Gospodyni domowa i facet z korporacji, dżentelmen ze Lwowa i dwoje wieśniaków mówiących gwarą, doktorantka i makijażystka, Żyd i Japonka z przeszłością gejszy, zakompleksiona psycholożka, niedoszła zakonnica i ginekolog z prywatną praktyką.
I tak – arbitralnie, ale nieprzypadkowo – dobrane grono osób rozpoczyna żyć własnym życiem; i – co paradoksalne – grupa nie rozpada się, nie pulsuje konfliktami. Staje się wspólnotą. A zbliża tych ludzi do siebie tyleż tytułowa winda, z której muszą korzystać, mieszkając w dziesięciopiętrowym bloku we Wrocławiu, co użyta w książce perspektywa autorska.
Każdy z bohaterów jest oglądany wielokrotnie – od środka i z zewnątrz, ze współczuciem i humorem, z prawem do słabości i ambitnych marzeń, każdy ma szansę na wspomnienia i nasycenie języka specyficznymi dla siebie pojęciami i emocjami.
w konsekwencji winda w tej opowieści to nie tylko ów bezduszny mechanizm. To również rodzące się między ludźmi więzi, dzięki którym obcy zamieniają się w swych, a dziwne na pierwszy rzut oka indywidua w jednostkowości – osoby z nadzieją na szczęście i spełnienie.