Literatura z najwyższej półki. Jedna z najlepszych książek słynnego autora. Zbiór esejów, recenzji, coś na kształt dziennika, proza o cechach dokumentacyjnych i fikcyjnych. Dla lubiących tego typu lekturę książka bezcenna, dla innych godna polecenia.
Bohaterem literackim „Kalendarza i klepsydry" jest sam Konwicki i jego doświadczenia, poglądy, wspomnienia i obserwacje. We wstępie autor wyjaśnia, że nie chce pisać do szuflady i obiecuje „lekturę żywą i pełną nieprzewidzianek".
Wśród szeregu opowieści znajdujemy tu sporo wspomnień o kocie Iwanie. Narrator pisze także o polszczyźnie, stylu, składni i błędzie, który jest „być może maleńką furteczką w przyszłość języka". Wprowadza czytelnika w świat Stanisława Dygata, Gustawa Holoubka, czy swego uwielbienia dla Antoniego Słonimskiego i czułości do Ukrainy.
Możemy spodziewać się również wzmianek o przyrodzie. O drzewach czytamy, iż to słonie wśród roślin. Wrażenie z podróży z Chin określa słowem współczucie. Pisze o onanistach, grafomanii. I wszystko to, i dużo więcej, płynnie przeplata ze sobą na blisko pięciuset stronach i tak jak obiecywał wcześniej – zaskakuje i budzi ciekawość.
[Dorota Olearczyk, pik.krakow.pl] Jest w jego narracji dużo odwagi, rozmachu, ale też skromność i urzekająca niedbałość o konwenanse. Uwielbiam pisarstwo Konwickiego. Jestem orędowniczką jego talentu, dlatego z wielkim entuzjazmem polecam wrócić do jego twórczości i spojrzeć na sporo spraw od nowa, z specyficznej perspektywy pokaźnego artysty.
Po stokroć warto! [czytanieWwannie, lubimyczytac.pl] „Kalendarz i klepsydra" to starannie zaplanowany projekt literackiej autokreacji, podobny w tym do „Dziennika" Gombrowicza. Konwicki pisze o sobie dodatkowo wtedy, kiedy pisze o innych.
Jego porte parole to narcyz i egocentryk przywdziewający wszystkie maski z komedii dell’arte. Nieustannie analizuje się i krytykuje, skąpo i z wyraźną niechęcią odwracając uwagę od swej osoby. Choćby gdy rozmawia z Bogiem, to mówi sam do siebie,za każdym razem tak, żeby czytelnik usłyszał każde słowo.
Do takiej taktyki nadaje się także styl „Kalendarza", nierzadko barokowy, patetyczny i pełen przepychu. To właśnie sprawia, iż miejscami proza ta zmienia się w niby-poemat, w którym metafora goni metaforę, rozwijając się niczym fuga.
Należy jednak pamiętać, by nie brać tego wszystkiego zbyt poważnie. Konwicki pomyślał bowiem swoją sylwę jako eksperyment z formą ironiczną, jako samonakręcający się mechanizm nieprzerwanie wytwarzający szyderstwo i sarkazm.
Ale bez zbytniego okrucieństwa. Ironia Konwickiego jest intelektualnie wyrafinowana, wręcz „angielska" – uderza celnie i potężnie, ale pacjenta nie uśmierca. „Kalendarz i klepsydra" to pierwszy „łże-dziennik" w dorobku Konwickiego.
Potem powstały jeszcze m.in. „Wschody i zachody księżyca", „Nowy Świat i okolice", a także „Pamflet na siebie". Z czasem pisarz zaczął stopniowo porzucać pisanie powieści na rzecz tej właśnie formy.
[Jakub Nikodem, culture.pl] Jeden z najmocniej znanych i zarazem najwybitniejszych pod względem formy utworów Tadeusza Konwickiego, nazwany przez samego pisarza „łże-dziennikiem". „Kalendarz i klepsydra" to przykład najdoskonalszej żonglerki konwencjami i gatunkami literackimi, takimi jak dziennikowe zapiski, pamiętnik, esej, anegdota, a nawet fikcyjna miniopowieść.
najróżniejsza forma literackiej narracji w pełni odpowiadała treści książki – jest to zbiór wspomnień, relacji z podróży, refleksji na temat rzeczywistości, portretów przyjaciół, równocześnie tych zmarłych (przejmujące wspomnienie Wilhelma Macha), jak i tych wówczas żyjących (m.in.
Stanisława Dygata, Gustawa Holoubka). Autor przygląda się z bliska współczesnej literaturze, powraca wspomnieniami na Wileńszczyznę, zabawia się anegdotami z życia towarzyskiego. Balansuje momentami na granicy niedyskrecji i uroczej ploteczki.
Podejmuje też kwestie skomplikowane – rozlicza się ze swojej fascynacji komunizmem, która ukształtowała jego utwory z początku lat 50. „Kalendarz i klepsydra" to książka zabawna, przewrotna, wzruszająca i prowokacyjna – z jednej strony pełna lekkości i humoru, z drugiej refleksyjna i poważna.
Stała się głośna dzięki ironicznym portretom postaci powojennej Warszawy, m.in. Leopolda Tyrmanda czy Romana Bratnego,w chwili wydania interpretowano ją typowo jako aluzyjny obraz współczesności.
[Agora, 2010] Nota: przytoczone powyżej opinie są cytowane we fragmentach i zostały poddane redakcji. Projekt okładki: Olga Bołdok.