Komiksy, komiksiki, komiksiory... Jakkolwiek bym próbował od nich uciec, uwolnić się od nich nie mogę. Od najmłodszych lat sprawiały mi problem. Złośliwi koledzy przynosili kolorowe zeszyty do szkoły, pokazywali mi je, a potem nimi szczuli.
Mówili,,Ej, Szymon! Pokażemy ci kilka stron, lecz najpierw oddaj nam swoje kanapki. Dawaj też kabonę na oranżadkę w proszku i drożdżówkę, frajerze." zawsze im ulegałem licząc, że następnego dnia pozwolą doczytać ulubioną historyjkę - z reguły nie pozwalali.
Trzeba przyznać, iż w podstawówce nabawiłem się wyjątkowo niskiej samooceny (co pozostało mi zresztą do dziś). Na studiach było inaczej. Dzięki kredytowi studenckiemu mogłem kupować sobie komiksy. Zachłyśnięty nową sytuacją nie mogłem się powstrzymać.
Kupowałem i czytałem wszystko, co byłem w stanie zdobyć, zaniedbując przy tym naukę. Rezultatem tego było wydalenie ze studiów*. Mimo wszystko byłem wtedy szczególnie szczęśliwy - w końcu miałem swoje komiksiki.
Po przedwczesnym ukończeniem edukacji postanowiłem zająć się tym, na czym się naprawdę znałem. A znałem się na jednym. Zacząłem rysować komiksy. Powyższy opis pochodzi od wydawcy.