Trzydzieści lat temu pod lawiną na przełęczy Lho La ginie pięciu Polaków - uczestników wyprawy na Mount Everest. To wydarzenie do dzisiaj nazywane jest największą tragedią polskiego himalaizmu. Wśród przysypanych był Mirosław "Falco" Dąsal, przez kolegów wspominany nie tylko jako fachowy himalaista, lecz też bezawaryjny partner i człowiek pełen energii, który w góry nie wychodził bez magnetofonu i nagrań swoich ulubionych wykonawców.
"Falco" nie tylko kochał góry, lecz także potrafił o nich przepięknie mówić i pisać, zarażając swoją alpinistyczną pasją kolejne pokolenie. W trakcie swojej ostatniej wyprawy przeczuwał, że może stać się ona jego pożegnaniem z górami i ze światem: A tu wieczorem, niestety, znowu jak obuchem wiadomość o zaginięciu jednego z dwóch schodzących już ze szczytu Szerpów.
Eż, kurwa, to inicjuje przypominać rosyjską ruletkę, został tylko poniżej Południowego Wierzchołka wbity w stok czekan. Nie, nie, to już nie "wstrętny sport", to paranoja. I my wychodzimy jutro, co prawda inaczej chcemy działać, inna jest nasza droga, lecz Boże dopomóż wrócić...
Noc, śpiwór, świeca, Bob Dylan... Jakoś ciężko mi, duszno. Szukam i szukam w sobie tego przekonania, tej iskry i co tu ukrywać - nie znajduję. Niczego już nie jestem pewien: ani pogody, ani drogi, ani partnera, ani...
siebie. Gdzież to wszystko się zatraciło, rozpełzło podczas jakże ciężkiej pracy. Iale satysfakcja. A tu ciągle jak po grudzie. Gdzieżeś, Gwiazdo moja...$109 Idę, dzisiaj już bez wątpienia po raz ostatni, ale dokąd, dokąd idę - do końca nie wiem.
Chciałbym wiedzieć, a nie wiem! Tak daleko i ten brak pewności. A może właśnie tak to już jest$110 jednak nie, to bym wiedział. Więc może to już pora...$111 ostatni wpis Falco w dzienniku z tragicznej wyprawy na Mount Everest w 1989 roku W trzydziestą rocznicę tragicznej wyprawy na najwyższy szczyt świata oddajemy w ręce czytelników i wszelkich zwolenników gór wznowione wydanie dzienników Mirosława "Falco" Dąsala.
Każdemu jego Everest to opisane bardzo szczerze i plastycznie przeżycia autora, lecz też problemy, z jakimi borykać muszą się himalaiści, czy wreszcie - osobiste relacje wspinacza z wysokimi górami. Falco to był filar w naszej śląskiej grupy himalaistów.
Byłem z nim nad wyraz blisko związany z racji wspólnych wypraw i pracy w katowickim Klubie Wysokogórskim. Poza tym wielokrotnie był moim partnerem, jak chociażby dwukrotnie na Lhotse. Jeszcze rok temu wspinaliśmy się w jednym zespole.
Gdy z góry zeszła lawina kamieni i zostałem ranny, Falco pomógł mi zejść na dół. To był dusza-człowiek. Dla niego góry miały jakiś metafizyczny sens i znaczenie. Dużo o nich mówił i również pisał.
rewelacyjnie się rozumieliśmy. Myślę, że odbieraliśmy góry podobnie, wyznając niejako tę samą filozofię życiową. Stąd to powinowactwo dusz. To był chłopak, który potrafił nie tylko pięknie opowiadać o górach,ponadto zaszczepiał wśród młodych adeptów alpinizmu to, co nazwałbym ideą wspinania.
Prowadził z tymi młodymi ludźmi długie rozmowy. Przekonywał ich niejednokrotnie, że chodzenie po górach to nie tylko sport,też przeżycia duchowe. Młodzież lgnęła do niego, bo miał też talent pedagogiczny.
Krzysztof Wielicki "Falco" Dąsal nie miał na koncie ośmiotysięcznika, mimo iż uczestniczył w wielu wyprawach i za każdym razem był jednym z najsilniejszych w ekipie. Obdarzony idealnymi umiejętnościami wspinaczkowymi, entuzjazmem i chęcią do wspinania, a przy tym powszechnie ceniony i pożądany jako partner, na którym można było bezwzględnie polegać, angażował się ochoczo w przedsięwzięcia najtrudniejsze i najambitniejsze,poprzez to dające minimalną szansę na sukces w postaci wejścia na szczyt.
Poznaliśmy się w Kaukazie w 1981 roku i od razu przypadł mi do gustu. W Katmandu rozminęliśmy się o włos - odleciał do Lukli na kilka godzin przed naszym przyjazdem do miasta po wyprawie na Yalung Kang.
Pożegnania nie było. Aleksander Lwow Mirek nad wyraz lubił swój przydomek. Gdy w 1984 roku wysyłaliśmy teleks do Polskiego Związku Alpinizmu o naszym sukcesie górskim w Patagonii, bardzo prosił o dodanie jego ksywy.
Zaznaczył choćby, że pokryje koszty uzupełniającego słowa. "Falco" był postacią o pełnej, dojrzałej, przywódczej osobowości. W grudniu 1984 roku, podczas przeprowadzania nowej drogi na północnej ścianie Fitz Roya w Patagonii, to właśnie on praktyczne przejął przywództwo w ścianie.
Jego energia i zaciętość doprowadziły do mobilizacji zespołu na szczególnie trudnej, długiej drodze. I to "Falco" przeprowadził zespół poprzez największe trudności. Był osobą, która umiała radować się życiem.
Czy to w schroniskach tatrzańskich, czy na przyjęciach u polonusów w dalekiej Argentynie, stawał się błyskawicznie królem życia towarzyskiego. Grał świetnie na gitarze, a gdy śpiewał swoim przejmującym głosem ulubioną piosenkę o Krywaniu, wszelkich przechodziły ciarki.
Podziwiałem za każdym razem Falca za niezmierzone ilości energii i za to, że po każdym burzliwym dniu potrafił się wyciszyć i znaleźć czas na pisanie długich pamiętników. Michał Kochańczyk