Zależność naszej cywilizacji od zaopatrzenia w energię jest kompletna. Żaden z jej składników nie może bez niej istnieć. Doszliśmy do momentu, w którym szeroko pojęty standard tych dostaw determinuje jakość życia mieszkańców naszej planety.
Jest czynnikiem decydującym o poziomie rozwoju technicznego, gospodarczego, kulturowego, a choćby o stanie relacji międzyludzkich. Stała się korzystnem egzystencjalnym, czyli takim, bez którego nie jesteśmy w stanie się rozwijać, a to, co stworzyliśmy, przetrwać, stąd również dbałość o zapewnienie trwałego i pewnego dostępu do niej.
Dotąd nasze zabiegi koncentrowały się na zabezpieczeniu dostępu do paliw kopalnych, a wysiłki ukierunkowano na to, żeby koszt ekonomiczny zaspokojenia naszych potrzeb był w tym przypadku osiągalnie najniższy.
w rezultacie rośnie konsumpcja, a wraz z nią podaż. Dynamika tego cyklu niesie za sobą szereg wątpliwości związanych z celowością tej drogi rozwoju. Coraz częściej pojawiają się sugestie o jej zbliżaniu się do końca.
Nakładają się na to problemy związane z zatruciem środowiska naturalnego i zmianami klimatycznymi. Nie można ich ignorować. Nawet jeśli marginalizujemy antropogeniczny wymiar ostatniego z wymienionych aspektów, to absurdem byłoby negowanie pierwszego.
Jakość powietrza, którym oddychamy, czy wód, które wykorzystujemy w życiu powszednim, musi budzić niepokój. Dezaprobata wobec dalszej degradacji otaczającego nas ekosystemu jest zjawiskiem powszechnym.
Troska, pragnienie bronienia go i niewyrządzania w nim świadomie szkód z wolna stają się standardem także w Polsce. Dbałość ta w przeważającej mierze sprowadza się jednak do tych aspektów, które są dostrzegalne przez nasze zmysły.
Przeszkadzają nam rzeczy i zdarzenia, które zaburzają harmonię, jaką skłonni jesteśmy zobaczyć w środowisku przyrodniczym. Razi nas zatem niepożądany zapach, który w danym miejscu nie powinien występować.
Hałas powoduje dyskomfort, a porozrzucane śmieci czy kłęby dymu spowijające ulice godzą w nasze prawidłowe samopoczucie. Niechęć i odrazę odczuwamy, dotykając lepkich osadów będących efektem złego spalania produktów naftowych.
Nie każdy przejaw zgubnej dla natury aktywności człowieka rejestrowany jest przez zmysły. Co z tym, czego nie możemy dostrzec, poczuć, usłyszeć czy dotknąć? elementy, których nie doświadczamy bezpośrednio, nader często skłonni jesteśmy ignorować.
Pozostają czynnikami, które nie pociągają za sobą spontanicznej reakcji. Ich oddziaływanie jest bardziej ograniczone. Wbrew nazwie naszego gatunku i wiedzy, jaką udało się nam posiąść, wyobraźnia i poznanie intelektualne problemu nie znajdują swego ujścia w działaniu.
Sama świadomość niczego tu nie zmienia. Członkowie organizacji proekologicznych obradują w klimatyzowanych pomieszczeniach, przedstawiciele partii programowo dbających o środowisko naturalne apelują o wyłączanie zbędnego oświetlenia w lokalu, a następnie zamawiają lody, których produkcja i przechowanie pochłaniają dziesiątki razy więcej energii niżeli wspomniane oświetlenie etc.
Przykłady takie można mnożyć w nieskończoność. Konkluzja pojawia się jedna. Nie wydaje się, byśmy byli gotowi ratować naszą planetę kosztem wyrzeczeń związanych z redukcją komfortu życia, jaki dotąd sobie zapewniliśmy, przy okazji ją niszcząc.
Zdecydowanej większości z nas mentalnie nie stać na takie poświęcenie i nie podejmie się go dobrowolnie. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Prawdopodobnie, kiedyś będziemy do tego skłonni, lecz co z najbliższą przyszłością? Czy możemy czekać bezczynnie? Zachowanie dotychczasowych standardów także nie wydaje się być optymalnym rozwiązaniem.
