Było to w tym czasie, kiedy niemieckie hordy zalewały Francję. Zdziesiątkowana armia młodej republiki odeszła za Ren na północ i za Loarę na południe. Od strony Renu w głąb kraju wdzierały się niepowstrzymane trzy fale uzbrojonych ludzi. Fale te oddalały się od siebie, to znowu zbliżały, posiadając na celu wspólne opanowanie Paryża, który należało okrążyć jakby pierścieniem ogromnego jeziora. Następnie jezioro to dało początek oddzielnym potokom. Jeden z nich popłynął ku północy, drugi na południe, aż do Orleanu, trzeci na zachód, do Normandii. Serca Francuzów targała rozpacz i oburzenie. Na ich efektownym kraju wróg wycisnął piętno hańby. Walczyli za ojczyznę, ale byli pokonani. Bili się do ostatniej kropli krwi i nie mogli dać rady niezliczonym pułkom piechoty, tej kawalerii, tym śmiercionośnym armatom. Obcoplemieńcy zawładnęli ich krajem i byli nieugięci w swym ogromie. Pozostała tylko, jako jedyny środek zbawienia, walka w pojedynkę...