, Mar​ta, prak​tycz​n ie na mnie le​ża​ła, bo z przy​tu​la​n iem ra​czej to mia​ło mało wspól​n e​go ze sobą. Mar​ta cały czas zbli​ża​ła swo​je usta do mo​ich, żeby się ca​ło​wać, pró​bo​wa​łem, żeby nie, no bo jak to zo​ba​czy Ka​ri​n a to wte​dy będę miał prze​je​ba​n e. No ja​sne, że i tak mia​łem prze​je​ba​n e, ale mo​głem jesz​cze całą im​p re prze​trwać względ​n ie, bez de​li​kat​n ie uj​mu​jąc te​mat kom​p li​ka​cji ser​co​wych. Ona pró​bo​wa​ła nie​ustan​n ie, a ja od​wra​ca​łem gło​wę w kie​run​ku na​sze​go sto​li​ka, czy cza​sa​mi Ka​ri​n a nas nie ob​ci​n a, mo​dli​łem się tyl​ko, żeby na nas nie pa​trzy​ła. W pew​n ym mo​men​cie Pa​weł wziął za rękę Mal​wi​n ę, a Ra​fio na wy​mia​n ę Aga​tę i też we​szli na par​kiet. Tak też, nie​chcą​cy na​ro​bi​li ki​chy, bo Ka​ri​n a na​wet nie mia​ła z kim ba​ju​rzyć i spra​wa oczy​wi​sta, ob​ci​n a na ca​łe​go. My​śla​łem, że bę​dzie so​bie sie​dzieć i są​czyć dri​n a, a ona też się pod​n io​sła i ude​rzy​ła w na​szym kie​run​ku. Sta​ło się to, co naj​gor​sze mo​gło się stać. Spoj​rza​ła na nas, ale jej wzrok mógł za​bić, gdy​by mógł, było w niej tyle gnie​wu, wście​kło​ści, że aż na​p raw​dę się prze​stra​szy​łem. Do​sko​n a​le wie​dzia​łem, że mam u niej kre​skę, no tro​chę prze​grza​ło się, wol​n y ta​n iec aku​rat się skoń​czył. Chcia​łem wy​tłu​ma​czyć się ja​kimś ge​stem, ale wszel​kie szan​se na to zo​sta​ły mo​men​tal​n ie po​grze​ba​n e, gdyż Mar​cie wresz​cie uda​ło się mnie po​ca​ło​wać. Ku​rew​sko, dia​bel​n ie nie​zły mo​ment, pró​bo​wa​łem ją po​wstrzy​mać, ale to chy​ba zro​bi​ła jak moż​n a się do​my​ślić spe​cjal​n ie i nie mia​łem żad​n ych szans, aby prze​rwać to. Zo​ba​czy​łem w jej oczach łzy, to jak się od​wró​ci​ła gwał​tow​n ie i po​bie​gła do sto​li​ka, usia​dła i ob​ję​ła gło​wę kła​dąc ja

na ko​la​n ach. Mo​głem się tyl​ko do​my​ślać, że pła​cze, no ale co ja mo​głem zro​bić? Mar​ta z resz​tą to​wa​rzy​cha zo​sta​ła na par​kie​cie, aku​rat le​cia​ła Sha​ki​ra, jej naj​n ow​szy prze​bój śpie​wa​n y na​p raw​dę obłęd​n ie po hisz​p ań​sku. Jak na złość była to pio​sen​ka opo​wia​da​ją​ca jaka to jest tor​tu​ra, gdy ktoś od​cho​dzi, zo​sta​wia nas w na​szej mi​ło​ści, że każ​dy może po​p eł​n ić błąd, że nikt nie jest świę​ty, że nikt nie jest z ka​mie​n ia. Tłu​ma​cze​n ie tek​stu mia​ła moja sio​stra, to i stąd je​stem taki mą​dry, ona bar​dzo lubi ją i w ogó​le na okrą​gło jej słu​cha. Pod​sze​dłem do Ka​ri​n y, pró​bo​wa​łem ją ob​jąć, tak tyl​ko, żeby ją uspo​ko​ić no i się do​igra​łem. Ode​pchnę​ła moją rękę, za​czę​ła pła​kać jesz​cze bar​dziej i ro​bić wy​mów​ki, że mam ją pu​ścić, że je​stem cha​mem, że nie sza​n u​ję uczuć, że so​bie igram z jej uczu​cia​mi, a ona mnie tak ko​cha, że na​wet ostat​n io dała mi do​wód na to jak mnie bar​dzo ko​cha. Gdy ona za​koń​czy​ła swo​je krzy​ki, pła​cze i wy​mów​ki, wte​dy ja mo​głem jej coś po​wie​dzieć. Gło​śna mu​zy​ka nas za​głu​sza​ła, więc praw​do​p o​dob​n ie i tak by nikt nie sku​mał o co ogól​n ie może nam cho​dzić. Po​wie​dzia​łem jej, że z Mar​tą już roz​ma​wia​łem, mó​wi​łem jej, że je​stem z tobą, a nie z nią. Wy​tłu​ma​czy​łem jej, przy​n ajm​n iej się sta​ra​łem wy​tłu​ma​czyć, że ten po​ca​łu​n ek nie był praw​dzi​wy, że tak wy​szło, bo ona mnie za​czę​ła pierw​sza ca​ło​wać. Mu​sia​łem jej tak mó​wić, bo do​sko​n a​le wie​dzia​łem, że ta nie​p ew​n ość dla niej jest wy​kań​cza​ją​ca, że może pła​kać cały czas, no, ro​biąc tak czy in​a ​czej ob​ciach to​tal​n y, bo jesz​cze w tej chwi​li aku​rat by​li​śmy sami. Na ra​zie. Nie wie​dzia​łem tyl​ko jed​n e​go do koń​ca, jak tak na​p raw​dę wyjść z tej sy​tu​a cji, poza tym już by​łem nie​źle na​stu​ka​n y po dri​n ach, na​p raw​dę nie​źle na​stu​ka​n y. No, co za hi​sto​ria, uwie​rzy​ła mi i ona te​raz za​czę​ła mnie ca​ło​wać i obej​mo​wać. Wte​dy, ja za​czą​łem mieć wąt​pli​wo​ści i my​śla​łem, co tu ro​bić w ta​kiej sy​tu​a cji. Na do​brą spra​wę, nie​je​den by ma​rzył, żeby tak szmul​ki sza​la​ły za jed​n ym ko​le​siem, ale to nie tak do koń​ca jest, jak mo​gło​by się ko​muś wy​da​wać. Więc by​li​śmy sami w bok​sie, ca​ło​wa​li​śmy się, moja ręka gdzieś tam za​wę​dro​wa​ła pod spód​n icz​kę Ka​ri​n y i wte​dy po​czu​łem za​je​bi​stą wil​goć i chłód jak z lo​dów​ki, wy​la​n e piwo pro​sto na moją gło​wę. Ze​rwa​łem się, po​my​śla​łem w pierw​szej chwi​li, że może ktoś szu​ka za​czep​ki i bę​dzie na​p ier​da​lan​ka jak w we​ster​n ie, ale za mną sta​ła Mar​ta ze swo​im świe​żo przy​n ie​sio​n ym po​ca​lem z pi​wem. To zna​czy już bez piwa w tym mo​men​cie, było już na mo​jej gło​wie. Spoj​rza​ła na mnie, po​ki​wa​ła gło​wą, nic cały czas nie mó​wi​ła, zro​bi​ła do​syć dziw​n y gry​mas usta​mi i ode​szła w kie​ru​ku wyj​ścia z dys​ko​te​ki. Do​sko​n a​le wia​do​mo było co jest gra​n e, sy​tu​a cja ku​rew​sko ja​sna aż do bólu, wy​bit​n ie. Ka​ri​n a wy​cie​ra​ła mnie chu​s​tecz​ka​mi, a ja na do​bre do​p ie​ro te​raz do​cho​dzi​łem o co tu cho​dzi, to zna​czy wie​dzia​łem, ale w tym sen​sie za​sko​cze​n ia, że taką sy​tu​a cję, no, mia​łem pierw​szy raz. Ka​ri​n a zresz​tą też mnie mo​men​tal​n ie pod​kur​wi​ła w ta​kiej sy​tu​a cji, ona się pyta, o co jej cho​dzi​ło? – jej, czy​li Mar​cie, żeby było ja​sne. – Sam nie wiem o co jej cho​dzi​ło – od​p o​wie​dzia​łem na od​czep​n e. Aku​rat przy​szedł Pa​weł z Agą, Ra​fia nie było z Mal​wi​n ą, sie​dzie​li przy ba​rze i roz​ma​wia​li z ja​ki​miś ko​le​sia​mi. – Co się to​bie sta​ło – za​p y​tał Pa​weł – bra​łeś udział w kon​kur​sie na szyb​kość pi​cia piwa? – jak zwy​kle za​czę​ły mu cho​dzić hi​p ho​p o​wo ręce. – No, kur​wa Pa​weł – po​wie​dzia​łem – bła​gam tyl​ko nie te​raz, no nie te​raz. – Oki, oki, spo​ko – nie te​raz, to póź​n iej – za​żar​to​wał śmie​jąc się – no i to jest cały Pa​weł, non stop na hu​mo​rze, czy wcią​gnie czy nie, non stop we​so​ły. – No, mów co jest gra​n e, co się sta​ło – za​p y​ta​ła tym ra​zem Aga​ta. – Ta jego dziw​ka z War​sza​wy ob​la​ła go pi​wem – wy​ja​śni​ła Ka​ri​n a.

– No do​bra, ale gdzie jest? – za​p y​ta​ła po​n ow​n ie Aga​ta. – Gdzie, gdzie – jak go ob​la​ła, to po​szła szma​ta so​bie w chuj – od​p o​wie​dzia​ła ze zło​ścią Ka​ri​n a. – Pój​dę po nią – po​wie​dzia​ła Aga​ta – nie moż​n a tego tak zo​sta​wić, idę. – Kur​wa, no zo​stań, nig​dzie nie idź – jęk​n ą​łem – po chuj mi jesz​cze do​dat​ko​we jej pre​ten​sje. – Aaa, no tak, te​raz ku​mam – Aga​ta spoj​rza​ła na Ka​ri​n ę i po​ki​wa​ła gło​wą, no, te​raz to je​stem w domu. – Ale żeś kur​wa Afry​ke od​kry​ła – par​sk​n ę​ła zi​ry​to​wa​n a tą całą sy​tu​a cją Ka​ri​n a. – Hey, hey, kur​wa nie bądź taka do przo​du – zri​p o​sto​wa​ła wście​kle Aga​ta. – O co ci kur​wa cho​dzi, co? – spoj​rza​ła na nią ostro Ka​ri​n a. – No, ja pier​do​lę, jesz​cze mi tego bra​ku​je – wes​tchną​łem z cał​ko​wi​tą już re​zy​gna​cją, dziew​czy​n y, kur​wa opa​n uj​cie się, nic wła​ści​wie się nie sta​ło, to zna​czy sta​ło się, ale wy nie mu​si​cie so​bie ska​kać do oczu. – Kur​wa wła​ści​wie nic się nie sta​ło – za​czął Pa​weł – ale mało do tego bra​ko​wa​ło, gdy o mena dwie suki się szcze​p i​ły i o mało co się nie po​bi​ły. – Hey, kur​wa Pa​weł, kur​wa nie prze​gi​n aj pały za​je​ba​n y geju – krzyk​n ę​ła Ka​ri​n a. – Pa​weł do chu​ja, prze​stań – po​wie​dzia​ła Aga – spier​do​lo​n ą mamy za​ba​wę, a ty so​bie, ry​mo​wan​ki ukła​dasz i jaja bez prze​rwy ro​bisz. – Oki, oki – od​p arł Pa​we​łek – no, oki, jest za​je​bi​ście prze​je​ba​n a sy​tu​a cja, to jest re​we​la​cja, gdzie dwie la​ski py​ta​ją się, gdzie jest ubi​ka​cja, żeby zmie​n ić swe pod​p a​ski, ta​kie to są wła​śnie po​je​ba​n e la​ski.. – No, ja mu kur​wa jeb​n ę śmie​cio​wi – wrza​snę​ła Aga​ta – na​p raw​dę Pa​weł ci przy​p ier​do​lę, daj so​bie ko​leś luzu. Wte​dy, kie​dy ona to po​wie​dzia​ła, mia​łem pew​n ą sy​tu​a cję w wy​obraź​n i i nie mo​głem się po​wstrzy​mać, za​czą​łem się śmiać jak wa​riat, a oni onie​mie​li i pa​trzy​li na mnie, jak na stuk​nię​te​go. Kie​dy to zo​ba​czy​łem, te ich przy​p ier​do​lo​n e miny, roz​ło​ży​li mnie kom​p let​n ie, a kie​dy jesz​cze przy​p o​mnia​łem so​bie go​ścia z te​le​wi​zji, ta​kie​go ty​p o​we​go ja​jo​gło​we​go w oku​la​rach, któ​ry mó​wił coś o od​re​a go​wa​n iu śmie​chem, wte​dy ry​cza​łem ze śmie​chu. No, ja pier​do​lę, po pro​stu po​ło​ży​łem się pra​wie pod blat i mało co bra​ko​wa​ło, a chy​ba bym się zlał pod nie​go, to zna​czy pod ten blat. Au​ten​tycz​n ie, ale kwi​cza​łem, no i nie mo​głem wy​trzy​mać. Te​raz, kie​dy to wspo​mi​n am, nie wiem na​p raw​dę co mnie tak roz​śmie​szy​ło, ale te ich miny, no ja pier​do​lę, chy​ba już wte​dy tak na​p raw​dę zro​zu​mia​łem, co ten gość z te​le​wi​zji miał na my​śli mó​wiąc od​re​a go​wa​n ie, cool, ja pier​do​lę. – Co, ona mu mózg uszko​dzi​ła? – rzu​ci​ła py​ta​n ie Aga​ta pa​trząc na mnie. Tak, sie​dzie​li i pa​trzy​li, trwa​ło to parę chwil, kie​dy te​raz oni też się za​czę​li śmiać, no, na cał​ko​wi​tym lu​zie, też się śmia​li jak wa​ria​ci. Kie​dy się uspo​ko​ili​śmy wszy​scy, też pra​wie jak na ko​men​dę, to nas tak to roz​śmie​szy​ło, zno​wu za​czę​li​śmy się śmiać od po​cząt​ku. Na​p raw​dę, ja my​śla​łem, że brzuch mi pęk​n ie, bo za​zwy​czaj taką bekę mam tyl​ko po traw​ce, ale nie po al​ko​ho​lu i w ta​kiej kry​zy​so​wej sy​tu​a cji, gdzie dwie szmu​le od​p ier​da​la​ją mi nu​me​ry, no jaja to​tal​n e. No, po pro​stu szok. Oczy​wi​ście, że jesz​cze tro​chę zo​sta​li​śmy na dys​ce, cho​ciaż prak​tycz​n ie, już było po niej, w ja​kim sen​sie by nie spoj​rzeć, ale było po dys​ko​te​ce. Wy​szli​śmy z dys​ki, jesz​cze przy​ja-ra​li​śmy na świe​żym po​wie​trzu. Pa​weł chciał nas wszyst​kich od​wieźć, ale po​wie​dzia​łem, że wolę się przejść, nie by​łem na tyle na​rą​ba​n y, żeby nie tra​fić do

domu. Oczy​wi​ście Ka​ri​n a chcia​ła iść ze mną, ale coś jesz​cze po​wie​dzia​ła i mnie wkur​wi​ła, więc po​wie​dzia​łem spier​da​laj w chuj, dzi​siaj mnie już nie wkur​wiaj, więc spa​daj w chuj, po​wtó​rzy​łem jej jesz​cze raz, żeby na pew​n o wie​dzia​ła, że ma spa​dać i dać mi już spo​kój. Po​sze​dłem. My​śla​łem po dro​dze o tym wszyst​kim i tak na​p raw​dę, to mi się kur​wa nie mie​ści​ło w gło​wie, no, ale się po​ro​bi​ły hece z tym wszyst​kim, no obłęd. Skró​ci​łem so​bie dro​gę przez park, nie, nie boję się cho​dzić w nocy po par​ku. Prze​cho​dzi​łem koło ga​ra​ży i wcho​dzi​łem do klat​ki scho​do​wej mo​je​go wie​żow​ca. W tym mo​me​cie usły​sza​łem za sobą kro​ki i głos. – Za​cze​kaj na mnie – po​wie​dzia​ła Mar​ta – tak, to była ona, no nie… za​cze​kaj na mnie, po​roz​ma​wiaj​my cho​ciaż ze sobą – zbli​ży​ła się do mnie. – Piwa ja​kie​goś w za​p a​sie nie masz? – spy​ta​łem ją iro​n icz​n ie. – Nie mam – od​p o​wie​dzia​ła uśmie​cha​jąc się – ale jak​byś so​bie ży​czył – znów ten jej słod​ki roz​bra​ja​ją​cy uśmiech, no i roz​ło​ży​ła mnie nim. – No, okey, to po​roz​ma​wiaj​my – od​p o​wie​dzia​łem – prze​p usz​cza​jąc ją do win​dy. W win​dzie ob​ję​li​śmy się i za​czę​li​śmy się ca​ło​wać, bar​dzo moc​n o, bar​dzo. Do cha​ty jej nie mo​głem wpro​wa​dzić, bo sta​rusz​ka, a nie daj boże ro​dzeń​stwo by przy​fi​lo​wa​ło, oj to by była ma​n ia​n a jak chuj, wię​cej ha​ła​su niż po​trze​ba. Tak też po​je​cha​li​śmy na ostat​n ie pię​tro, we​szli​śmy przez właz na dach, czę​sto z ko​le​sia​mi tak ro​bi​li​śmy, ba mie​li​śmy tam swo​je róż​n e ukry​te rze​czy, a na​wet koc, jak ja te​raz za to dzię​ko​wa​łem, w tej chwi​li jak na ży​cze​n ie z cu​dow​n ej lam​p y Ala​dy​n a, chy​ba tak to się mówi. Roz​ma​wia​li​śmy ze sobą nie po​wiem, że bar​dzo dłu​go, ale za​je​bi​ście krót​ko, bo cały czas nam mi​n ął na ko​cha​n iu się. Je​że​li nie wie​cie jak to jest, ko​chać się na da​chu wie​żow​ca, to spró​buj​cie, war​to. Te gwiaz​dy nad nami, szum wia​tru, ten ja​kiś strach, że jesz​cze ktoś jest na da​chu, że może spad​n ie​my, albo się za​rwie, nie wiem, ale to było cu​dow​n e i ta dziw​n a wszech​ogar​n ia​ją​ca ciem​n ość, z od​da​li gło​sy rzad​ko prze​jeż​dża​ją​cych aut i dud​n ie​n ie szyn tram​wa​jo​wych, po któ​rych aku​rat je​chał tram​waj. Mar​ta je​że​li cho​dzi o te rze​czy, była zu​p eł​n ie inna niż te dziew​czy​n y, któ​re zna​łem do tej pory. Po​tra​fi​ła się wspa​n ia​le po​ru​szać pod​czas ko​cha​n ia się, sta​ra​ła się tak na​p raw​dę, po​ru​sza​ła się tak cu​dow​n ie, jak​by nic wię​cej nie ro​bi​ła w ży​ciu tyl​ko ujeż​dża​ła ko​n ie. Wiem, że może nie naj​le​p iej to za​brzmia​ło, ale w po​zy​cji na jeźdź​ca, ja​kie po​rów​n a​n ia inne moż​n a mieć, ale było cu​dow​n ie, tak go​rą​co. Póź​n iej jed​n ak roz​ma​wia​li​śmy, mia​ła dość smut​n ą naj​ogól​n iej minę, chy​ba na po​trze​bę chwi​li. Po​wie​dzia​ła, że prze​p ra​sza za to piwo, ale mnie to się na​le​ża​ło, bo nie po​wi​n ie​n em tak so​bie z nią przy​gry​wać i to nie jest w po​rząd​ku w sto​sun​ku do niej. Za​czą​łem jej tak ogród​ka​mi, jak to się mówi, tłu​ma​czyć, a wła​ści​wie ściem​n iać jej, że jest już wszyst​ko w po​rząd​ku, ale jesz​cze mo​że​my o tym póź​n iej po​ga​dać, że te​raz nie za bar​dzo ku​mam, bo je​stem zmę​czo​n y i prze​ba​lo​wa​n y, no i ten al​ko​hol, no to może jed​n ak ju​tro, to zna​czy dzi​siaj, ale jak się wy​śpi​my. Tyl​ko po​ta​ki​wa​ła, ale też mi nad​mie​n i​ła, że jej bar​dzo za​le​ży na mnie i po​wi​n ie​n em wy​brać, a nie taka ze mnie świ​n ia, że chciał​bym i ją i Ka​ri​n ę, że tak się nie robi. Jesz​cze tro​chę po​ga​da​li​śmy w dro​dze do domu jej ciot​ki, u któ​rej miesz​ka​ła, no prze​cież bym jej sam nie pu​ścił po nocy z po​wro​tem, tak czy in​a ​czej. Wró​ci​łem do cha​ty to​tal​n ie zje​ba​n y i gdy​bym mógł, to naj​le​p iej gdzieś po dro​dze bym się kim​n ął, tak by​łem okrop​n ie zje​ba​n y. Wal​n ą​łem się po przyj​ściu na kojo i chuj mo​men​tal​n ie w ki​mo​n o. Kie​dy tak na​p raw​dę się już wy​spa​łem, czy​li dłu​go i wy​star​cza​ją​co, bo mój dzia​dek Ste​fa​n ek mó​wił, czło​wiek nie świ​n ia, jak się wy​śpi, to sam wsta​n ie, co jesz​cze do tej pory nie za bar​-

dzo ro​zu​miem, tę jego tra​dy​cyj​n ą opo​wiast​kę. Wsta​łem, umy​łem się, ubra​łem, wsza​ma​łem coś lub jak kto woli wrzu​ci​łem coś na ruszt, głod​n y by​łem jak sto wil​ków. Te​raz mo​głem so​bie spo​koj​n ie usiąść i po​my​śleć, co tu kur​wa da​lej ro​bić, no nie, że​bym bez sie​dze​n ia nie mógł my​śleć, ha… ha… Kur​wa co tu ro​bić, ty​sią​ce my​śli, róż​n e wa​rian​ty, zu​p eł​n ie jak ten pa​jąk ucze​p io​n y na nit​ce pa​ję​czy​n y nad wodą, co tu kur​wa zro​bić, żeby się spu​ścić, a nie wpaść, sy​tu​a cja była po​dob​n a. Po pierw​sze mu​siał​bym się wy​tłu​ma​czyć Ka​ri​n ie za wczo​raj​szą, to zna​czy już dzi​siej​szą po​że​gnal​n ą zjeb​kę, ale nie mia​łem na to siły, za dużo już było nie​p o​ro​zu​mień mię​dzy nami. Tak, to na​le​ża​ło​by za​koń​czyć w chuj. Po​my​śla​łem so​bie, że na​le​ża​ło​by z nią skoń​czyć, już wiem, de​fi​n i​tyw​n ie. Kur​wa mać, jak mi się to sło​wo po​do​ba, de​fi​n i​tyw​n ie, no za​je​bi​ście za​je​bi​ste sło​wo na ta​kie oka​zje. Ba, na​wet się uśmiech​n ą​łem do sie​bie, że je​stem taki twar​dziel, ko​n iec z Ka​ri​n ą, wresz​cie pod​ją​łem mę​ską de​cy​zję, ko​n iec. Włą​czy​łem te​le​wi​zor ra​czej od​ru​cho​wo, żeby nie my​śleć o niej, o Ka​ri​n ie. Tak ogól​n ie kur​wa, to nie chcia​łem my​śleć o kim​kol​wiek, chcia​łem po​my​śleć o tym, że chwi​lę nie mu​szę o tym my​śleć. Wiem, że to głu​p io brzmi, ale tak było i tego chcia​łem, ach gdy​bym miał coś do wcią​gnię​cia, in​a ​czej by to było, na lu​zie to​tal​n ym, ale nie mia​łem nic, kom​p let​n ie nic do wcią​gnię​cia. Nie​raz i tak bywa, że masz pro​blem, nie masz nic, żeby pier​dol​n ąć w no​cha i tak go mu​sisz prze​bo​leć, prze​tra​wić, sa​me​mu so​bie po​móc bez żad​n e​go spi​dzi​ka, bez żad​n e​go kok​su, sam na sam ze sobą, brr, strasz​n e, brr, jesz​cze jak. Je​bał pies, jak ja to mó​wię, tak czy in​a ​czej, jak ja to mó​wię, ko​n iec z Ka​ri​n ą. Ko​n iec z Ka​ri​n ą i nie ma od​wo​ła​n ia, ko​n iec, ko​n iec, po pro​stu ko​n iec. Dzwo​n ek do drzwi, idę otwo​rzyć, też po​wiem Rad​ko​wi, niech wie, że ko​niec. – Cześć – po​wie​dzia​ła Ka​ri​n a – po​my​śla​łem so​bie wte​dy, to to​tal​n a za​łam​ka, jak ja jej po​wiem, że to już ko​n iec z nami, z nią, a ona tu już jest jak na ja​kieś, no nie wiem, ma​gicz​n e za​klę​cie, cześć Ka​ri​n a, to już ko​n iec, spier​da​laj, chcia​ło​by się tak po​wie​dzieć, ale jak je​steś twa​rzą w twarz z taką dziew​czy​n ą, to mo​żesz mi wie​rzyć, nie jest ła​two, nie jest ła​two, oj nie, nie​ste​ty za​łam​ka. – Cześć, cześć – od​p o​wie​dzia​łem – tak mi się wy​da​wa​ło, że mo​men​tal​n ie. – Mogę wejść? – za​p y​ta​ła – nie chcia​łem jej pe​szyć, że też oglą​da​łem ten film. – No, ja​sne, że tak – stwier​dzi​łem – wejdź. Nie py​ta​łem się jej, tak jak to bywa w in​n ych sy​tu​a cjach, na​p i​jesz się cze​goś, her​ba​ta, kawa, zwy​kła czy roz​p usz​czal​n a, w fi​li​żan​ce czy szklan​ce czy po​dob​n e ba​je​ry, wie​dzia​łem, że aku​rat to jest te​raz zby​tecz​n e. Tak na​wia​sem mó​wiąc, mogę roz​śmie​szyć, ale pew​n ych rze​czy uczy​ła mnie moja mama, nie za​wsze ze skut​kiem, ale kie​dy przy​cho​dzi​ły do niej jej ko​le​żan​ki, ja ro​bi​łem za kel​n e​ra, więc wiem jak się co robi i jak po​win​n o się za​cho​wać. Fakt, że co do resz​ty mego wy​cho​wa​n ia mi nie wy​szło, ale wiem jak jest, lu​bię to po pro​stu, taka jest praw​da, lu​bię ten dresz​czyk, lu​bię luz i nie cier​p ię sza​rej rze​czy​wi​sto​ści, któ​ra wkur​wia mnie aż do bólu, zwłasz​cza te ota​cza​ją​ce mnie fra​jer​stwo i ci wszy​scy pra​cu​ją​cy idio​ci, któ​rzy się jesz​cze przej​mu​ją rolą, że do​sta​n ą za nią ja​kie​goś przy​je​ba​n e​go Oska​ra, za ode​gra​n ie swej je​ba​n ej ży​cio​wej ża​ło​snej roli. Mniej​sza z tym, bo mi się te​mat roz​wad​n ia, a Ka​ri​n a to był pro​blem, tak. – Po​wiedz mi, o co to​bie wczo​raj cho​dzi​ło – od razu za​p y​ta​ła.

– Chciał​bym to​bie coś wy​ja​śnić – za​czą​łem – chciał​bym po​wie​dzieć, że nie chcę na ja​kiś czas mieć żad​n ej dziew​czy​n y i mu​sisz wie​dzieć, że nie będę cho​dził ani z tobą ani z Mar​tą, my​ślę, że to jest dla cie​bie ja​sne. – Ale z cie​bie jed​n ak cham – krzyk​n ę​ła – to co so​bie kur​wa my​ślisz, że ja czy ona to dla cie​bie je​ste​śmy jak ja​kieś za​baw​ki, bo chłop​taś na ja​kiś czas nie chce się z nimi ba​wić? Że​byś się cza​sa​mi kie​dyś na tym nie prze​je​chał. Gwał​tow​n ie wsta​ła, po​de​szła do drzwi. – Słu​chaj – po​wie​dzia​łem – mu​si​my so​bie dać tro​chę cza​su. – Cza​su? – wy​krzyk​n ę​ła jesz​cze gło​śniej – cza​su? – Czy ty kur​wa wiesz o czym my mó​wi​my? – Czy ty wiesz, że mó​wi​my o uczu​ciach? Czy ty wiesz, że mnie zra​n i​łeś jak nikt nig​dy do​tąd? Czy dla cie​bie uczu​cia już kom​p let​n ie nic nie zna​czą?- może te pro​chy ci już mózg zla​so​wa​ły, że nie po​tra​fisz już wła​ści​wie my​śleć, ale te​raz mój dro​gi, to jest już twój pro​blem, tyl​ko i wy​łącz​n ie twój. – Hey, hey – już nie prze​gi​n aj pały, nie ta​kie tek​sty mała – za​czą​łem się te​raz też wkur​wiać. – O tak, tak na​p raw​dę prze​gię​cia to tyl​ko ty ro​bisz – rzu​ci​ła – je​steś to​tal​n ym cha​mem i świ​n ią i na​p raw​dę nie chcę cie​bie już znać, roz​ry​cza​ła się i pła​cząc wy​bie​gła, na​wet nie za​my​ka​jąc za sobą drzwi. Cho​le​ra, jesz​cze tego bra​ko​wa​ło, w drzwiach sta​n ę​ła moja mat​ka, chy​ba wszyst​ko sły​sza​ła, za​p y​ta​ła o co nam po​szło. – Ach nic, ta​kie tam – zdaw​ko​wo od​p o​wie​dzia​łem ma​mie. Po tym zaj​ściu, po tym wszyst​kim co się te​raz wy​da​rzy​ło, nie mo​głem sku​p ić żad​n ych my​śli, po​my​śleć o czym​kol​wiek. Sie​dzia​łem wkur​wio​n y nie wie​dząc, co te​raz mam zro​bić, iść gdzieś, zo​stać, po​my​śleć, czy gdzieś za​dzwo​n ić na przy​kład do Rad​ka, nie wie​dzia​łem, co te​raz zro​bić? Jak ktoś cie​bie pod​kur​wi i nie wiesz co zro​bić, to naj​czę​ściej ro​bisz wte​dy błę​dy, błę​dy na​sze wy​n i​ka​ją naj​czę​ściej z emo​cji lub bra​ku wła​ści​we​go prze​my​śle​n ia te​ma​tu. Tak aku​rat było i te​raz, nie wie​dzia​łem co zro​bić, po​sze​dłem po po​łu​dniu do Mar​ty. W koń​cu, jak tak cu​dow​n ie spę​dzi​li​śmy ze sobą tę noc, było jed​n ak świet​n ie, za​wsze tak jest, na mi​łość za​wie​dzio​n ą po​ma​ga dru​ga mi​łość. Więc po​sze​dłem do Mar​ty i jesz​cze bar​dziej się wkur​wi​łem, bo tym ra​zem ona so​bie przy​gra​ła mak​sy​mal​n ie. Ca​łej roz​mo​wy na​wet nie mam za​mia​ru przy​ta​czać, bo na​p raw​dę nie ma sen​su się pod​ła​my​wać na nowo. Po dłu​giej ni​ja​kiej roz​mo​wie zdo​ło​wa​ła mnie, mó​wiąc, że musi się za​sta​n o​wić czy bę​dzie ze mną. Oka​za​ło się, że ja​kiś jej ko​le​ga, któ​ry też tu przy​je​chał, chciał​by z nią cho​dzić, po pro​stu jej to za​p ro​p o​n o​wał. Po​my​śla​łem so​bie, ale te szmu​le jed​n ak są głu​p ie, nie​sa​mo​wi​cie, przy​je​ba​n e to​tal​n ie, no okey, no może zro​bi​łem też błę​dy, no ale w tym przy​p ad​ku, to kur​wa, ona jest to​tal​n ie głu​p ia, ja pier​do​lę, no to​tal​n ie wal​n ię​ta. Tak ogól​n ie w ja​kimś mo​men​cie nie mia​łem jej ocho​ty już słu​chać, ale da​łem jej za​koń​czyć, te jej pier​do​le​n ie i wy​sze​dłem od niej nic nie mó​wiąc. Co za po​je​ba​n y dzień, po​my​śla​łem, nie do​syć, że od rana i tak ba​n ia mnie na​p ier​da​la​ła, no, po​im​p re​zo​wo, to tu jesz​cze ta​kie prze​bo​je od sa​me​go po​cząt​ku dnia, dwie dupy, każ​da in​a ​czej ci pier​do​li i ma pre​ten​sje chuj wie dla​cze​go. Nie​sa​mo​wi​cie mnie wkur​wi​ły te je​ba​n e wich​ty, spier​do​li​ły mi cały dzień. Przez cały na​stęp​n y ty​dzień nie mia​łem ocho​ty roz​ma​wiać z żad​n ą szmu​lą. Cho​dzi​li​śmy z Ra​dziem do na​sze​go sta​łe​go ulu​bio​n e​go Pubu, pi​li​śmy so​bie bro​wa​rek lub jak to Ra​dek mó​wił bronk​sy, sie​dzie​li​śmy jak było upal​n ie pod pa​ra​so​lem i oglą​da​li​śmy krę​cą​ce się nie​zna​jo​me nam szmul​ki, pa​trze​li​śmy na ich pup​cie, cy​cu​sie i czas nam na na ta​kim kom​p let​n ym lu​zi​ku le​ciał. Do​p ie​ro w pią​tek po​szli​śmy

