Fragment: Opowiadanie to słyszałem na pewnym myśliwskim obiedzie. Przy stole siedziało kilku gentlemanów. Po skończonym deserze zaczęliśmy palić cygara i rozmawiać o koniach i polowaniu. Przypominaliśmy sobie dziwaczne nagonki, jak na przykład ta, kiedy lisom udawało się zmylić ślady i wyprowadzić psy i myśliwych z jednego końca hrabstwa na drugi.
Te dzielne lisy bywały w końcu dopędzane przez dwa lub trzy utykające psy i przez pieszego dojeżdżacza. Reszta pozostawała zawsze w tyle i nie mogła przyjąć udziału w tak uroczystym akcie. W opowiadaniach tych lisy przeżywały zdarzenia nie tyle zdumiewające, ile niezwykłe.
Pewien lis, uciekając przed psami, wdrapał się na wysoką wierzbę i ukrył w jej gałęziach; inny, bardziej przebiegły, dla uniknięcia niebezpieczeństwa wpadł do stajni, należącej do pewnego zamku i dopiero trzeba go było wydobywać ze żłobu za ogon; inny znowu wbiegł poprzez uchylone drzwi do jakiegoś domu, włożył żeński kapelusz i zmyliwszy w ten sposób czujność psów, które go wzięły za żonę myśliwego — uniknął niebezpieczeństwa.
Gdy goście skończyli swe fantastyczne opowiadania, zabrał głos sam gospodarz, opowiadając nam o dwu nad wyraz interesujących wypadkach ze swojej przeszłości myśliwskiej. Zwłaszcza zainteresował nas drugi wypadek.
Ponieważ gospodarz zaczął długo pokasływać i chrząkać, przeto byliśmy pewni, że usłyszymy sporo rzeczy istotnie zajmujących. Nasz gospodarz był wielkim smakoszem i zawsze przekładał udoskonalone na potem. W danej chwili miał w sobie dużo powagi i okazywał pewne zdenerwowanie.
Nie ulegało wątpliwości, iż zamierzał olśnić słuchaczy czymś niezwykle zajmującym.