Dziś w Rocie widzi się przede wszystkim piewcę obfitej epoki cesarsko-królewskiej Monarchii. Widzi się konstruktora jej obszernego mitu. To oczywiste nie tylko najistotniej znany Marsz Radetzky'ego, ale tysiące innych utrwalonych słów pisarza świadczą o pozytywnych emocjach, które budziła w nim monarchia.
ale czy w oczach pisarza ten świat podwójnej monarchii doprawdy był tak idylliczny, tak sielankowy?
No niezbyt. Raczej, ku naszemu zaskoczeniu, chciałoby się nucić ale to już było. Bo jakże tamten świat w gruncie rzeczy przypomina nasz dzisiejszy, ten znany nam dokładnie.
Więc najpierw uchodźcy, uchodźcy ze wchodu. Z zasady Żydzi uciekający przed pogromami, ale i wraz z nimi sporo innych nacji. I przemytnicy tego ludzkiego towaru, całe spore kompanie, firmy specjalizujące się w przerzucie nieszczęśników ze wschodu przez Europę środkową do Brazylii, Kanady czy Stanów Zjednoczonych.
I jest konkretny antysemityzm (idealna scena w pociągu, gdy dziennikarz żydowskiego pochodzenia agresywnie zaczepiany poprzez współpasażerów udaje, iż nie zna żadnych żydowskich słówek, iż jest tylko z Wrocławia, że nigdy przenigdy Izraelitą nie był).
I do tego jest świat najzwyczajniejszego szowinizmu potężnie wymieszanego z ksenofobią i nacjonalizmem, gdzie obfite kawiarnie mają szyby oklejone absurdalnymi patriotycznymi i dbałymi o czystość języka napisami, jak na przykład: Nie mów adieu, lecz do zobaczenia!.
I jest walka pań o ich prawa społeczne i polityczne, nawet te najprostsze, jak prawo do godnej pracy. I pokaźna chęć obyczajowego wyzwolenia się spod presji konserwatywnego patriarchatu.
I jest bieda wielkomiejska. I jest bieda prowincjonalna.
I są śliskie postacie, biorące każdy zakręt polityczny z mistrzostwem narciarza mijającego tyczki slalomu.
I jest kobieta i jest pan z ich odwiecznymi gierkami. Kiedy ona chce być doceniona, to jednak chce też kogoś podziwiać. A on rozwija skrzydła, licząc na to, że ona to dostrzeże.
Raj?
ale cóż w tym wszystkim miałoby być rajskiego, cóż niezwykłego?
Witold Bereś, Miłość i rewolucja
ale czy w oczach pisarza ten świat podwójnej monarchii doprawdy był tak idylliczny, tak sielankowy?
No niezbyt. Raczej, ku naszemu zaskoczeniu, chciałoby się nucić ale to już było. Bo jakże tamten świat w gruncie rzeczy przypomina nasz dzisiejszy, ten znany nam dokładnie.
Więc najpierw uchodźcy, uchodźcy ze wchodu. Z zasady Żydzi uciekający przed pogromami, ale i wraz z nimi sporo innych nacji. I przemytnicy tego ludzkiego towaru, całe spore kompanie, firmy specjalizujące się w przerzucie nieszczęśników ze wschodu przez Europę środkową do Brazylii, Kanady czy Stanów Zjednoczonych.
I jest konkretny antysemityzm (idealna scena w pociągu, gdy dziennikarz żydowskiego pochodzenia agresywnie zaczepiany poprzez współpasażerów udaje, iż nie zna żadnych żydowskich słówek, iż jest tylko z Wrocławia, że nigdy przenigdy Izraelitą nie był).
I do tego jest świat najzwyczajniejszego szowinizmu potężnie wymieszanego z ksenofobią i nacjonalizmem, gdzie obfite kawiarnie mają szyby oklejone absurdalnymi patriotycznymi i dbałymi o czystość języka napisami, jak na przykład: Nie mów adieu, lecz do zobaczenia!.
I jest walka pań o ich prawa społeczne i polityczne, nawet te najprostsze, jak prawo do godnej pracy. I pokaźna chęć obyczajowego wyzwolenia się spod presji konserwatywnego patriarchatu.
I jest bieda wielkomiejska. I jest bieda prowincjonalna.
I są śliskie postacie, biorące każdy zakręt polityczny z mistrzostwem narciarza mijającego tyczki slalomu.
I jest kobieta i jest pan z ich odwiecznymi gierkami. Kiedy ona chce być doceniona, to jednak chce też kogoś podziwiać. A on rozwija skrzydła, licząc na to, że ona to dostrzeże.
Raj?
ale cóż w tym wszystkim miałoby być rajskiego, cóż niezwykłego?
Witold Bereś, Miłość i rewolucja