na im​p re​zę, na dys​kę, nie było tam Mar​ty, ale za to była Ka​ri​n a. Przez pra​wie całą dys​kę nie roz​ma​wia​łem z nią, zle​wa​jąc ją, nie zwra​ca​jąc kom​p let​n ie na nią uwa​gi. Ra​dek coś nie​coś tam świ​ro​wał, ga​dał, tań​czył z nią, na​wet się przy​tu​la​li, ale i tak wie​dzia​łem, że Ra​dek naj​ogól​n iej zle​wał i tak wszyst​kie szmu-le, nie wiem jak to ro​bił, ale miał je kom​p let​n ie w du​p ie. Ja​sne, że jak ja​kaś chcia​ła, żeby ją prze​le​ciał, to cze​mu nie, ale żeby miał ta​kie prze​bo​je jak ja, to nie, za​wsze był na lu​zie. Pa​trzy​łem jak tań​czył z Ka​ri​n ą i wca​le mnie to nie bo​la​ło, bo wie​dzia​łem do​sko​n a​le, że Ra​dek by jej nie ru​szył, nie dla​te​go, że ja z nią coś tam, po pro​stu miał już przed​tem oka​zję, ale ją zlał. Taki był wła​śnie Ra​dek, to on je wy​bie​rał, szmu​le, a nie one jego, ale to trze​ba być na​p raw​dę twar​dzie​lem, a Ra​dzio był nim, cool gość, mó​wię wam, na​p raw​dę w po​rząd​ku jest ko​leś. Zresz​tą to już mó​wi​łem wie​lo​krot​n ie. Jed​n ak póź​n iej, kie​dy na nią tak pa​trzy​łem, stwier​dzi​łem, że jed​n ak po​win​n ie​n em jesz​cze raz z nią po​ga​dać. Po​sze​dłem do niej, za​tań​czy​li​śmy, po​wie​dzia​łem jej, że prze​my​śla​łem to wszyst​ko i ma ra​cję co tego wszyst​kie​go. – Prze​my​śla​łem to wszyst​ko – po​wie​dzia​łem – chciał​bym jed​n ak być z tobą. – Cze​ka​łam na to – uśmiech​n ę​ła się – że​byś to po​wie​dział – żeby to wy​szło od cie​bie, a nie ode mnie, cze​ka​łam na to i po​wie​dzia​łeś to, bar​dzo się cie​szę. – To świet​n ie, że tak my​śla​łaś – od​p o​wie​dzia​łem do niej, przy​tu​la​jąc ją moc​n o. Te​raz wie​cie, tak jak na po​cząt​ku po​wie​dzia​łem, ja​kie są szmu​le, tak na​p raw​dę, jak im na to​bie za​le​ży, to co​kol​wiek im byś nie zro​bił, to wró​cą do cie​bie. Zresz​tą, tak na​p raw​dę to i tak one są za​wsze górą. Spy​ta​cie dla​cze​go? Naj​lep​szym do​wo​dem jest to, że kie​dy Mar​ta ob​la​ła mnie pi​wem i była wkur​wio​n a, mu​sia​ła po​ka​zać kto ma na​p raw​dę prze​wa​gę i za mo​ment ko​cha​li​śmy się, więc war​te to było na​wet zdję​cia maj​tek. Póź​n iej zro​bi​ła po​kaz, że ma mnie w du​p ie, cho​ciaż jesz​cze przed chwi​lą, ja by​łem górą, w koń​cu to ona pro​si​ła o to, nie ja. Póź​n iej Ka​ri​n a, po​mi​mo tego, że ją tak zlek​ce​wa​ży​łem i okła​ma​łem wró​ci​ła do mnie i jest już wszyst​ko w po​rząd​ku. Wła​śnie ta​kie to są szmu​le, nie wiesz o co do​kład​n ie im do koń​ca cho​dzi, są nie​p rze​wi​dy​wal​n e, są nie​obli​czal​n e i naj​czę​ściej mają po​p rzew​ra​ca​n e na mak​sa w gło​wie. Nie​któ​re na przy​kład lu​bią szczuć fa​ce​ta, pro​wo​ku​ją uśmie​cha​mi do go​ścia, cu​dow​n y​mi spoj​rze​n ia​mi, zmru​żo​n y​mi ocza​mi, cho​dem, kie​dy krę​cą swo​ją zgrab​n ą pup​cią. Naj​czę​ściej jed​n ak bywa tak, że pro​wo​ku​ją, bo lu​bią być pod​ry​wa​n e, lu​bią być ad​o​ro​wa​n e, a kie​dy gość zro​zu​mie to, to jest już po wszyst​kim, po go​ściu. Dla​cze​go tak ro​bią? – bo je to krę​ci, tak, wła​śnie dla​te​go. One pro​wo​ku​ją, ad​o​ru​ją, uwo​dzą, chcą być zdo​by​wa​n e, ale ty jak się za​ko​chasz tak na​p raw​dę, le​p iej że​byś się nig​dy nie za​ko​chał, je​że​li ma to być bez wza​jem​n o​ści, wierz mi na sło​wo, jest wte​dy bar​dzo cięż​ko. Kie​dy spró​bu​jesz za​p a​n o​wać nad mi​ło​ścią, mu​sisz wie​dzieć, że prze​grasz. Je​że​li bę​dziesz chciał wie​dzieć do​kład​n ie, o co cho​dzi w tej mi​ło​ści, bę​dziesz miał za​mie​sza​n ie w gło​wie, któ​re​go i tak nie zro​zu​miesz. Tak na do​brą spra​wę w mi​ło​ści nie ma mą​drych, są tyl​ko głup​cy, bo mi​łość robi z nas nie​wol​n i​ków.

Rozdział V

Chy​ba wam już mó​wi​łem kie​dyś, że kon​wo​je do po​p ra​wy cho​dzą za​wsze we wtor​ki i czwart​ki. Oczy​wi​ście mam na my​śli te pod​sta​wo​we kon​wo​je sa​mo​cho​dem tzw. lo​dó​wą, jest to naj​czę​ściej zje​ba​n y zde​ze​lo​wa​n y star lub ja​kiś nie wiem, ja​kiś inny sa​mo​chód cię​ża​ro​wy prze​ro​bio​n y na wiel​ką nie​bie​ską skur​wia​łą lo​dó​wę po​li​cyj​n ą. Chy​ba wia​do​mo o co cho​dzi. Więc je​dziesz tym zje​ba​n ym kon​wo​jem do za​kła​du po​p raw​cze​go, no po​p ra​wy mó​wiąc kró​cej, ale po​dróż mija dość szyb​ko, bo za​wsze z kimś jest oka​zja po​ga​dać. Je​cha​łem z dwo​ma ko​le​sia​mi i jesz​cze też były dwie szmu​le, któ​re też je​cha​ły do po​p ra​wy. Nie wiem czy przy​p o​mi​n a​cie so​bie, jak na po​cząt​ku opo​wia​da​łem o tym nu​me​rze w kon​wo​ju, ja​kie jaja były z tym, no wła​śnie, z tymi wła​śnie ko​le​sia​mi je​cha​łem. Na po​cząt​ku, to je​steś tro​chę wy​stra​szo​n y i ogłu​p io​n y tym wszyst​kim, ale za​le​ży jak dłu​go by​łeś w Po​go​to​wiu Opie​kuń​czym i wte​dy za​wsze się zdą​żysz otrza​skać z tym wszyst​kim, no ale jak cie​bie bio​rą pro​sto z domu, to jest zu​p eł​n ie inna spra​wa, chy​ba, że cho​ciaż parę dni je​steś w Po​go​to​wiu, to też star​czy, żeby coś nie​coś się do​wie​dzieć. Wła​śnie je​cha​łem z tymi ko​le​sia​mi i pra​wie oni cały czas mi na​wi​ja​li, aku​rat ma​n iu​ry były za​ję​te sobą, więc ba​jer szedł ostro te kil​ka​n a​ście go​dzin, no za​le​ży, kto gdzie miesz​ka i do​kąd go wy​wo​żą. Je​den z nich miał ksyw​kę Ke​vin, dru​gi ko​leś Tolo. Ogól​n ie i je​den ko​leś i dru​gi byli na​p raw​dę w po​rzo. Je​den z nich, Ke​vin, taką ksyw​kę miał ze wzglę​du na dużą zna​jo​mość kom​p u​te​rów i poza tym wie​dział na ich te​mat bar​dzo dużo. Tak​że był fa​n em gier, zwłasz​cza GTA, któ​re prze​cho​dził wie​lo​krot​n ie. Taki gość. Spo​ro mi opo​wie​dział na te​mat róż​n ych ta​kich tam prze​krę​tów na ne​cie, co trze​ba zro​bić z tym czy tam​tym, ła​ma​n ie ha​seł, snif​fo-wa​n ie, czy coś tam, róż​n e ba​je​ry mi opo​wia​dał, jak wejść na czy​jeś kon​to e-mail i ta​kie róż​n e, na​p raw​dę cie​ka​we ba​je​ry in​ter​n e​to​we, cool gość, ob​la​ta​n y w te kloc​ki jak chuj, ale nie wszyst​ko zdą​ży​łem sku​mać. Za dużo infy na​raz, nie chwy​ta​łem. Ale wra​ca​jąc do te​ma​tu. Oni byli do​wo​że​n i po uciecz​ce, a ja po​dob​n ie, je​cha​łem do ko​lej​n e​go za​kła​du, nie​ste​ty. Ko​lej​n y mój kon​wój i ko​lej​n y za​kład, w któ​rym mo​głem spę​dzić czas na​wet do 21 lat. Taki to był gnój w moim ży​ciu, ale wra​ca​jąc do ko​le​si. Za​cznij​my od po​cząt​ku jak to Tolo opo​wia​dał, zresz​tą dość szcze​gó​ło​wo. – Wiesz, czy nie wiesz jak to jest – za​czął, to te​raz się do​wiesz – za​żar​to​wał. Ko​lej​n y po​ra​n ek, dzień, jak co​dzień, po​bud​ka o godz. 6.30, na po​bud​ce wcho​dzi zeks do ko​mar​ki i wszyst​kich bu​dzi wrza​skiem, no oczy​wi​ście przed​tem sły​szysz za​je​bi​sty zgrzyt od​su​wa​n e​go ry​gla i prze​krę​ca​n ie klu​cza w drzwiach. Cho​ler​n e ze​ksciar​stwo. Póź​n iej oczy​wi​ście jest gim​n a​sty​ka, bez niej się nie od​bę​dzie, gdyż ze​ksi mają świ​ra na jej punk​cie. Wy​bie​ga​my na dwór w ba​dej​kach i la​czach. Tro​chę bie​gu i po​wrót, nie​waż​n e czy pada deszcz czy sy​p ie śnieg. Umy​wal​n ia – trze​ba się umyć, bo jak moż​n a iść na sto​łow​kę i trzy​mać w wi​tach sza​mę po nocy. Póź​n iej idzie​my przy​ja​rać szlu​gi, no jak są, oczy​wi​ście. Wiesz, na umy​wal​n i są ta​kie nu​me​ry, że ktoś się za​mu​li i do​tknie szki​tą po​sadz​ki, to do​sta​je na od-muł. Na sto​łów​kę wej​dziesz, za​mu​lisz, wity w kier​ma​n ach i za​raz do​sta​jesz na od​muł, nie ma lek​ko, nie

ma. Wiesz jak jest ja​kiś świe​żak w po​rząd​ku, to my tłu​ma​czy​my mu pew​n e za​sa​dy, ale jak ma nie​cie​ka​wy ogon za sobą, to niech się le​p iej pil​n u​je świe​żak, bo bę​dzie miał prze​je​ba​n e. Je​że​li gość jest spo​ko, to moż​n a mu da​ro​wać raz czy dru​gi, do​sta​n ie na od​muł i jest spo​kój. Co in​n e​go, jak ktoś muli non to​p er, to jaz​da z ta​kim ko​le​siem i zo​sta​je kiep​ściu​chem i tak do koń​ca jego po​by​tu, po pro​stu jest stra​co​n y. Są oso​by, któ​re chcą nie​raz po​móc i wy​cią​gnąć z doł​ka, ale wte​dy więk​szość i tak jest na nie. Nie to​le​ru​je się fra​jer​skich nu​me​rów, je​że​li ich jest już za dużo. Wia​ra bywa z róż​n ych krań​ców kra​ju, za​rów​n o ze Szcze​ci​n a jak i Miń​ska Ma​zo​wiec​kie​go, czy Kra​ko​wa, róż​n ie. Nie​któ​rzy zna​ją swo​ich ro​dzi​ców, część przy​cho​dzi z Domu Dziec​ka, no nie od razu, ale jak wy​wi​n ą coś po​waż​n e​go na gi​gan​cie lub pod​czas po​by​tu u ro​dzin​ki bliż​szej lub dal​szej. Też tak bywa, że nie​któ​rzy są prze​wo​że​n i z in​nych Za​kła​dów Po​p raw​czych. Za co? – za roz​bo​je, za kra​dzie​że, na​p a​dy z po​bi​ciem, za za​bój​stwa, za inne cięż​kie prze​stęp​stwa. Do​p ó​ki ma wiek na Za​kład Po​p raw​czy jest w nim, jak nie, to prze​wo​żą do kry​mi​n a​łu. No, je​że​li ko​goś ktoś za​bił, to od razu mogą też wrzu​cić w kry​mi​n ał. Na miej​scu mamy szko​łę i warsz​ta​ty. Uczy​my się w kie​run​ku sto​lar​skim i nie uwie​rzysz, ale ro​bi​my trum​n y, schi​za, co? Wia​do​mo, że część z nas za​p o​mni o tym co było, bo póź​n iej, to moż​n a bek​n ąć nie​zły wy​rok i za​ba​wa w pod​cho​dy z Po​li​cją i Są​da​mi się koń​czy. Za​czy​n a​ją się scho​dy. Część z nas za​p o​mni o tym co było, być może pój​dzie na do​brą dro​gę, ale część z nas tra​fi do kry​mi​n a​łu i to na bank. Wiesz, są na​rwań​cy, któ​rzy chcą tam tra​fić i jesz​cze na​p raw​dę się sta​ra​ją nie​raz utrzy​mać ro​dzin​n e tra​dy​cje ga​ro​wa​n ia po zgre​dach. W kry​mi​n a​le po​zna​jesz wszyst​kie stro​n y prze​stęp​czo​ści i mo​żesz się pod​uczyć tego cze​go jesz​cze nie po​tra​fisz, szko​ła. Był taki, je​den, Kac​p er na nie​go wo​ła​li​śmy, nie uwie​rzysz, ale za​n im do​stał się do po​p ra​wy miał za sobą, au​ten​tycz​n ie sie​dem​dzie​siąt wła​mów do fur. Wi​dzisz i nie był tak ja dziec​kiem, na​p raw​dę dziec​kiem uli​cy, miał swo​ich sta​rych, ro​dzeń​stwo, miał do​brze, ale wy​brał już daw​n o tę dro​gę. Opo​wia​dał czę​sto o domu, sy​tu​acjach ro​dzin​n ych, ja​kie prze​żył w domu, na​wet gwiazd​kę nor​mal​n ą za​wsze miał z praw​dzi​wą cho​in​ką, tak miał faj​n ie. Wy​brał sam. O ro​dzi​cach wy​ra​żał się za​wsze z sza​cun​kiem. Dla​cze​go o tym mó​wię? Kie​dyś była taka sy​tu​a cja, że taki Sta​jas ubli​żył Ma​tie​mu i po​wie​dział do nie​go ty skur​wy​sy​n u! Mati dłu​go nie cze​ka​jąc pod​szedł do Sta​ja​sa i wy​je​bał mu w mor​dę, po​wie​dział do nie​go, że wy​cho​dzą na so​ló​wę. Oczy​wi​ście Mati wy​grał, był star​szy i sil​n iej​szy, a Sta​jas taki so​bie, był po​p y​cha​dłem na gru​p ie, chło​p ak na po​sył​ki i do za​mia​ta​n ia. Ze​ksi za​p o​bie​ga​li nie​raz, żeby nie był je​le​n iem. Był też taki Wal​di – też przy​je​chał do po​p ra​wy, wia​do​mo, że jak jest sta​ra wia​ra, to za​raz ktoś po​wie​dział, sza​chu​ję jego szta​n y, ktoś inny sza​chu​ję jego gla​n y. Pra​wie jest tak z każ​dym świe​ża​kiem, chy​ba, że przy​je​dzie zio​mal ko​goś, to wte​dy nic mu nie zro​bią. Wia​ra opo​wia​da mię​dzy sobą o swo​ich wła​ma​niach z wol​n o​ści, nie​raz jest to wy​chwa​la​n ie jacy to oni nie są. Był raz taki spe​cja​li​sta od fur, tak jak ja, Bo​las miał ksy​wę. On aku​rat, za​wsze miał co opo​wia​dać. Mó​wił, że raz mie​li z ziom​kiem już upa​trzo​n ą furę i aku​rat nie mo​gli jej zwi​n ąć, bo je​ba​n e pa​tro​le jeź​dzi​ly non to​p er. Przy​cza​ili się dłu​żej, a tu pod​je​cha​ła suka z kur​wa​mi i ka​za​li im ha… ha… wy​le​gi​ty​mo​wać się. Py​ta​li się co ro​bią o tej go​dzi​n ie. Po​wie​dzie​li, że wra​ca​ją z dys​ko​te​ki, bo się aku​rat skoń​czy​ła. Po​p a​trzy​li na nich i przy​ki​to​wa​li, że ich pod​wio​zą. Nie, nie my mamy bli​sko, od​p o​wie​dzie​li, no miesz​ka​my tu nie​da​le​ko. Wresz​cie po​je​cha​li, niech to chuj tra​fi, bo my​ślał, że ich zgar​n ą. Jed​n ak co było pi​sa​n e, to było, z upa​trzo​n ej fury mu​sie​li zre​zy​gno​wać, mimo, że mie​li kon​kret​n e za​mó​wie​n ie, ale też Golf. Obe​rka​li czy nikt nie pa​trzy z okien, Bo​las wy​jął ła​mak, prze​krę​cił za​mek w chuj. Otwar​-

cie to dla nie​go pest​ka, za mo​ment po​łą​czył ka​bel​ki. Od​p a​lił i w dłu​gą ile w ki​cie dało się wy​ci​snąć. Ktoś biegł w ich kie​run​ku i na​wet krzy​czał stój bo będę strze​lał, po​cząt​ko​wo był strach i chcie​li się za​trzy​mać, ale Bo​las po​wie​dział, ry​zyk fi​zyk, do​ci​snął gaz, wbił trój​kę, ko​leś krzy​czał, kur​wa jedź, kur​wa gazu. Padł strzał, naj​p ierw je​den, po​tem po chwi​li dru​gi. Są​dzi​li naj​p ierw, że gość strze​la w po​wie​trze, bo jaki nor​mal​n y fra​jer strze​lał by we wła​sną furę. Jed​n ak to nie było tak pew​n e do koń​ca, jak moż​n a by było my​śleć, jak się zresz​tą szyb​ko prze​ko​n a​li. Być prze​ko​n a​n ym w stu pro​cen​tach o czymś, to nie zna​czy, że na​le​ży to trak​to​wać jako nie​złom​n ą za​sa​dę. Trzask, brzęk pę​ka​ją​cej tyl​n ej szy​by, od​ru​cho​wo się schy​li​li. Bo​las jed​n ak przy pierw​szym huku spa​n i​ko​wał i wje​chał na kra​węż​n ik, od​bi​ło go dość moc​n o. Ze skrę​tu jeb​n ął w bla​sza​ny, no taki śmiet​n ik, co sto​ją przy chod​n i​kach, wła​ści​wie na chod​n i​kach, od​wró​cił gwał​tow​n ie kie​row​n i​cą w prze​ciw​n ą stro​n ę, jesz​cze je​den gwał​tow​n y skręt, dał gazu i uda​ło się, na pro​stą i rura. Póź​n iej oka​za​ło się, że ten fra​jer co strze​lał, co miał taką za​je​bi​stą furę, to był ja​kiś były ko​man​dos i na​p raw​dę mie​li szczę​ście, że nie do​sta​li od nie​go po pierw​szych strza​łach. Au​tko po​szło tam, gdzie było za​mó​wio​n e, do​sta​li spo​ro pa​to​li, na​stęp​n e za​mó​wie​nie też, kasa po​szła na im​p rez​ki, oczy​wi​ście pi​cie, niu​cha​n ie i je​ba​n ie na mak​sa, dziew​czy​ny ko​cha​ją ten blichtr. No, nie​ste​ty dru​gi raz nie był tak uda​n y dla nich jak ten pierw​szy. Kur​wy ich przy​blo​ko​wa​ły suką, włą​czy​ły sy​gnał, mu​sie​li się za​trzy​mać. Gdy wy​szli z auta, wia​do​mo było z góry, że auto jest tra​fio​n e, Bo​las mo​men​tal​n ie do​stał pałą przez ple​cy, aż z bólu ukląkł, póź​n iej jesz​cze raz i jesz​cze raz, ni​żej krzy​ża. Za​krę​ci​ło mu się w gło​wie, usły​szał szum i zro​bi​ło mu się ciem​n o w oczach. Zo​sta​li sku​ci kaj​dan​ka​mi, do​ci​śnię​te mie​li na mak​sa, aż do bólu. Kum​p el Bo​la​sa, Do​n iu za​czął im je​chać mak​sy​mal​n ie od róż​n ych, że on swo​je pra​wa zna i mogą mu chu​ja zro​bić. W na​gro​dę za gad​kę, któ​rą wy​słu​cha​li, ścią​gnę​li im kaj​dan​ki jesz​cze moc​n iej i jesz​cze dwa razy do​sta​li pałą po ple​rach. Ze mną było po​dob​nie, bo mia​łem roz​p ra​wę w Są​dzie, i do​sta​łem Za​kład do 21 lat, czy​li aku​rat mak​sa, co moż​na do​stać w wie​ku 16 lat, prze​je​ba​n e, ale to było dla mnie praw​dzi​we. Za co się spy​tasz, no, za kra​dzie​że i wła​my, ale tak na​p raw​dę to za​czę​ło się od Mo​n i​ki, na​szej wspól​n ej ko​le​żan​ki, to zna​czy mo​jej i mo​je​go naj​lep​sze​go kum​p la. Prze​cho​dzi​ła za​wsze po szko​le na skró​ty koło ga​ra​ży, no na skró​ty, za​wsze roz​ma​wia​li​śmy i nor​mal​n ie wra​ca​li​śmy do domu. Za​wsze oprócz tego jed​n e​go razu, któ​ry jesz​cze nie za​de​cy​do​wał o ni​czym, ale miał zna​cze​n ie dla ca​łej ko​ło​my​ji, któ​ra się póź​n iej roz​p ę​ta​ła. Nie pa​mię​tam te​raz, czy so​bie coś niu​cha​li​śmy, czy coś in​n e​go, ale coś za​rzu​ci​li​śmy, no i szła Mo​n i​ka. Nie będę opo​wia​dał, jak to było do​kład​n ie, ale prze​le​cie​li​śmy ją na siłę we dwóch i jesz​cze taki mały, no z 12 lat on miał, po​mógł nam ją trzy​mać za ręce. Wszyst​ko bym zro​zu​miał, ale nic ni​ko​mu nie po​wie​dzia​ła, i na​stęp​n y raz też po​szła na skró​ty, my by​li​śmy i jesz​cze raz ją tak samo jak ostat​n io. Ko​leś aku​rat jesz​cze się nią po​ba​wił przed​tem, bo ka​zał jej wziąć do buzi, a ona nie chcia​ła, więc ją zlał po twa​rzy. Mo​że​cie się do​my​ślać, że to dla niej było naj​gor​sze i wie​czo​rem była u nas Po​li​cja. Heca, ale nie​ste​ty praw​dzi​wa, do​p ó​ki nie do​sta​ła po ryju, mo​gli​śmy ją grzać, a kie​dy do​sta​ła po ryju, to mo​men​tal​n ie je​ba​n a dziw​ka się ze​mści​ła. Nie​sa​mo​wi​te. Dłu​go i tak nie będę sie​dział, bo zo​stał mi rok od​siad​ki tak naj​ogól​n iej i tak​że nie ma już sen​su prze​gi​nać z uciecz​ka​mi. Nie wiem, czy jak wyj​dę, to będę kradł, czy też będę chciał o wszyst​kim za​p o​mnieć i wyjść na pro​stą, nie wiem. Za​le​ży to od wie​lu rze​czy, no, zo​ba​czy​my jak bę​dzie wy​glą​dać nowa rze​czy​wi​stość na wol​ce. To nie jest ta​kie oczy​wi​ste, czy ta​kie pro​ste co bę​-

dzie​my ro​bić póź​n iej jak nam się ten gnój skoń​czy. Chło​p a​cy stąd jeż​dżą na prze​p ust​ki do ro​dzi​n y, wia​do​mo, że musi być od​p o​wied​n ie za​cho​wa​n ie. Jak już są na prze​p ust​kach, czę​sto coś mu​szą od​p ie​p rzyć nie tak, czę​sto mają zmia​n ę za​kła​du lub do kry​mi​n a​łu. Wiesz, to jed​nak jest prze​ży​cie dla każ​de​go. Pierw​szy raz przy​jeż​dżasz do za​kła​du, nie​któ​rzy są na​p raw​dę wy​stra​sze​n i, nowa sy​tu​a cja, nowe twa​rze, tak czy in​a ​czej ja​kieś za​gro​że​n ie. Naj​waż​n iej​sze jest to, żeby umieć za​cząć roz​mo​wę z kimś, wy​p y​tać, jak ma na imię, skąd jest, za co tu się zna​lazł – a jak dłu​go, to każ​dy ra​czej wie i nikt się nie pyta. Każ​dy wie, że bę​dzie tu wy​star​cza​ją​co dłu​go i to jest naj​gor​sze. Nie​raz jest tak, że ktoś dłu​go nie za​ba​wi, jest tym​cza​so​wo, na tro​chę cza​su i od​wo​żą go do pu​dła, ale już na dłu​żej. Tam od​sie​dzi wy​rok, jaki mu orzek​n ie Sąd na roz​p ra​wie i go od​stu​ka, ta​kie jest nie​ste​ty ży​cie. Tam już mu wszyst​ko wy​tłu​ma​czą na czym rzecz po​le​ga. Wiesz, jak już je​steś w po​pra​wie, już jako tako się czu​jesz i po​zna​łeś no​wych, to i tak nie mo​żesz na po​cząt​ku za bar​dzo prze​gi​n ać. Dla​te​go to mó​wię, bo dużo świe​żych lubi na po​cząt​ku się wo​zić, ale u nas nie ma co się ko​za​czyć i każ​dy może do​stać w ryj a. Był taki gość, So​p el na nie​go mó​wi​li, szu​kał cią​gle za​czep​ki u młod​szych i naj​le​p iej świe​ża​ków, żeby im po​ka​zać, kto rzą​dzi, no i przy oka​zji po​bić się z kimś, co ku​rew​sko lu​bił. By​li​śmy wte​dy na sali gim​n a​stycz​n ej, gra​li​śmy w ko​sza, So​p el za​czął wa​rio​wać tak jak on zwy​kle ro​bił i zde​rzył się ze świe​ża​kiem, no, cał​kiem ten nowy sil​n y był, przy​n ajm​n iej tak wy​glą​dał. So​p el wpadł na nie​go, zu​p eł​n ie ce​lo​wo i wy​p ier​do​lił mu z łok​cia w oko. Swie​żak na​wet się nie za​sta​n a​wiał i jeb​n ął go też, wrza​snął, kur​wie łeb roz​kur​wię i skoń​czy się dzień dziec​ka. Za​czę​li się na​p ier​da​lać, So​p el do​stał za​je​bi​stą pe​tar​dę w łuk brwio​wy, za​czę​ła mu ka​p ać ju​cha na mak​sa, przy​sko​czył roz​wście​czo​n y do świe​ża​ka, ale ze​ksy się wtrą​ci​ły i za mo​ment byli roz​dzie​le​n i. Swie​żak mach​n ął mu witą i po​wie​dział, że w in​ter​ku to do​sta​n ie wpier​dal, że bę​dzie z nim so​lów​ka. Po tym in​cy​den​cie ze​ksy ka​za​li się zwi​jać na in​ter​n at, było po za​wo​dach. Oczy​wi​ście po​szli​śmy, a w in​ter​ku szyb​ko ro​ze​szła się wieść, że So​p el i świe​żak będą się lać. Sta​ra wia​ra uzgod​n i​ła, gdzie będą się prać, żeby nie było przy​p a​łu, a tak​że, żeby kon​fi​den​ci się nie do​wie​dzie​li i nie sprze​da​li te​ma​tu ze​ksom. Wy​star​czy​ło by ja​kiś z cu​kru​ją​cych strze​lił z ucha ze​ksom no​wi​n ę i je​ste​śmy out. Uzgod​n io​n o, że w si​łow​n i, przy​szli sami, no wia​do​mo, pew​n i lu​dzie, a nie ja​kiś tam je​ba​n e kon​fi-denc​two. Na po​cząt​ku, do​brze się na​pier​da​la​li, za​rów​n o świe​żak jak i So​p el i nikt nie chciał dać za wy​gra​n ą. Swie​żak do​stał w ryj, tro​chę za​mru​gał ocza​mi, dru​gie​go strza​ła już nie przy​jął, uchy​lił się i So​p el do​stał za​je​bi​sty strzał z bani, to​tal​n ie sil​n y strzał. So​p el pi​zgnął na ścia​n ę, tam​ten pier​dol​n ął mu cen​tral​n ie na splot i było po wszyst​kim, So​p el zwi​n ął się i padł i tak świe​żak wy​grał so​lów​kę z nie​złym go​ściem ta​kim jak So​p el. Jak się wy​gry​wa so​lów​kę z kimś do​brym, to jest się wte​dy go​ściem i ra​czej nikt to​bie nie fika, bo i tak naj​czę​ściej sil​n i trzy​ma​ją z sil​n y​mi i rzą​dzą w za​kła​dzie. Wpier​do​lisz na so​lów​ce ko​muś sil​n e​mu i zna​czą​ce​mu, no to kto do cie​bie przy​fi​ka, zwłasz​cza jak już wi​dział jak inny gość padł jak ma​n e​kin po jego strza​łach? To jesz​cze nic, bo świe​żak miał 17 lat a So​p el 20. Róż​n ie zresz​tą bywa. Mój kum​p el Oswald był w Domu Dziec​ka, przy​wieź​li go do bi​du​la, gdy miał 12 lat. Py​tasz z ja​kie​go po​wo​du, po​dob​ne one są w ta​kich sy​tu​a cjach, oj​ciec pił wódę i nie tyl​ko, mat​ka też lub co gor​sza, na uli​cy, on nie cho​dził do budy. W szko​le za​raz się tym za​in​te​re​so​wa​li, za​czę​li przy​sy​łać na cha​tę kupę pism, po​wia​do​mi​li póź​n iej Sąd, ko​ło​my​ja była nie​zła i jaja to​tal​n e. Roz​ma​wia​li za​-

wsze z mat​ką, któ​ra i tak krę​ci​ła na jego ko​rzyść. Więc mó​wi​ła, że był cho​ry, a to ktoś zmarł z ro​dzi​n y, to znów mu​siał pil​n o​wać cho​re rodzń​stwo, no oczy​wi​ście młod​sze ro​dzeń​stwo. Tak było pra​wie bez koń​ca, za​wsze były waż​n e spra​wy do za​ła​twie​n ia. Mat​ka z oj​cem też za​wsze mie​li waż​n e spra​wy, więc co​dzien​n ie gdzieś wy​cho​dzi​li, za​ła​twiać te waż​n e spra​wy. Tak po pro​stu nor​mal​n y kit, tak na​p raw​dę szli do ko​le​żan​ki mat​ki lub do ko​le​gi ojca pić wód​kę. Nie​raz nig​dzie nie wy​cho​dzi​li, więc do nich przy​cho​dzi​li i da​wa​li ostro w rurę wspól​n ie. Nie​raz mat​ka pa​dła, nie​raz oj​ciec. Jak oj​ciec padł, to i tak pili da​lej, ale z tego co wiem do pi​cia wód​ki nie trze​ba zdej​mo​wać maj​tek, Oswald nie raz to wi​dział jak to ro​bi​ła jego mat​ka, a ko​le​ga lub ko​le​dzy ojca ko​rzy​sta​li z chwi​li. Jest to inna spra​wa zwią​za​n a z tę​gim chla​n iem na me​li​n ach i zwią​za​n a z ta​ki​mi sy​tu​a cja​mi, gdzie ko​bie​ty szyb​ciej zdej​mu​ją majt​ki niż jest na​le​wa​n a go​rza​ła do kie​lon​ków. Nie​raz wra​ca​li na​je​ba​n i w nocy, kłó​cąc się i ha​ła​su​jąc, bu​dząc tym sa​mym wszyst​kich są​sia​dów w blo​ku. Oj​ciec bu​dził go i tłukł, naj​czę​ściej czaj​n i​kiem albo pa​ra​so​lem, póź​n iej rzy​gał w ła​zien​ce, a on mu​siał sprzą​tać. Sta​ry jego le​żał nie​p rzy​tom​n y na ko​ry​ta​rzu, a on się mo​dlił, żeby chuj się nie obu​dził, naj​le​p iej jak​by wca​le się nie obu​dził. W szko​le, na sali gim​n a​stycz​n ej sie​dział w ubra​niu, wsty​dził się, bo miał peł​n o siń​ców na cie​le, w róż​n ych ko​lo​rach, wczo​raj​sze, przed​wczo​raj​sze, z paru po​p rzed​n ich dni. Raz przy​szedł do szko​ły z taką piz​dą pod okiem, że pra​wie nie wi​dział. Wy​cho​waw​czy​n i za​da​ła py​ta​n ie co się sta​ło? Z tego aku​rat nie mógł się wy​tłu​ma​czyć tak lek​ko, nie mógł jej zbyć byle od​p o​wie​dzią, tym bar​dziej, że mu​sia​ła ona wy​glą​dać względ​n ie wia​ry​god​n ie. Po​wie​dział, że bił się z chło​p a​ka​mi z osie​dla i do​stał od nich wpier​dal. Wy​cho​waw​czy​n i w tę baj​kę jed​n ak nie uwie​rzy​ła. Szko​ła wnio​sła spra​wę o fi​zycz​n e znę​ca​n ie się nad dzieć​mi. Sąd orzekł, że za​rów​n o on jak i jego ro​dzeń​stwo – Ma​rze​n a 4 lata i Bar​tek 8 lat, będą za​bra​n i do Domu Dziec​ka, a ro​dzi​ce zo​sta​n ą po​zba​wie​n i praw ro​dzi​ciel​skich. Jego mat​ka za​czę​ła pła​kać, na trzeź​wo za​wsze była taka, że się roz​kle​ja​ła mo​men​tal​n ie, na​to​miast jego sta​ry tyl​ko opu​ścił gło​wę i nic nie mó​wił. Oswald w Domu Dziec​ka dał się po​znać wszyst​kim od swo​jej naj​gor​szej stro​n y. Dał wy​cisk wszyst​kim wy​cho​waw​com i wy​cho​waw​czy​n iom. W trze​ci dzień po​by​tu wy​bił szy​bę w drzwiach, bo wy​cho​waw​ca go zde​n er​wo​wał, więc kop​n ął w drzwi, a szy​ba roz​le​cia​ła się w ka​wa​łecz​ki.Miał za to karę, mu​siał sprzą​tać wo​kół bi​du​la, gra​bić i zbie​rać pa​p ie​ry, inne śmie​ci. Po​cząt​ko​wo się wkur​wiał, bo nie​ste​ty mu​siał na​p raw​dę dużo sprzą​tać, ale póź​n iej mia​ło to swo​je plu​sy, no dla nie​go oczy​wi​ście, bo miał oka​zję nie​jed​n o zo​ba​czyć. Sprzą​tał za​wsze pod wie​czór, więc mia​ła oka​zję coś przy​fi​lo​wać. W bi​du​la była taka Ja​go​da, póź​n iej się oka​za​ło, że to​tal​n a mała ku​rew​ka, strasz​n a mała zdzi​ra, to​tal​n a zje​ba​n a szma​ta, chuj wie skąd się ta​kie bio​rą? My​śli​cie, że ja​kaś ład​n a? O kur​wa ja bym jej na​wet po ża​cha​n iu kle​ju nie ru​szył, za​wsze śmier​dzia​ła, taka gru​ba i brzyd​ka w oku​la​rach, wstręt​n a. Wi​dział ją przy klo​n ie jak na zmia​n ę dwóm chło​p a​kom z mia​sta da​wa​ła, ale to jesz​cze nic. Przy​cho​dził do niej taki star​szy gość i przy ogro​dze​n iu cią​gnę​ła mu. Nie uwie​rzysz, jaka to zdzi​ra mała była, to​tal​n a mała kur​wa, ale mie​li​śmy z nią nie​źle, nie tyl​ko dla​te​go, ale do​sta​wa​ła pa​p ie​ro​sy i mo​gli​śmy non stop so​bie ja​rać szlu​gi. Póź​n iej ta Ja​go​da jesz​cze więk​sze jaja od​p ier​do​li​ła, bo się ze​mści​ła na na​uczy​cie​lu za złe oce​n y, któ​re od nie​go do​sta​wa​ła. Po​wie​dzia​ła in​nym, że on ją maca i jej od​p ier​da​la w nocy pal​có​wę, to się roz​n io​sło, co ona ga​da​ła a jak. Tam​ten gość, no ten na​uczy​ciel stra​cił pra​cę, za​mknę​li go do aresz​tu na po​n ad rok jak miał spra​wę za nią i chuj. Wy​ja​śni​ło się, że to jest wy​ssa​n e z pal​ca ta cała jej hi​sto​ria, bo psy​cho​log i te inne ba​da​n ia wy​ka​za​ły, że buja na mak​sa i kła​mie. Kur​wa, ale wy​obraź so​bie

