Zapiski dyletanta to notatki nieprawdopodobnie inteligentnego i spostrzegawczego człowieka. Zaczynają się od zdania: Do Ameryki przybyłem drogą morską, co przez mnóstwo osób było kwestionowane jako trik reklamowy, a jednak Tyrmand rzeczywiście do Ameryki przypłynął.
W jego archiwum w Instytucie Hoovera do dziś zachował się bilet na statek. Tyrmand miał niebywałą zdolność przerabiania swego życia na literaturę. Dziennik 1954, a także Życie towarzyskie i uczuciowe mistrzowsko opisywały jest losy w PRL, Filip demonstrujeł pobyt podczas wojny we Frankfurcie.
Zapiski dyletanta opowiadają o Ameryce, jaką zobaczył po ucieczce z Polski. Są dowcipne, efektowne, erudycyjne i z początku pełne podziwu nad Ameryką. Wkrótce jednak pisarz zaczął dostrzegać, że Amerykanie, bardzo intelektualiści, niczym rozpieszczone dzieci, nie doceniają dobrodziejstw demokracji, w jakiej żyją.
Przyzwyczajeni korzystać pełnymi garściami z wolności, nie wierząc, że mogą ją stracić, z łatwością ulegają fascynacji utopijnymi ideami, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństw, jakie te kryją. Lektura Zapisków dyletanta okazuje się niestety dziś równie aktualna jak niegdyś, przy czym niekoniecznie twierdzenia autora należy odnosić tylko do Ameryki.
Być może nigdy nie osiągniemy nawet tego niskiego pułapu doskonałości, gdzie mądrzy i przyzwoici wynoszeni są nad wygłaskanych spryciarzy, gdzie dobroć czci się zasłużenie, a cwaniactwo piętnuje. Kto żył w systemie totalitarnym, wie, że taki postęp bardziej jest realny w demokracji amerykańskiej, ogarniętej niemocą, ułomnej, ze skazami, wadliwej, lżonej na każdym kroku, poniżanej, obalanej, podkopywanej, zniesławianej, oczernianej, obrzucanej oszczerstwami i pogardzanej niżeli w jakimkolwiek innym systemie, gdzie indziej i w innym czasie w historii.