W XXXIII wieku, po wielu wojnach światowych, cywilizacja po raz kolejny podniosła się z gruzów, stwarzając pozornie wolne, ale silnie scentralizowane państwo. Ludzkość jest wreszcie zjednoczona w Federacji Ziemskiej i zmieszana rasowo pomiędzy sobą. Od trzech wieków trwa eksploatacja kosmosu. Powstała Flota Kosmiczna, zasiedlono Księżyc i Marsa. W wyniku tajnego i oficjalnie zabronionego eksperymentu genetycznego rodzi się grupa trzydziestu białych mutantów, obdarzonych umiejętnościami telepatycznymi i wydłużonym czasem życia. Są dziełem profesora Hildora i wszyscy posiadają pracować we Flocie, aby nie rzucać się w oczy reszcie ludzkości, która od wieków panicznie boi się jakichkolwiek doświadczeń w tej dziedzinie. Potocznie nazywa się ich Dziećmi Hildora albo po prostu Mutantami.
Polityka wciąż jednak rządzi się swymi prawami, a aktualny Prezydent Borisov ma problem ze zbliżającymi się wyborami. Wybory planetarne to nie przelewki, a wyborcy istotnie od tysięcy lat pragną tak naprawdę tylko jednego: chleba i igrzysk. Borisov nieprzeciętnie wie, że po stu kilkudziesięciu latach pokoju ludzie potrzebują jakiegoś nowego wroga, który sprawi, iż znowu ujrzą w nim męża opatrznościowego. Mutanci znakomicie się do tej roli nadają. Jest ich niewielu, są rozproszeni we Flocie i starczy jedynie obudzić drzemiące głęboko w każdym wyborcy demony. W sumie, jak na kampanię wyborczą, jest to plan prosty, tani i nie budzący niczyich sprzeciwów. Nawet zajadłych wrogów politycznych, których denerwuje jedynie fakt, iż sami na niego nie wpadli. Optymalnie długo trwający pokazowy cykl, uwieńczony egzekucją, gwarantuje oglądalność będącą marzeniem każdego polityka bez względu na epokę, w której przyszło mu borykać się z ciemnotą swych wyborców. Starczy się tylko podpiąć pod odpowiednią nutę.
Dzieci Hildora muszą stanąć do walki o swoje życie, bo nie widzą powodu, by stać się mięsem wyborczym Borisova.