tego go​ścia jaki miał gnój przez ten rok, to​tal​n y gnój. Wy​szedł, ale nie miał już do cze​go wró​cić, wszy​scy się od​wró​ci​li od nie​go, nikt nie chciał z nim ga​dać, bo wszy​scy na po​cząt​ku łyk​n ę​li to, że jest to na bank praw​da. No i chuj, gość tro​chę się po​bu​jał i pod​ciął so​bie gar​dło szkłem, no te tęt​n i​ce szyj​n ą czy jak tam jej, nie wy​trzy​mał już, że nie ma co ro​bić i ni​ko​go już nie ma. Za​ła​twi​ła go​ścia na amen, jak to było? Aha, że ją mo​le​sto​wał ha… ha…, no wła​śnie, mo​le​sto​wał, to mała suka. Wiesz, jaka była to była, mnie to naj​ogól​n iej wte​dy pier​do​li​ło, kto ją ru​cha i jak, ale mie​li​śmy z nią na​p raw​dę do​brze, ja​ra​li​śmy szlu​gi na mak​sa, do opo​ru i po​rzy​ga​n ia. W bi​du​lu sam by​łem też przez po​n ad dzie​sięć lat. Też nie​źle tam na​roz​ra​bia​łem. Po​zna​łem tam spo​ro wia​ry przez te lata, tak​że tych z mia​sta, cho​dzi​łem z nimi na ba​le​ty, la​tem nad je​zio​ro bi​wa​ko​wać. Cho​dzi​łem tam z taką Ewe​li​n ą z mia​sta. Cho​dzi​li​śmy i zry​wa​li​śmy ze sobą. Je​ba​li​śmy się u jej star​szych, kie​dy byli w pra​cy i przy​cho​dzi​li do​brze po czwar​tej go​dzi​n ie. Obo​je pra​co​wa​li w tym sa​mym za​kła​dzie, jej mat​ka była sprzą​tacz​ką, a jej oj​ciec pra​co​wał w ma​ga​zy​n ie, jeź​dził na tzw. wi​dla​ku. Z jej ro​dzi​ca​mi naj​ogól​n iej ży​łem bar​dzo do​brze, jak w nie​bie, lu​bi​li mnie i to mi oka​zy​wa​li, na​wet czę​sto. Przy​cho​dzi​łem, czę​sto mi wte​dy po​ży​cza​li pie​n ią​dze, mó​wiąc jak bę​dziesz miał to nam od​dasz. Parę razy pra​co​wa​łem u wy​cho​waw​czy​n i, to mia​łem ja​kieś pie​n ią​dze i część od​da​łem, no tak dla za​sa​dy, że mam też swój ho​n or, no tak. Z po​cząt​ku nie chcie​li tych pie​n ię​dzy brać ode mnie, z tego wy​n i​ka​ło, że przed​tem żar​to​wa​li, że od​dam jak będę miał. Jak już wy​cho​dzi​łem, kła​dłem na szaf​ce w przed​p o​ko​ju. Ewe​li​n a o tym wie​dzia​ła. Jej mat​ka mó​wi​ła, uczci​wy chło​p ak z nie​go. Panu To​ma​szo​wi, czy​li jej ojcu czę​sto po​ma​ga​łem w ogro​dzie. Naj​p ierw trak​to​wa​łem to jako, no, wy​skok poza bi​dul, że coś się dzie​je, póź​n iej po​ma​łu to na​wet te pra​ce w ogro​dzie po​lu​bi​łem. Ro​bi​łem w ogro​dzie bar​dzo dużo, dużo za​p a​mię​ta​łem jak sa​dzić, jak przy​ci​n ać róż​n e krze​wy i drzew​ka owo​co​we. Mie​li do​bry agrest, taki po​dłuż​ny i słod​ki. Jak przy​cho​dził mie​siąc zbio​rów owo​ców, to za​wsze da​wa​li mi do ob​ry​wa​n ia ten agrest, wie​dzie​li, że zro​bię to szyb​ko. Tak​że lu​bi​łem cho​dzić po drze​wach i zry​wać owo​ce, róż​n e to były owo​ce, wi​śnie, cze​re​śnie, jabł​ka, grusz​ki. Wi​śni to mie​li po​n ad dwa​dzie​ścia drzew, cu​dow​n e wi​śnie so​czy​ste i duże, za​wsze mu​sia​łem nimi się upie​p rzyć na mak​sa. Było to pięk​n e dla mnie, ale co pięk​n e trwa w ży​ciu krót​ko, wy​wieź​li mnie z bi​du​la do po​p ra​wy. Z bi​du​la wy​wieź​li mnie do po​p ra​wy, za to, że wbi​łem łep​ko​wi nóż w nogę i prze​cią​łem mu ścię​gno. Oczy​wi​ście mia​łem i tak już na​gra​bio​n e, więc to tyl​ko mi w tym wy​jeź​dzie po​mo​gło. Wiesz, też byś się wkur​wił, gdy​byś zo​ba​czył, to co ja. Przy​cho​dzę ze szko​ły, wcho​dzę do po​ko​ju i wi​dzę jak mój młod​szy jest kar​mio​n y prosz​kiem do pra​n ia przez ru​de​go Zdziś​ka, za​ka​łę ca​łe​go bi​du​la. Rudy Zdzi​siek go kar​mił tym prosz​kiem, a w ręku trzy​mał ja​kiś tam nóż czy scy​zo​ryk, brat pła​kał i nie chciał tego cho​ler​n e​go prosz​ku jeść. Rudy ro​bił mu aku​rat szny​tę na ręku, w mo​men​cie kie​dy wcho​dzi​łem. Rzu​ci​łem się na nie​go chcąc mu wy​rwać ten je​ba​n y nóż. Je​ba​n y tak za​ci​snął rękę, że z tru​dem uda​ło mi się tę kosę wy​łu​skać. Za​czę​li​śmy się bić, w tym aku​rat je​stem do​bry, lu​bię to, z bani do​stał w no​cha i po​le​cia​ła krew, po​p ra​wi​łem z łuku łok​ciem. Bra​ci​szek uciekł w tym cza​sie do wy​cho​waw​czy​n i i po​wie​dział o bój​ce. Za​n im zja​wi​ła się w po​ko​ju, tak czy in​a ​czej mi​n ę​ło jesz​cze full cza​su. Nóż odło​ży​łem na stół, nie wiem w jaki spo​sób wziął go tak szyb​ko, za​czął nim wy​ma​chi​wać i wy​krzy​ki​wać, że mnie za​bi​je. Pod​biegł do mnie i chciał mi go wbić w brzuch. Na fil​mach nie​źle to wy​glą​da, ale nie wiem jak mi się uda​ło w porę usko​czyć przed tym na​rwa​n ym Zdziś​kiem. Od​sko​czy​łem i zła​p a​łem jego rękę, nie​ste​ty ka​le​cząc się przy tym nie​źle, tak, to nie był film. Wy​rwa​łem mu tę kosę i już nie pa​n u​jąc nad sobą, wbi​łem mu nóż w jego nogę i jesz​cze raz.

Nie sły​sza​łem, żeby kto​kol​wiek mógł tak wyć i kwi​czeć jak świ​n ia, do tego ruda. Nie mo​głem mu tego da​ro​wać, jesz​cze go ko​p a​łem, do​stał też w ryj kil​ka​n a​ście razy z pię​ści, krew try​ska​ła, mó​wię wam jak ja​kieś fon​tan​n y, na pra​wo i lewo, ale było nie​źle, na​je​ba​łem mu skur​wy​sy​n o​wi to​tal​n ie, tej ru​dej je​ba​n ej świ​n i. Wbie​gła wy​cho​waw​czy​n i, tyl​ko zła​p a​ła się za gło​wę i nie​sa​mo​wi​cie zbla​dła. Chwi​lę póź​n iej, przy​biegł jesz​cze je​den wy​cho​waw​ca i mu​siał mnie od​cią​gać od ru​de​go Zdziś​ka. Za​dzwo​n i​li po dy​rek​to​ra, po ka​ret​kę, przy​je​cha​li i do​sta​łem za​strzyk na uspo​ko​je​n ie, a jego wzię​li ze sobą, żeby mu po​zszy​wać rany. Zdzi​cha i tak wy​wieź​li na ob​ser​wa​cje do czub​ków, bo się oka​za​ło, że i tak ma coś z ga​rem, miał już to w pa​p ie​rach, ale na ra​zie nic nie wy​szło, więc było wszyst​ko niby w po​rząd​ku. Tak zresz​tą u nas jest cały czas, jest full wia​ry, któ​ra na bank nie ma wszyst​ko po ko​lei, ale mu​szą być z nami, oczy​wi​ście do​p ó​ki się coś nie sta​n ie, a wte​dy stwier​dza​ją, że stwa​rzał za​gro​że​nie, ale nie był groź​n y, ale heca co? Ta​kie to są jaja, za​rów​n o w prze​je​ba​n ym bi​du​lu jak i prze​je​ba​n ej po​p ra​wie i są​dzę, że wszę​dzie mają czu​ba​sów lub sami nimi są. Ja na​to​miast, jak mó​wi​łem wcze​śniej, mia​łem też prze​grza​n e i na​zbie​ra​n e od daw​n a na nie, na​zbie​ra​ło się, na​zbie​ra​ło tych róż​n ych wy​bry​ków i ciem​n ych spra​wek. Wy​wieź​li mnie do po​p ra​wy, no nie od razu, ale były sta​re spra​wy są​do​we, któ​re to​czy​ły się na bie​żą​co, z bi​du​la nie do​sta​łem do​brej opi​n ii, i to za​wa​ży​ło na ca​ło​ści, nie​ste​ty. Po ja​kimś cza​sie, ale jed​n ak spo​ro tego cza​su mi​n ę​ło, wy​je​cha​łem do bi​du​la od​wie​dzić swo​je młod​sze ro​dzeń​stwo, a tak​że moją Ewe​li​n ę i jej ro​dzi​ców. Jej ro​dzi​ce uwie​rzy​li mi, po​wie​dzie​li, że nie mia​łem wyj​ścia, bo sta​n ą​łem w obro​n ie god​n o​ści wła​snej ro​dzi​n y, a ro​dzi​n a jest za​wsze naj​waż​n iej​sza i mu​szę o tym pa​mię​tać przez całe ży​cie. Jak to ład​n ie za​brzmia​ło – obro​n a god​n o​ści wła​snej ro​dzi​n y, póź​n iej jesz​cze raz zro​zu​mia​łem jak to jest na​p raw​dę waż​n e w ży​ciu, jak się po​sia​da tro​chę ho​n o​ru. Nie wiem tak na​praw​dę, co ze mną bę​dzie, jak wyj​dę z tego gów​n a. Do ro​dzi​ców nie mam po co wra​cać, upa​dli na dno przez te chla​n ie wód​ki. Będę od​wie​dzał ro​dzeń​stwo, to na pew​n o, hm, w koń​cu ro​dzi​n a jest naj​waż​n iej​sza, tak sły​sza​łem. Mat​ka i oj​ciec nie byli u nas ani razu, jak by​li​śmy w bi​du​lu czy ja w po​p ra​wie. Może to i do​brze, że mnie wy​wieź​li, bo gdy​by rudy Zdzi​siek wró​cił, no, cza​sa​mi, to by mu​siał wpier​do​lić przy mnie całą pacz​kę prosz​ku i to tego naj​tań​sze​go, żeby go chuj mo​men​tal​n ie strze​lił.Tak to nie​raz jest, że ro​dzi​ce się nie in​te​re​su​ją dzieć​mi, a po​tem za​czy​n a​ją się kło​p o​ty. W tym przy​p ad​ku kie​dy dzie​ci wy​cho​wu​je uli​ca, każ​da hi​sto​ria ży​cia za​czy​n a się po​dob​n ie. Mia​łem pra​wie 9 lat i już bu​ja​łem się z chło​p a​ka​mi star​szy​mi od sie​bie. Oni aku​rat mie​li po 12 lub 13 lat. Wie​czo​ra​mi cho​dzi​li​śmy na dział​ki kraść sło​n ecz​n i​ki, po​mi​do​ry i tą całą wa​rzyw​n ą resz​tę, tru​skaw​ki. Tak​że okra​da​li​śmy al​tan​ki, nie​raz tak dla hecy roz​pier​da​la​li​smy na dział​kach wszyst​ko, po co, nie wiem, no tak so​bie, żeby coś znisz​czyć, roz​pier​do​lić. Póź​n iej już na​uczy​łem się pa​lić pa​p ie​ro​sy, pa​mię​tam, że pierw​sze moje szlu​gi były buł​gar​skie, przy​wie​zio​n e przez ciot​kę mo​je​go ko​le​gi. Tak​że za​czę​li​śmy okra​dać pierw​sze sa​mo​cho​dy, tyl​ko na śru​bo​kręt, wkła​da​ło się w za​mek, prze​krę​casz i go​to​we. Te​raz, patrz, to jest bre​lo​czek, wi​dzisz, a jed​n ak to jest ła​mak, te​raz tak się nosi i nie pod​p a​da ni​ko​mu, a co. Jak chcesz kraść, to jest pro​ste, wia​do​mo, że na po​cząt​ku jest tro​chę stra​chu, ale póź​n iej to jest fraj​da, za​czy​n a cie​bie to krę​cić i wkrę​cać na do​bre. Wła​mu​jesz się do tak​sy, przez ten mo​ment, je​że​li wła​ści​wie tra​fisz, mo​żesz za​li​czyć kasę, ale te​raz co​raz trud​n iej. Naj​ogól​n iej wszy​scy już się wy​cwa​n i​li, nie tyl​ko my zło​dzie​je. Czę​sto w au​tach przez za​p o​mnie​n ie, przy​p a​dek, de​cy​du​ją nie​raz chwi​le, że ktoś się wró​ci do auta, a już spier​da​lasz

z ka​mer​ką albo do​brym apa​ra​tem cy​fro​wym. Nie uwie​rzysz, ale raz z kum​p lem tra​fi​li​śmy lap​to​p a, gość na​p raw​dę mu​siał przy​mu​lić albo po​szedł na ubez​p ie​cze​n ie, też tak ko​łu​ją w rogi. Trze​ba przy​znać, że wszyst​ko się zmie​n ia, ale sta​re przy​zwy​cza​je​n ia zo​sta​ją. Naj​czę​ściej wła​mu​ję się do au​tka po sprzę​ci​cho, no ra​dio lub com​p act. Czę​sto są ra​dyj​ka wyj​mo​wa​n e, ale by​ło​by na​iw​n o​ścią my​śleć, że wła​ści​ciel ta​cha je do domu, naj​czę​ściej wkła​da​ją pod sie​dze​n ie. Nie​raz moż​n a mieć nie​far​ta i wi​dzisz, że ra​dio wy​ję​te, pa​trzysz, a pod sie​dze​niem i tak nie ma, no nie​któ​rzy bio​rą do cha​ty, nie jest to re​gu​ła. Re​gu​łą jest to, że​byś nie prze​oczył oczy​wi​ste​go. Tak samo jest, kie​dy ra​dyj​ko ma pa​n el. Mu​sisz wte​dy do​kład​n ie po​szu​kać, bo cho​wa​ją do kie​sze​n i bocz​n ej, pod sie​dze​n ie, a na​wet, wiesz na tę osło​n ę przed słoń​cem. Ku​ma​cie o co cho​dzi? Cho​dzi o to, żeby za bar​dzo nie być pew​n ym, że coś jest tak na pew​n o do prze​wi​dze​n ia, jest oczy​wi​ste. My​ślisz, że ra​dyj​ka nie ma, bo wi​dzisz pu​stą kie​szeń lub jest bez pa​n e​la, ale wcho​dzisz i szu​kasz. My​ślisz na przy​kład, że nie ma sen​su otwie​rać tego auta, bo jest, wia​do​mo za​mknię​te, ale tyl​n e drzwi są otwar​te, je​że​li nie ma cen​tral​n e​go, nie​raz jest tak, że ktoś z pa​sa​że​rów przy​mu​lił. No i wcho​dzisz już bez pro​ble​mu do ta​kie​go ustrze​lo​n e​go au​tka. Je​że​li ra​dyj​ka są ko​do​wa​n e, też nie ma dla mnie pro​ble​mu, hur​cik i gość taki je​den mi robi bez żad​n ych ale, albo od razu mi pła​ci i tak naj​czę​ściej je​ste​śmy umó​wie​n i. W koń​cu co mnie może kur​wa in​te​re​so​wać, że ukra​dzio​n e prze​ze mnie ra​dyj​ko z auta jest ko​do​wa​n e, jest sztu​ka, jest, a inni są od tego i tym się już zaj​mą. Z ra​dyj​ka​mi na pa​n e​le po​dob​n ie bywa, ale te​raz to już są o wie​le lep​sze na kar​tę, to do​p ie​ro jest pro​blem, wła​ści​wie nie do prze​sko​cze​n ia w wa​run​kach ama​tor​skich. Za​wsze mo​żesz mieć nie​far​ta, może to być róż​n y nie​fart, ale mu​sisz się na​sta​wić na wszyst​ko co do​bre i na wszyst​ko co złe. Do​p ie​ro wte​dy, pew​n e rze​czy za​czną to​bie wy​cho​dzić. Pa​mię​taj, nie na​sta​wiaj się nig​dy, że coś co pla​n u​jesz na sko​ku, wyj​dzie to​bie bez​błęd​n ie i bez kom​p li​ka​cji, nie ma ta​kie​go na​sta​wie​n ia, je​steś prze​gra​n y, je​że​li my​ślisz i na​sta​wiasz się na ła​twi​znę, nig​dy nie ma ła​twizn, nig​dy. W mie​sią​cu jak do​brze po​krad​n iesz, to też nie​źle zgar​n iesz ka​p u​chy, ale z cza​sem się też wy​ra​biasz. Nie ro​bisz już z cza​sem ja​kiś bzdur​n ych wła​mów i bzde​tów, ja​kiś bzdur​n ych wy​sko​ków, po pro​stu się uczysz z cza​sem co ro​bić i czy war​to, po co się na​ra​żać, je​że​li pew​n e rze​czy moż​n a lo​gicz​n ie prze​wi​dzieć. No wła​śnie, tak wra​ca​jąc do sta​rych gów​n ia​n ych spraw, z tym sa​mym kum​p lem wła​ma​li​śmy się do szko​ły. Ktoś nas pod​p u​ścił, że będą ja​kieś pie​n ią​dze i war​to, no, wejść i wy​czy​ścić tro​chę szko​łę z ka​siu​ry. Wy​bi​li​śmy szy​bę w szat​n i, przy sali gim​n a​stycz​n ej, pod​cią​gną​łem się na pa​ra​p e​cie i wśli​zgiem już by​łem mo​men​tal​n ie w środ​ku, kum​p el za​raz za mną. Idąc ko​ry​ta​rzem, usły​sza​łem ja​kiś sze​lest, może za​my​ka​n ie drzwi, nie wiem, coś w tym ro​dza​ju. Przy tego ro​dza​ju ak​cjach, słuch jest na​p ię​ty poza nor​mal​n ą sły​szal​n ość. No i sta​ło się, z sze​le​stu zro​bił się zde​cy​do​wa​n y przy​tłu​mio​n y tu​p ot kro​ków, wła​ści​wie jak​by bieg. Ktoś to chciał zro​bić względ​n ie ci​cho, ale przy ta​kiej pu​st​ce na sze​ro​kim holu roz​le​ga​ło się dud​n ią​ce echo. Nie wia​do​mo skąd wy​ło​n ił się ja​kiś fa​cet, był to sam dy​rek​tor. Miał on za​wsze zresz​tą dziw​n ą przy​p a​dłość, że zja​wiał się za​wsze w mo​men​cie jak coś się dzia​ło lub już się coś sta​ło. Był wte​dy nad wy​raz pie​kiel​n ie szyb​ki, chwy​cił kum​p la za kark i wy​krę​cił mu rękę do tyłu. Mu​sia​łem w ta​kiej sy​tu​a cji zwie​wać ile sił w no​gach, krzy​czał do mnie, żeby się za​trzy​mać, bo on i tak Po​li​cję we​zwie. Wpa​dłem do ja​kiejś kla​sy, tak my​śla​łem, że ja​koś na mo​ment się przy​cza​ję z tą Po​li​cją, to my​śla​łem so​bie, że żar​tu​je. Sły​sza​łem, jak gdzieś idą, a po od​gło​sach mo​głem się do​my​ślać, że Wal​di zo​stał za​mknię​ty na klucz w po​-

miesz​cze​n iu, gdzie sprzą​tacz​ki trzy​ma​ły mio​tły, szma​ty, pa​sty i inne przy​bo​ry do sprzą​ta​nia. Ale jaja, było to po​miesz​cze​n ie, góra dwa na dwa me​try, no i jesz​cze ten ba​ła​gan w któ​rym mu​siał sie​dzieć. Nie miał naj​mniej​szych już szans, żeby spier​do​lić stam​tąd. Trud​no nie było się do​my​ślić, że na​stęp​n y je​stem ja i za​czął już po​szu​ki​wa​n ia. Wte​dy, kie​dy go sły​sze​li​śmy i gdy​bym po​biegł w jego kie​run​ku, praw​do​p o​dob​n ie, któ​ryś z nas miał​by szan​sę zwiać, ale te​raz te gdy​ba​n ie już nie mia​ło zbyt wiel​kie​go sen​su. Ten po​p łoch, krzyk, wy​zy​wa​n ia, tro​chę spa​n i​ko​wa​li​śmy i sy​tu​a cja była te​raz taka jaka była. Nie ma więc co ma​rzyć, że coś bę​dzie okey, je​że​li je​steś w gów​n ie po uszy, a przy​n ajm​n iej w nie wdep​n ą​łeś. Wbie​głem na pię​tro, spraw​dza​łem każ​dą kla​sę po ko​lei, wszyst​kie, kur​wa, wszyst​kie, kur​wa co do jed​n ej, niech to chuj strze​li, były za​mknię​te! Pod​bie​głem do okna, otwo​rzy​łem, ja​sna cho​le​ra, jak z dołu się pa​trzy, to nie wy​glą​da to tak wy​so​ko, te​raz jed​n ak od​czu​cia mia​łem zu​p eł​n ie inne. Nie mia​łem już du​że​go wy​bo​ru, albo mnie bę​dzie miał albo sko​czę i nie wiem jak to się za​koń​czy, czy wyj​dę z tego cało. Po​my​śla​łem, że jak po​dej​dzie, to po​wiem mu, że sko​czę z okna. Usły​sza​łem ostroż​n e kro​ki na scho​dach, wte​dy bar​dzo szyb​ko, wręcz sprin​tem po​bie​głem wła​śnie w jego kie​run​ku. Wcho​dził na ostat​n i sto​p ień, pchną​łem w nie​go taki nie​wiel​ki sto​li​czek pod kwia​ty, nie spo​dzie​wał się tego. Usko​czył, ale i tak do​stał w nogę sto​li​kiem, za​czął prze​kli​n ać w moim kie​run​ku, w tym przy​p ad​ku nie dzi​wię się, że za​p o​mniał o do​brym wy​cho​wa​n iu. Nie​ste​ty, ten ma​n ewr mi nie wy​szedł, zdą​żył mnie chwy​cić za rę​kaw, ale się wy​rwa​łem i pod​bie​głem do mo​je​go już otwar​te​go okna. Śmiesz​n ie to chy​ba za​brzmia​ło, moje okno, ale tak wte​dy było, było moje. Zo​ba​czył, że sto​ję na pa​ra​p e​cie przy otwar​tym oknie. – Jak Pan po​dej​dzie – krzyk​n ą​łem – to sko​czę, zo​ba​czy Pan. – Jak chcesz to skacz – od​p o​wie​dział spo​koj​n ie – mi na to​bie nie za​le​ży. Jesz​cze coś tam ga​dał i po​wo​li ma​ły​mi krocz​ka​mi pod​cho​dził w moim kie​run​ku. Wte​dy wy​sta​wi​łem nogę na pa​ra​p et ze​wnętrz​n y, za​chwia​łem się, ale w tym sa​mym mo​men​cie po​czu​łem moc​n y chwyt ręki dy​rek​to​ra, o chwi​lę z jego stro​n y było już za póź​n o. Kie​dy chwy​cił mnie, za​chwia​łem się jesz​cze bar​dziej i ca​łym cia​łem, już z tego im​p e​tu całą siłą mego cia​ła od​bi​łem się od fra​mu​gi okna wy​p a​da​jąc przez okno. Wy​glą​da​ło to praw​do​p o​dob​n ie tak jak​bym pierw​szy raz nie​udol​n ie chciał sko​czyć na głów​kę do wody. Wte​dy tak już wy​raź​n ie po​czu​łem to​tal​n e jeb​n ię​cie na gle​bę, ból, szum, lep​kość bu​cha​ją​cej mi po oczach krwi. Krew, cie​p ło i bar​dzo ciem​n o, ciem​n o. Chy​ba spa​da​łem gdzieś. Spa​da​łem w ciem​n ość. Prze​bu​dze​n ie mia​łem za to bar​dzo ja​sne, ale nadal nie​wy​raź​n e. Obu​dzi​łem się w szpi​ta​lu jak moż​n a zgad​n ąć, bo w kost​n i​cy na​wet jak​bym się obu​dził, to na pew​n o nie by​ło​by ja​sno… ha… ha…, a przy​n ajm​n iej praw​do​p o​dob​n ie nie. Tak jak mó​wi​łem, obu​dzi​łem się w szpi​ta​lu, przez pierw​sze chwi​le wi​dzia​łem mgli​ste za​ry​sy, tak na​wia​sem mó​wiąc, te chwi​le to tyl​ko mi się wy​da​wa​ło, że to są tyl​ko chwi​le, po​n oć tra​ci​łem przy​tom​n ość wie​lo​krot​n ie. Pa​mię​ta​łem chy​ba to, tak mi się wte​dy wy​da​wa​ło. By​łem pod​łą​czo​n y do kro​p lów​ki i jesz​cze ja​kiś tam ru​rek. Przy​cho​dzi​ły do mnie pie​lę​gniar​ki, py​ta​ły się czy do​brze się czu​ję. Fakt, że przy nich czło​wiek szyb​ciej zdro​wie​je, bo my​ślę, że pie​lę​gniar​ki to są naj​lep​sze ko​bie​ty, ja​kie mo​głem kie​dy​kol​wiek do tej pory w swo​im ży​ciu po​znać i ja​kich póź​n iej już nie po​zna​łem. Ogól​n ie cha​rak​te​rem są to pięk​n e ko​bie​ty. Na​p raw​dę war​to​ścio​we. Póź​n iej przy​szedł jesz​cze le​karz, oba​dał mnie do​kład​n ie i za​p y​tał jak się czu​ję. – Jak się czu​jesz, ka​ska​de​rze? – za​p y​tał żar​to​bli​wie – chy​ba nie za bar​dzo, co? – Boli mnie strasz​n ie gło​wa – od​p o​wie​dzia​łem.

