Eurydyka to druga książka poetycka Darka Foksa wydana nakładem Warstw. Laureat Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius po ascetycznych Ludziach kultury (2019) tym razem jest bardziej rozmowny, a choćby dosyć chętnie demonstruje liczne pamiątkowe zdjęcia i montaże z niegdysiejszego dłuższego pobytu w Pradze, co jednak nie przeszkodziło mu w opisaniu i sfotografowaniu najbliższej polskiej okolicy, gdzie niezmiennie roi się od rzeczy, które każdy poeta jest zmuszony codziennie widzieć, a co za tym idzie zarejestrować i opisać, niejednokrotnie wbrew swej woli, poganiany przez coś, czego nikt nigdy do końca nie pozna i nie zrozumie.
Każdy w miarę rozsądny poeta wolałby pisać o czymś zupełnie innym, a to, iż wylądował nie w tej epoce, co trzeba, to już inna para kaloszy. O tym także jest ta książka. Mimo szczególnie silnego wątku czeskiego cały czas jesteśmy tu i dzisiaj. Rzecz ułożyła się między styczniem a grudniem 2020 roku i jest zapisem poszukiwania symptomów epoki, społeczeństwa, a także cywilizacji w detalach i drobinach codzienności, zapisem uwikłanym w podwójną logikę opowiadania obrazami i optymalnej racjonalizacji fabuły to taki trochę film zrobiony z pojedynczych, precyzyjnie przebranych klatek, szczególnie silnie naznaczony tym, co autor odkrył dla siebie w Czechach, a co jeszcze w 2019 roku wydawało mu się odkryciem raczej zaprzepaszczonym. Historia jednak chciała inaczej, więc mamy Eurydykę gromadzącą w sobie piękno tego, co zwykłe i co, wytrącone z oczywistości, obraca się w hieroglif, w figurę mitologiczną i fantasmagorię. Po lekturze wracamy do zewnętrznego świata, który trwa w niezmienionej postaci.
(mat. Autora)
Każdy w miarę rozsądny poeta wolałby pisać o czymś zupełnie innym, a to, iż wylądował nie w tej epoce, co trzeba, to już inna para kaloszy. O tym także jest ta książka. Mimo szczególnie silnego wątku czeskiego cały czas jesteśmy tu i dzisiaj. Rzecz ułożyła się między styczniem a grudniem 2020 roku i jest zapisem poszukiwania symptomów epoki, społeczeństwa, a także cywilizacji w detalach i drobinach codzienności, zapisem uwikłanym w podwójną logikę opowiadania obrazami i optymalnej racjonalizacji fabuły to taki trochę film zrobiony z pojedynczych, precyzyjnie przebranych klatek, szczególnie silnie naznaczony tym, co autor odkrył dla siebie w Czechach, a co jeszcze w 2019 roku wydawało mu się odkryciem raczej zaprzepaszczonym. Historia jednak chciała inaczej, więc mamy Eurydykę gromadzącą w sobie piękno tego, co zwykłe i co, wytrącone z oczywistości, obraca się w hieroglif, w figurę mitologiczną i fantasmagorię. Po lekturze wracamy do zewnętrznego świata, który trwa w niezmienionej postaci.
(mat. Autora)