"Bruliony starej ziemi", tryptyk opowiadań Andrzeja Turczyńskiego, to dzieło ze wszech miar zasługujące na uwagę. Wczytując się w te rozległe jak stepowe równiny opowiadania, musimy być gotowi, by zanurzyć się w meandrycznie wijący się trend narracji - spieniony strumień refleksji, dźwięków, obrazów, fragmentami bliski technologii strumienia świadomości, innym razem, nieodległy od tego, co Henryk Bereza (któremu dedykowane jest pierwsze z opowiadań) określił jako "snojawa".
Właśnie sen, a także muzyczność (a może muzyka snów$226) to słowa kluczowe dla tej gęstej, eseistycznie opalizującej prozy. Andrzej Turczyński stwarzając coś na kształt prozatorskiej synestezji, a nawet mimetyzując niejako muzyczny porządek - zdaje się częściowo naśladować muzyczny rytm.
Wymaga to jednak od czytelnika najwyższego stopnia skupienia, ponieważ tylko uważne ucho jest w stanie wychwycić głosy i pogłosy - echa tradycji muzycznej, ale i filozoficznej czy literackiej. Zwłaszcza odwołania do świetnych Rosjan, mistrzów Turczyńskiego - Puszkina, Turgieniewa, Bunina, a także wielu innych.