– Nie ma co się dzi​wić – po​wie​dział – za​li​czyć taki upa​dek z wy​so​ko​ści, to nie są żar​ty, mo​głeś dużo go​rzej tę przy​go​dę za​koń​czyć, dużo go​rzej. Do​sta​łem za​strzyk prze​ciw​bó​lo​wy, o dzi​wo tak​że od​wie​dzi​ła mnie mama. Nie​ste​ty nie z mi​ło​ści mat​czy​n ej, czy żyję czy nie, ale mnie wkur​wi​ła, mó​wiąc jak to ja je​stem głu​p i i w domu, jak wyj​dę, to z tobą oj​ciec już po​ga​da. Nie​źle, ja tu zdy​cham pra​wie, a mi ta​kie kur​wa fra​jer​skie gad​ki wsta​wia​ją i to moi wła​śnie sta​rzy. Niech ich chuj strze​li i tak nig​dy w ży​ciu od nich nic nie mia​łem, tak jak wam przed​tem mó​wi​łem, za​wsze mnie i moje ro​dzeń​stwo mie​li w du​p ie. Sta​le tyl​ko awan​tu​ry, bi​cie, chla​n ie, ko​le​sie i ha​łas na całą dziel​n i​cę, in​ter​wen​cje Po​li​cji i non stop taka jaz​da, a ona mi tu jesz​cze przy​cho​dzi i pier​do​li, że oj​ciec ze mną po​ga​da. Chy​ba kur​wa, ja z nim prę​dzej po​ga​dam, ale tak raz, a po​waż​n ie i na amen z chu​jem sta​rym po​ga​dam, to mu się kur​wa ode​chce wo​gó​le roz​ma​wiać z kim​kol​wiek śmie​cio​wi je​ba​n e​mu. Ro​zu​miem, kie​dy na​p raw​dę był​by spo​ko, ale co z nim miał​bym zro​bić, sam szu​ka nie wiem cze​go, a kim w ogó​le był i gdzie przez te wszyst​kie lata był, kie​dy ob​ra​bia​łem ogród​ki dział​ko​we i z mar​ke​tów pod​p ier​da​la​łem pącz​ki, żeby nie być głod​n ym? Gdzie on wte​dy kur​wa był? No tak, na chla​n ie to za​wsze miał, na są​siad​ki też za​wsze, któ​re w oko​li​cy wszyst​kie prze​ru​chał, żad​n ej są​siad​ce nie prze​p u​ścił, ro​bił i za ko​mi​n ia​rza i za li​sto​n o​sza. Taki wła​śnie był, a te​raz się wiel​ce kur​wa ta​tuś zna​lazł, tat​ko ko​cha​n y. Kur​wa mać, ha… ha…, on ze mną po​roz​ma​wia, ale mnie wkur​wił, aż cały cho​dzi​łem na łóż​ku, pier​dol się sta​ry szma​cia​rzu, tak, wła​śnie się pier​dol. Po​sta​n o​wi​łem też, że w domu i tak mnie nie zo​ba​czą, trze​ba, po​my​śla​łem za​cząć żyć sa​mo​dziel​n ie, to zna​czy tak jak do tej pory, dam so​bie radę, do​p ó​ki mnie nie zła​p ią. Po ja​kimś tam cza​sie wró​ci​łem ze szpi​ta​la do domu, ze sta​rym nie ga​da​łem, bo znów gdzieś za​chla​n y le​żał. Jak był w domu przy​p ad​ko​wo, to znów mnie nie było i tak na zmia​n ę. No i za​czę​ło się, za ja​kiś czas we​zwa​n ie do Sądu, mu​sia​łem się sta​wić na roz​p ra​wę z ro​dzi​ca​mi. Po​sze​dłem do tego Sądu ze star​szy​mi, wcho​dzę po scho​dach i wi​dzę Wal​die​go i beka, za​czy​nam się śmiać. Mat​ka zwró​ci​ła mi uwa​gę, żeby się nie śmiać, że jak tak mogę. Kum​p el miał spusz​czo​n ą gło​wę i chy​ba nie za bar​dzo mu aku​rat było do śmie​chu. Sie​dzie​li​śmy więc tak so​bie na tej przy​je​ba-nej są​do​wej ław​ce i mało ra​czej ga​da​li​śmy ze sobą. Tak na​p raw​dę, to aku​rat mnie to wa​li​ło, więc się strasz​n ie zdzi​wi​łem, że na kum​p la ta roz​p ra​wa tak wje​cha​ła, tak sia​dła na jego na psy​che. Mój oj​ciec, no tak, wy​jąt​ko​wo trzeź​wy, za​czął pa​trzeć na wo​kan​dę i szu​kać mo​je​go na​zwi​ska i go​dzi​n y roz​p o​czę​cia roz​p ra​wy. Sie​dzie​li​śmy na tym ko​ry​ta​rzu jesz​cze może z pół go​dzi​n y i wy​szła ja​kaś fa​cet​ka i we​zwa​ła nas na salę roz​p raw. W środ​ku sę​dzia za​da​wał mi mnó​stwo py​tań, na któ​re od​p o​wia​da​łem, ale więk​szość mo​ich od​p o​wie​dzi była zmy​ślo​n a. Jed​n a roz​p ra​wa, za ja​kiś czas dru​ga, w mię​dzy​cza​sie mia​łem wpad​kę. Po​li​cja do​rwa​ła mnie na kra​dzie​ży, no i sta​ło się, do​sta​łem po​p ra​wę. No wiesz, ja tak mó​wię, to wszyst​ko skró​to​wo, bo przed​tem mia​łem już ku​ra​to​ra, póź​n iej Ośro​dek Wy​cho​waw​czy, no w Po​go​to​wiu też spo​ro już by​łem przed Ośrod​kiem, no ale za dużo ucie​czek, więc do​sta​łem „po​p ra​wę” w za​wia​sach. No i do​igra​łem się, do​sta​łem już na amen od​wia​skę i do Za​kła​du Po​p raw​cze​go, no te​raz wła​śnie jadę do dru​gie​go z ko​lei, ha… ha… To zna​czy już tam by​łem, bo jak wiesz, wio​zą mnie po uciecz​ce z nie​go, a co kur​wa, będę sie​dział, zwłasz-cza​jak w tym jest chu​jo​wo, no, nie za bar​dzo. Bywa i tak i nie ma zmi​łuj się nad nami bied​n y​mi. Tak mi też przy​je​ba​li po​p ra​wę i po​dob​n ie z kum​p lem Wal​dim, też mu przy​je​ba​li po​p ra​wę. Za​raz po ostat​n iej roz​p ra​wie, prze​trzy​ma​li mnie parę dni w Schro​n i​sku dla Nie​let​n ich z tzw. skie​ro​wa​n iem, wpa​ko​wa​li mnie do lo​dó​wy i wy​wieź​li. Chcia​łem się do​wie​-

dzieć gdzie jadę, ale od​p o​wie​dzi się nie do​cze​ka​łem. Przy​je​cha​li​smy do strasz​n ie ma​łej mie​ści​n y, to​tal​n e za​du​p ie, gdzie psy boją się w nocy szcze​kać. Kom​p let​n a dziu​ra za​bi​ta de​cha​mi, na​wet nie mo​głem przy​p usz​czać, że wo​gó​le ist​n ie​ją ta​kie miej​sco​wo​ści, chuj zresz​tą wie czy na ma​p ie jest uję​ta jako punkt ja​ki​kol​wiek na niej. Po​waż​n ie, piź​dzi​je​wo to​tal​n e. Bra​ma, drut kol​cza​sty, kra​ty, dzwon​ki, ja pier​do​lę so​bie po​my​śla​łem, kur​wa gdzie ja tra​fi​łem, to ja​kiś jest szo​szenk czy al​ka​traz czy inny film po pi​ja​ku? By​łem już na​wet prze​stra​szo​n y jak dia​bli. Wcho​dzi​my, wy​so​ki dłu​gi mur z dru​tem kol​cza​stym, ku​rew​sko dłu​gi mur, któ​ry wte​dy dla mnie cią​gnął się wręcz w nie​skoń​czo​n ość. We​szli​śmy do ko​lej​n e​go bu​dyn​ku, ma​syw​n y i po​n u​ry, zo​ba​czy​łem kil​ku chło​p a​ków, lu​ka​li na mnie do​kład​n ie pa​trząc pro​sto w oczy, ja im zresz​tą też od​p o​wia​da​łem spoj​rze​n iem. Na po​cząt​ku to jest bar​dzo waż​n e, nie mo​żesz po​ka​zać, że może się bo​isz albo, że masz coś do ukry​cia, mu​sisz się dać wy​czuć jako ktoś, gość, swój chłop. Sły​sza​łem jak roz​ma​wia​li mię​dzy sobą po​ka​zu​jąc, pa​trz​cie świe​ża​ka przy​wieź​li. Co za traf, zo​ba​czy​łem zna​jo​mą mor​dę, to był mój zio​mal pra​wie dwa po​dwór​ka da​lej z któ​rym też od​p ier​da​la​łem nu​me​ry. Przy​wi​ta​li​śmy się, za​p y​ta​łem się czy jest tu do​brze, od​p o​wie​dział krót​ko, że jest nie​źle. Wszy​scy za​czę​li mnie py​tać skąd je​stem, za co mnie tu przy​wieź​li i tak ogól​n ie. Mu​sia​łem spo​ro się na​opo​wia​dać, chło​p a​cy to lu​bią, w koń​cu jest to ja​kaś atrak​cja na tę nudę jak ko​goś przy​wio​zą. Opo​wie​dzia​łem jak było naj​p ierw w Po​go​to​wiu, póź​n iej w Ośrod​ku i jesz​cze póź​n iej w po​p rzed​n iej „po​p ra​wie”. Jak moż​n a było do​stać wpier​dol za uciecz​ki, jak się ucie​ka​ło, jak było w domu lub na gi​gan​cie. Tak​że mó​wi​łem jak lu​dzie z mia​sta nas wy​zy​wa​li od ban​dy​tów i zło​dziei. Opo​wie​dzia​łem jak kie​dyś pe​wien ko​leś z mia​sta pod​szedł do mnie zu​peł​n ie bez po​wo​du wy​wa​lił mi sztu​kę na ryj. Do​brze, że to wi​dzie​li kum​p le, aku​rat też wy​jeż​dża​li na prze​p ust​kę do domu. Ja​sne, że mu od​da​łem, kum​p le jesz​cze też do​sko​czy​li, sko​pa​li​śmy gno​ja tak, że miał łeb roz​wa​lo​n y, że hej, na mak​sa, pier​do​lo​n y śmieć. Wszyst​ko i tak było na nas, że to my by​li​śmy win​n i ca​łej za​dy​my i po​bi​li​śmy bie​da​ka bez po​wo​dów. Na mie​ście za​wsze szu​ka​ją dymu i wia​do​mo, że prę​dzej czy póź​n iej coś się nie​złe​go wy​krę​ci. Je​że​li ktoś do​stał od nas z chło​p a​ków, my już swo​je od​cze​ka​li​śmy i za​wsze ci go​ście też do​sta​wa​li wjeb​kę. Aku​rat za​wsze jest naj​go​rzej jak wy​jeż​dża​my na wa​ka​cje, no oczy​wi​ście ci co mogą, tak to bywa. Za​dy​my są i nic nie zro​bisz, nie​raz czę​sto też nie z two​jej winy i tak też raz było, co so​bie przy​p o​mi​n am. Wra​ca​li​śmy wte​dy z prze​p ust​ki, wy​sia​da​my z au​to​bu​su, no i wra​ca​my do „po​p ra​wy”, a tu przy​bie​ga do nas je​den z na​szych i krzy​czy, że za​dy​ma w mie​ście, bo biją na​szych, no więc wszyst​kie ple​ca​ki na bok i do​p ier​da​la​my na ry​n ek bro​nić na​szych. Ro​ze​śmie​je​cie się, ale jak tam szyb​ko do​bie​gli​śmy chcąc bro​n ić na​szych i dać wy​cisk miej​sco​wym, to tam była taka chma​ra wszyst​kich miej​sco​wych żuli, że to nie​p o​ro​zu​mie​n ie. Mo​men​tal​n ie nogi za pas, bo chy​ba by​śmy już tam zo​sta​li jako tru​p y na miej​scu do wy​wóz​ki, nie było co zgry​wać bo​ha​te​rów w tym mo​me​n ie. My za​czę​li​śmy spier​da​lać, a oni za nami, z wszyst​kim co mie​li w rę​kach, to mo​gli nas nie​źle urzą​dzić. Za​p y​ta​cie się, no dla​cze​go spier​da​la​li​ście? A spró​buj nie, jak bę​dziesz sam w ta​kiej sy​tu​a cji to i zo​ba​czysz jak moż​n a stru​gać Ram​bo, to jest two​je żyć albo nie żyć. W bie​gu, każ​dy chwy​tał z zie​mi co się dało, aby za mo​ment być też względ​n ie przy​go​to​wa​n ym na star​cie z nimi, któ​re tak czy in​a ​czej, kur​wa, było nie​unik​n io​n e. Wła​ści​wie to już się to za​czę​ło, ale mu​sie​li​śmy naj​p ierw spier​do​lić, od​sta​wić ich. Ła​p a​li​śmy wszyst​ko co nam wpa​dło w rękę, ce​gły, ka​mie​n ie, bu​tel​ki, kije, bel​ki, wszyst​ko, co mo​gło​by się przy​dać, aby tym chu​jom po​roz​wa​lać im te je​ba​n e

ryje. Wszyst​ko, wierz​cie mi, wy​glą​da​ło jak w fil​mie, na jed​n e​go z nas przy​p a​da​ło trzech, czte​rech skur​wie​li. Jed​n e​go z na​szych pra​wie by nie za​bi​li, wy​rwa​li mu szta​che​tę z ręki i tak go tłu​kli, że stra​cił przy​tom​n ość, a oni jego jesz​cze ko​p a​li w tej wiel​kiej ka​łu​ży krwi i śli​n y. Pro​blem jest ten, że je​że​li bę​dziesz miał na​wet od​ru​chy bar​dzo ludz​kie, to na nic się to to​bie nie przy​da, po​go​to​wie ra​tun​ko​we w tej mie​ści​n ie jest od​da​lo​n e o ja​kieś trzy​dzie​ści ki​lo​me​trów od niej. Prak​tycz​n ie, mo​żesz umrzeć nie do​cze​kaw​szy się na​wet tuż przed zej​ściem śla​do​we​go sy​gna​łu nad​jeż​dża​ją​cej ka​ret​ki. Jed​n ak ja​kimś cu​dem, już dłu​go po tej za​dy​mie, uda​ło się ze​ksom prze​wieźć go do szpi​ta​la, gdzie le​żał, kur​wa, ni mniej ni wię​cej, bite trzy ty​go​dnie. Przy​wieź​li go do nas z po​wro​tem, miał rękę w gip​sie, koł​n ie​rzyk z gip​su też na szyi no i ogól​n ie jesz​cze cały nie czuł się naj​le​p iej. Jesz​cze dwa mie​sią​ce to wszyst​ko no​sił, tę gip​so​wą zbro​ję. Po ja​kimś cza​sie, wszyst​ko niby wró​ci​ło do nor​my, cho​dzi​li​śmy po uli​cach, ale oglą​da​li​śmy się, czy za ro​giem, nie rób​cie jaj, nie cho​dzi mi o żu​bra, nie roz​śmie​szaj​cie mnie kur​wa, czy za ro​giem nie stoi ja​kiś gnój z bu​tel​ką, ha… ha…, no tak z bu​tel​ka po pi​wie lub szta​che​tą, żeby mi przy​p ier​do​lić. Ta​kie rze​czy tak czy in​a ​czej się zda​rza​ły.Po ja​kimś cza​sie i mnie uda​ło się wy​je​chać na prze​p ust​kę do domu, no, chy​ba na świę​ta. Tro​chę jest to dzi​kie uczu​cie tak po dłuż​szym cza​sie zlą​do-wać w swo​im mie​ście i cho​dzić so​bie cał​ko​wi​cie na lu​zie z ła​p a​mi w kier​ma​n ach. Na​p raw​dę jest dziw​n ie, a na​wet głu​p io po ta​kim dłuż​szym cza​sie nie​byt​n o​ści we wła​snym mie​ście. Wiesz, chcesz czy nie chcesz, ale do cha​ty do sta​rych jed​n ak wpad​n iesz, bo mu​sisz i nie masz za bar​dzo wy​bo​ru, a na​wet tak czy in​a ​czej wy​p a​da. W koń​cu też wy​ra​żaj ą zgo​dę na twój przy​jazd do domu na prze​p ust​kę, ro​dzi​ców so​bie nie wy​bie​ra​my, a co ja je​stem temu win​n y? Po​ga​da​łem z nimi tro​chę, ale wia​do​mo jak to się gada z nimi, gdy​by oni byli inni, by​li​by to inni sta​rzy, po​wie​dział​bym im, że spo​rząd​n ia​łem, że się uczę i w tzw. pro​gra​mie re​so​cja​li​za​cji, kur​wa na pew​n o by nie sku​ma​li o co cho​dzi, że w tym pro​gra​mie mam po​zy​tyw​n ą oce​n ę. Gdzieś tak po go​dzi​n ie drę​twej gad​ki ze sta​ry​mi, po​sze​dłem do kum​p la Ar​czie​go. Kur​wa, przy​ba​lo​wa​li​śmy tak, że kur​wa w chuj wszyst​ko było git, da​li​śmy nie​źle jak nig​dy, bom​ba to​tal​n a była, nie ma co. Na dru​gi dzień wcho​dzę do domu, mat​ka na mnie z ry​jem zde​n er​wo​wa​n a, oj​ciec po​szedł po za​si​łek i w ogó​le się nie kap​n ął, że coś jest nie tak, że mnie w ogó​le nie było, cza​isz, jaja co? Sta​ra za​czę​ła się wy​dzie​rać, gdzie by​łem przez całą noc, gdzie się szla​ja​łem jak ta kur​wa spod lam​p y i ta​kie tek​sty non to​p er do mnie wa​li​ła. Moż​n a się na​p raw​dę wkur​wić, gdy sły​szysz ta​kie tek​sty, kur​wa, osto​ja mo​ral​n o​ści się zna​la​zła, pier​do​lić mi bę​dzie far​ma​zo​n y. Ale jaj a były z tego naj​więk​sze, że w mo​jej cha​cie był na​lot Po​li​cji, bo gdzieś ktoś skro​ił kwa​drat. To było pro​ste, ja za​wi​ta​łem do mia​sta, ktoś ob​ro​bił ha​wi​re, chcie​li​by mi to przy​kle​pać, żeby sta​ty​sty​ka im kwi​tła, a jesz​cze jak​bym do​stał od nich po no​gach pałą i bym się do tego przy​p u​co​wał, cóż dla nich mo​gło​by być pięk​n iej​sze​go. Hm, to tak naj​ogól​n iej nie było ta​kie pro​ste, bo na do​brą spra​wę, mo​gli​by mi to na siłę przy​wa​lić, nie było to ta​kie do koń​ca ja​sne, no, naj​ogól​n iej, ha… ha… Ko​lej​n e py​ta​n ie od mat​ki mnie za​sko​czy​ło jak chuj, bo się oka​za​ło, że są​siad​ka z par​te​ru mnie przy​fi​lo​wa​ła ja​kimś cu​dem, jak z kum​p la​mi i wich​ta​mi ły​ka​li​śmy so​bie mó​zgo​je​by. – Co to były za dziew​czy​n y! – krzy​cza​ła – nie da​jąc mi się sku​p ić, bo się już w tym wszyst​kim za​czą​łem gu​bić w tych krzy​kach i wy​mów​kach, ta po​li​cja, są​siad​ka, no, te całe je​ba​n e za​mie​sza​n ie, no kur​wa, le​d​wo co prze​cież przy​je​cha​łem. – Kur​wa mać, nie wy​dzie​raj tej piz​dy tak! – też jej krzyk​n ą​łem, bo mnie już za​czę​ła wkur​wiać.

– Co ty w ogó​le do mnie mó​wisz! – za​czę​ła hi​ste​rycz​n ie wy​krzy​ki​wać – jak ty się do mnie od​zy​wasz, do wła​snej mat​ki, ja już ojcu po​wiem, jak ty w ogó​le się zwra​casz do mnie, on już z tobą po​roz​ma​wia, wpier​do​li to​bie raz i bę​dziesz miał sza​cu​n ek dla wła​snej mat​ki, ty gno​ju. – Hey, mat​ka, daj mi wresz​cie spo​kój! – od​krzyk​n ą​łem jej, naj​gor​sze od jej tonu było jesz​cze te jej za​czy​n a​n ie każ​de​go zje​ba​n e​go zda​n ia od „co”. – Co się tak uga​n iasz jak pies za su​ka​mi! – krzyk​n ę​ła jesz​cze gło​śniej – za​da​łam to​bie py​ta​n ie – co to były za dziw​ki – słu​chasz mnie czy nie? – No do​bra, mat​ka, daj mi wresz​cie spo​kój! – wy​dar​łem się na nią. – Co się wy​dzie​rasz! – wy​dar​ła się jak sta​re ga​cie – by​łeś z ja​ki​miś dziw​ka​mi. – Do kur​wy ja​snej, to nie były żad​n e dziw​ki tyl​ko ko​le​żan​ki Ar​czie​go! – od​p o​wie​dzia​łem już na​p raw​dę mak​sy​mal​n ie pod​kur​wio​n y na nią. – Co mi tu bę​dziesz kła​mał! – krzy​cza​ła jak opę​ta​n a – są​siad​ka wi​dzia​ła jak się ma​ca​li​ście i Bóg wie jesz​cze co. – No tak, ale jaja! – wy​krzy​cza​łem – Bóg wie co jesz​cze, jak wie to niech zo​sta​wi to dla sie​bie. – Co mi tu bę​dziesz jesz​cze py​sko​wał! – dar​ła się – jesz​cze mi tu ja​kąś zbęb​n io​n ą dziw​kę przy​p ro​wa​dzisz, a ja się będę mar​twić co ro​bić da​lej, a ty so​bie po kry​mi​n a​łach bę​dziesz się wa​łę​sał jak pa​n i​sko. – Mat​ka, od​p ier​dol​cie się wszy​scy ode mnie! – wy​krzy​cza​łem jej pro​sto w twarz i trza​ska​jąc drzwia​mi wy​bie​głem z domu. No i chuj, mam tego kur​wa już wszyst​kie​go do​syć, przy​je​dziesz na chwi​lę, a wy​rzy​ga​ją ci nie​mal cały ży​cio​rys w domu, a te nie​bie​skie kur​wy niech ła​p ią kogo trze​ba, a nie żeby do mo​jej ro​dzi​n y i do mnie się przy​p ier​da​lać. Ja​sny gwint ale ma​n ia​n a, le​d​wo po​sta​wisz nogę w tym zje​ba​n ym mie​ście, a już nie​bie​skie kur​wy się do cie​bie przy​p ier​da​la​ją. Tak naj​ogól​niej, było we​so​ło, bo Ar​czi miał osiem​n ast​kę, to i ją uczci​li​śmy, a że nie miał w domu wa​run​ków tak jak zresz​tą ja, to było tak jak było, no i chuj wszyst​kim w dupę. W domu u mnie naj​we​se​lej też nie było, bo mia​łem za dwa dni sta​wić się do Sądu na ko​lej​n ą roz​p ra​wę, no, za tą wal​n ię​tą Mo​n i​kę, co nie chcia​ła do buź​ki brać, no ta, koło ga​ra​ży co ją grza​li​śmy. Dla​te​go też mię​dzy in​n y​mi do​sta​łem tę prze​p ust​kę. Tak ład​n ie i nie​win​n ie wy​glą​da​ło, tak, że z oj​cem po​sze​dłem na spra​wę. W są​dzie do​wie​dzia​łem się, że za​mie​n i​li mi ku​ra​tor​kę na ku​ra​to​ra i całe szczę​ście, bo z tą głu​p ią piz​dą nie mo​głem się do​ga​dać. Jak za​czy​n a​ła ja​ką​kol​wiek roz​mo​wę, za​wsze ja mia​łem prze​je​ba​n e i praw​do​p o​dob​n ie i to od razu, że ja to czy tam​to zro​bi​łem. Taka wła​śnie była pani ku​ra​tor, ale gość oka​zał się w po​rzo ku​ra​to​rem i za​wsze się sta​rał u mo​je​go sę​dzie​go, że​bym tyl​ko mógł wy​je​chac na prze​p ust​ki. Taki znów on był, w po​rząd​ku był gość. Po roz​p ra​wie, któ​ra znów zo​sta​ła od​ro​czo​n a ze wzglę​du, że ktoś, ja​kiś tam świa​dek się nie sta​wił, ku​ra​tor roz​ma​wiał ze mną i póź​n iej z moim sta​rym. Py​tał jak się za​cho​wu​ję w domu, czy wy​jeż​dżam w ter​mi​n ie do po​p raw​cza​ka, czy nie ma ze mną ja​kiś do​dat​ko​wych pro​ble​mów. Oj​ciec aku​rat za bar​dzo na​wet nie mu​siał kła​mać, po​wie​dział, że wra​cam na czas do po​p ra​wy, że ogól​n ie nie jest naj​go​rzej. Po tej niby roz​p ra​wie po​szli​śmy do domu, mat​ka za​czę​ła się wy​p y​ty​wać co i jak, jak to ona swo​im zwy​cza​jem. Za​li​czy​łem jesz​cze wie​czo​rem im​p rez​kę z Ar​czim i jego kum​p e​la​mi, te​raz też już mo​imi, było na​p raw​dę za​je​bi​ście, ale jak po​my​śla​łem o ju​trzej​szym po​wro​cie do po​p ra​wy, od​czu​cia moje nie były naj​lep​sze. Nad​szedł czas wy​jaz​du, jak zwy​kle za​czą​łem od​czu​wać dziw​n e pra​-

gnie​n ia, żeby jed​n ak nie wra​cać do tego syfu. Do​sko​n a​le wie​dzia​łem, że jak nie wró​cę, to bę​dzie na​kaz spro​wa​dze​n ia mnie przez Sąd i prę​dzej czy póź​n iej dup​n ą mnie w domu lub na im​p re​zie, albo też na ja​kiejś me​li​n ie. Je​że​li był​by taki sce​n a​riusz, to jest jak dwa razy dwa, że prze​p ust​ki dłu​go bym nie do​stał, na pew​n ia​ka. Z tego też po​wo​du, po prze​my​śle​n iu za i prze​ciw, zde​cy​do​wa​łem się jed​n ak wró​cić, nie słu​cha​jąc cał​ko​wi​cie we​wnętrz​n e​go gło​su ser​ca, żeby jed​n ak nie wra​cać. Do​je​cha​łem na miej​sce cały i zdro​wy, bez żad​n e​go do​dat​ko​we​go kom​bi​n o​wa​n ia i wy​gi​n a​n ia typu, a może jed​n ak. Praw​da ży​cia jed​n ak jest gorz​ka, bo za parę dni ży​cia w po​p ra​wie już mia​łem wszyst​kie​go do​syć. Przy​p a​dek był taki, że ze-kso​wi zgi​n ę​ły pie​n ią​dze na od​ra​bian​kach, za​da​n ia do​mo​we ze szko​ły ro​bi​li​śmy, to jest nie​ste​ty przy​mu​so​we, jak nie wiesz. Pra​wie ko​n iec od​ra​bia​n ek, to każ​dy kom​bi​n o​wał, że musi się od​lać, to ja​kiś ze​szyt jesz​cze przy​n ieść, że go gło​wa roz​bo​la​ła itd. Zeks wy​szedł, a my cała resz​ta zo​sta​li​śmy w kla​sie. Wła​ści​wie od​ra​bian​ki trwa​ły dwie go​dzi​n y i była prze​rwa, żeby się za​ła​twić jak ktoś ko​niecz​n ie i rze​czy​wi​ście nie ściem​n iał. Na ko​men​dę prze​rwa, wia​ra wy​szła na ze​wnątrz przy​ja​rać so​bie. Zeks zo​sta​wił sa​ma​rę na bla​cie i wy​szedł i nikt nie zwró​cił uwa​gi, że ona tam leży. Ja aku​rat pi​sa​łem na ta​bli​cy ja​kieś tam coś i ro​bi​łem ta​kie tam na​zwij​my to graf​fi​ti kre​do​we, ktoś wszedł i wy​szedł, ale nie zwró​ci​łem na to uwa​gi. Po prze​rwie wszy​scy wró​ci​li i od​ra​bia​li​śmy lek​cje da​lej. Zeks też usiadł i za​czął czy​tać ga​ze​tę. Po od​ra​bian​kach po​szli​śmy na ko​la​cję, a po niej ostro sprzą​ta​li​śmy re​jo​n y, czy jak kto woli dy​żu​ry do sprzą​ta​n ia, któ​re były usta​la​n e wg okre​ślo​n e​go już z góry na mie​siąc gra​fi​ku. Po sprzą​ta​n iu, każ​dy się prze​bie​rał i mie​li​śmy czas dla sie​bie do go​dzi​n y dzie​więt​n a​stej trzy​dzie​ści, kie​dy mu​si​my oglą​dać dzien​n ik te​le​wi​zyj​n y, czy chcesz czy nie, mu​sisz oglą​dać. Dzien​n ik oglą​da​li wszy​scy w spo​ko​ju, zeks w mię​dzy​cza​sie wy​p eł​n iał ja​kiś ze​szyt. No cóż, ale po dzien​n i​ku, za​raz po nim zro​bił ze​bra​n ie gru​p o​we i po​wie​dział, że zgi​n ę​ły mu pie​n ią​dze. Od razu też się spy​tał, kto pod​czas prze​rwy zo​stał w kla​sie, więc od​p o​wie​dzia​łem, że ja i może z dwie oso​by, poza tym kil​ka osób wcho​dzi​ło i wy​cho​dzi​ło, więc nie jest tak do​kład​n ie wia​do​mo kto. Zresz​tą aku​rat nie kła​ma​łem i nic też nie mia​łem do ukry​cia. Po​wie​dzia​łem tak​że ze-kso​wi, że nie zwra​ca​łem na to uwa​gi, czy ktoś wy​cho​dzi czy wcho​dzi, bo to nie moje spra​wy i mnie to nie in​te​re​so​wa​ło i było to zgod​n e z praw​dą. Wy​cho​waw​ca po​wie​dział krót​ko, wy​cho​dzę na pięt​n a​ście mi​n ut i pie​n ią​dze mają się zna​leźć, bo in​a ​czej wstrzy​mu​je prze​p ust​ki na tak dłu​go jak tyl​ko on bę​dzie chciał i na jak dłu​go się da. – Czy wy nie mo​że​cie zro​zu​mieć – po​wie​dział – że każ​dy nor​mal​n y czło​wiek musi pra​co​wać na nie? Żeby na przy​kład ku​p ić chleb? – zeks wy​szedł za drzwi. Jak tyl​ko wy​szedł, wia​ra za​czę​ła się mnie wy​p y​ty​wać, czy to nie ja ukra​dłem ze​kso​wi pie​n ią​dze. Jesz​cze nie zdą​ży​łem od​p o​wie​dzieć na co​kol​wiek, że nic nie wiem, a już do​sta​łem sztu​ka​cza na ryj. Od​sko​czy​łem i za​czą​łem tłu​ma​czyć im, że aku​rat ja nic na​p raw​dę nic nie wiem o czym​kol​wiek i tych zje​ba​n ych pie​n ię​dzy nie bra​łem. Wiesz, naj​ogól​n iej to ja by​łem świe​ża​kiem wte​dy i za bar​dzo ga​da​łem z ze​ksem na ten te​mat, a poza tym ja by​łem w kla​sie, więc niby wszyst​ko było oczy​wi​ste i czy​tel​n e. Je​że​li ktoś ukradł pie​n ią​dze, to za​pew​n e, to by​łem ja i krop​ka i po za​wo​dach. W pew​n ym mo​men​cie wy​szło to tak, że wia​rę nie in​te​re​so​wa​ło kto wziął pie​n ią​dze, tyl​ko mia​ły być i się zna​laźć, byle szyb​ko. Ja​sne, że faj​n ie by było, żeby ta kasa się zna​la​zła, od​dać i ma się świę​ty spo​kój. Do​sta​łem ta​kie wje​by, że chy​ba nikt by ta​kie​go ło​mo​tu nie prze​trzy​mał, ta​kie do​sta​łem bęc​ki, nie było lek​ko. Przy​dzwo​n i​li mi bu​tem nar​ciar​skim, ki​jem od szczot​ki, lacz​kiem, pół​ką od szaf​ki, wszyst​kim

co aku​rat mie​li pod ręką. Chcie​li mnie pod​łą​czyć na​wet pod prąd, ale je​den z nich po​wie​dział, że le​p iej nie, bo mogą cza​sa​mi prze​ho​lo​wać. Ja​sna cho​le​ra, ale by mnie przy​grza​li, ale kur​wa też trze​ba mieć nie​far​ta, do​p ie​ro co gdzieś zlą​du​jesz i afe​ra i jest na cie​bie, a chuj praw​da, ale to tyl​ko ty wiesz o tym, a resz​ta i tak nie uwie​rzy. Dla nich wszyst​kich to było oczy​wi​ste i te​raz jak tak pa​trzę, no te​raz jak tak pa​trzę, to na​wet im się nie dzi​wię, ale wte​dy to wy​glą​da​ło zde​cy​do​wa​n ie in​a ​czej, no i prze​je​ba​n ie wy​glą​da​ło. Prze​je​ba​n ie wy​glą​da​ło oczy​wi​ście dla mnie. Ty nie wiesz jak wte​dy bywa, ale nocy nie prze​spa​łem, no wiesz, każ​dy z koja pi​zgał we mnie czym się dało, my​ślisz, że śpią, a tu łup w gło​wę do​sta​jesz ksiaż​ką od mat​my lub bu​tem. Rano wsta​łem z siń​ca​mi i za​spa​n y jak dia​bli. Na gim​n a​sty​kę nie chcia​łem wyjść, po​wie​dzia​łem wy​cho​waw​cy, ale jego to nie in​te​re​so​wa​ło, moje złe sa​mo​p o​czu​cie, a tym bar​dziej jego przy​czy​n a. Wia​do​mo, że nic się ni​ko​mu nie mówi, jesz​cze tego by bra​ko​wa​ło, że​bym był ja​kimś pier​do​lo​n ym kon-fa​sem. Tego dnia zeks był bar​dzo wkur​wio​n y na całą gru​p ę. – Jest ja​kieś my​dło, bo nie mam – ktoś się jego za​p y​tał jak coś prze​rzu​cał ner​wo​wo w ma​ga​zyn​ku. – Kur​wa – za​czął się drzeć – dla zło​dziei nie ma środ​ków czy​sto​ści, czy to kur​wa mać ja​sne? – jak był zde​n er​wo​wa​n y, to za​wsze prze​kli​n ał nie​raz le​p iej niż my, mó​wił też, że przy tej ro​bo​cie my pod​le​ga​my re​so​cja​li​za​cji, ale to wy​cho​waw​cy już po dzie​się​ciu la​tach ta​kiej ro​bo​ty sami po​win​n i być re​so​cja​li​zo​wa​n i, z tym trud​n o się nie zgo​dzić. Z tego jego za​cho​wa​n ia i prze​kli​n a​n ia non stop, wy​n i​ka​ło, że chciał się wy​żyć lub tak po pro​stu wy​je​bać ko​muś w ryj jak​by mu się ktoś nie​zręcz​n ie na​wi​n ął. Na ra​zie taki mu się nie tra​fił, na ra​zie. W szko​le jest za​wsze kul​tu​ral​n iej, bo na​uczy​cie​le ro​bią swo​je, my mamy róż​n e w tym cza​sie za​in​te​re​so​wa​n ia, któ​re co bar​dziej cier​p liw​si na​uczy​cie​le prze​ry​wa​ją je lub też nie. W szko​le, też było prze​je​ba​n e dla mnie, wszy​scy do mnie się pru​li i mó​wi​li, że​bym od​dał tę kasę ze​kso​wi, bo bę​dzie​my mieć wszy​scy prze​je​ba​n e. Na jed​n ej z lek​cji przy​szedł dyr z ze​ksem. Z gad​ki wy​n i​ka​ło, że nie mamy szans na wy​jaz​dy ani na wy​p i​ski, czy​li pie​n ią​dze na ja​ra​nie, jak nie znaj​dą się pie​n ią​dze ze​ksa. Nie​ste​ty pie​n ią​dze się nie zna​la​zły i tym sa​mym ja mia​łem prze​je​ba​n e. Nic nie by​łem win​n y, ale tyl​ko ja wie​dzia​łem o tym, a prze​ko​n ać ko​goś in​n e​go o two​jej nie​win​n o​ści nie jest ła​two, je​że​li wszyst​ko wska​zu​je na cie​bie. Może dwa, może trzy dni to trwa​ło, do mo​men​tu, kie​dy nie uciekł ko​leś z in​n ej gru​p y. Zresz​tą zo​stał szyb​ko zła​p a​n y, no, gdzieś po paru go​dzi​n ach po​szu​ki​wań. Wie​dział do​kład​n ie jak ma ucie​kać, ale tym ra​zem nie za bar​dzo miał far​ta. Lo​gicz​n e jest, że po uciecz​ce ze​ksy wpad​n ą w pa​n i​kę i zro​bią wszyst​ko, żeby ta​kie​go go​ścia zła​p ać jak naj​szyb​ciej. Nie tyl​ko, że to jest uciecz​ka, gdzie może się to zna​leźć w wia​do​mo​ściach wie​czor​n ych i bę​dzie póź​n iej to​tal​n y roz​p iź​dziaj, ale cho​dzi o to, żeby taki ko​leś nie zro​bił coś so​bie lub tym bar​dziej ko​muś i wte​dy do​p ie​ro koń​czą się żar​ty. Tak jak mó​wi​łem, zła​p a​li go, ale to co było praw​dzi​wym za​sko​cze​n iem, to aku​rat to, że miał ski​tra​n y w gla​n ach hajs, ten któ​ry zgi​n ął w wia​do​mej ilo​ści ze​kso​wi. W gru​p ie do​stał wjeb to​tal​n y, że do​brze, że prze​żył, ode mnie też do​stał wpier​dol na mak​sa, bo kur​wa, przez tego je​ba​n e​go cwe​la co ja mu​sia​łem nie​słusz​n ie przejść. Póź​n iej do​sta​wał wpier​dal w re​gu​lar​n ych od​stę​p ach, nie miał lek​ko. Jak to w ta​kich przy​p ad​kach bywa, znów spier​do​lił, ale tym ra​zem mu się uda​ło i nie mo​gli go na​wet zna​leźć w jego miej​scu za​miesz​ka​n ia. Co się z nim póź​n iej dzia​ło nie wiem i za bar​dzo mnie to nie in​te​re​so​wa​ło, chuj mu w dupę cwe​lo​wi je​ba​n e​mu. Tak naj​ogól​n iej, póź​n iej mnie wia​ra prze​p ro​si​ła za te oskar​że​n ie i wpier​dol, któ​ry do​sta​łem. Co mia​łem w tej sy​tu​a cji ro​bić

