W sporach o to, czy i jak czcić obrazy, siła perswazyjna argumentów zależała nie tylko od ich ważkości, lecz najpierw od tego kto, gdzie i wobec kogo je stosował. Racje przemawiające do pierwszych chrześcijan za odrzuceniem kultu wizerunków jako pogańskiego bałwochwalstwa nie do naśladowania, straciły swą ważność, gdy następne pokolenia wyznawców Chrystusa zaczęły jednak używać wizerunków nie tylko jako pouczenia i ozdoby, ale i otaczać je czcią.
A czyniono to niejednokrotnie z intensywnością zewnętrzną, jaka przygłuszała to, co wewnętrzne i przesłaniała coś ważniejszego, jak choćby Słowo Boże i kult Eucharystii. Traktując przy tym wizerunek jak uobecnienie czy sobowtóra przedstawionej postaci.
Oponenci tych dewiacji sięgali więc nawet po zarzut idolatrii, używany na początku przeciw kultom pogańskim. Same zaś władze kościelne przypominały za soborami, drugim nicejskim i trydenckim, o prawowiernym pojmowaniu czci dla wizerunków i usiłowały, z ograniczonym rezultatem kontrolować żywiołowy kult obrazów.
Kontrowersje, jakie w ciągu wieków wzbudzał ten kult, to nie tylko powtarzane poprzez teologów racje za albo przeciw. To także liczne konteksty wytwarzające tkankę historii. Współtworzył ją także i wzbogacał albo zubożał pluralizm kultowych upodobań, przystępnych grupom i jednostkom w przestrzeni tej samej wiary.
Korzystali z niego i ludzie ukazani przez Aleksandra Gryglewskiego (zm. 1879) na obrazie (pierwsza strona okładki) pokazującym wnętrze kościoła Mariackiego w Krakowie.