No dobra, powiedzmy to otwarcie – Rebelia na Arenie Dłużników upadła i sobie głupi ryj rozbiła, a jej niedobitki rozpierzchli się po całym świecie, niczym koraliki po podłodze.
Natomiast Ezekiel Siódmy, eks-Komornik, eks-Stwórca Świata, w tej chwili ponownie wciągnięty na krzywy ryj w skład Korpusu Komorniczego, ma o mnóstwo większe problemy aniżeli ubolewanie nad tym, iż zamiast dzięki swojej wiedzy z przyszłości coś zrobić lepiej, to zrobił jednakowo, a w sumie to choćby gorzej.
Bo wygląda na to, iż cała jego (wszech)wiedza się, delikatnie rzecz ujmując, zdezaktualizowała.
Świat, podobnie jak ciasto drożdżowe, nie lubi jak do niego zaglądać kiedy rośnie, tykać go palcami i pokazywać znajomym. I wszystko wskazuje na to, że w jedynej wciąż działającej linii czasowej zrobił się poprzez to wszystko paskudny zakalec.
Ale to wszystko nic w stosunku do tego, gdzie znajduje się teraz Zek.
A to, gdzie się znajduje, to pikuś w kontraście do tego z kim tam jest uwięziony.
No cóż – mamy siódmy tom trylogii, której zakończenie miało być nieodwołalne i ostateczne, więc chyba nic w tej książce nie może pójść ani zgodnie z planem, ani jakimikolwiek wymaganiami.
Jeśli masz jakieś prognozy co do tego, co się tu wydarzy, to spisz je sobie na karteczce, a potem się śmiej, widząc, jak nad wyraz się mylisz.
Nadchodzi najdziwniejszy koniec wszystkiego, jaki kiedykolwiek widział świat!