i tak kur​wa było po za​wo​dach, więc uzna​łem, że jest jak jest, bez ja​kiś tam ura​zów, bywa róż​n ie, ale na ta​kich sy​tu​a cjach czło​wiek się może po​śli​zgnąć, więc tak jak przed​tem mó​wi​łem nig​dy nie prze​ocz oczy​wi​ste​go. To jest taka moja praw​da, za​sa​da na​wet, któ​rej uży​wam w trud​n ych sy​tu​a cjach. Na do​brą spra​wę, mu​szę wam po​wie​dzieć, że wpier​dal mo​żesz do​stać za​wsze, na​wet wte​dy, kie​dy nic niby nie je​steś win​n y. W za​sa​dzie w po​p ra​wie wszy​scy so​bie na​wza​jem po​ma​ga​ją, oczy​wi​ście we​dług okre​ślo​n ych re​guł i za​sad. Tak jak wszę​dzie jest ku​rew​stwo i fra​jer​stwo. Tak cza​sa​mi jest i bywa, je​steś zwy​kłym czło​wie​kiem, nic ni​ko​mu nie zro​bi​łeś, ale nie każ​de​mu mu​sisz się po​do​bać. Ktoś cie​bie za​cze​p ia ni stąd ni zo​wąd, naj​czę​ściej jest to ktoś nie​p o​zor​n y, z kim bez pro​ble​mu so​bie da​jesz radę, kie​dy wy​cho​dzisz z nim na so​ló​wę. Póź​n iej się oka​zu​je, że jest pod opie​ką ko​goś, kto wła​ści​wie tyl​ko to​bie chce na​p ier​do​lić i tego ro​dza​ju pre​tekst jest dla nie​go wy​god​n y i bar​dzo na rękę. Tak to bywa, że ktoś w ten spo​sób chce się ode​grać na kimś, a poza tym pew​n e za​sa​dy mu​szą być. Tak wła​śnie było z jed​n ym świe​żym ko​le​siem, mniej​sza z tym skąd, ale nie przy​p u​co​wał się, że w po​p rzed​n iej po​p ra​wie był fra​je​rem, ale prę​dzej czy póź​n iej, moż​n a się o tym do​wie​dzieć. Więc był z nami przy jed​n ym bla​cie, sza​mał z nami, wie​dział komu po​dać wite, a komu nie, wie​dział, że są ta​kie czy inne za​sa​dy i trze​ba ich się trzy​mać. Przy​je​chał ko​lej​ny ko​leś po ja​kimś cza​sie i od razu mu w piz​de, aż się prze​wró​cił, wte​dy się wszyst​ko wy​da​ło, co to był za fra​jer i kon​fi​dent je​ba​n y. Ta​kie spra​wy wy​cho​dzą prę​dzej czy póź​n iej, więc je​że​li ktoś coś ma za sobą ja​kieś nie​ja​sne spraw​ki, ale te co są nie do ukry​cia, to le​p iej niech sam się pu​cu​je do tego, bo póź​n iej bę​dzie miał bar​dziej prze​je​ba​n e niż świe​ży fra​jer. Przy​p o​mi​n am so​bie jak był kie​dyś taki To​mek, ro​bot na nie​go wo​ła​li​śmy, za​cho​ro​wał raz i po​szedł na ka​ba​ry​n ę, no, na izbę cho​rych, gdzieś oko​ło ty​go​dnia tam so​bie chuj ki​blo​wał. W gru​p ie nikt za nie​go nie chciał ro​bić dy​żu​rów, bo kto bę​dzie ro​bił dy​żur za je​le​n ia. Więc zeks wy​p u​ścił go z ka​ba​ry​n y i ka​zał ro​bić re​jon. Ten się tłu​ma​czył, że prze​cież jest cho​ry, ale ze​ksa to nie ob​cho​dzi​ło, rób, bo kto bę​dzie za cie​bie ro​bił. Tom​cio więc zro​bił dy​żur i wró​cił na ka​ba​ry​n ę. Na pew​n o za​p y​ta​cie jak to wy​szło, że zro​bi​li z nie​go je​le​n ia? Gdy był świe​ża​kiem, przy​szedł do nie​go je​den chło​p a​czek i za parę szlu​gów, chciał, żeby mu zszył te​n i​sów​ki. Za​sta​n o​wił się nad tym, aku​rat nie miał co pa​lić, więc zgo​dził się na ten in​te​res. Zszył mu głu​p ek te te​n i​sów​ki, za​n iósł, a tam​ten mu wprost po​wie​dział, bę​dziesz od te​raz na​szym je​le​n iem. Ha… ha…, a ten się za​p y​tał co to zna​czy, ha… ha… jaja na mak​sa. Więc mu od​p o​wie​dział, co to zna​czy, to zna​czy, że bę​dziesz nam pa​rzył her​ba​tę, prał sme​ra​ki, mył szklan​ki i wie​le in​n ych rze​czy, wszyst​ko co bę​dzie​my chcie​li, że​byś zro​bił. Tak zresz​tą było przez cały rok, pod​bie​ra​li mu je​dze​n ie, jak był na izbie cho​rych przy​n o​si​li mu ja​kieś tam reszt​ki, nad​gry​zio​n y chleb czy kieł​ba​sę. Taki nie​ste​ty jest ży​wot je​le​n ia lub fra​je​ra, tacy też mu​szą być, bo in​n ym śmiesz​n iej czas leci, jest ubaw z ta​ki​mi je​ba​n y​mi je​le​n ia​mi. Do​dat​ko​wo jesz​cze je​leń czy fra​jer do​sta​je wpier​dal za nic, no tak so​bie, dla spor​tu, żeby nie wyjść z wpra​wy. Tom​cio spo​ro razy do​stał wpier​dal za nic, no i do Boga z pre​ten​sja​mi, bo i komu mógł się po​skar​żyć? Wy​cho​waw​cy nie mógł się po​skar​żyć, bo wte​dy by był je​ba​nym kon​fi​den​tem i to​tal​n ym fra​je​rem. Wje​by by ta​kie do​stał za sprze​da​wa​n ie, że trud​n o wy​obra​zić so​bie tę młóc​kę. W nocy, wiem, że pła​kał po ci​chu, że go wszy​scy na​p ier​da​la​ją, chciał uciec, na​wet so​bie nóż przy​go​to​wał na wy​p a​dek jak​by mu ktoś chciał prze​szko​dzić. Za​wsze za​da​wał so​bie py​ta​n ie, za ja​kie grze​chy to wszyst​ko musi prze​cho​dzić. No fakt, za grze​chy, nie ma co się cza​ro​wać, gdy​by nie roz​ra​biał na wol​ce, to dupę so​bie by grzał bez​tro​sko, nie ma​jąc po​ję​cia

jak ży​cie może wy​glą​dać za kra​ta​mi po​p raw​cza​ka. Jak bar​dzo moż​n a mieć prze​je​ba​n e, bę​dąc ta​kim nie​udacz​n i​kiem ja​kim on był, no a był, to już jest taki typ lu​dzi, gdzie​kol​wiek by nie byli, za​wsze mają prze​je​ba​n e w ży​ciu, na​wet w czte​ro​gwiazd​ko​wym ho​te​lu, nie​fart w ży​ciu to nie​fart i nie ma od tego uciecz​ki. Tak bywa z ca​łym ży​ciem, albo masz far​ta albo go nie masz i je​steś po​n ie​wie​ra​n y przez ży​cie jak bura tu​ry​stycz​n a suka, masz prze​je​ba​n e po pro​stu, no i fi​n ał. Przy​p o​mi​n ał so​bie wte​dy sło​wa mat​ki, mó​wi​ła – bę​dziesz nie​raz pła​kał po no​cach, żeby tyl​ko być w domu. Więk​szość wte​dy mówi, oby nig​dy wię​cej nie tra​fić w ta​kie gów​n o. Nie​raz się szu​ka win​n ych oprócz sie​bie sa​me​go, no bo też moż​n a mieć au​ten​tycz​n e​go nie​far​ta, więc on za​wsze zło​rze​czył swej sę​dzi​n ie, jaka to kur​wa i jak ją za​ła​twi jak wyj​dzie, co za suka i tak da​lej, no wia​do​mo. Tak więc jej przy​siągł ze​mstę i już w po​pra​wie wy​dzia​rał so​bie na le​wym przed​ra​mie​n iu miecz – co ozna​cza ze​mstę, kie​dy do​ko​nasz tej ze​msty, mu​sisz so​bie nad mie​czem do​dzia​rać ko​ro​n ę. Ja za​wsze mó​wi​łem, że mścić się nie ma sen​su, ale trze​ba się ode​grać, lu​bię ten mój zwrot, nie ze​msta, a ode​grać się na kimś, żeby po​p a​mię​tał. Nie wiem, czy się na kur​wie ze​mścił czy nie, nie mia​łem oka​zji się do​wie​dzieć. Z in​n ej becz​ki ja​dąc, nie​daw​n o skrę​ci​li​śmy dym z mia​stem, co to była za bi​ja​ty​ka, obłęd, więc te​raz wy​wo​żą mnie gdzie in​dziej, no i nie tyl​ko mnie, pra​wie wszyst​kich nas roz​wieź​li. Mie​li​śmy aku​rat wy​jazd na wa​ka​cje, no oczy​wi​ście, kto mógł to je​chał, ale więk​szość za do​bre spra​wo​wa​n ie mo​gła na cha​tę wy​je​chać. Mie​li​śmy jesz​cze tro​chę cza​su do au​to​bu​su, więc po​szli​śmy do skle​p u po mó​zgo​je​by, usie​dli​śmy so​bie nie​da​le​ko i wy​p i​li​śmy je. Po wy​p i​ciu tych win, dwóch ko​le​si po​wie​dzia​ło, że wpad​n ą do ka​fej​ki, ta​kiej jed​n ej i ku​p ią jesz​cze szlu​gi. Jak po​szli, tak za mo​ment zro​bił się dym, bo za​czę​li ich za​cze​p iać w środ​ku, no wiesz nam nikt nor​mal​n ie nie fik​n ie, a tu ja​kiś żule je​ba​n e mają ja​kieś przy​ga​dusz​ki. Jak już za​czę​li krzy​czeć, wy​zy​wać nas od ban​dy​tów i skur​wy​sy​n ów, tego już nie moż​n a było da​ro​wać. Ko​leś, je​den z na​szych przy​kur​wił tam​te​mu z bani i padł jak kaw​ka, ale dru​gi wi​dząc co się dzie​je, ze​rwał ga​śni​cę obok wi​szą​cą i pier​dol​n ął mu w łeb. Mo​żesz to so​bie wy​obra​zić, tam​ten mo​men​tal​n ie siadł, krwi w chuj i tro​chę, tro​chę nas to wy​stra​szy​ło, ale co tam. Na sto​li​kach były bu​tel​ki, kie​lisz​ki, sol​n icz​ki więc za​czę​li​śmy tym na​p ier​da​lać. Póź​n iej w ruch po​szły krze​sła. Po chwi​li do tam​tych do​łą​czy​ła część żuli z lo​ka​lu i też za​czę​li się z nami na​p ier​da​lać. Wię​cej ich było, więc przy ta​kiej prze​wa​dze, do​sta​li​śmy wpier​dal mak​sy​mal​n y, ja od krwi na oczach pra​wie nic nie wi​dzia​łem, do​szło jesz​cze parę na​szych, ale to był je​den wiel​ki chuj, za dużo tych cwe​li z mia​sta było. Jak za​uwa​ży​li​śmy, że to już nie prze​lew​ki, bo pół, jak nie cała sala z ka​fej​ki ru​szy​ła na nas z wszyst​kim też co mie​li pod ręką, mu​sie​li​śmy chcąc nie chcąc spier​da​lać ile tyl​ko sił w no​gach. Trze​ba było po​sta​wić spra​wę ja​sno, tu kur​wa bo​ha​te​rów już nie było. W tym przy​p ad​ku bo​ha​te​rem mo​głeś zo​stać mar​twym lub w naj​lep​szym przy​p ad​ku, pół​ży​wym czy​li pra​wie mar​twym, więc w nogi. Spier​da​la​li​śmy przed sie​bie ile sił w no​gach, o wy​jeź​dzie i spo​koj​n ym cze​ka​n iu na au​to​bus mo​gli​śmy za​p o​mnieć, praw​do​p o​dob​n ie i tak już od​je​chał, mu​sia​ło to już trwać nie​źle przez ja​kiś tam czas. Do​bie​gli​śmy wresz​cie do za​kła​du, w tym ca​łym za​mie​sza​n iu już nie pa​mię​tam jak to się wszyst​ko ro​ze​gra​ło u nas, ale wszy​scy chło​pa​cy wy​szli, za​czę​li, że ich kur​wa wszyst​kich za​ła​twi​my. Tam​ci za​czę​li wy​krzy​ki​wać, że je​ste​śmy skur​wy​sy​n a​mi i nie mamy co tu szu​kać więc wy​p ier​da​laj​cie stąd gno​je, za​czę​li rzu​cać bu​tel​ka​mi, ka​mie​n ia​mi, wszyst​kim co le​ża​ło przed nimi na dro​dze. Nie​któ​rzy z nas za​czę​li wła​zić po pio​ru​n o​chro​n ie i na dasz​ki oka​la​ją​ce nasz bu​dy​n ek, też za​czę​li​śmy im od​rzu​cać wszyst​ko, to co le​cia​ło w na​szym kie​run​ku. Ze​ksy spa​n i​ko​wa​ły to​tal​n ie, bo sy​tu​a cja

była prze​je​ba​n a i groź​n a, tak czy in​a ​czej i dla nich i dla nas, a i oni mo​gli do​stać wpier​dal, za​rów​n o od mia​sta tak jak i od nas, gdy​by nas wkur​wi​li. Za​czę​ła się to​tal​n ie wiel​ka dra​ka. Wszyst​ko co mie​li​śmy pod ręką le​cia​ło w stro​n ę chło​p a​ków z mia​sta, ka​mie​n ie, kije, krze​sła na​wet, ce​gły, pół​ki. Wiem i pa​mię​tam ten mo​ment, kie​dy je​den z ze​ksów chciał nam prze​szko​dzić w tym. Po​wie​dzie​li​śmy mu, niech „waw​ca” stoi, bo nie chce​my wy​cho​waw​cy zro​bić krzyw​dy, a oni pierw​si za​czę​li, więc mu​si​my to ro​bić co ro​bi​my. Dał nam wte​dy spo​kój, co mógł zresz​tą zro​bić, kie​dy nas wszyst​kich było sześć​dzie​siąt chło​p a​ków, a wy​cho​waw​ców tyl​ko pię​ciu. Po dłuż​szym cza​sie wza​jem​n e​go na​p ier​da​la​n ia się, kie​dy nie​je​den z nas miał roz​wa​lo​n ą gło​wę lub był po​krwa​wio​n y z ciek​n ą​cych krwią łu​ków brwio​wych, zja​wi​ła się Po​li​cja. No tak, zu​p eł​n ie się sama nie zja​wi​ła, bo też Po​li​cji w tym piź​dzi​je​wie nie ma. Zo​sta​li we​zwa​n i na, ha… ha…, na in​ter​wen​cje i sta​li jak wały z da​le​ka i się pa​trzy​li. Wy​obra​ża​cie to so​bie? Men​dy sta​ły z da​le​ka i nic nie mo​gli zro​bić, bali wo​gó​le się po​dejść w ja​ką​kol​wiek stro​n ę, czy do nas czy do nich, tych z mia​sta. Sta​li i pa​trzy​li się, wresz​cie też przy​je​chał nasz dy​rek, któ​re​go za​wia​do​mi​li ze​ksy i za​czął z nimi, z Po​li​cją coś tam roz​ma​wiać. Póź​n iej wszedł do nas i pró​bo​wał za​p a​n o​wać nad nami, ale nie za bar​dzo to mu wy​cho​dzi​ło z pro​ste​go wzglę​du. Było to ja​sne i oczy​wi​ste, że je​że​li w na​szym kie​run​ku po​le​cia​ła da​chów​ka lub bu​tel​ka i inne rze​czy, to z na​szej stro​n y le​cia​ło to samo i jesz​cze szyb​ciej i wię​cej w ich kie​run​ku. Nie zgad​n ie​cie te​raz ja​kie były jaja, kur​wy nie​bie​skie so​bie sta​ły i nic nie ro​bi​ły, za chwi​lę przy​je​cha​ło sie​dem Trans​i​tów. Przy​je​cha​ły te ich jak zwał po​sił​ki, wy​sy​p a​ło się ich, tych nie​bie​skich ku​rew w chuj. No nie wiem, może z czter​dzie​ści chło​p a ich wy​sko​czy​ła, au​ten​tycz​n ie szok, jak w ja​kimś fil​mie sen​sa​cyj​n ym. Ubra​n i wszy​scy na czar​n o, broń w ła​p ach, ja​kieś tam, no nie wiem strzel​by, może te aku​rat były na gaz, jak wy​sko​czy​li, to mó​wię wam, fil​my z Ar​n ol​dem sia​da​ją. Wy​sko​czy​li, ale jak zo​ba​czy​łem, to same ta​kie mło​de po​li​cjan​ty, bo sta​rym chy​ba nie chcia​ło się ru​szać dupy, no oprócz tam ja​kiś dwóch star​szych. Z tego wy​n i​ka​ło, że oni rzą​dzi​li całą eki​p ą sfo​ry je​ba​n ych psów. Jak ich wszy​scy ra​zem zo​ba​czy​li​śmy, że​byś wie​dział, co się kur​wa wte​dy dzia​ło! Po​le​cia​ło na nich wszyst​ko, co aku​rat było pod ręką, no do​słow​n ie wszyst​ko. Kie​dy rzu​ca​li​śmy w nich jesz​cze było gwiz​da​n ie, no i ich od chu​ji wy​zy​wa​li​śmy ile wla​zło, ile się dało, od ku​rew, od fra​je​rów, od je​ba​n ych psów i skur​wy​sy​n ów, za​dy​ma była jak chuj, jaz​da jak chuj, mó​wię wam, no za​je​bi​sta jaz​da była z je​ba​n y​mi śmie​cia​mi. Dym to dym, wszy​scy krzy​cze​li, kur​wy je​ba​n e do domu w piz​du, śmie​cie je​ba​n e, chu​je pier​do​lo​n e, psy za​je​ba​n e, po​li​cja je​ba​n a bę​dzie za​wsze i wszę​dzie, chwdp, chuj w dupę po​li​cji, po​li​cja niech nam robi pałę. Jaz​da była jak chuj, wy​zy​wa​li​śmy ich ile wla​zło, tych pa​tro​low​ców je​ba​n ych. Tak więc przez do​bre parę go​dzin trwa​ła na​wa​lan​ka z mia​stem, rzu​ca​n ie wszyst​kim, jak mó​wi​łem, wszyst​kim co było pod ręką, a nie-je​den​już po​rząd​n ie obe​rwał, za​rów​n o z na​szych jak i ci z mia​sta mie​li po​roz​p ier​da​la​n e ryje. Je​den z kum​p li wy​ła​p ał ce​głów​kę na gło​wę i nie uwie​rzy​cie, upadł, otrzą​snął się, wdra​p ał na pio​ru​n o​chron i stam​tąd za​czął na​pier​da​lać szyj​ka​mi po​tłu​czo​n ych bu​te​lek. Jak te tu​li​p a​n y po​le​cia​ły na nich, to do​p ie​ro tam​ci za​czę​li na​p ier​da​lać w nas też czym po​p a​dło. No a po​li​cja, ktoś by się za​p y​tał, sta​li i pa​trzy​li, dla​te​go, bo nasz dyr po​szedł i za​czął z nimi roz​ma​wiać i coś tam wy​ma​chi​wać rę​ka​mi, coś tam wy​krzy​ki​wał do nich. Za​czę​li​śmy mu bić bra​wo tak so​bie dla po​ru​ty, bo to faj​nie wy​glą​da​ło, na​wet od na​sze​go dyr​ka im się do​sta​ło psom je​ba​n ym. Za chwi​lę przy​szedł dy​rek i za​czął z nami ga​dać, ale nie za bar​dzo mu to wy​cho​dzi​ło, a że chłop był nie​sa​mo​wi​-

cie zwa​li​sty, chwy​cił jed​n e​go z chło​p a​ków i po​wie​dział, albo to koń​czy​cie albo was roz​wio​zę w chuj, każ​de​go w inne miej​sce w Pol​sce. Do​łą​czy​ło jesz​cze do nie​go ko​lej​n ych dwóch zna​czą​cych, któ​rzy też rzą​dzi​li w po​p ra​wie i po kil​ku​n a​sto​mi​n u​to​wej roz​mo​wie uda​ło się pew​n e spra​wy uzgod​n ić. Oczy​wi​ście były to spra​wy, któ​re mo​gły za​wa​żyć na wszyst​kim, co mo​gło​by się wy​da​rzyć dużo póź​n iej już po roz​wia​n iu się dymu. Wy​szło na to, że Po​li​cja dupy nie ru​szy​ła, my do​ga​da​li​śmy się z dy​rem, wioch​me​n i jesz​cze zdez​o​rien​to​wa​n i sta​li pod mu​ra​mi na​sze​go po​p raw​cza​ka, wszy​scy z po​roz​bi​ja​n y​mi krwa​wią​cy​mi ry​ja​mi, za​rów​n o oni jak i my, ale za​sad​n i​czo było już po wszyst​kim. Oczy​wi​ście nie wy​klu​czy​ło, to na​za​jutrz na​głów​ków pra​so​wych i ar​ty​ku​łów na całe stro​n y jak to był bunt w po​p raw​cza​ku, aku​rat te​le​wi​zja przy​je​cha​ła dużo póź​n iej, jak już było po za​wo​dach. Kie​dy rze​czy​wi​ście się wszy​scy roz​je​cha​li, dyr nam pal​n ął jesz​cze parę ga​dek, ze​ksi za​czę​li się uspo​ka​jać, a i tak to jesz​cze po​trwa​ło full cza​su, mu​sie​li​śmy wszyst​ko po​sprzą​tać, te po​bo​jo​wi​sko. Ze​szło nam spo​ro cza​su na tym, bo i tak już było ciem​n o, a przy świe​tle ro​bić, to nie za bar​dzo się robi, ja​sne, że le​p iej by było za dnia, ale nam ka​za​li od razu, bo ju​tro ktoś mógł przez tę za​dy​mę przy​je​chać, ktoś waż​n y, tak po​wie​dzie​li. Oczy​wi​ście już bez żad​n ych tam tek​stów i szem​ra​n ia zro​bi​li​śmy po​rząd​ki do​oko​ła i po​szli​śmy jeb​n ąć się na koja spać. Dłu​go, dłu​go jesz​cze roz​ma​wia​li​śmy, że czas noc​n y nam zle​ciał bar​dzo szyb​ko, kie​dy za​snę​li​śmy, nie wiem, tak ja​koś samo. Rano na po​bud​ce, każ​dy z nas był zmę​czo​n y jak chuj, nie​wy​spa​n i i zje​ba​n i, żeby się le​p iej ry​mo​wa​ło. Gar​dła nas bo​la​ły, od tego rzu​ca​n ia wy​zwi​ska​mi do po​li​cjan​tów i wie​śma​nów, wiesz, to się udzie​la​ło wszyst​kim, każ​dy się darł ile wla​zło. Ja w gar​dle mia​łem taką gulę, że le​d​wo mó​wi​łem, nie wiem, czy jak​bym był w ja​kimś ze​spo​le hard roc​ko​wym, czy bym wy​do​lił śpie​wać co kon​cert, a oni jesz​cze non stop po kon​cer​tach chle​ją​jak dia​beł. Na bank nie dał​bym rady, choć tak bym chciał so​bie żyć, to jest do​p ie​ro ży​cie, śpie​wać, mieć za to pie​n ią​dze i na​p a​lo​n e set​ka​mi fan​ki. To do​p ie​ro jest raj​skie ży​cie, ja pier​do​lę, tyl​ko po​ma​rzyć, ale po​my​śleć jak nie​któ​rym fra​je​rom się uda​je to ży​cie, no nie? No więc jesz​cze rano sprzą​ta​li​śmy, ze​ksi nic za dużo nie od​zy​wa​li się do nas, wszyst​ko i tak szło we​dług pla​nu, dzień niby jak co dzień. Wszyst​ko tyl​ko tak wy​glą​da​ło, wcho​dząc na sto​łów​kę zo​ba​czy​li​śmy sto​ją​ce​go przy drzwiach na​sze​go dyra. Pa​trzył spod oka na każ​de​go wcho​dzą​ce​go na sto​łów​kę i mie​rzył go po​n u​rym wzro​kiem. Ko​lej​n y, któ​ry wcho​dził, to by​łem ja. – Dzień do​bry dy​rek​to​rze – po​wie​dzia​łem do nie​go – no tak, żeby może go roz​ła​do​wać i w tym mo​men​cie już tego ża​ło​wa​łem, że za​chcia​ło mi się cu​kro​wać i do​sta​ło mi się nie​źle. – Ja ci kur​wa dam dzień do​bry! – za​chry​p iał – szel​mo, masz czel​n ość jesz​cze mi mó​wić dzień do​bry – do​rzu​cił pa​trząc na mnie groź​n ie – masz czel​n ość jesz​cze mó​wić mi dzień do​bry, po tym jak bie​ga​łeś z nogą od sto​łu i rzu​ca​łeś czym po​p a​dło? Jak ja ci przy​p ier​do​lę, to bę​dziesz wie​dział jaki bę​dzie twój dzień! Już wo​la​łem się nic nie od​zy​wać niż ry​zy​ko​wać rze​czy​wi​sty wpier​dal, a chy​ba by mało bra​ko​wa​ło, gdy​bym tak wdał się w ja​ką​kol​wiek dys​ku​sję z dy​rem. Nor​mal​n ie więc już cał​kiem spo​koj​n ie usia​dłem z chło​p a​ka​mi przy bla​cie. Po przyj​ściu, mu​sie​li​śmy jesz​cze sprzą​tać, póź​n iej mie​li​śmy apel, no wia​do​mo. Na ape​lu, kie​row​n ik się wy​dzie​rał, że ta bi​ja​ty​ka z mia​stem, to jest chuj w po​rów​n a​n iu z tym, jaką so​bie złą opi​n ię zro​bi​li​śmy. Poza tym za​czął wy​mie​n iać ja​kie zro​bi​li​śmy szko​dy, roz​wa​lo​n e drzwi, zbi​te szy​by, lu​stra, po​wy​ry​wa​n e drzwicz​ki od sza​fek i tak da​lej i w tym sty​lu. Fakt, że tego wy​mie​n ia​n ia było spo​ro. Póź​n iej mó​wił dyr, o tym, że tu​taj miesz​ka​my, że to nasz dru​gi dom, obo​jęt​n ie jak go trak​tu​je​my, ale mamy tu opie​kę i je​dze​n ie i mu​si​my to sza​n o​wać, a przy​n ajm​n iej pró​bo​wać to usza​n o​-

wać i wy​si​łek lu​dzi tu pra​cu​ją​cych. Ta jego gad​ka była dłu​ga, trwa​ła i trwa​ła, a my i tak so​bie ro​bi​li​śmy z nie​go nere. Ja​sne, że tro​chę ra​cji w tym było, ale rów​n ież do​brze, te gno​je z mia​stecz​ka mo​gły​by też uwa​żać na nas, żeby nie pod​krę​cać nas, bo z nami jak zo​ba​czy​li, nie są prze​lew​ki jak​by co. Moim zda​n iem, tak na​p raw​dę, to nie tyl​ko oni czy my by​li​śmy win​n i, bo to się już pod​krę​ca​ło dużo, dużo wcze​śniej. Wła​ści​wie pew​n e spra​wy były nie​unik​n io​n e, mu​sia​ły na​stą​p ić, prę​dzej czy póź​n iej, no i sta​ło się, sta​ło się i krop​ka i po za​wo​dach. – Kur​wa, na​wet była te​le​wi​zja – po​wie​dział Ke​vin. – Na​p raw​dę była – do​dał Tolo – ja aku​rat nic nie mó​wi​łem, bo aku​rat, kur​wa jak na złość mia​łem dy​żur w zje​ba​n ej kuch​n i, taki nie​fart ku​rew​ski, no cóż. – Jak znów nie ma za​dym ta​kich czy in​n ych – do​dał Ke​vin – to są inne pro​ble​my. Mo​żesz na przy​kład spier​do​lić, cze​mu nie, ale mu​sisz się nie​sa​mo​wi​cie pil​n o​wać, no, żeby nie za​li​czyć pod​p a​dy, a przede wszyst​kim nie dać się zła​p ać Po​li​cji. Wte​dy do​p ie​ro mo​żesz mieć prze​je​ba​n e i to cał​kiem nie​źle. To jest w tym naj​gor​sze, że po​bu​jasz się tro​chę na wol​ce, a psy za​czy​n a​ją cie​bie szu​kać w two​im ulu​bio​n ym klu​bie, do​sko​n a​le wie​dzą, gdzie cie​bie szu​kać i zna​leźć, albo też wjazd ci ro​bią na cha​tę i po wszyst​kim, sku​ją cię i wy​wóz​ka, nie ma rady ani moc​n ych. – No, no – wtrą​cił Tolo – to jest do​p ie​ro prze​je​ba​n e – ja mia​łem tak wła​śnie pierw​szy raz prze​je​ba​n e, zwłasz​cza jak mnie za​wieź​li na miej​sce. To było wte​dy tak, że mnie przy​wieź​li i za​raz w ten sam dzień spier​do​li​łem. Tro​chę się po​bu​ja​łem, ale szyb​ko mnie dup​n e​li, no jak wie​dzą mniej wię​cej gdzie mo​żesz być, to co za pro​blem, cho​ciaż dwa razy uda​ło mi się im pry​snąć. Wresz​cie i tak mnie do​rwa​li i wy​wieź​li tym ra​zem do in​n e​go za​kła​du. Tak jak Ke​vin po​wie​dział, szu​ka​ją, aż znaj​dą, ale czę​sto też idą na ła​twi​znę i tyl​ko ro​bią wjazd na cha​tę. Naj​czę​ściej zresz​tą tak bywa, wpa​da​ją nad sa​mym rań​cem lub póź​n o wie​czór. Nie​raz mogą mieć far​ta i walą cie​bie pro​sto z uli​cy, jak na fil​mach. Wte​dy, to jesz​cze mo​żesz spier​da​lać, ale w domu, jak miesz​kasz na np. pią​tym pię​trze, to co, naj​wy​żej mo​żesz po​la​tać so​bie. Prę​dzej czy póź​n iej i tak cie​bie dup​n ą, naj​waż​n iej​sze, żeby utrzy​mać się na gi​gan​cie jak naj​dłu​żej. Więc, kie​dy mnie przy​wieź​li po pierw​szej uciecz​ce, naj​p ierw mnie za​mel​do​wa​li, że przy​wieź​li, a póź​n iej, to już do gru​p y mu​sia​łem iść. Oczy​wi​ście naj​p ierw mnie wszy​scy opa​li​li ze szlu​gów, to nor​mal​ka. Pod​szedł do mnie taki kur​du​p el i wy​jął mi z kie​sze​n i dłu​go​pis, mó​wiąc, że mu się po​do​ba więc go sza​chu​je. Od​p o​wie​dzia​łem, żeby so​bie jaj nie ro​bił, bo to mój ulu​bio​n y dłu​go​p is, któ​ry do​sta​łem od dziew​czy​n y, on się tyl​ko ro​ze​śmiał i po​szedł. Te wał​ki aku​rat zna​łem, bo wy​czu​łem, że to jest pod​p u​cha, aha, po​my​śla​łem so​bie, bę​dzie go​rą​co. Tak naj​ogól​n iej, to się nie my​li​łem. Resz​tę róż​n ych rze​czy, któ​re mo​gli​by mi za​je​bać, po​cho​wa​łem po kie​sze​n iach. Na obie​dzie do​sta​łem ko​tle​tem scha​bo​wym w ple​cy. Wkur​wi​ło mnie to, bo co so​bie my​śle​li, że się kur​wa wy​stra​szę i będę może ich się bał, zo​ba​czy​my. Zeks mnie po​p ro​wa​dził do gru​p y i po​ka​zał, gdzie mam spać i tak da​lej i po​szedł so​bie w piz​du. Po​ło​ży​łem na koju kurt​kę i usia​dłem, roz​glą​da​jąc się do​ko​ła, my​śląc, że to tro​chę tak dziw​n ie, przed chwi​lą na wol​ce i za mo​ment znów w tym gów​n ie być. Kie​dy tak so​bie my​śla​lem, wszedł do po​ko​ju ja​kiś tam chło​p a​czek. – Ej – rzu​cił krót​ko – wo​ła​ją cie​bie na bar​dach. – Gdzie? – za​p y​ta​łem, bo nie sły​sza​łem tego co po​wie​dział. – Na bar​dach, no do ki​bla – po​wtó​rzył krzy​wo się uśmie​cha​jąc. – Po co? – jesz​cze się raz go za​p y​ta​łem – chy​ba już wie​dzia​łem.

