Odkąd Jeremy trzy lata temu przejął gospodarskie stery, nie może opędzić się od nieprzerwanej pracy. Dzisiaj ma już bogate, z trudem nabyte doświadczenie rolnicze i należycie wie, iż w tej branży istnieje tylko jedna złota zasada:
Jeśli masz nadzieję, iż coś się zdarzy, to coś nie zdarzy się.
Pomysłowe plany dywersyfikacji profilu farmy spotkały się z oporem brygad czerwonospodniowców, odmową rady gminy i spodziewanymi drwinami Kaleba. Choć, szczerze mówiąc, nawet Lisa miała wątpliwości, czy koncepcja Jeremyego jest rzeczywiście aż tak wyśmienita: zbudowanie imperium biznesowego opartego na zadziczaniu i produkcji zupy z pokrzyw. I chyba tylko Radosny Charlie ma z tego powodu dobry humor: raduje się z nadchodzącej papierkowej roboty, no lecz on liczy sobie za godzinę.
A co ze zwierzętami? Owce zniknęły. Do krów dołączył wynajęty byk Maestro Uwodziciel. Świnie rodzą prosięta, a kozy okazały się psychopatami.
Jednak wbrew krytyce ze strony najbliższych i kolejnym katastrofom (czasami na własne życzenie), Jeremy pozostaje niepoprawnym optymistą co do przyszłości Diddly Squat.
Zresztą trudno nim nie być, skoro można zbierać jeżyny odkurzaczem