Erotyczny pamiętnik masażysty to drugie już wydanie bestsellerowego pamiętnika wiejskiego chłopaka gdzieś z nad Sanu, wstydzącego się rówieśników z powodu swojej wybujałej męskości. W wyniku pijackiej głupoty ojca chłopak traci wzrok. Paradoksalnie, „wielgachny, którego się wstydzi, upraszcza mu powrót do równowagi duchowej, dowartościowuje, i na skutek czego, czyni zeń nie tylko masażystę, ale perwersyjnego żigolaka, powiernika i ulubieńca wielu kobiet. Przekonuje się, iż to co ma, jest nieocenionym skarbem. Seks na dość długo stanowi treść jego życia. Z tej ścieżki sprowadza go odwzajemniona miłość i kuriozalny, niezwykły dar powonienia. Przypadkowo plącze się w aferę narkotykową. Odzyskuje wzrok,ale los jest nieprzewidywalny. Przekonuje się, że szczęście nie jest przywilejem zdrowych, a nieszczęście monopolem kalek.
Nazywam się Adam Tobuz i urodziłem się, gdzieś u źródeł Sanu. Czemu zaciemniam? Bo dziś jestem ozdobą mojej ojcowizny i nie chcę, by mi ktoś z powodu tego pamiętnika wypominał przeszłość. Gdyby mi powiedziano, iż popełnię na papierze w swym życiu coś więcej niż wypracowanie z Kochanowskiego, z sześćdziesięcioma trzema błędami, które w siódmej klasie mojej szkoły, dawało mi nie najgorsze, bo piętnaste miejsce, to ja bym ze swojej strony, raczej uwierzył w to, w co przecież żadną miarą uwierzyć nie mogłem, iż mój ojciec, przestanie pić, jednak on rzucić picia wcale nie zamierzał, tak, jak ja, pod słowem, niczego w życiu nie zamierzałem pisać. Baćkowa nahajka, której ślady po latach mydłem nie dało się zmyć, zniechęcała nie tylko do pisania. A gdyby matula część z tych, dla mnie przeznaczany wyrazów ojcowskiej miłości, nie przyjęła na siebie, to zapewne wyglądałbym, jak cętkowane, kacze jajo. Nie dziwota,niejednokrotnie przemyśliwałem, jakby tu struć, ojca, po tutej-szemu baćkę, na amen. W grę wchodziła trutka na szczury, wilcze jagody, atrament. Wilcze jagody były sezonowe, trutka za droga, atrament, przystępny wprawdzie, ale, jak tu zatrzeć ślady, prowadzące wprost do mnie, bo oboje ojce, tego do niczego nie używały. W domu pozostałem jedynakiem z woli boskiej, bo całą resztę rodzeń-stwa, powołała, ta sama wola, wcześniej, do siebie. Miałem jedynego serdecznego bracha Włodka, i gdyśmy tak z moim brachem grzeszyli w kułak za stodołą, Włodek mówił niezmiennie: „Masz ty, brachu, oj masz ty zaganiacza, fu, strach patrzyć!”Nic dziwnego, że nabrałem przekonania, iż jestem jakimś zaprzańcem, a nie stworem boskim. A to i ojciec był tegoż zdania. Rozpocząłem naukę w Technikum Mechanizacji Rolnictwa, w powiecie i postanowiłem w przyszłości postąpić na służbę bożą. Moją, uwikłaną w starowierstwo duszyczkę, na prostą, ku panu Bogu drogę, jął wyprowadzać proboszcz, nasz szkolny katecheta. Żadnych formalności mi nie czynił. Nauczył i pozwolił ministrantować. Dostałem od duchownego panczeny, które, na wszelki wypadek zakopałem, w żelaznej skrzynce po gwoździach, w sobie wyłącznie wiadomym miejscu. Na wieść, iż służę do mszy w katolickim kościele i się odszczepiłem od naszej wiary prawosławnej, ojciec chwycił za nahaj, lecz wrzasnąłem, iż uderza w konstytucję, za co mu władza rękę po ramie utnie. Splunął za siebie ze trzy razy i wyniósł się do karczmy.
(fragment książki)
darmowy fragment: