To pierwsza książka z procesu powieściowego „Na przełomie”. Niniejsza powieść przedstawia świat stary, kończący się i świt tego „nowego świata”, który po zrujnowaniu wszystkiego, co dawne sprawi, iż na ziemi zapanuje raj.
Tyle iż to wcale nie jest takie oczywiste, a raj wcale rajem być nie musi. Zmieniają się ludzie, zmieniają się czasy, zmienia się podejście do tego, co od zawsze uważane było za wartościowe, lecz zmieniają się też techniki „wdrażania zła”, bo ludzka dusza bynajmniej nie bieleje, ale staje się coraz mroczniejsza i czarna.
Ta książka to gwarancja emocjonującej, niezapomnianej przygody czytelniczej. Już pierwsze zdania wstępu wprowadzają nas w temat, pokazując równocześnie niezwykły klimat prozy Ossendowskiego: „Nikt nie pamiętał, żeby kiedykolwiek w Genewie był tak obszerny zjazd gości, jak na jesieni r.
1906. Powietrze turkusowe, łagodne, przejrzyste stanowiło zjawisko niezwykłe dla tej pory roku. Zjechało się więc zewsząd dużo gości… Ścieżką, biegnącą wzdłuż brzegu Lemanu, wesoło rozmawiając, szła niewielka grupka dzieci.
Wiotka, pełna wdzięku dziewczynka, lat jedenastu albo dwunastu, o spadających na białą sukienkę kruczych warkoczach, związanych dużą żółtą kokardą, śmiała się wesoło. Ożywiona twarzyczka o świeżych, gorących ustach i piwnych oczach, w których zapalały się złote iskierki, była rozbawiona.
— Hans to za każdym razem wszystko na serio bierze! — zawołała przekornie. — Mój ojciec mówi, iż Niemcy każde słowo poddają rozwadze i nieprędko mogą zrozumieć, co jest poważne, a co żart! — wtórował jej ze śmiechem wysoki, barczysty wyrostek, o kasztanowatej czuprynie i niebieskich zawadiackich oczach.
— A ty, Borysie, zawsze musisz podkreślić, iż jestem Niemcem! — odezwał się Hans, podnosząc na mówiącego okrągłe, niebieskie oczy i ręką zgarniając w tył zwichrzone złociste włosy. — Tak! Jestem Niemcem, a ty, jako Rosjanin, musisz imię to z szacunkiem wymawiać, gdyż uczono nas, iż tylko my przynieśliśmy wam kulturę...