– No, cze​ka​ją, bo chcą przy​ja​rać szlu​gi – od​p arł szyb​ko – wy​szedł. Kie​dy wy​szedł, wsta​łem, wzią​łem szlu​gi i po​sze​dłem do ła​zien​ki. Otwo​rzy​łem drzwi i wsze​dłem, ni stąd ni zo​wąd otrzy​ma​łem za​je​bi​ste​go strza​ła na pysk. Był na tyle moc​n y, że wpa​dłem na ścia​n ę, zro​bi​ło mi się ciem​n o w oczach, od​ru​cho​wo za​sło​n i​łem się i sku​li​łem, bo było ich wię​cej i nie mia​łem żad​n ych szans na wspól​n ą wy​mia​n ę ude​rzeń, a tym bar​dziej, żeby pod​jąć ja​kąś re​a l​n ą obro​n ę czy kontr​a tak. Śmiesz​n ie to za​brzmia​ło, wiem, ale cho​dzi​ło mi o to, żeby jak naj​mniej do​stać po mor​dzie, ale i tak do​sta​łem, a tak​że kopy na​wet po że​brach, no​gach, do​sta​łem ryt​micz​n ie wy​stu​ki​wa​n y po​wi​tal​n y wpier​dol. Po kil​ku mi​n u​tach nie​złej młóc​ki, tak my​śla​łem wte​dy, nie wiem jak dłu​go, ale dla mnie to było bar​dzo dłu​go, bo otrzy​ma​łem od za​je​ba​n ia tych strza​łów. Tak naj​ogól​n iej, to nie jest tak źle jak bije cie​bie wię​cej osób, bo wte​dy jest strasz​n e za​mie​sza​n ie i wte​dy każ​dy chce to​bie przy​p ier​do​lić, a naj​bar​dziej te pier​do​lo​n e, tchórz​li​we le​bie​gi, któ​re sam na sam ze mną by nie mie​li szans. Wła​śnie wte​dy te mor​do​bi​cie jest mniej sku​tecz​n e niż leje cie​bie na przy​kład mniej osób, no dwie, góra czte​ry oso​by. No, jest zu​p eł​n ie wte​dy in​a ​czej. – Kur​wa, przy​p ał le​zie – ktoś krzyk​n ął – wszy​scy od​su​n ę​li się ode mnie. – Jesz​cze kur​wa do​sta​n iesz – ktoś mi ryk​n ął wprost w ucho – ale póź​n iej. Wy​sze​dłem z ła​zien​ki, ten ich przy​p ał, czy​li prze​cho​dzą​cy zeks nie był groź​n y, bo po​szedł so​bie da​lej, otwie​ra​jąc tu i tam drzwi ko​ma​rek, któ​re się re​gu​la​mi​n o​wo mu​sia​ły prze​wie​trzyć. Po​sta​n o​wi​łem wte​dy, że spier​do​lę. W nor​mal​n ym ukła​dzie nie mia​łem żad​n ych szans, żad​n ych moż​li​wo​ści, bo wszę​dzie były kra​ty, dru​ty i same wzmoc​n io​n e siat​ki, wszę​dzie, w oknach i tak da​lej. Po​cze​ka​łem już cier​pli​wie do rana, wte​dy aku​rat, mie​li​śmy wyj​ście z wóz​ka​mi, by po​je​chać na warsz​tat sto​lar​ski, no kur​wa, nie py​taj mnie ja​kie wóz​ki, no po pro​stu spier​do​lo​n e wóz​ki do wo​że​n ia, no kur​wa. Więc, wte​dy po​my​śla​łem so​bie, że spier​do​lę, tyl​ko bym mu​siał mieć ja​kąś prze​wa​gę w cza​sie, ale na nic gdy​ba​n ia, mu​sia​łem spier​da​lać przy​p a​ło​wo, na żyw​ca. Na​p raw​dę nie mia​łem wy​bo​ru, albo ko​lej​n y wpier​dal albo wol​ka, gdy​by uda​ło mi się sku​tecz​n ie spier​do​lić, ta​kie były moje za​ło​że​n ia. Tak jak my​śla​łem, tak zro​bi​łem, wy​ko​rzy​sta​łem mo​ment i w dłu​gą. Za​czą​łem biec ile sił w no​gach. Naj​gor​sze było to, że do​kład​n ie nie wie​dzia​łem do​kąd spier​da​lać. Więc za​sa​da nr 1, wjeż​dżasz do mia​sta, któ​re​go nie znasz, to roz​glą​daj się i pró​buj za​p a​mię​tać wszyst​ko, co może mieć zna​cze​n ie dla cie​bie w ra​zie uciecz​ki, na​wet tej, któ​rej nie mu​sisz pla​n o​wać, czy​li ta​kiej jak ja mia​łem. Bie​głem i się roz​glą​da​łem, nikt mnie nie go​n ił, niby dziw​n e, ale zeks ra​czej wo​lał przy​p il​n o​wać resz​tę wia​ry niż zro​bić so​bie przy​p ał. Zresz​tą, to tak szyb​ko się ro​ze​gra​ło, że mo​men​tal​n ie od​sta​wi​łem wszyst​kich na pierw​sze sto me​trów, bie​gam na​p raw​dę bar​dzo do​brze. Za ja​kiś czas mu​sia​łem zwol​n ić tem​p o. No cóż, wy​cho​dzi​ło ja​ra​n ie szlu​gów i kon​dy​cha nie​ste​ty sia​da. Poza tym mu​sia​łem się do​kład​n iej ro​zej​rzeć, gdzie do kur​wy nę​dzy je​stem i gdzie mam do​p ier​da​lać da​lej, żeby zwiać i nie dać się za szyb​ko zła​p ać, jesz​cze na miej​scu. Przy​spie​szy​łem po​n ow​n ie, jed​n a uli​ca, dru​ga, skręt to w lewo, to w pra​wo, ko​lej​n a uli​ca, sprint, zwol​n ie​n ie i znów sprint ile sił w no​gach, tak trze​ba. Oczy​wi​ście roz​glą​da​łem się ile wle​zie do​oko​ła, czy coś się nie dzie​je, czy może już ja​kaś nie​bie​ska suka czy pol-dzio za mną nie je​dzie. Wte​dy za du​żych szans bym nie miał, no wła​śnie, jak się nie zna mia​sta, to trud​n iej spier​do​lić, no zwłasz​cza jak​by cie​bie go​n i​li. Za​sa​da nr 2, je​że​li spier​da​lasz, to spier​da​laj z gło​wą, mu​sisz zro​bić przy​czaj​kę, nie idź dro​gą wy​lo​to​wą od razu po uciecz​ce, naj​p ierw przy​czaj​ka, klat​ka scho​do​wa czy piw​-

ni​ca, ja​kiś za​ułek, ga​ra​że, czy coś, gdzie też nie mo​żesz się rzu​cać za bar​dzo w oczy, bo cie​bie za​ka​p u​je fra​jer​stwo na men-tow​n ie. Tak też zro​bi​łem, przy​cza​iłem się w piw​n i​cy, no, gdzieś parę go​dzin, od​p o​czą​łem też, ale by​łem już tak ku​rew​sko głod​n y, że mnie chuj strze​lał. Za​sa​da nr 3, nie spier​da​laj na głod​n ia​ka, albo tuż po śnia​da​n iu, fakt, że ja​dłem, ale mało, albo bierz ja​kąś ski​bę w kie​szeń, na​wet je​że​li to jest sam su​chy chleb. Za​p ew​n iam was, że się wte​dy ten su​chy chleb wpier​da​la jak ja​kieś sma​ko​ły​ki, no po pro​stu de​li​cje, czło​wiek wte​dy to do​ce​n ia ile ten chle​buś jest war​ty, jak je​steś wy​głod​n ia​ły i nie masz co wpier​do​lić. Po przy​czaj​ce, ru​szy​łem da​lej, zresz​tą za chwi​lę by​łem na pe​ry​fe​riach tego mia​stecz​ka, mo​ment, a już mi się uda​ło za​ła​p ać na sto​p a, fart to fart, albo go masz albo go też nie masz, kie​row​ca był gość w po​rzo i spo​ko się je​cha​ło. Wresz​cie do​je​cha​łem na miej​sce, po​dzię​ko​wa​łem go​ścio​wi i w dal​szą dro​gę. Wie​dzia​łem do​sko​n a​le, że w cha​cie le​p iej się nie po​ka​zy​wać, bo po co, ale mu​sia​łem się gdzieś za​de​ko​wać, mia​łem ko​le​sia, któ​ry od ża​cha​nia kle​ju był nie​sa​mo​wi​cie przy​je​ba​n y, ale za to moż​n a było na nie​go za​wsze li​czyć. No więc po​sze​dłem do Seb​ka, taką ksyw​kę miał. Był na ha​wi​rze, ale jak mnie zo​ba​czył, to mo​men​tal​n ie usiadł na dup​sko. – Ku…ku…kur​wa – wy​ją​kał – kur.co, co ty tu ro​bisz? – No co, spier​do​li​łem z po​p ra​wy – rzu​ci​łem od​p o​wiedź. – A…a…ale jaja, to, to szu.kają już cie…cie…bie? – za​p y​tał mnie mru​ga​jąc ocza​mi. – Nie kur​wa, nie szu​ka​ją mnie i nie pę​kaj – od​p o​wie​dzia​łem – na​wet nikt nie wie gdzie je​stem, kur​wa, ty je​steś pierw​szy, któ​ry mnie wo​gó​le wi​dzi. – A…ha… no, no to, do​brze chy​ba – wresz​cie coś po​wie​dział bez za​jąk​n ię​cia, no pra​wie. – Chcę się u cie​bie za​de​ko​wać przez ja​kiś czas – po​wie​dzia​łem. – No, no, no… do…do​brze – od​p o​wie​dział – sko​łu​ję ja​kieś mó…mó​zgo​je​by, wy..wypi.jemy, chy​ba, że ch… chcesz ża​cha, co? – Kur​wa, żad​n e​go ża​cha​n ia, ochu​ja​łeś – rzu​ci​łem gło​śno – ty ża​chaj jak chcesz, ale ja tego kle​ju nie we​zmę za nic, daj so​bie sia​n a, dzię​ki za to gów​n o. – Ty ni…e… nie wiesz… jak to jest, to nie jest gó…gów​n o – po​wie​dział. – Ha… ha… – za​śmia​łem się – no wiem Se​bek, że jest po tym świet​n ie, ale jak już to ko​łuj te two​je mó​zgo​je​by, no i bę​dzie cool, ko​łuj, a ja się wal​n ę na kojo, utnę ko​ma​ra z go​dzin​kę. Tak po​wie​dzia​łem i po​szedł so​bie ko​ło​wać te mó​zgo​je​by, no, że​by​śmy mie​li co ły​kać na wie​czór. Tak so​bie my​śla​łem, skąd on ma na te wino kasę, cho​ciaż jak po​wie​dział, że za​ła​twi, to co mi do tego, ale by​łem po pro​stu cie​ka​wy, no ale miał tę kasę i mniej​sza o więk​szość jak nie​raz so​bie żar​tu​ję, zresz​tą po chuj mi wie​dzieć, póź​n iej mi sam po​wie, zresz​tą chuj to wa​lił. Naj​waż​n iej​sze, że wie​czór do​brze się za​p o​wia​dał i o to cho​dzi​ło. Spraw​dzi​łem przy oka​zji, czy oprócz kle​ju coś ma jesz​cze w lo​dów​ce. Nie​ste​ty, nie było to za​chę​ca​ją​ce, te moje otwar​cie lo​dów​ki, ja​kiś tam zwi​n ię​ty ka​wa​łek sta​re​go sera i sło​iki z dże​ma​mi. Cho​ciaż to kur​wa miał, no i chleb też. Bo jesz​cze nie wie​cie, bo Se​bek był sam w cha​cie, sta​ry jego sie​dział w kry​mi​n a​le, sta​ra już daw​n o za​p i​ła się na śmierć, a on to już wie​cie. Opie​ka spo​łecz​n a jesz​cze od cza​su do cza​su wpa​da​ła do nie​go, bo był świe​żo po wyj​ściu i tak oko​ło roku jesz​cze będą mu niu​chać i niby po​ma​gać, ale fakt, bo kasę też do​sta​wał z tak zwa​n e​go usa​mo​dziel​n ie​n ia, ach, no ra​cja, no i ma na te mó​zgo​je​by. Po​ło​ży​łem się na kojo, żeby uciąć so​bie ko​ma​ra, my​śla​łem, jesz​cze tro​chę, ale za​sną​łem, na​wet nie wiem w któ​rym mo​men​cie. Se​bek wresz​cie przy​czła​pał, przy​n iósł win​ka w brą​zo​wych za​je​bi​stych du​żych bu​tel​kach, coś tam mi mó​wił, tym

swo​im, no niby mó​wie​n iem, ale nie sły​sza​łem o co mu bie​ga, mu​sia​łem się po tej drzem​ce naj​p ierw tro​chę od​mu​lić. Póź​n iej za​czę​li​śmy so​bie ły​kać te mó​zgo​je​by, po​oglą​da​li​śmy so​bie te​le​wi​zję z ja​kimś tam śmiesz​n ym go​ściem, po​śmia​li​śmy się. Tak czy in​a ​czej, trze​ba było iść spać, Se​bek chciał jesz​cze so​bie przy​ża​chać, ale mu nie po​zwo​li​łem, bo jak po​czu​ję za​p ach bu​dzio​la, to mi się chce rzy​gać mo​men​tal​n ie. Nie​ste​ty Se​bek miał tyl​ko jed​n o łóż​ko, więc chcąc nie chcąc po​ło​ży​li​śmy się ra​zem. Wie​cie, w koń​cu nie było w tym nic dziw​n e​go, czy pod na​mio​tem, czy gdzieś in​dziej, to nie ma z tym pro​ble​mów, po pro​stu śpisz jak tyl​ko mo​żesz. Z kimś czy bez ko​goś, z ko​le​siem czy ze szmu​lą, byle się prze​ki​mać i mieć dzień do przo​du. Nie zgad​n ie​cie ja​kie były prze​bo​je z tym moim ko​le​siem. Leżę so​bie spo​koj​n ie, pra​wie za​sy​p iam, no tro​chę jesz​cze przed​tem po​ga​da​li​śmy, wiesz, tak nor​mal​n ie. Leżę so​bie i czu​ję jego rękę na mo​jej du​p ie, naj​p ierw zdę​bia​łem, bo kur​wa co tu jest gra​n e, tak so​bie my​ślę i nie za​re​a go​wa​łem, bo może przez przy​p a​dek, czy już sen, no nie wiem. Leżę so​bie ci​cho da​lej, na brzu​chu, a on mi wsu​wa swo​ją rękę mię​dzy nogi i za​czy​n a mi jeź​dzić po udach. Te​raz się wkur​wi​łem, bo nie wiem, ale za​czął mi jed​n ak ku​tas fik​so​wać, wiesz, nie je​stem ja​kąś pier​do​lo​n ą cio​tą czy jak wo​li​cie pe​da​łem, ale mnie to kur​wa jed​n ak, mimo, że tego nie chcia​łem, za​czę​ło pod​n ie​cać. Na​je​ba​n i tymi wi​n a​mi by​li​śmy, ale ra​czej bym nie po​szedł na to, żeby dać mu się, no nie wiem, na przy​kład wy​ru​chać. Od​su​n ą​łem mu to łap​sko wresz​cie z mo​ich nóg. – Se​bek, po​je​ba​ło cie​bie – wy​mam​ro​ta​łem za​spa​n y. – Ni…ni…nie mog…ę zzza​snąć – od​p arł. – To so​bie kur​wa, za​śnij bez ma​ca​n ia mnie, no ja pier​do​lę, Se​bek – po​wie​dzia​łem już z lek​ka pod​kur​wio​n y – zjedź so​bie kur​wa z bata, spuść się i bę​dzie oki. My​śli​cie za​p ew​n e, że to po​mo​gło, ta moja gad​ka do nie​go, się kur​wa uparł. Nie wiem, bo już chy​ba za​sną​łem, albo pra​wie za​sy​p ia​łem, wiem, że mia​łem ja​kiś sen, czy tak ja​koś, no faj​n ie mi się ro​bi​ło, otwie​ram oczy, a on mi ob​cią​ga ku​ta​sa. Czu​je​cie ten kli​mat, ja pier​do​lę, ja je​stem na​je​ba​n y jak sztu​ka, śpię, a ko​leś, któ​re​go znam full cza​su i bym go nie po​dej​rze​wał na​wet w żar​tach o ta​kie nu​me​ry, on mi ob​cią​ga fiu​ta. No po pro​stu szok, nie chcia​łem krzyk​n ąć na nie​go, bo jak​by mnie zgryzł, to bym miał po ku​ta​sie i nie wie​dzia​łem co w tym mo​men​cie mam zro​bić, bo mimo, że to nie szmu​la mi ob​cią​ga​ła, było to cał​kiem przy​jem​n e, po​mi​ja​jąc to, że to mi ro​bił mój ko​leż​ka. Fakt, że i on i ja le​że​li​śmy obok sie​bie po pi​ja​ku, jak to się mówi, ale chy​ba to nie zmie​nia fak​tu, że nie po​win​n o to się stać. – Se​bek – jed​n ak krzyk​n ą​łem – od​p ier​dol się chuj​cu po​je​ba​n y – od​su​n ą​łem mu gło​wę, żeby cza​sa​mi się nie wy​stra​szył. – Prze…prz…prze​p ra​szam – po​wie​dział ci​cho – taa…k wy​szło. – Se​bek – po​wie​dzia​łem – nie od​p ier​da​laj mi ta​kich nu​me​rów, bo ja chce u cie​bie prze​ba​zo​wać parę dni, ale wi​dzę, że nie dam rady, więc mi kur​wa nie pier​dol, że coś tak wy​szło, nie do​ty​kaj mnie i nie ob​cią​gaj mi ku​ta​sa na śpi​ku, czy to dla cie​bie zro​zu​mia​łe? Nic już nie od​p o​wie​dział, ale przez nie​go mu​sia​łem i tak się zo​n a​n i​zo​wać, tak czy in​a ​czej mu​sia​łem do​koń​czyć, to co za​czął, bo gdy​bym się nie spu​ścił, to by mnie rano jaja bo​la​ły na mak​sa. Wresz​cie za​sną​łem, już cał​kiem nor​mal​n ie. Po prze​bu​dze​n iu się wie​dzia​łem już na bank, że zo​stać u tego pi​zgnię​te-go świ​ra, ja​kim się oka​zał Se​bek, no już nie mo​głem. Inna by była sy​tu​a cja, gdy​bym chciał, żeby mi ku​ta​sa wsa​dził w dupę i by mnie to ogól​n ie raj​co​wa​ło, ale ja aku​rat nie ta opcja, poza tym ciot i pe​da​łów nie cier​p ię. Więc, po prze​bu​dze​n iu

i umy​ciu jesz​cze wsza​ma​łem coś, nie mia​łem zbyt du​że​go wy​bo​ru czy​li ka​n ap​ki z dże​mem i po​że​gna​łem się z Seb​kiem, no i w dłu​gą na mia​sto. Pierw​szy pro​blem mia​łem z gło​wy, bo by​łem wy​spa​n y, dru​gi też, bo nie by​łem głod​n y, ale zo​sta​ły jesz​cze dwa pro​ble​my. Pierw​szy, to zna​leźć noc​leg na dzi​siaj, no i kasa by też się przy​da​ła, Seb​ko​wi uby​ło tro​chę pie​n ię​dzy, ale to było za mało, a poza tym kie​dyś może mu od​dam, a może na​wet nie za​uwa​ży na tym jego wiecz​n ym przy​mu​le​n iu, tak so​bie my​śla​łem. Usia​dłem so​bie na ja​kimś tam mur​ku, przy​ja​ra​łem szlu​ga i za​czą​łem przy​ja​rzać, do kogo ewen​tu​a l​n ie mógł​bym ude​rzyć, żeby gdzieś po​być na kwa​dra​cie na parę nocy lub na dłu​żej, no do​p ó​ki nie wpad​n ę, od​p u​kać. No tak, naj​lep​szy był​by Bobi, pój​dę do nie​go. Bobo, taka była jego praw​dzi​wa ksyw​ka, to był as nad asy, la​wi​rant i roz​ra​bia​ka nie​sa​mo​wi​ty, ja przy nim to by​łem nie​wi​n iąt​ko. Mó​wi​li​śmy na nie​go Bobi dla​te​go, że trud​n o nam się wszyst​kim od​mie​n ia​ła jego ksyw​ka i tak ktoś po​wie​dział i już tak zo​sta​ło, nie Bobo, tyl​ko Bobi. Może to jest nie​waż​n e, ale cie​ka​we, bo miał taką ksyw​kę tyl​ko dla​te​go, że wy​glą​dał jak ja​kiś dzie​ciak o tak nie​win​n ej min​ce, że nie​je​den się już bo​le​śnie prze​ko​n ał na wła​snej skó​rze, że z nim le​p iej nie prze​gi​n ać lub też nie za​dzie​rać. Miał nie​sa​mo​wi​te​go far​ta, z naj​gor​szych opre​sji za​wsze wy​cho​dził obron​n ą ręką. Swo​je na​roz​ra​biał i za​wsze się wy​wi​n ął, no, on aku​rat miał za​wia​sy na po​p ra​wę, a do​p ie​ro co wy​szedł z Ośrod​ka dla uza​leż​n io​n ych i to też czę​sto mu dupę ra​to​wa​ło. Zga​si​łem peta i po​sze​dłem do Bo​bie​go, tak my​śla​łem, że go za​sta​n ę. Był w tej swo​jej przez sie​bie wy​re​mon​to​wa​n ej piw​n i​cy, muza tech​n o do​p ier​da​la​ła, że hej. Wcho​dzę, a tam Bobi z ja​kąś dup​cią, zna​n y mi Ce​za​ry o ksyw​ce Cza​ro, no i ni​ko​go wię​cej. Stuk​n ę​li​śmy się pię​ścia​mi, usia​dłem, ści​szył tro​chę sprzę​ci​cho. W po​wie​trzu, na​zwij​my to umow​n ie, roz​n o​sił się tak mi lu​bia​n y mdły za​p ach pa​lo​n e​go „sta​wu”. – Siem​ka kur​wa, zio​mek – ode​zwał się Bo​bi​n ie ły​kam, że na prze​p u​st​ce, ban​ko​wo na wy​my​ku, co, je​steś na bank na zryw​ce, ha… ha… – No, je​stem, tak nie​raz wy​cho​dzi – od​p ar​łem uśmie​cha​jąc się rów​n ież. – Dłu​go już je​steś? – za​p y​tał tym ra​zem Cza​ro. – No, dzień cały i noc – od​p o​wie​dzia​łem. – W swo​jej ha​wi​rze ki​ma​łeś? – za​p y​tał Bo​bi​n ie po​je​ba​ło cie. – Nie, nie po​je​ba​ło mnie – ro​ze​śmia​łem się – prze​ba​zo​wa​łem u Seb​ka. – Ja pier​do​lę, u tego świ​ra? – wy​krzyk​n ął Bobi – prze​cież kur​wa non stop on ma tam wjaz​dy, jak nie opie​ka, to znów nie​bie​scy, idź w piz​du, aleś so​bie kur​wa, miej​sce na ki​ma​nie zna​lazł… ha… ha… – Aku​rat nie miał wjaz​du jak ja by​łem – od​p ar​łem. – To kur​wa zio​mek, mia​łeś far​ta jak chuj – stwier​dził Bobi – chcesz przy​ja​rać luf​ke – za​py​tał. – No kur​wa, ja​sne, że tak, daj – po​cią​gną​łem głę​bo​ko chmu​rę i póź​n iej jesz​cze dwie ko​lej​no po so​bie – uff – co za przy​jem​n ość wresz​cie po​czuć ten cu​dow​n ie gry​zą​cy dy​muś w gar​dle, po ja​kimś krót​kim cza​sie za​czę​ło już być na​p raw​dę nie​źle, po pierw​sze lu​zik, po dru​gie zna​cie te kli​ma​ty, to​tal​n a beka i opo​wia​da​n ie lu​zac​kich ka​wał​ków. Z tego wszyst​kie​go za​po​mnia​łem wam jesz​cze po​wie​dzieć, że ta szmul​ka co była, to mia​ła na imię Anka, mó​wi​li do niej Aniu​la. Cał​kiem, cał​kiem pupa, jak jesz​cze so​bie da​li​śmy po ko​lej​n ych chmur​kach, to wo​gó​le była prze​p ięk​n a, no i taka śmiesz​n a, no tak ogól​n ie. Tak dla wy​głu​p ów ją tro​chę po​p ie​ści​li​śmy, po​li​za​li​śmy, ale nic na siłę nam się nie chcia​ło ro​bić, nie po​trze​bo​wa​li​śmy przy​p a​łu. Jak bę​dzie chcia​ła, to nam i tak da, świet​n ie się ba​wi​-

li​śmy, to po chuj psuć na​strój, jak i tak by​li​śmy umó​wie​n i na wie​czor​n ą dys​kę w klu​bie. Poza tym Bobi po​wie​dział, że nie ma pro​ble​mu z noc​le​giem, bo mogę spać u nie​go w piw​n i​cy, ba na​wet obie​cał mi przy​n ieść z cha​ty czy​stą po​ściel i po​dusz​kę, no i koc też. Dla mnie to był luk​sus, wa​run​ki nie​złe, jak na gi​gant. Ba, nie tyl​ko było do​brze, ale na​wet bar​dzo do​brze, bo rów​n ież mo​głem tra​fić tak, że miał​bym pro​blem z noc​le​giem. Cza​ro po​szedł, bo so​bie przy​p o​mniał, że miał coś ko​muś sko​ło​wać, a mó​wił, że musi być słow​n y, a i tak już jest póź​n o. Zo​sta​li​śmy w trój​kę, Bobi też mu​siał po​p ły​n ąć, a ja nie ma​jąc co ro​bić, po​sze​dłem od​p ro​wa​dzić Aniu​le. Po dro​dze tro​chę jej opo​wia​da​łem, jak tam u mnie w po​p raw​cza​ku, co i jak, no i taka gad​ka szmat​ka, jak to ze szmu​la​mi bywa. Za​p y​ta​ła mnie jak mam za​miar, tak ogól​n ie prze​żyć swój po​byt na wol​ce, do​p ó​ki nie do​rwą mnie, do​p ó​ki nie bę​dzie zwij​ki. – Masz hajs, żeby prze​żyć? – za​p y​ta​ła. – Hm, no nie za bar​dzo – od​p o​wie​dzia​łem – będę mu​siał po​kom​bi​n o​wać, ktoś za​wsze po​mo​że, spró​bu​ję też po​ży​czyć, może jed​n ak wpad​n ę do cha​ty, no, ale tam mogą się cza​sa​mi na mnie przy​cza​ić i chuj bomb​ki strze​lił, cho​in​ki nie bę​dzie. – Śmiesz​n ie to po​wie​dzia​łeś – za​czę​ła się śmiać. Po​my​śla​łem so​bie, jak daw​n o nie sły​sza​łem śmie​chu dziew​czy​n y i wie​cie co, zro​bi​ło mi się strasz​n ie przy​kro, że ta​kie mam zje​ba​n e ży​cie, że mu​szę gdzieś się cho​wać, ukry​wać, błą​kać jak ja​kiś bez​dom​n y pies. – To nie bę​dzie ta​kie ła​twe – po​wie​dzia​ła – mó​wisz, że ktoś to​bie po​ży​czy, na​wet je​śli, ale ra​czej nie, poza tym kto dłu​żej bę​dzie chciał mieć kło​p o​ty, któ​re mo​żesz mu spro​wa​dzić na gło​wę i na ro​dzin​kę, tak czy in​a ​czej, ja tego nie wi​dzę w ró​żo​wych ko​lo​rach, tak jak ty. – Spo​ko Aniu​la – od​p o​wie​dzia​łem – to nie jest tak do koń​ca jak ty mó​wisz, po pierw​sze dzi​siaj ktoś mi po​mo​że, ju​tro ja ko​muś, ta​kie są za​sa​dy, na przy​kład Bobi nic się nie py​tał, wie do​sko​n a​le jak jest, też może mu się po​wi​n ąć noga. Czy będę miał hajs, czy wła​ści​wie prze​ży​ję każ​dy dzień do mo​men​tu, kie​dy mnie zła​p ią, nie wiem, jed​n o co wiem, to aku​rat to, że przez całe moje do​tych​cza​so​we ży​cie też mu​sia​łem kom​bi​n o​wać, jak na​wet na sta​rych nie mo​głem li​czyć, dam so​bie radę. – No, okey – od​p o​wie​dzia​ła – spoj​rza​ła na mnie – chcesz, to mogę to​bie też po​móc. – Ja​sne, że tak – opo​wie​dzia​łem uśmie​cha​jąc się do niej i pa​trząc na nią uważ​n iej. – Na​p raw​dę nie wiem, ale wy ko​le​sie jed​n ak je​ste​ście po​je​ba​n i – po​wie​dzia​ła. – Wow – skąd te sło​wa, czy cie​bie Aniu​la nie wali na de​kiel – od​p ar​łem. – Bo wi​dzisz, kie​dy po​wie dziew​czy​n a coś, coś co ma sens, wy jej nie trak​tu​je​cie po​waż​nie, tyl​ko za​raz na przy​kład ty, mu​sisz mnie lek​ce​wa​żyć i od​ra​zu my​ślisz, jak ja mo​gła​bym to​bie po​móc – po​wie​dzia​ła. – No nie, nie tak my​śla​łem – za​p rze​czy​łem – no, ale jak mi mo​żesz po​móc. – Chodź, to zo​ba​czysz – od​p o​wie​dzia​ła – chwy​ci​ła mnie za rękę. Więc po​bie​gli​śmy ra​zem, bo tak na​p raw​dę to nie wie​dzia​łem, o co jej tak cho​dzi i co kom​bi​n u​je. Zna​leź​li​śmy się przy do​brze mi zna​n ym lo​ka​lu, gdzie więk​szość fa​ce​tów z mo​je​go mia​sta, za​p i​ja smut​ki so​bot​n ie​go po​p o​łu​dnia. – Słu​chaj te​raz – po​wie​dzia​ła do mnie – to tro​chę po​trwa, weź szlu​gi, cze​kaj, może na​wet go​dzi​n ę, ale cze​kaj, ja​rzysz? – No – od​p o​wie​dzia​łem – no, po​cze​kam, po​cze​kam Aniu​la, na cie​bie na​wet war​to po​cze​kać – do​da​łem. – No to, cze​kaj – tym ra​zem po​wie​dzia​ła to do​syć mięk​ko, spoj​rza​ła na mnie z ta​kim

dziw​n ym bły​skiem w oczach. Znam te bły​ski i po​wiem wam, że to jest naj​p ięk​n iej​sze, kie​dy wiesz, że po​do​basz się du​pie, a ona rzu​ca ci ta​kie spoj​rze​n ia z ta​kim bły​skiem w oczach, po pro​stu ja to ko​cham, ja​kie to jest pięk​n e, wte​dy wiesz, że war​to żyć. Do​sko​n a​le zda​wa​łem so​bie spra​wę z tego, że to ma, tak mó​wiąc, krót​kie nogi lub in​a ​czej, ra​czej na krót​ki dy​stans, bo po​my​śl​cie, co ewen​tu​a l​n ie z tego mo​gło by być. Nie wiem, ale przy​szło​ści nie wi​dzia​łem. Tak so​bie roz​my​śla​łem, kie​dy we​szła do tej knaj​p y, no i mia​łem cze​kać, na​wet dłu​go, tak jak obie​ca​łem, tak jak się umó​wi​li​śmy. Cze​ka​łem. Dłu​go cze​ka​łem, ja​ra​łem szlu​gi i cze​ka​łem. Ja​ra​łem, cho​dzi​łem, sia​da​łem na mur​ku, dłu​ży​ło mi się już jak skur​wy​syn, ale cier​p li​wie cze​ka​łem. Tak nie​raz, zresz​tą jak każ​dy lu​bi​łem so​bie po​roz​my​ślać. Tak jak przed​tem mó​wi​łem, znam ten błysk w oczach dziew​czyn, wiem do​sko​n a​le, kie​dy się im po​do​bam i to tak bar​dzo lu​bię, ma​rzyć za bar​dzo nie mo​głem, cho​ciaż po​czą​tek za​czy​n ał wy​glą​dać obie​cu​ją​co. Nie​raz tak bywa, ale póź​n iej du​p om i tak od​bi​ja, jak czu​ją prze​wa​gę i po za​wo​dach i po na​dzie​jach i po mi​ło​ści. No cóż, ale kur​wa ta​kie jest te na​sze zje​ba​n e na mak​sa ży​cie, no i chuj, nie ma rady na to. Oso​bi​ście to wolę naj​bar​dziej zje​ba​n e zjaz​dy na fe​cie zmie​sza​n ej ze strych​n i​n ą niż za​wo​dy mi​ło​sne z głu​p i​mi, zje​ba​n y​mi du​p a​mi, któ​re nie wie​dzą nie​raz cze​go chcą od ży​cia, tym ży​czę za​wsze naj​go​rzej. Niech je chuj strze​li, je​że​li same nie wie​dzą cze​go chcą od ży​cia, może je głu​p ie kur​wy ży​cie wy​p ro​stu​je. Może, cho​ciaż wąt​p ię, głu​p ie dupy nie są do wy​p ro​sto​wa​n ia, po pro​stu już nimi są i nimi zo​sta​n ą, głu​p i​mi du​p a​mi. Oczy​wi​ście nie mia​łem ni​ko​go kon​kret​n e​go na my​śli, cho​ciaż, nie​raz mia​łem nie naj​lep​sze wspo​mnie​n ia, a za​sa​dy czę​sto są pro​ste, a dupy jed​n ak za​sad nie prze​strze​ga​ją, dla​te​go nig​dy nie za​ko​chuj się, pa​mię​taj o tym, chy​ba, że je​steś cięż​kim fra​je​rem, no cóż, tych nie​ste​ty jest naj​wię​cej, cięż​kich fra​je​rów. Przy​ja​ra​łem ko​lej​n e​go szlu​ga, już mi się kur​wa za​czę​ło dłu​żyć, je​den mach, dru​gi, no wresz​cie wy​cho​dzi, ale nie sama. Jest z nią ja​kiś fra​jer, któ​re​go trzy​ma za ra​mię, aby przy tym jego za​ta​cza​n iu się nie pi​zgnął na gle​bę. Te​raz dla mnie wszyst​ko było już ja​sne, skub​n ie​my fra​je​ra. Hm, po​my​śla​łem so​bie, że ta Aniu​la co​raz bar​dziej mi się po​do​ba, szko​da, że wcze​śniej jej nie spo​tka​łem, na pew​n o by​śmy juz nie​je​den nu​mer od​p ier​do​li​li ra​zem. Sze​dłem tuż za nimi, wi​docz​n ie mu​sia​ła mu nie​źle na​ba​je​ro​wać, bo szedł z nią jak po sznur​ku, do​my​śla​łem się, że idzie​my w kie​run​ku po​bli​skie​go ogro​du bo​ta​n icz​n e​go. Za​czą​łem się z lek​ka eks​cy​to​wać, już czu​łem tą jaz​dę, jak ja to lu​bię, jak coś się dzie​je, kie​dy się nie nu​dzę i do​brze ba​wię. Wresz​cie skrę​ci​ła z fra​je​rem w pierw​szą par​ko​wą alej​kę. Trzy​ma​łem się od nich w od​p o​wied​n iej od​le​gło​ści, żeby cza​sa​mi przy​p a​łu jej nie zro​bić. Wresz​cie sta​ło się to, co mia​ło się wg sce​n a​riu​sza stać, naj​p ierw pod​ło​ży​ła mu nogę, aż fra​jer się wy​wró​cił, za​czę​ła mu niby po​ma​gać i już wi​dzia​łem jak jej ręka jest w jego ma​ry​n a​rze, ach, więc na​wet wie​dzia​ła gdzie, nie​źle. Nie​raz na​wet pi​ja​n y fra​jer ma prze​bły​ski świa​do​mo​ści, nie​raz ja​rzy i to nie​źle, tak było nie​far​tow​n ie i te​raz. Za​czął coś pier​do​lić, mam​ro​tać, szar​p ać się jej. Ode​p chnął ją. – Kur​wa, zo​staw mnie – wy​mam​ro​tał gość – kur​wa zo​staw moje pie​n ią​dze, o to ci jed​n ak cho​dzi​ło, ale z cie​bie zdzi​ra, zo​staw mnie. – Chodź, od​p ro​wa​dzę cie​bie do domu – po​wie​dzia​ła do nie​go Aniu​la, pró​bu​jąc chwy​cić jesz​cze raz jego za rę​kaw, ale nie​ste​ty, mach​n ął jej tak, że bied​n a upa​dła do tyłu jak dłu​ga. Była na​p raw​dę nie​zła w tym co ro​bi​ła, to co aku​rat wi​dzia​łem. Wie​dzia​ła już, że musi te​raz prze​giąć, żeby klient na mo​ment wy​trzeź​wiał. Zresz​tą wy​trzeź​wiał mo​men​tal​n ie. Od razu się nie pod​n io​sła.

