Książka dotyka w pierwszym rzędzie pewnego tabu społecznego, jakim są mniejszości seksualne. Nie jest pierwszą, który to czyni (adekwatne przywołania znajdują się we wnętrzu książki), lecz wydaje się, iż takie głosy/teksty wciąż są zbyt rzadkie, egzotyczne i dlatego konieczne.
Nie znaczy to, iż wszystkie zamieszczone tu wypowiedzi w jakiś nad wyraz wyraźny sposób do tego wątku się odnoszą, niemniej taki jest ich dominujący tenor. W tym sensie jest to projekt polityczny. Chodzi bowiem nie tylko o to, aby zajmować się tymi zagadnieniami na poziomie akademickim, ale by oswoić szeroką publiczność i władzę z językiem, problemami i pojęciami, o których konwencjonalnie rozmawiało się tylko za szczelnie zamkniętymi drzwiami lekarza, jeżeli w ogóle.
Sytuacja kulturowa i cywilizacyjna, w jakiej jesteśmy, sprawia, że o problemach seksualności rozmawia się już przy rodzinnym stole lub w kręgu przyjaciół, lecz wciąż nie jest to język, który nie byłby nacechowany zawstydzeniem, tajemnicą mniej czy bardziej wyraźną restrykcją.
Tymczasem chodzi o to, iż ludzie są różni, rozmaicie też pragną zaspokajać swoje potrzeby cielesne, w tym seksualne, wykorzystywanie wobec tego rodzaju oczekiwań dominującej w polskim społeczeństwie etyki kościoła rzymsko-katolickiego – który od ojców Kościoła poczynając ciało lekceważy i nie akceptuje jego potrzeb (przynajmniej jeśli idzie o oficjalne nauczanie) – jest drastycznym anachronizmem.
Rzeczywistość polska zmieniła się w ostatnich latach w najróżniejszych zakresach, w tym także jeśli idzie o problematykę ciała i jego potrzeb, wciąż jednak dotyczy to wąskiego zakresu spraw i ograniczonego w sumie kręgu osób.
W szerokiej, a zwłaszcza prowincjonalnej Polsce sprawy płci nadal traktowane są wstydliwie i za zasłoniętymi firankami, nie mówi się o nich uczciwie w szkole i nie mówi się w rodzinach, a więc w miejscach, które w sensie określonej polityki edukacyjnej posiadają najwięcej do zrobienia.
Piszemy wprawdzie teksty na te tematy, organizujemy konferencje naukowe, prowadzimy seminaria uniwersyteckie, ale problematyka ciała, płci, seksualności ludzkiej, rozrodczości i rozkoszy płciowej, jej dostępności i dystrybucji (w krajach cywilizacyjnie wyżej niż Polska stojących optymalne instytucje troszczą się np.
o zapotrzebowania seksualne osób niepełnosprawnych, których pragnienia sięgają dalej aniżeli tylko gładkie podjazdy i windy!) wciąż są zagadnieniem, które nie znalazło swego szczęśliwego rozwiązania. Co dopiero, gdy dotyczy to osób homoseksualnych, które tak samo jak przed stu laty stanowią nieakceptowaną, choć już może nie penalizowaną instytucjonalnie mniejszość, muszą ukrywać swoje upodobania, nie mogą pojawiać się bez lęku i szoku w przestrzeni publicznej.
Zdarzały się w ostatnich latach atrakcyjne coming out-y tzw. Osób publicznych, które stają się natychmiast żerem dla pism kolorowych, co wprawdzie poprawnie robi im samym (osobom i pismom), ale wątpliwe, czy całemu ruchowi, bo nie wydaje się, żeby podobne akty zmieniały ogólne nastawienie społeczeństwa do tej kwestii.
Są to wystąpienia niejako z innego poziomu, TAM (tj. W telewizji) wszystko uchodzi, ale TU, miedzy nami, w „normalnym" społeczeństwie wiemy, co jest właściwe. W gruncie rzeczy sprawy ciała, płci i seksualności muszą być nadal ukrywane i spełniane w głębokiej tajemnicy, gdyż jako społeczeństwo nie jesteśmy skłonni do ich akceptacji, a powołane do tego instytucje utrwalają ten stan rzeczy zamiast go po nowemu kształtować.
Nie chodzi, rzecz jasna, o publiczne ekscesy i nawet nie o gay pride parades, tylko o codzienne życie, o trafne regulacje prawne, o swobodę wspólnego zamieszkiwania, o możliwość ekspresji emocjonalnej, o proste gesty przyjaźni i miłości, które pary homoseksualne wykonują podobnie, jak heteroseksualne.
Przykro jest czytać tekst Boya-Żeleńskiego pt. Literatura „mniejszości seksualnych" (z 1930 roku!)1, gdzie odnajdujemy ten sam niemal, co dzisiaj, pakiet i poziom lęków i ten sam opis sytuacji. Weźmy taki cytat: „Jeżeli chcemy zrozumieć stan duszy prawdziwego (bo są i fałszywi) homoseksualisty, porównajmy go ze stanem duszy normalnego obywatela, któremu miłość do kobiety groziłaby ciężkimi karami i który musiałby się kryć z najniewinniejszymi uczuciami, niepewny, czy nie czyhają nań szantaż i denuncjacja" (s.
351). Dziś nie ma kar instytucjonalnych, lecz te społeczne są równie dotkliwe, nieprzejednany stosunek pewnych ludzi wynikający z zasady z braku wiedzy (to nie choroba, która da się wyleczyć!), tolerancji (brak akceptacji dla inności, nie tylko w tym zakresie) i z powodów światopoglądowych (zauważalny jest wciąż bardzo silny wpływ Kościoła katolickiego!) jest szeroki, widać to niezwykle dobrze na forach internetowych itp.
„Niewinni w duszy, a gnieceni brzemieniem hańby społecznej, wciąż pod grozą jakiejś katastrofy, wciąż z niezaspokojonym głodem serca, ukrywający wstydliwie swoje życie – oto los!" (352). Boy zwraca szczególną uwagę na literackie obrazy tych związków, w których wyrażają się proste w istocie pragnienia: „większa tu jest liczba odcieni pomiędzy miłością a przyjaźnią, obszerniejsza rola powinowactwa duchowego, obszerniejsza możliwość dzielenia zajęć, upodobań, lektury, zainteresowań" (353).
Pisze o tym niezwykle dobitnie w swych dziennikach Jarosław Iwaszkiewicz (por. Tekst Grzegorza Piotrowskiego), który rozumiał miłość homoseksualną jako wspólnotę panów (w jego przypadku), opartą przede wszystkim na porozumieniu duchowym, na wspólnocie emocji i wrażliwości estetycznej.