Oddanie dzieci do przymusowej instytucji szkolącej jest jak korzystanie z dworcowego bufetu na niewiele znaczącej prowincjonalnej stacyjce. Każdy dostaje tacę, na której, w przypadkowych naczyniach, ustawia się zróżnicowane dania przygotowane i dostosowane poprzez obcych ludzi, których nasze poczucie smaku czy preferencje kulinarne zupełnie nie obchodzą. Każda potrawa ma swój numer, tak jak każde zamówienie. Kolejność wydawania odbywa się według niego, anonimowo, bezimiennie. Taki system jest dla prowadzących bufet wygodny, przewidywalny i skalkulowany zgodnie z ich interesem. U klientów wywołuje obcość, czują się traktowani przedmiotowo, a co gorsze, jedzenie w takiej placówce różni się diametralnie od tego, co i jak jemy w domu. Tam mama, żona czy siostra przygotowują posiłki wedle preferencji i potrzeb domowników, których należycie znają i na których korzystnu im zależy. Istnieje cała gama nastrojów i emocji we wzajemnych relacjach. Każdy ranek jest inny. Każdy posiłek jest inny. Nieraz razem decydujemy o tym, co będziemy wspólnie jedli. Czasem ktoś sam dla siebie lub dla rodzeństwa czy też dla części rodziny przyrządzi coś niezwykłego. Jest w tych działaniach dobroć, łagodność, czułość, a nie tylko mechanizmy i odruchy. Jest człowieczeństwo, a nie tylko zimna kalkulacja. Czy lubisz zabawę: otwórz usta, zamknij oczy? Ja jej nie lubię, i to choćby wtedy, gdy proponuje mi ją nasz dwunastoletni syn, z którym szczerze się kochamy.
Posyłając dzieci do państwowej instytucji szkolnej, oddajemy je w ręce obcych ludzi. Nie dość, że ludzie ci nie znają naszych dzieci, to dodatkowo nie znamy ich my ani dzieci. My zamykamy oczy, a oni karmią dzieci. I wtedy niejednokrotnie zdarza się, że te najszczególniej twórcze, samodzielnie myślące i wrażliwe dzieci wcale nie chcą bezmyślnie otwierać ust. Widząc obcych ludzi karmiących je papką, buntują się albo zamykają. Dzieci, zwłaszcza te wrażliwsze i bardziej kreatywne, potrzebują kuchni domowej: obiadów rodzinnych, dobranych do ich gustów i upodobań. One same chcą wybierać to, czego domaga się ich wnętrze na aktualnym poziomie rozwoju.
Ludzie dzielą się na samouków i nieuków.
(fragment książki)
Posyłając dzieci do państwowej instytucji szkolnej, oddajemy je w ręce obcych ludzi. Nie dość, że ludzie ci nie znają naszych dzieci, to dodatkowo nie znamy ich my ani dzieci. My zamykamy oczy, a oni karmią dzieci. I wtedy niejednokrotnie zdarza się, że te najszczególniej twórcze, samodzielnie myślące i wrażliwe dzieci wcale nie chcą bezmyślnie otwierać ust. Widząc obcych ludzi karmiących je papką, buntują się albo zamykają. Dzieci, zwłaszcza te wrażliwsze i bardziej kreatywne, potrzebują kuchni domowej: obiadów rodzinnych, dobranych do ich gustów i upodobań. One same chcą wybierać to, czego domaga się ich wnętrze na aktualnym poziomie rozwoju.
Ludzie dzielą się na samouków i nieuków.
(fragment książki)
Tytuł Edukacja domowa. Edukacja przyszłości Autor Wiesław Stebnicki Wydawnictwo Fijorr EAN 9788364599064 ISBN 9788364599064 Kategoria Literatura, Socjologia ilość stron 236 Format 14,5x20,5 cm Rok wydania 2014 Oprawa broszurowa