– Zo​staw mnie, co mi ro​bisz – krzyk​n ę​ła – pro​szę cię, nie, nie rób mi tego pro​szę cię na wszyst​ko, nie rób mi tego. – Co ty pier​do​lisz – spoj​rzał na nią onie​mia​ły, wte​dy zdą​ży​ła go zła​p ać za rękę i po​cią​gnąć gwał​tow​n ie w swo​ją stro​n ę, wy​glą​da​ło to tak, jak​by on jej chciał po​móc wstać, a te​raz na​wet nie wiem, może na​p raw​dę wy​cią​gnął do niej rękę. W mo​men​cie się za​chwiał i wy​p ier​do​lił się pra​wie na niej. Za​czę​ło się. – Pro​szę cię, nie rób mi tego bła​gam – za​czę​ła krzy​czeć, a bied​n y fra​jer chciał się pod​nieść, ale mu nie po​zwo​li​ła na to moc​n o go przy​trzy​mu​jąc. Lewą ręką roz​p ię​ła so​bie bluz​kę, a że była bez sta​n i​ka, zo​ba​czył gość, to co za​zwy​czaj chy​ba wi​du​je na se​a n​sach noc​n ych w ki​n ie. Ja pier​do​lę, przy​znam się, że mnie za​tka​ło, to było po pro​stu pięk​n e, ta cała ak​cja, te jej ob​n a​żo​n e pier​si, no i ten gość, kur​wa ale jaz​da, nie za​p o​mnę tego nig​dy. – Nie, nie, bła​gam tyl​ko nie to – za​czę​ła krzy​czeć i się sza​mo​tać, wy​glą​da​ło to na​p raw​dę tak jak​by on jej chciał rze​czy​wi​ście coś zro​bić. Wie​dzia​łem, że już czas na mnie, na moją rolę, bo jej rola to za​słu​gi​wa​ła na kil​ka no​mi​na​cji do Oska​ra i to ban​ko​wo. Do​bie​głem do nich. – Gno​ju je​ba​n y, co ty ro​bisz – krzyk​n ą​łem do nie​go. W tym mo​men​cie do​stał ode mnie z gla​n a w mi​chę z peł​n e​go roz​bie​gu. Pa​mię​taj, w ta​kich ak​cjach mu​sisz być na wy​gra​n ej już w pierw​szym mo​men​cie, pierw​szy strzał musi być naj​moc​n iej​szy, z ca​łej pe​tar​dy, wte​dy klient już się boi. Wi​dzia​łem, tyl​ko jak od​sko​czy​ła mu po moim ko​p ie gło​wa, try​snę​ła krew z jego roz​wa​lo​n e​go no​cha, Aniu​la zdą​ży​ła na czas usko​czyć, w mię​dzy​cza​sie wy​ję​ła mu kasę, kiw​n ę​ła na mnie, że zry​wa​my się i też mu na od​chod​n e wy​kur​wi​ła z kopa na że​bra, aż gość za​ję​czał. Po​bie​gli​śmy w głąb par​ku, przed sie​bie, gna​jąc jak wa​ria​ci, nie wiem, w któ​rym mo​men​cie to było jak się za​trzy​ma​li​śmy, czy po trzech mi​n u​tach, pię​ciu, dzie​się​ciu, nie wiem. Prze​bie​gli​śmy po ja​kimś tam traw​n i​ku, mię​dzy drze​wa​mi i ta​blicz​ka​mi, nie dep​tać traw​n i​ków. Wresz​cie zmę​cze​n i upa​dli​śmy obok sie​bie, śmie​jąc się na całe gar​dło, ale jaz​da, ale to była jaz​da, cool, po pro​stu ak​cja za​je​bi​ście po​cze​sa​n a. Aniu​la le​ża​ła obok mnie i wi​dzia​łem tę jej jesz​cze roz​p ię​tą bluz​kę, te jej cu​dow​n e pier​si fa​lu​ją​ce od od​de​chu, od​dy​cha​ła tak szyb​ko i głę​bo​ko. Pa​trzy​łem na nią i wte​dy spoj​rze​li​śmy na sie​bie rów​n o​cze​śnie, spo​waż​n ia​ła na mo​ment, ten jej błysk w oczach. Za​czę​li​śmy się ca​ło​wać, a moja ręka gła​dzi​ła jej opa​da​ją​ce w od​de​chu pier​si, to było ta​kie cu​dow​n e uczu​cie, póź​n iej wszyst​ko już było szyb​ciej i to co się sta​ło, było ta​kie pięk​n e. Z nią, to zna​czy z Aniu​lą je​stem dwa lata, mamy już dzie​cia​ka, ślicz​n ą małą roz​ka​p ry​szo​n ą Klau​dię. Po​dob​n a do mo​jej Aniu​li to​tal​n ie, taka słod​ka, że hej. Ro​dzi​ce jej i moi nie byli źli, wca​le, uzna​li, że sko​ro nam do​brze ze sobą, to może kie​dyś jed​n ak weź​mie​my ten ślub. Tak my​ślę, że tak, chciał​bym z nią być, była też przez ja​kiś czas w po​p ra​wie, bo ta​kich nu​me​rów już na​stu​ka​ła spo​ro, no i się do​igra​ła się. Ja​kiś tam fra​jer, któ​re​go skro​iła, no, nie da​ro​wał jej, nie był tak pi​ja​n y jak przed​tem wy​glą​dał, za​li​czy​ła zwij​kę na men-tow​n ie, tak też bywa. By​li​śmy ze sobą, po tym nu​me​rze jesz​cze parę dni, były to na​p raw​dę pięk​n e chwi​le. Prę​dzej czy póź​n iej mu​sie​li mnie zwi​n ąć, no i wy​wieź​li, ale nie​dłu​go już bę​dzie ko​n iec, te​raz w lu​tym mam dwa​dzie​ścia je​den, a chy​ba mi od​wia​ski nie zro​bią, bo nic na ra​zie na kon​cie nie mam. – Każ​dy ma swo​ją ja​kąś hi​sto​rię do opo​wie​dze​n ia – po​wie​dzia​łem. – Tak to już jest – od​p o​wie​dzial Tolo – hi​sto​rie we​so​łe lub mniej we​so​łe, albo ogól​n ie smut​n e. – Naj​czę​ściej smut​n e – do​rzu​cił Ke​vin – ale my wo​li​my te, któ​re uda​je nam się za​p a​mię​tać

jako coś, czym mo​że​my na​wet się po​chwa​lić, no wła​śnie tak. – Kur​wa, do​brze jest, bo jesz​cze przy tej gad​ce się po​roz​kle​ja​my – wtrą​ci​łem. Za​czę​li​śmy się śmiać, przy​ja​ra​li​śmy ko​lej​n e​go szlu​ga, dupy też od nas do​sta​ły, za​czę​li​smy da​lej ga​dać. – Ej Ke​vin, a cie​bie jak te​raz zwi​n ę​li? – za​p y​ta​łem. – No, mnie to aku​rat zwi​n ę​li przy​p ad​ko​wo – za​czął Ke​vin. – Ha… ha… – za​czął się śmiać Tolo – to nas wszyst​kich zwi​ja​ją przy​p ad​ko​wo, a ra​czej przy​p a​ło​wo. Za​czę​li​śmy się wszy​scy wte​dy śmiać, to jest ra​cja. – Mnie na​p raw​dę zwi​n ę​li przy​p ad​ko​wo, a wszyst​ko przez to, że oprócz mo​jej sła​bo​ści do kom​p u​te​rów, lu​bię jesz​cze au​tka. – To chy​ba jak każ​dy z nas – stwier​dzi​łem. – No tak, ale co in​n e​go, pa​trzeć na nie i się śli​n ić na przy​kład na dwu​drzwio​we​go mer​ca, a inna spra​wa ta​kie​go roz​p ier​do​lić. – Roz​wa​li​łeś mer​ca? – krzyk​n ą​łem zdzi​wio​n y – na​wet dupy za​czę​ły pa​trzeć na Ke​vi​n a z głęb​szym za​in​te​re​so​wa​n iem, oj każ​dy lubi ta​kie hi​sto​ryj​ki. – Tak, roz​wa​li​łem go i to naj​gor​sze jest z tego wszyst​kie​go, że to jest auto mo​je​go sta​re​go. – O kur​wa – krzyk​n ą​łem – twoi sta​rzy tacy ka​szar​n i są? Ja pier​do​lę, nie​źle. – Wiesz, nikt so​bie sta​rych nie wy​bie​ra ani ty ani ja, moi aku​rat mają kasę i so​bie po​my​ślisz, gdy​bym był na jego miej​scu, to bym nie był tam gdzie je​stem, ale wierz mi, że jak masz pie​n ią​dze, po​kus jest znacz​n ie wię​cej i mo​żesz na przy​kład przez lewe in​te​re​sy na pro​chach się wpier​do​lić, ale to już zu​p eł​n ie inna baj​ka. – No jak, sko​ro mia​łeś kasę od sta​rych, to po chuj ci ro​bie​n ie in​te​re​sów na pro​chach? – za​p y​ta​łem zdzi​wio​n y jesz​cze bar​dziej. – O kur​wa, to nie tak wy​glą​da​ło – od​p o​wie​dział – mniej​sza o to, przy oka​zji wam opo​wiem jak to się roz​krę​ci​ło, ale wró​cę do mo​ty​wu z mer​cem mo​ich sta​rych. Sie​dzę so​bie na ha​wi​rze, nu​dzę się jak smok i tak nie mogę się do​cze​kać, kie​dy wie​czór, bo by​łem umó​wio​ny na dys​kę. Wpa​da ko​leś i mówi, że jak masz auto, to wy​p ier​da​la​my do pubu, może za​rwie​my ja​kieś or​giet​ki, ja​kieś ła​twe ma​ło​la​ty. Wła​ści​wie jak mia​łem się nu​dzić, to ja​sne, że tak, wy​p ier​da​la​my. Wzią​łem klu​czy​ki do mer​ca sta​re​go, bo on czę​sto aku​rat wy​jeż​dża swo​ją nową be​emą, więc chuj, naj​wy​żej, a że póź​n o wra​ca, jest wła​ści​cie​lem dys​ko​te​ki i dwóch krę​giel​n i, to mam luz na mak​sa. Mat​ki aku​rat nie było, była ro​bić so​bie ja​kieś tam tip​sy u ko​sme​tycz​ki, ale i tak wie, że bio​rę auto sta​re​go bez po​zwo​le​n ia, ale to i tak mnie nie boli, jak na​wet mó​wi​ła. Sta​ry po​ma​ru​dzi, po​stra​szy, że kasy nie da, lub, że gdzieś nie po​ja​dę i jest póź​n iej już na spo​koj​n ie, no, wła​śnie było spo​koj​n ie do tego mo​men​tu o któ​rym wam opo​wia​dam. Po​je​cha​li​śmy do na​sze​go pubu, par​ku​ję, po​sie​dzie​li​śmy tro​chę przy bro​war​ku, ale pa​n ien​ki nie​cie​ka​we i bar​dzo za​ję​te swo​imi roz​mo​wa​mi, mó​wię, co tam, na dys​ce coś się wy​ha​czy cie​ka​we​go. Wy​cho​dzi​my z pubu i wy​co​fu​ję i kur​wa sły​szę pier​dol​n ię​cie, pi​zgną​łem w ja​kie​goś tam zje​ba​ne​go le​xu​sa. Wy​sko​czy​ło ja​kiś tam dwóch przy​p a​ko​wa​n ych ły​sych i za​czę​li kur​wić, wy​zy​wać na ca​łe​go i się rzu​cać. Je​że​li nie mam szans, a wte​dy aku​rat nie mia​łem, to po pro​stu spo​koj​n ie roz​ma​wiam i za​p ra​szam do dys​ko​te​ki mo​je​go sta​re​go na pa​n ien​ki tań​czą​ce przy ru​rach lub na drin​ki, wte​dy za​zwy​czaj ci​śnie​n ie spa​da, jest już ma​le​ją​ce, za​czy​n a się gad​ka szmat​ka i jest póź​n iej ok. Na do​brą spra​wę, ta roz​mo​wa sama się za​koń​czy​ła, bo nie było

po​wo​dów, żeby drzeć mor​dę o co​kol​wiek, nie było żad​n e​go śla​du czy też rysy, nic, kom​p let​nie nic. Tak to się za​koń​czy​ło, ale od​jeż​dża​jąc by​łem już pod​kur​wio​n y i mnie no​si​ło, zwłasz​cza po tej sy​tu​a cji. W piz​du, mó​wię, to szpu​la na od​p rę​że​n ie, ude​rza​my na Sta​re Mia​sto i kita na mak​sa. Na​p raw​dę kur​wa nie wiem, skąd ten je​ba​n y śmieć tym ma​lu​chem mi wy​sko​czył, nie mia​łem prak​tycz​n ie żad​n ych szans, a jed​n ak pra​wie, pra​wie by się uda​ło. Od​bi​łem kie​row​ni​cą na lewo, przy​ha​mo​wa​łem lek​ko, zmia​n a bie​gu i gaz i moc​n iej. Na ja​ką​kol​wiek re​a k​cję było i tak za póź​n o, ale przy​n ajm​n iej nie pier​dol​n ą​łem tego skur​wie​la, jak od​bi​łem au​tem po​n ow​n ie na pra​wą stro​n ę, tak mnie za​rzu​ci​ło, że wpier​do​li​łem się na chod​n ik, do​kład​n ie za​li​czy​łem kra​węż​n ik. Wiesz, ład​n ie to się sły​szy, od​bi​łem na pra​wo, aku​rat mo​żesz to pięk​nie zro​bić przy ta​kim za​je​bi​ście du​żym au​cie, ale część za​mia​ru mi się po​wio​dła, mia​łem far​ta, w pew​n ym stop​n iu. Wte​dy z tego roz​p ę​du, do​brze, że nikt nie prze​cho​dził, kur​wa, wierz​cie mi, nie za​uwa​ży​łem tego zje​ba​n e​go klom​bu. Cen​tral​n ie wy​kur​wi​łem w be​to​n o​wy taki klomb, czy kwiet​n ik, chuj jak to zwał i merc, uwierz​cie mi, wy​kur​wił się z nami na bok, szy​by wy​le​cia​ły w chuj. Wiesz, bo to jest ku​rew​sko śmiesz​n e, ale kur​wa nie my​śla​łem o tym, że zgi​n ę, albo będę po​ła​ma​n y czy wpół​ży​wy. Po​my​śla​łem tyl​ko, kur​wa, nie żyję, sta​ry mnie na pew​n o za​je​bie za to auto, tak my​śla​łem. Póź​n iej jest ci​sza. Na​wet kur​wa nie wie​cie jaka na​stę​p uj e ci​sza po ta​kim wy​p ad​ku, nic nie sły​szysz, sły​szysz ci​szę, ta​kie dud​n ie​n ie w uszach i dzwo​n ie​n ie, my​ślisz, kur​wa, chy​ba już nie żyj ę, jest to taka dzwo​n ią​ca dziw​n a ci​sza, wiem, że śmiesz​n ie to brzmi, ale wte​dy nam do śmie​chu nie było. Więc sto​imy, to zna​czy auto stoi na boku, my w środ​ku, a mu​zy​ka tech​n o na mak​sa do​p ier​da​la da​lej bez prze​szkód, ład​n e jaja. Pró​bu​ję się ja​koś wy​gra​mo​lić, wszyst​ko bo​la​ło mnie w chuj, zwłasz​cza, nie wiem dla​cze​go pra​wa łapa i nogi, ach, zresz​tą ba​n ia też na​p ier​da​la​ła, ale już dużo póź​n iej. Wresz​cie ja​koś z ko​le​siem się wy​czoł​ga​li​śmy jak pan​cer​n ia​cy. Kaj​tas, bo taką ksy​we miał mój ko​leś, wkur​wił się nie​sa​mo​wi​cie na mnie. – Czy cie​bie kur​wa, po​je​ba​ło do chu​ja, chcia​łeś nas za​bić! – wy​krzy​czał. – To cie​bie po​je​ba​ło! – wy​krzyk​n ą​łem też – kur​wa, wi​dzia​łeś inne wyj​ście, inną moż​li​wość, żeby kur​wa nie przy​p ier​do​lić cen​tral​n ie w tego cwe​la? – No wła​śnie, gdzie ten chuj je​ba​n y jest, ten chuj z kasz​la​ka, z tego za​je​ba​n e​go ple​ca​ka – za​czął tak prze​kli​n ać, tak rzu​cać blu​zga​mi, że szok. Też by​łem zde​n er​wo​wa​n y, ale go​ścia od fia​ci​ka już nie było, po pro​stu chuj spier​do​lił. Kie​dy sami zo​ba​czy​li​śmy, że tego skur​wy​sy​n a nie ma, to by​li​śmy w bar​dzo de​li​kat​n ie to uj​mu​jąc, chu​jo​wej, wręcz nie do po​zaz​drosz​cze​n ia prze​je​ba​n ej ku​rew​sko sy​tu​a cji. Taka była nie​ste​ty praw​da. Sa​mo​chód na boku, kie​row​ca, czy​li ja, na​stu​ka​n y al​ko​ho​lem i to nie​źle, pa​sa​żer po​tur​bo​wa​n y, po​mi​ja​jąc, że ko​leś od bu​tel​ki z mle​kiem, tak dłu​go się zna​li​śmy. Po​nad​to zde​wa​sto​wa​n y klomb czy jak to zwał, no jesz​cze ja​kiś tam śmiet​n ik ścię​li​śmy po dro​dze. Na do​da​tek kur​wa, śmieć, któ​ry był temu win​n y spier​do​lił, ku​tas za​je​ba​n y spier​do​lił na​wet nie wia​do​mo w któ​rą stro​n ę. Wra​ca​jąc do tego chu​ja, co uciekł, jak zo​ba​czy​li​śmy to, no i ta cała sy​tu​a cja, peł​n o już lu​dzi za​czę​ło nas okrą​żać i się ga​p ić, no, naj​lep​szym wyj ściem było by też spier​do​lić i to jak naj​szyb​ciej, przed, no ja​sne, przed przy​by​ciem lo​dzia​rzy, czy​li dro​gów​ki. Tak czy in​a ​czej i tak było za póź​n o. Przy​je​cha​li, no nie wiem, może byli gdzieś w po​bli​żu, bo jak na nich, to na​p raw​dę szyb​ko przy​je​cha​li. Go​ście kur​wa na me​dal, niech to chuj strze​li. Jak wiem, gdy ich ktoś po​trze​bu​je, to kur​wa go​dzi​n a​mi się na nich cze​-

ka, a kie​dy chcie​li​śmy spier​do​lić, to mo​men​tal​n ie się po​ja​wi​li, jak to bywa tyl​ko w pol​skich te​le​wi​zyj​n ych se​ria​lach o Po​li​cji. Jak się po​ja​wi​li, to prak​tycz​n ie było po nas. Kie​dy je​den z psów spoj​rzał na bla​chy, póź​n iej usły​szał moje na​zwi​sko, to się ku​rew​sko zdzi​wił i coś po​wie​dział do dru​gie​go. Po​ga​da​li wte​dy z pięć mi​n ut na boku i nas za​wieź​li na men​tow​n ie, po ja​kimś cza​sie zja​wił się mój sta​ry, po​ga​dał jesz​cze z nimi i ja​kimś go​ściem ubra​n ym po cy​wil​n e​mu. Ga​dał z nim tro​chę dłu​ga​wo jak na mój gust, ale póź​n iej po​dał mu rękę, tam​ten coś się za​śmiał, zo​sta​li​śmy zwol​n ie​n i. Z tego wy​n i​ka​ło, że mój sta​ry miał na tyle do​bre ukła​dy w mie​ście, że mógł moją i swo​ją dupę chro​n ić, więc jak wi​dzi​cie, cze​go kasa nie robi, no i na​zwi​sko zwią​za​n e z tą kasą. Jak był wkur​wio​n y, to le​p iej wam tego nie będę opo​wia​dał, był i to ku​rew​sko strasz​n ie. Dał mi to​tal​n y szla​ban na kom​p a. Więc sta​ry dał mi szla​ban na kom​p u​ter, my​śla​łem, że do​sta​n ę kur​wi​cy. – Sły​sza​łem, wła​śnie od Tola, że je​stes nie​zły ha​ker – za​gad​n ą​łem go. – Bez prze​sa​dy – po​wie​dział – tak wo​gó​le nie mów na​wet tak, bo je​że​li ktoś jest ta​kim praw​dzi​wym ha​ke​rem, to nikt tego nie wie, a on się tym nie chwa​li, bo w śro​do​wi​sku, na​zwij​my umow​n ie tych ha​ke​rów, on by był śmiesz​n y. Po​wiem to​bie jed​n o, mam ko​le​sia, ma ksyw​ke Fio​dor, dla​te​go, bo jeź​dził tam gdzieś do ru​skich, on na​p raw​dę tyle po​tra​fi zro​bić z kom​p em, że to obłęd. Za​czę​ło się to nie​cie​ka​wie dla nie​go, jak zwy​kle ska​kał z ko​le​sia​mi z mo​stu na głów​kę do rze​ki. Je​den raz sko​czył nie tak, ja aku​rat tam by​łem, po​wiem wam, to było wię​cej niż strasz​n e jak go wy​cią​gną​łem, to był po pro​stu hor​ror, prze​ży​łem to na​praw​dę strasz​n ie, to aku​rat był mój naj​lep​szy ko​leś, tyle im​p re​zek, tyle du​p e​n iek za​li​czy​li​śmy, że obłęd. Nie​ste​ty, po​le​żał w szpi​ta​lu i ko​n iec z wszyst​kim, nie bę​dzie już nig​dy cho​dzić, tak brzmia​ła wte​dy dia​gno​za, no, nie​ste​ty jed​n ak traf​n a. Nie będę wam mó​wił jak był za​ła​ma​n y, ja​kie ro​dza​je śmier​ci sa​mo​bój​czej już so​bie wy​my​ślił na go​rą​co. Były to bar​dzo cięż​kie dni za​rów​n o dla nie​go, jak i dla mnie, by​łem prak​tycz​n ie przy nim cały czas. Za​p y​tasz się, że jak to, to ra​czej nie​moż​li​we, a co cie​bie on ob​cho​dził. Po​wiem to​bie, że ob​cho​dził. By​łem z nim przez cały czas tej wstęp​n ej re​ha​bi​li​ta​cji, przed​tem jak był zdro​wy, by​li​śmy ze sobą non stop, fak​tem jest to, że wy​cho​wy​wa​li​śmy się od ma​łych brzdą​ców ra​zem na tym sa​mym po​dwór​ku. Wresz​cie wpa​dłem na po​mysł, jak już prze​by​wał w domu, żeby mój sta​ry wy​rzu​cił kasę na kom​p u​ter dla nie​go, tra​fi​łem nie​sa​mo​wi​cie, po pro​stu komp go po​chło​n ął cał​ko​wi​cie. Tyl​ko pa​trzy​łem co po​tra​fi, oczy​wi​ście mi​jał czas, a jego umie​jęt​n o​ści ro​sły, póź​n iej za​czął wy​gry​wać pra​wie wszyst​kie kon​kur​sy w pro​gra​mo​wa​n iu, kon​kur​sy na każ​dy te​mat, je​że​li tyl​ko, no wia​do​mo, jak cho​dzi​ło o kom​p y. Je​że​li cho​dzi o mnie, ja też już spo​ro po​tra​fi​łem, ale on wy​ra​stał au​ten​tycz​n ie na ha​ke​ra z krwi i ko​ści. To on wła​śnie po​wi​n ien mieć ksyw​kę Ke​vin, a nie ja, ale on mi ją dał, bo do swo​jej jak mi mó​wił już się przy​zwy​cza​ił i przy​wią​zał. No wie​cie, ksyw​ka tak sama z sie​bie się nie bie​rze, ale ja jesz​cze by​łem w księ​gar​n i jak Ke​vin Mit​n ick pro​mo​wał swo​ją książ​kę i roz​da​wał au​to​gra​fy, to było na​p raw​dę prze​ży​cie. Je​steś metr od na​sław​n iej​sze​go ha​ke​ra świa​ta, po​da​je ci dłoń i pi​sze au​to​graf, no ja my​śla​łem, że się po​szczam z wra​że​n ia, wiem, że tego so​bie nie wy​obra​ża​cie, ale to było ta​kie ku​rew​skie prze​ży​cie, że to obłęd. Ke​vin Mit​n ick wie​lu oso​bom wte​dy wy​tłu​ma​czył czym tak na​p raw​dę jest hac​king, kim tak na​p raw​dę jest ha​ker i jaki jest. Wo​kół po​ję​cia „hac​king” po​wsta​ło wie​le nie​p o​ro​zu​mień. Nie jest to wła​my​wa​n ie się na ema​il, pod​kła​da​n ie tro​ja​n ów czy pod​słu​chi​wa​n ie lu​dzi na ko​mu​n i​ka​to​rach. Hac​ker po​sia​da ogrom​n ą wie​dzę in​for​ma​tycz​n ą i może ją wy​ko​rzy​stać do rze​czy, któ​re prze​kra​cza​ją moż​li​wo​ści prze​cięt​n e​go użyt​kow​n i​ka. Może się np. gdzieś wła​mać, ale je​śli już to robi, to tyl​ko dla​te​go, że

dany sys​tem kom​p u​te​ro​wy sta​n o​wi dla nie​go wy​zwa​n ie i me​to​dę na spraw​dze​n ie swo​ich umie​jęt​n o​ści. Hac​ker jest bar​dzo do​brym pro​gra​mi​stą, eks​p er​tem od sie​ci kom​p u​te​ro​wych i sys​te​mów ope​ra​cyj​n ych. Do​kład​n ie wie, co się dzie​je w jego kom​p u​te​rze i po​tra​fi nim spraw​n ie ad​mi​n i​stro​wać. Tak na​p raw​dę praw​dzi​wy ha​ker jak się wła​mie na twój kom​p u​ter, no ja​kiś tam, niech to bę​dzie na​wet ja​kaś fir​ma, to nie po to, żeby na​ro​bić roz​p ier​du​chy, po pro​stu wcho​dzi, po​p a​trzy, je​że​li coś go in​te​re​su​je, sko​p iu​je, wy​cho​dzi, a ty na​wet nie wiesz, że ktoś grze​bał w two​im kom​p ie i idziesz spo​koj​n ie spać. Wiesz, że so​bie po​bu​szo​wa​łeś na na​gich pa​n ien​kach, zwa​li​łeś so​bie ko​n ia oglą​da​jąc por​n o, masz swo​je ulu​bio​n e stron​ki, było świet​n ie. Śla​dów swo​je​go dzia​ła​n ia, je​że​li jest rze​czy​wi​ście do​bry, nie zo​sta​wia, po pro​stu wcho​dzi, wy​cho​dzi, a ty nic nie wiesz. Ty je​steś w in​ter​n e​cie, a on też, ale w two​im kom​p ie. Wia​do​mo, że są fi​re​wal​le, ale i na to są spo​so​by, lub też nie po​trze​bu​jesz po​ko​n y​wać fi​re​wal​la. Wła​śnie mi się przy​p o​mnia​ło co po​wie​dział Mit​n ick o me​to​dzie So​cial En​gi​n e​ering czy ja​koś tak. Po​wie​dział, że w me​to​dzie tej nie wy​ko​rzy​stu​je się żad​n ych apli​ka​cji hac​ker​skich, a je​dy​n ie ludz​ką głu​p o​tę i na​iw​n ość. Po​le​ga to na wy​łu​dza​n iu ha​seł od użyt​kow​n i​ka w taki spo​sób, aby ten nie wie​dział, że nam daje ha​sło. Ke​vin Mit​n ick oświad​czył, że nig​dy nie uży​wał apli​ka​cji hac​ker​skich. We​dług nie​go, naj​słab​szym ogni​wem są lu​dzie. „In​we​stu​je​cie mi​lio​n y w fi​re​wal​le, róż​n e sys​te​my i naj​p rze​róż​n iej​sze za​bez​p ie​cze​n ia tech​n icz​n e, a po​tem oka​zuj e się, że wasz pra​cow​n ik za​p i​sał ha​sło na kar​tecz​ce i przy​kle​ił ją do mo​n i​to​ra”. Fan​ta​stycz​n y fa​cet, miał tłu​ma​cza, tłu​ma​czył wszyst​ko co po​wie​dział, a ja sta​łem i mi szczę​ka opa​dła to​tal​n ie, mógł​bym jego słu​chać i słu​chać. Za​dał wszyst​kim py​ta​nie, kim tak na​p raw​dę jest ha​ker i jak wi​dzą go inni. Kim wo​bec tego jest ha​ker? Kimś, kogo na​le​ży po​dzi​wiać czy kimś, kogo trze​ba po​tę​p iać? Być ha​ke​rem to nic złe​go, hac​king to two​rze​n ie, a ha​ker ni​cze​go nie nisz​czy. Prze​ciw​n ie, hac​king to ty​sią​ce go​dzin spę​dzo​n ych przed kom​p u​te​rem, nad książ​ka​mi, nad po​zna​wa​n iem sie​bie, nad two​rze​n iem. Ale, po​n ie​waż lu​dzie zda​ją so​bie spra​wę, że ha​ker to ktoś wię​cej niż zwy​kły znaw​ca kom​p u​te​rów czy ad​mi​n i​stra​tor sie​ci, sło​wo to ma pew​n ą ma​gicz​n ą moc. Moc, któ​ra spra​wia, że do​sko​n a​le się sprze​da​je to po​ję​cie, ten wi​ze​ru​n ek. Praw​da jest taka, że to ha​ke​rzy zbu​do​wa​li In​ter​n et. To oni pra​cu​ją nad roz​wi​n ię​ciem swo​jej wy​obraź​n i, po​sia​da​ją umie​jęt​n ość im​p ro​wi​za​cji, spryt i wie​dzę nie​do​stęp​n ą zwy​kłym śmier​tel​n i​kom. Hac​king to spo​sób na ży​cie, a nie czyn​ność za​słu​gu​ją​ca na po​tę​p ie​n ie. By​cie hac​ke​rem, to też by​cie naj – lep​szym we wszyst​kim co się robi. Hac​ke​ra oprócz wie​dzy ce​chu​je też spe​cy​ficz​n y spo​sób my​śle​n ia. Nie pod​da​je się, za​wsze szu​ka wyj​ścia, sta​ra się po​sze​rzyć swo​ją wie​dzę i umie​jęt​n o​ści. Hac​ker ma pe​wien cha​rak​te​ry​stycz​n y spo​sób wi​dze​n ia rze​czy​wi​sto​ści, świat jest dla nie​go jak wiel​ka ma​szy​n a, któ​ra może sta​wiać opór i wów​czas trze​ba zna​leźć od​p o​wied​n i klucz, by go po​ko​n ać; za​wsze go moż​n a zdo​być. Po​wie​dział, że każ​da trud​n ość po​wo​du​je w nim wolę wal​ki. Trze​ba pa​mię​tać, że ha​sło ha​ke​rów jest ta​kie, że wie​dza​jest na​szą twier​dzą, im wię​cej wie​my, tym trud​n iej nas jest po​ko​n ać. Póź​n iej oglą​da​łem z nim film, to zna​czy o nim, bio​gra​ficz​n y ten, no „Ta​ke​down” za​je​bi​sty, jak nie oglą​da​li​ście, to te​raz go so​bie obej​rzyj​cie, jak tyl​ko wam oka​zja po​zwo​li, no wia​do​mo. Po tym fil​mie i ja i Fio​dor, kom​p let​n ie do​sta​li​śmy fio​ła, to​tal​n ie wsią​kli​śmy, ja się nie od​ry​wa​łem od klaw​ki kom​p u​te​ra, na​wet żar​cie przy​n o​si​łem na sto​lik i kli​ka​łem da​lej, ja​dłem, jak so​bie jesz​cze przy​p o​mnia​łem, że mam obok żar​cie. Kli​ka​łem i kli​ka​łem, a go​dzi​n y le​cia​ły. Sta​rzy na​wet byli za​do​wo​le​n i, bo skoń​czy​ły się wy​pa​dy na im​p rez​ki i póź​n e po​wro​ty do domu, a ra​czej ran​n e po​wro​ty do domu. Tak naj​ogól​niej im​p re​zy też były, ale to już co in​n e​go niż przed​tem, mó​wię wam, cał​ko​wi​cie mnie

