Gorący czerwiec 1941 roku. Jasne księżycowe noce, niskie bagienne łąki, cienisty sad i zimna żyła rzeki, która podzieliła świat na pół. Na jednym brzegu Niemcy, żelazny wąż czołgów, ciężarówek, urządzeń.
Na drugim Rosjanie. Pośrodku wiejski przewoźnik, który z jednego brzegu na drugi wozi nocą każdego, kto zapłaci. Żydowskie rodzeństwo, które w drodze do wyśnionej ziemi obiecanej, chowa się w stodole tuż obok kałuż świńskich wnętrzności.
Chłopcy z partyzantki, wierzący jeszcze, iż wojna jest przygodą, wykonują wyroki, których nie rozumieją. Ich dowódca czeka na rozkazy. Zanim nadejdą, każe liczyć czołgi i nad kolejnym butelkami bimbru, wśród roju much przekonuje, iż już wkrótce będzie po kolana brodził we krwi wrogów.
Wszyscy przychodzą do kobiety, przykucniętej, bosej, hardej. Czekają, upał mąci umysły.A pewien znikomy chłopiec widzi, słyszy i zapamiętuje to wszystko: grzmot nadlatujących samolotów, drżenie ziemi. Po latach narrator próbuje opowiedzieć historię, której nie opowiedział mu ojciec.Wszystko ma w tej powieści zapach, włącznie z okrucieństwem.
Jej zmysłowość czasami olśniewa, choć nie zmysłowości podporządkowana jest historia postaci zależnych od zdarzeń niemających dla nich litości, zamkniętych w hipnotycznym korowodzie, z którego nie wyprowadza nawet śmierć.
A na drugim planie ostatnie niemieckie przygotowania do najpotężniejszej w ludzkich dziejach wojennej ofensywy, gdyż jest czerwiec 1941 roku na południowym Podlasiu, w sąsiedztwie granicznej, nieco posępnej rzeki.
Na pytanie „Sprawa czy kunszt?” odpowiadam, że w „Przewozie” jedno i drugie, ze wyróznioniem kunsztu. Fraza, metafory, dialogi, rytm – to pisarska ekstraklasa. Stasiuk potwierdza nie po raz pierwszy, że w tej literackiej konkurencji nie ma sobie równych.
Przynajmniej na razie.Są książki, które rozbłyskują, żarzą się i gasną. „Przewóz” nie zgaśnie, choć nie upieram się, iż w jego świetle będzie się chciał ogrzać każdy.- Eustachy Rylski