komp wchło​n ął, cał​ko​wi​cie. Naj​śmiesz​n iej​sze było to, że jak by​łem w mie​ście i skądś tam wra​ca​łem, czę​sto skrę​ca​łem do ka​fej​ki in​ter​n e​to​wej, żeby po​kli​kać albo ko​goś po​znać i po​ga​dać. Od Fio​do​ra dużo się do​wie​dzia​łem, od in​n ych jesz​cze wię​cej, każ​dy coś mi po​wie​dział, bo jak chcesz być do​bry w tym, to nie licz go​dzin, po pro​stu mu​sisz w tym na okrą​gło sie​dzieć, non stop. Kur​wa, na​wet nie wie​cie, jak wszę​dzie jest nie​bez​p iecz​n ie, in​wi​go, no kur​wa in​wi​li, no ja pier​do​lę za​p o​mnia​łem, aha, in​wi​gi​la​cja na ca​ło​ści. – Że co kur​wa? – zdzi​wi​li​śmy się wszy​scy – to zna​czy, że co? – To zna​czy, to – od​p o​wie​dział – że w ka​wia​ren​ce in​ter​n e​to​wej ro​bisz tyl​ko to co jest bez​piecz​n e, bo je​steś pod​słu​chi​wa​n y. – No, okey, to zna​czy, co jest nie​bez​p iecz​n e, a co bez​p iecz​n e w ta​kim ra​zie? – za​p y​ta​łem. – Nig​dy, ale prze​n ig​dy nie wchodź przez kom​p a z ka​fej​ki na swój mail, ko​mu​n i​ka​tor, lub jak masz, na kon​to ban​ko​we. Każ​de two​je ha​sło, któ​re jest przez cie​bie wy​stu​ki​wa​n e na klaw​ce, tra​fia do prze​zna​czo​n e​go na to fol​de​ru w kom​p ie, jest to pro​gram tak zwa​n y key log​ger, je​steś wte​dy za​ła​twio​n y na bank. Je​steś za​ła​twio​n y, je​że​li ktoś bę​dzie chciał to wy​ko​rzy​stać, no je​że​li wła​ści​ciel ka​fej​ki bawi się w to, ale więk​szość się w to bawi. To co wiem, to wy​star​czy, żeby in​a ​czej na to pa​trzeć. Znaj omy mo​ich sta​rych za​ło​żył fir​mę i ma tak zwa​n ą sieć z kom​p u​te​ra​mi, no wiesz, oni mniej pła​cą za net, on się tym opie​ku​je i jemu pła​cą mało, ale jak ma po​n ad 200 osób, to on ma dużo. Tak to już jest, więc on jest tak zwa​n ym ad​mi​n i​stra​to​rem sie​ci i jak chce, to może wszyst​ko co się dzie​je w tej sie​ci kon​tro​lo​wać do woli. Wiem od jego syna Ada​ma, bo mi to po​ka​zy​wał, ale to jest za​je​bi​sta za​ba​wa. Wrzu​ca pro​gram do tak zwa​n e​go snif​fin​gu i ma ha​sła, ja​kie tyl​ko chce ha​sła i tym po​dob​n e. Obo​jęt​n e, czy to e-ma​ile, czy ko​mu​n i​ka​to​ry do ga​da​nia, wsio ryba, wcho​dzi w co chce, no inne pro​gra​my też uży​wa do in​n ych rze​czy. Po​ka​zy​wał mi Adam roz​mo​wę dwóch ma​ło​lat, taki pro​gram do pa​trze​n ia jak ktoś uży​wa ko​mu​n i​ka​to​ra, jak so​bie ga​wę​dzą, jed​n a mówi o okre​sie, że chy​ba jej się opóź​n ia, dru​ga, że to czy tam​to, że jej Ja​rek się po​do​ba, ale na nią nie zwra​ca uwa​gi i tak da​lej, czu​jesz kli​mat, cyrk, jaj a na mak​sa. Wiesz, to z jed​n ej stro​n y jest do​bre, bo byś chciał na przy​kład coś wie​dzieć o są​siad​ce, któ​ra to​bie wpa​dła w oko i już wiesz dużo rze​czy o niej, masz wte​dy na bank ła​twiej​szy start do pod​ry​wu. Mo​żesz wie​dzieć wte​dy o czym ma​rzy, co lubi, jak wy​czuć ją, jest nie​źle, na​p raw​dę lu​bię taką jaz​dę. Naj​le​p iej lu​bię wcho​dzić na ko​mu​n i​ka​tor jako dupa i wte​dy roz​ma​wiam z in​n y​mi du​p a​mi, mo​żesz się wszyst​ko do​wie​dzieć, co tyl​ko chcesz. Chcesz po​znać ja​kąś lub coś się do​wie​dzieć, to masz tyle info, że na​wet so​bie nie wy​obra​żasz, jak nie wy​cho​dząc z domu, wiesz prak​tycz​n ie wszyst​ko, au​ten​tycz​n ie. Wszyst​kie​go się do​wiesz. Masz ksyw​ke jako szmu​la i so​bie ga​dasz, to z jed​n ą, to z dru​gą, póź​n iej z tą mó​wisz o tam​tej, wspo​mi​n asz jesz​cze trze​cią, któ​ra niby ją zna, coś w tym sty​lu i tak da​lej, ale nie ro​bisz tego zbyt na​tar​czy​wie, tro​chę spry​tu i do​bre​go ba​je​ru się przy​da​je. – Cie​ka​we jak się do​wiesz coś o dup​ci jak nie ma kom​p a – za​śmiał się Tolo. – Nie pier​dol, że nie – po​wie​dział Ke​vin – te​raz każ​dy ma kom​p a i neta. – To ty te​raz pier​do​lisz far​ma​zo​n y ko​leś – wkur​wio​n y po​wie​dzia​łem – nie każ​dy tak jak ty może mieć kasę i kom​p u​ter i ne​cik. – No nie, no ja​sne, chy​ba też ra​cja, no ok… – przy​znał Ke​vin. – Ale chy​ba, to jed​n ak jest świń​stwo tak pod​słu​chi​wać ko​goś – ode​zwa​ła się jed​n a z dup, jak się do​wie​dzia​łem przed​tem, nie​ja​ka El​żu​n ia.

– Ha… ha… wie​dzia​łem, że dupy ru​szy te​mat spóź​n io​n e​go okre​su ja​kiejś sik​sy – za​śmiał się gło​śno Tolo. – Nie śmiej się, bo mam ra​cję – nie dała się wy​p ro​wa​dzić z rów​n o​wa​gi tym tek​stem El​żu​nia – to jest po pro​stu nie tak, ko​goś pod​słu​chi​wać. – Pier​do​lisz – od​p o​wie​dział Tolo wy​raź​n ie po​draż​n io​n y – świę​ta się zna​la​zła, jak​byś nig​dy ku​ta​sa w buzi nie mia​ła, a tu się zgry​wa. – Pier​dol się fra​je​rze – krzyk​n ę​ła do nie​go El​żu​n ia – na​wet jak​by, to co kur​wa ma to do rze​czy, pod​słu​chi​wa​n ie to świń​stwo i ko​n iec gad​ki, a jak​bym na​wet mia​ła wziąć do buzi, to byś mu​siał naj​p ierw mieć tego ku​ta​sa, fra​je​rze. – Ja jej wy​p ier​do​lę szma​cie je​ba​n ej – krzyk​n ął Tolo zry​wa​jąc się do niej – ty je​ba​n a szma​to, tu​fto pier​do​lo​n a, nie je​stem dla cie​bie fra​je​rem, kur​wo zje​ba​n a, może ty fra​je​rom dupy da​jesz i cią​gniesz im ku​ta​sy, pier​do​lo​n a suko, na​p raw​dę ja ci wy​p ier​do​lę. Ja pier​do​lę, tego się nie spo​dzie​wa​łem, pra​wie by ją do​p adł, gdy​bym jego z Ke​vi​n em nie po​wstrzy​mał, tak się wkur​wił mak​sy​mal​n ie na nią, wiem, że ten jej wy​p o​wie​dzia​n y fra​jer, do​p iekł mu do ży​we​go, to boli, nikt by nie chciał być fra – je​rem, śmie​ciem czy pa​ró​wą. Jed​n ak z dru​giej stro​n y, je​ba​n a dziw​ka po​win​n a uwa​żać i ta​kich nu​me​rów się nie od​p ier​da​la, zwłasz​cza jak wszy​scy je​cha​li​śmy w kon​wo​ju, nie po​win​n a ta​kich wła​śnie fra​jer​skich nu​me​rów od​p ier​da​lać. Pał​karz z ka​bi​n y spoj​rzał przez ra​mią przez na​sze okra​to​wa​n e okien​ko. – Co tam u was się dzie​je ma​ło​la​ty? – krzyk​n ął. – Nic się nie dzie​je, nic – od​krzyk​n ął Ke​vin przez szum sil​n i​ka. – Za​mknij tę dupę psie – syk​n ął przez zęby Tolo. – No, już do​jeż​dża​my, szy​kuj się – rzu​cił jesz​cze raz pał​karz. Wte​dy wła​śnie Tolo i Ke​vin spoj​rze​li na sie​bie i wie​dzie​li do​kład​n ie, co zro​bią za mo​ment, tak zresz​tą jak przed​tem uzgod​n i​li, strze​li​li pod​mian​kę, o któ​rej wam mó​wi​łem wcze​śniej. Szko​da, że je​den z nich mu​siał już pły​n ąć, żal mi tro​chę było, bo Ke​vin tak in​te​re​su​ją​co opo​wia​dał i po​wiem wam, że jako je​den z nie​licz​n ych go​ści, za​im​p o​n o​wał mi za​je​bi​ście, no, mu​szę sam przy​znać, że był pie​kiel​n ie mą​dry, taki to musi na baj er or​giet​ki nie​źle brać. Su​per​o​wy ko​leś z nie​go, na​p raw​dę in​te​li​gent​n y i ob​la​ta​n y, spo​ko ko​leś. Wresz​cie i mnie do​wieź​li do po​p ra​wy, nic niby szcze​gól​n e​go, ale kur​wa boli, po​my​śla​łem so​bie, nie pę​kaj, bo i tak mu​sisz prze​p ę​kać ten po​byt w tym sy​fie, czy chcesz czy też nie chcesz. Wie​dzia​łem do​kład​n ie, że mu​szę być twar​dy, w koń​cu mó​wiąc moim ulu​bio​n ym po​wie​dzon​kiem, na​wet jak​by to mia​ło być dzie​sięć lat, to i tak, to bę​dzie tyl​ko pięć lat. To było aku​rat tyle, ile mu​sia​łem w po​p ra​wie do dwu​dzie​stu je​den lat ki​blo​wać, no i nie ma wyj​ścia. Wie​dzia​łem też, że po​win​n ie​n em być cier​p li​wy, to i na prze​p ust​kę ja​kąś tam wy​ja​dę, może na​wet uda mi się wy​je​chać na ma​jo​we, czy​li ten zwa​n y słyn​n y dłu​gi week​end, kto wie, może wy​ja​dę. Tak czy in​a ​czej, mu​szę spo​koj​n ie, bez roz​ra​bia​n ia so​bie cze​kać.

Rozdział VI

W ten pierw​szy zje​ba​n y dzień, nu​dzi​łem się wy​bit​n ie, ku​rew​sko się nu​dzi​łem, nie wie​dzia​łem, co ze sobą mam zro​bić. Po​wi​n ie​n em się cie​szyć, że do​sta​łem prze​p ust​kę na, jak to się mówi, na ma​jo​we, na ten zje​ba​n y dłu​gi week​end. Na​p ier​da​la ko​mó​ra, ode​brać czy też nie ode​brać, chuj od​bio​rę. – No, je​stem – po​wie​dzia​łem już na wstę​p ie da​jąc od​czuć, że wali mnie wszyst​ko, że mam nie​chęć do wszyst​kich i wszyst​kie​go. – Ello ko​leś – żar​to​bli​wie za​czął Ra​dek – co wo​gó​le kur​wa ro​bisz? – To kur​wa ro​bię, że wo​gó​le kur​wa nic nie ro​bię – od​p o​wie​dzia​łem mu po​dob​n ą in​to​n a​cją gło​su. – Spo​ko, wy​lu​zuj się – od​p o​wie​dział szyb​ko – wpa​daj do pubu, jest na​sza wia​ra i py​ta​ją się o cie​bie, póź​n iej wy​p ad​n ie​my do dys​ki, może coś wy​ha​czy​my na szyb​ki nu​mer, cze​ka​my, hey – wy​łą​czył się na​wet nie cze​ka​jąc na od​p o​wiedź. Znał mnie do​sko​n a​le, wie​dział, że będę się za​sta​n a​wiał i by mu​siał mnie prze​ko​n y​wać, a może na​wet pro​sić, a tu nic, wy​łą​czył się. De​cy​zja na​le​ży więc do mnie, no i chy​ba pój​dę, nie będę w cha​cie cały czas, bo mi na de​kiel od​p ier​do​li. Nie ma co się za​sta​n a​wiać i roz​my​ślać, więc pły​n ę do pubu, przy​ba​lu​ję tro​chę, to i lu​zik się na​bę​dzie, no i chuj. Wy​p a​dam z ha​wi​ry, pierw​szy tram​waj po dro​dze, je​stem na Sta​rym Ryn​ku. Wcho​dzę, roz​glą​dam się, no kur​wa nie ma ni​ko​go, mu​zy​ka ho​use do​p ier​da​la, ale ni​ko​go z mo​ich nie wi​dzę, ach, ale się zmie​n i​ło, na górę moż​n a wejść, ale heca, bym to prze​ga​p ił. Więc ude​rzam na górę i… ja pier​do​lę, ale gwar​dia, no niech to chuj strze​li, wi​dzę Ra​dzia, Bem​ke, Pal​me, Cy​p i​sa i Ra​fie​go, kur​wa co za eki​p a. – Sie ma zio​ma​le – krzyk​n ą​łem z ra​do​ścią – po​da​jąc każ​de​mu po ko​lei wite. – No, wresz​cie się po​ja​wi​łeś – po​wie​dział Ra​dek – sia​daj, przy​n io​sę ci bro​war. – Dzię​ki Ra​dzio – od​p ar​łem wyj​mu​jąc swo​je szlu​gi i przy​p a​la​jąc jed​n e​go. – Co u cie​bie – za​p y​tał Cy​p is – na wol​ce już chy​ba, nie? – Co ty, nie wiesz – od​p ar​łem – jesz​cze tro​chę mu​szę ki​blo​wać, te​raz aku​rat mam wy​jazd na le​ga​lu. – Kto ma na le​ga​lu ten ma – za​śmiał się Ra​fio. – Pier​do​lisz, znów na zryw​ce? – za​p y​ta​łem Ra​fia – no, nie​źle, nie ma co. – Jak nie masz moż​li​wo​ści in​a ​czej – po​wie​dział Ra​fio – to też nic in​n e​go to​bie nie po​zo​sta​je, tyl​ko wy​myk na żyw​ca. – Wła​śnie Bem​ka nam opo​wia​dał, że An​driu ku​p ił so​bie be​em​wi​ce i to tę trój​kę, a kłó​ci się z nami, że to nie​p raw​da, że ma czte​ry lata – po​wie​dział Pal​ma. – No bo kur​wa nie ma – rzu​cił Bem​ka, po​p i​ja​jąc łyk piwa z bu​tel​ki, to​tal​n ie igno​ru​jąc po​cal – prze​cież mó​wi​łem wam, że je​że​li ta trój​ka, któ​rą ma czy​li mo​del E 36, za​czę​li pro​du​ko​wać je​sie​n ią 1990 roku, a skoń​czy​li pro​duk​cję tej trój​ki w 1998, też na je​sień i za​czę​li pro​du​ko​wać mo​del ko​lej​n y, czy​li E 46, to kur​wa jak sta​ra trój​ka, któ​rą ma, może mieć czte​ry lata, sko​ro naj​młod​sza z tego co wy​n i​ka, musi mieć przy​n ajm​n iej sie​dem lat, do kur​wy ja​-

snej, to jest pro​ste, tyl​ko szyb​ko so​bie kur​wa po​licz. – Zga​dzam się z tym – po​wie​dzia​łem – bo je​że​li now​szy mo​del, ma sam już pra​wie sie​dem lat, a na​wet już wię​cej, to lo​gicz​n e, że on ma przy​n ajm​n iej sie​dem lat – za​koń​czy​łem – to zna​czy on, ten mo​del. – Czy​li na pew​n o nie mniej – do​rzu​cił Cy​p is – zresz​tą Bem​ka wie co mówi, sko​ro to jego hob​by i wie​my, że ksyw​ke nie na dar​mo taką nosi, no nie, za​śmiał się. Fakt, że nie na dar​mo miał taką ksyw​ke, wie​dział po pro​stu o au​tach tej mar​ki wszyst​ko, mo​de​le, wy​mia​ry, pręd​ko​ści, wszyst​kie moż​li​we dane z pa​mię​ci mógł re​cy​to​wać jak na​krę​co​n y. Był na​p raw​dę bar​dzo do​bry, a poza tym jesz​cze uczył się nie​miec​kie​go, taki był moc​n y ko​leś, no tym nam nie​źle im​p o​n o​wał. – No i chuj z tymi mo​de​la​mi – skwi​to​wał krót​ko Pal​ma, chuj w dupę An​driu, z tą jego be​em​ką, ja i tak wolę te​re​n o​we ga​blo​ty, to jest do​p ie​ro kur​wa wy​p as, bu​jasz się w chuj te​re​nów​ką i ro​bisz szpan jak dia​beł, a sik​sy szcza​ją za tobą, trąc ko​la​n em o ko​la​n o na twój wi​dok, aż im się kur​wa mo​kro robi w majt​kach, ki​siel w kro​ku. – Świ​n ie – rzu​ci​ła z tyłu jed​n a z sie​dzą​cych dziew​czyn. – Wow, ale ja​sno się kur​wa robi! – krzyk​n ął Pal​ma. – Pal​ma, kur​wa, masz ra​cję – krzyk​n ął Ra​fio cał​ko​wi​cie nie zwra​ca​jąc uwa​gi na ko​men​ta​rze szmul z po​bli​skie​go bok​su – taki za​je​bi​sty Le​xus te​re​n o​wy z czar​n y​mi szy​ba​mi, alu​sa-mi, kto ci kur​wa pod​sko​czy, któ​ra ci się kur​wa oprze – do​koń​czył – no, kur​wa nie ma siły, je​steś gość w chuj na mak​sa. – Hey mała! – krzyk​n ął Pal​ma od​wra​ca​jąc się do nich – hey mała, chcesz by moja pała ci się w mózg we​ssa​ła – za​czął się śmiać – dziew​czy​n y się od​wró​ci​ły ple​ca​mi, nie mó​wiąc już nic, a Pal​ma też je olał i dał spo​kój szma​tom. Z tego co sam zdą​ży​łem za​uwa​żyć, pu​bo​wa po​sia​dów​ka, nie​źle się roz​wi​ja​ła, a te​ma​tów było na​p raw​dę w chuj, były po pro​stu te​ma​ty róż​n e. Były sa​mo​cho​dy, były szmu​le, były fil​my, róż​n e zresz​tą no​wo​ści, no oczy​wi​ście pro​chy i ma​rze​n ia, co by było gdy​bym coś tam, naj​le​p iej jak​by kasa spa​dła z nie​ba na przy​kład, ta​kie tam. Wszyst​ko i o ni​czym, jak to za​wsze bywa przy chla​n iu bro​wa​ru. At​mos​fer​ka za​czy​n a​ła być na​p raw​dę go​rą​ca i wszyst​ko roz​krę​ca​ło się, no, dość cie​ka​wie. Za go​dzi​n ę i tak mie​li​śmy wy​p aść na dys​ke, więc jak będą do​p i​sy​wać hu​mo​ry to i im​p ra bę​dzie to​tal​n ie po​krę​co​n a i cza​do​wa. Ra​dek zresz​tą mó​wił, że ma na to​wa​rek, to jak so​bie po​my​śla​łem, że póź​n iej za​rzu​ci​my, to czu​łem się już nie​źle i za​je​bi​ście. Wie​dzia​łem do​sko​n a​le, że im​p ra szy​ku​je się za​je​bi​ście po​cze​sa​n a, no i spo​ko. Tak mia​ło być. – Kur​wa Ra​dek – krzyk​n ął Cy​p is – ko​mó​ra ci kur​wa na​p ier​da​la, nie sły​szysz? – To so​bie kur​wa – po​wie​dział gło​śno be​ka​jąc Pal​ma – włącz wi​bra​tor, do chu​ja. – Albo na chu​ja – ryk​n ął śmie​chem Ra​fio. – Taki wi​bra​tor to ra​czej na dupy dzia​ła – stwier​dził czka​jąc Bem​ka. – Albo do dupy – za​czął się chi​cho​tać Ra​fio. – Kur​wa ciii – po​wie​dział Ra​dek włą​cza​jąc ko​mó​rę – no, co jest – hey, no, sły​szę do​brze cie​bie, no, co? Gdzie? Pier​do​lisz? No, no kur​wa ja​sne, dzię​kó​wa, no, to bądź, oki, nar​ka. – Co jest kur​wa gra​n e? – za​p y​ta​łem wi​dząc, że minę Ra​dzio ma nie​wy​raź​n ą. – Na sta​dio​n ie jest im​p ra tech​n o – od​p o​wie​dział – cał​ko​wi​cie za​p o​mnia​łem. – No i co z tego? – za​p y​tał Cy​p is – uzgod​n i​li​śmy, że idzie​my na dys​ke, chy​ba, że po tech​-

no par​ty pój​dzie​my na dys​kę, no nie wiem, mnie to tam obo​jęt​n e, zdą​ży​my wszę​dzie się po​ba​wić i wy​p ić. – Dzwo​n ił Kon​dziu – mó​wił da​lej Ra​dek – wi​dział Ły​se​go i Dy​n io na sta​dio​n ie. – No kur​wa, nie za bar​dzo ku​mam – po​wie​dział Pal​ma pa​trząc na nas. – Bo nie wie​cie co się sta​ło – od​p o​wie​dzia​łem – Ra​dzio do​stał kie​dyś od nich ło​mot i jesz​cze in​n ych, sko​p a​li go nie​sa​mo​wi​cie. – To kur​wa je​dzie​my – po​wie​dział Pal​ma – on aku​rat uwiel​biał za​dy​my, sam był strasz​n ie wy​so​ki i pa​ko​wał się na ste​ry​dach, nikt by mu nie pod​sko​czył, miał ko​p y​to nie​sa​mo​wi​te, wy​star​cza​ło, że klient raz do​stał, wy​star​cza​ło – Ja​sne, kur​wa, że je​dzie​my – krzyk​n ę​li Ra​fio z Cy​p i​sem – je​dzie​my. Tak więc za​p ła​ci​li​śmy za bro​war i w dłu​gą na sta​dion, wszy​scy. To mnie się za​wsze po​do​ba, bo dzi​siaj to​bie po​ma​ga​ją, a ju​tro ty im mo​żesz po​móc, są te za​sa​dy, no i do​brze, że są. Na sta​dio​n ie tłok jak skur​wy​syn, ale wy​cza​ili​śmy ich, no tak po do​brych, no, może dwu​dzie​stu mi​n u​tach szu​ka​n ia. Pierw​szy za​uwa​żył nas Łysy, wi​dział jak się zbli​ża​my, wie​dział już z da​le​ka o co cho​dzi. Za​czął spier​da​lać, my pró​bo​wa​li​śmy ich ja​koś okrą​żyć, ale był na tyle spryt​n y, że gdzieś go kur​wa wcię​ło chu​ja je​ba​n e​go, śmie​cia pier​do​lo​n e​go. Nie ma​jąc in​n e​go wyj​ścia sku​p i​li​śmy się na go​n ie​n iu Dy​n io, pier​do​lo​n e​go gru​ba​sa. Ksyw​kę tę za​wdzię​czał swo​je​mu za​wsze głu​p ie​mu uśmie​cho​wi, że wy​glą​dał jak dy​n ia na Hal​lo​we​en. Za​czę​li​śmy go go​n ić już na mak​sa, spier​da​lał poza głów​n ą pły​tę sta​dio​n u w kie​run​ku drzew, gdzie, praw​do​p o​dob​n ie w pło​cie była dziu​ra i my​ślał, że tam​tę​dy uda mu się spier​do​lić. Nie​ste​ty szyb​ko siadł, zmę​czył się tłu​ścioch i tak to bywa, że z ko​le​sia​mi to fet​n iak, ale bez ko​le​si, to kupa gów​n a przed nami spier​da​la​ła, tak to bywa. Pierw​szy do​p adł go Pal​ma, wy​p ier​do​lił mu cen​tral​n ie sztu​kę w mi​chę. Nie mów​cie nic o krwi, mo​men​tal​n ie z no​cha po​le​cia​ła mu ju​cha, upadł. Tak, żeby nie ro​bić tło​ku, ko​p a​li​śmy go na zmia​n ę. Spró​bo​wał się pod​n ieść, ale do​stał z gla​n a od Cy​p i​sa, że mo​men​tal​n ie przy​kląkł, kur​wa, na​wet chuj nie pró​bo​wał się bro​n ić. Le​d​wo to po​my​śla​łem, a Dy​n io ze​rwał się jak osza​la​ły i wy​ma​chu​jąc rę​ko​ma na oślep, pró​bo​wał wy​biec z na​sze​go kó​łecz​ka ja​kim go oto​czy​li​śmy. Ra​dek, wy​cią​gnął swój pas ze sprzącz​ką taką, że aż strach i wy​kur​wił mu przez twarz, ha​ra​ta​jąc mu ją od łuku brwio​we​go aż do ust, roz​je​ba​n ą twarz miał to​tal​n ie. Z łuku za​czę​ła mu si​kać krew, więc te​raz kom​p let​n ie nic nie wi​dział, tak się moż​n a było do​my​ślać. Ra​dzio jesz​cze raz mu wy​kur​wił sprzącz​ką, tym ra​zem przez gło​wę, aż jęk​n ął i krzy​cząc tym ra​zem chwy​cił się z bólu za gło​wę. Nie zro​bi​ło to na nas żad​n e​go wra​że​n ia, wte​dy Ra​dek przy​sko​czył do nie​go i za​rzu​cił mu pa​sek na szy​ję, za​czął mu go za​ci​skać, my​śla​łem, że go chu​ja chy​ba za mo​ment udu​si. Dy​n io za​czął char​czeć, wy​trzesz​czył oczy i krew mu jesz​cze z wszyst​kich miej​scach za​czę​ła si​kać. Wi​docz​n ie miał jesz​cze skur​wy​syn dość siły, bo ob​ró​cił się gwał​tow​n ie i Ra​dek siłą tego ob​ro​tu wy​p ier​do​lił się na po​bli​skie drze​wo. Pi​zgnął jak dłu​gi, to nas już pod​kur​wi​ło na mak​sa, grad kop​n ięć i cio​sów po​sy​p ał się na gru​ba​sa, za​sło​n ił rę​ka​mi gło​wę, ale nie za bar​dzo mu to po​ma​ga​ło. Jak nie do​stał na że​bra, to kopa w nogę, jak nie w nogę, to kopa w gło​wę. Bę​dzie miał chuj za swo​je, taki cwa​n iak, a te​raz sam do​sta​je w piz​de na mak​sa, śmieć je​ba​n y. Ostat​n ią reszt​ką sił pró​bo​wał się pod​n ieść, gdy do nie​go do​sko​czył Cy​p is. Kur​wa, nie wiem te​raz jak to się sta​ło. Było to tak szyb​ko, że na ja​kie​kol​wiek re​a k​cje było za póź​n o. Do​sko​czył do nie​go Cy​p is, wi​dzia​łem tyl​ko przez uła​mek se​kun​dy błysk noża w jego ręku, było już po wszyst​kim. Ude​rzył gru​ba​sa raz, dru​gi i jesz​cze raz. Za​mu​ro​wa​ło mnie to mo​-

men​tal​n ie, pa​trzy​łem na to, jak​by na coś, co by mnie nie do​ty​czy​ło, jak​bym oglą​dał ja​kiś film. Co dziw​n e, nie do​szło to do wszyst​kich rów​n o​cze​śnie, nie każ​dy od razu spo​strzegł co się dzie​je. Zresz​tą już do​syć się ciem​n a​wo zro​bi​ło. Więc po chwi​li na​stą​p i​ła ci​sza. Pa​trze​li​śmy te​raz na le​żą​ce​go Dy​n io i tak dziw​n ie, przy​n ajm​n iej ja się tak dziw​n ie po​czu​łem, kur​wa, co te​raz. Pa​trzy​li​śmy wszy​scy na sie​bie i nic nie mó​wi​li​śmy, sta​li​śmy bez sło​wa, ci​sza, ku​rew​sko przej​mu​ją​ca ci​sza. Tyl​ko gdzieś tam w od​da​li na​p ier​da​la​ło tech​n o, tak do nas nie do​cho​dzi​ło nic. Nie chce do tego w tej chwi​li wra​cać, czy ktoś wresz​cie coś po​wie​dział, co kto mó​wił, nie za bar​dzo wte​dy sam wie​dzia​łem co ro​bię, co my​ślę, by​łem tam gdzie by​łem, spier​do​li​li​śmy stam​tąd wszy​scy. W taki czy inny spo​sób, do​tar​łem do domu, kur​wa, co te​raz, nie wie​dzia​łem, co może z tego wy​n ik​n ąć, czy coś wo​gó​le się może z tego roz​krę​cić. Nie mo​głem się zna​leźć w domu. Kur​wa, co te​raz, chuj, wcią​gnę so​bie, póź​n iej po​my​ślę, bo te​raz kur​wa nie dam rady wo​gó​le sen​sow​n ie po​my​śleć. Do​brze kur​wa, że jesz​cze zo​sta​ło mi bia​łe, wcią​gnę so​bie, ja​koś może prze​p ę​kam tą schi​ze, po​my​ślę co da​lej, żeby cza​sa​mi nie do​stać na de​kiel, kur​wa sam nie wiem co mam ro​bić, bo niby co miał​bym zro​bić? No kur​wa, nie wiem, cho​dzi​łem z kąta w kąt, to się kła​dłem, to znów wsta​wa​łem, włą​cza​łem muzę, te​le​wi​zor, wy​łą​cza​łem i tak w kół​ko. Do kur​wy nę​dzy, ale mnie no​si​ło, mó​wię wam, to kur​wa wszyst​ko nie było ta​kie pro​ste, co tu zro​bić, kur​wa, co zro​bić, nie wiem, kur​wa, no nie wiem. Kur​wa, mó​wię wam, nie ma to jak do​bra ście​cha w no​cha, kie​dy masz doła lub jest to​bie cięż​ko, na​p raw​dę nie ma nic lep​sze​go, niuch​n iesz so​bie czy spi​dzi​ka lub koks jak masz sa​ła​tę na ten cel i jest cool, jest za​je​bi​ście. Być może pro​ble​mów to nie roz​wią​zu​je, ale chwi​la jest na wy​tchnie​n ie, a może, kto wie, wpad​n ie to​bie ja​kiś po​mysł do gło​wy, kto wie. Naj​ogól​n iej, czy tak czy tak, zwi​n ą​łem ru​lo​n ik, roz​sy​p a​łem ście​żu​n ię śnie​gu, ach jaką pięk​n ą, do​sko​n a​le wiem, że, jak to ciot​ka mó​wi​ła, świat mi się nad​da, dla​cze​go nie odda, pa​mię​tam, ha… ha… ha… Jest cu​dow​n ie, wcią​gam so​bie i mam wszyst​ko i wszyst​kich głę​bo​ko w du​p ie. Więc kur​wa, naj​ogól​n iej mnie to wali, mam to w du​p ie, czy przyj​dą po mnie czy też nie, spo​ko, mó​wię so​bie, lu​zik, czy ja mia​łem coś z tym wspól​n e​go, co ja mia​łem wte​dy zro​bić i tak bym nie zdą​żył jego po​wstrzy​mać, a zresz​tą bym na​wet nie chciał go po​wstrzy​my​wać, na​le​ża​ło się skur​wy​sy​n o​wi, za​je​ba​n e​mu śmie​cio​wi. Bo śmieć za​wsze bę​dzie tyl​ko śmie​ciem, zwy​kłym śmie​ciem. Więc się już nie przej​mu​ję, wali mnie to, mam to głę​bo​ko w du​p ie. Leżę i wpa​tru​ję się w su​fit i tak so​bie leżę, go​dzi​n a​mi mogę su​fi​to​wać i wszyst​kich i wszyst​ko mam w du​p ie, pier​dol​cie się wszy​scy, wszy​scy. Bo mu​si​cie pa​mię​tać, tak jak mó​wi​łem, wszyst​ko w ży​ciu, to gów​n o, oprócz mo​czu, a to co masz zro​bić, to umrzeć i żyć do​pó​ki nie umrzesz, resz​tę so​bie wy​my​ślasz.
Orfeusz Nowakowski - My z poprawczaka.pdf

Related documents

128 Pages • 81,207 Words • PDF • 1.3 MB

1 Pages • PDF • 247.8 KB

199 Pages • 53,880 Words • PDF • 1.2 MB

25 Pages • 1,223 Words • PDF • 1.4 MB

214 Pages • 54,138 Words • PDF • 4.3 MB

263 Pages • 82,595 Words • PDF • 1.3 MB

9 Pages • PDF • 1.2 MB

163 Pages • 40,669 Words • PDF • 7.4 MB

8 Pages • 4,422 Words • PDF • 88.9 KB

287 Pages • 86,650 Words • PDF • 1.4 MB