Przyczyni się do dalszej destrukcji naszego otoczenia przyrodniczego z jednej strony, natomiast z drugiej będzie skutkowało szybszym tempem kurczenia się rezerw naturalnych bezkompromisowców energetycznych. Obawy te towarzyszą nam od lat.
Stały się częścią codzienności. Przed półwieczem zasoby ropy naftowej szacowano na 50 lat. Przed ćwierćwieczem było podobnie i poprzez dekady oceniano je jako wystarczające na taki sam czas. Nihil novi sub sole? Co do tego można posiadać poważne wątpliwości.
choćby jeśli przyjmiemy stan ich zasobów geologicznych jako wystarczający na tak długi okres, to i tak problem topnienia zapasów pozostaje i co więcej już teraz wymaga zajęcia się nim. Wyszczególnione wielkości dotyczą bowiem wszystkich istniejących złóż, zarówno tych łatwo-, jak i trudnodostępnych.
Z przyczyn czysto ekonomicznych absolutnie nikt nie eksploatuje tych ostatnich, posiadając dostęp do pierwszych z wymienionych. W konsekwencji złoża nienastręczające trudności w wydobyciu ulegną wyczerpaniu tym szybciej im pokaźniejsze będzie zapotrzebowanie na paliwo, którego dostarczają.
Sięganie do nowych rezerw w przeważającej mierze oznacza dotarcie do minimalistycznca położonego w miejscach, z których wyciągnięcie go na powierzchnię jest bardziej kłopotliwe i trudniejsze. To przekłada się też na jego wyższą cenę.
bez dwóch zdań nie wzrośnie ona nagle. Będzie się unosiła stopniowo w tempie, w jakim napoczynać będziemy złoża dotąd nieeksploatowane. Brak drastycznych zmian będzie czynnikiem neutralizującym odczuwalność zwiększonych kosztów.
Jednym z podstawowych ich determinantów okażą się nasze nawyki. Jesteśmy skłonni płacić za paliwa więcej, tj. Produkować wyższe koszty transportu, ogrzewania, oświetlenia etc., byle tylko nie rozstawać się z dotychczasowym stylem życia.
Robimy to, znając zagrożenie wynikające z tej postawy i mając świadomość tymczasowości takiego innowacyjnania. Nie jesteśmy w stanie zapobiec konieczności zmiany przyzwyczajeń, ale staramy się przesunąć ten moment w czasie tak daleko, jak to osiągalne.
Pytanie, dlaczego tak szczególnie wzbraniamy się przed tym, co i tak uczynić musimy, dotyczy ludzkiej natury. Wyczerpujących odpowiedzi dostarczy nam każdy podręcznik psychologii społecznej. Nie jest to wiedza reglamentowana.
Są to te same przyczyny, które leżą np. U źródeł absencji w demokratycznych wyborach, a więc przeniesienie odpowiedzialności na innych i brak wiary we wpływ wysiłku jednostkowego na losy ogółu. Nakłada się na to pula okoliczności właściwych dla prokrastynacji.
Leki przed porażką, bezradnością, izolacją etc. Chęć utrzymania dotychczasowego systemu wartości, perfekcjonizm… Waga i ranga problemu nie umożliwia dalsze trwonienie czasu. Ma on bowiem rozmiar egzystencjalny i to w każdym rozumieniu tego terminu.
w sytuacji części społeczeństwa negującego bądź marginalizującego znaczenie wpływu działalności człowieka na globalne ocieplenie znajduje swoje odzwierciedlenie we wzroście cen bezkompromisowców energetycznych wynikającym z nadmienionych ograniczeń zasobów naturalnych, do których dostęp nie jest skomplikowany, a co się z tym łączy zezwala na tanie ich wydobycie.
Dla pozostałych jest próbą zachowania życia na naszej planecie takim, jakie znamy. Bez względu na pobudki i motyw, potrzeba działania stanowi idee integrującą jednych i drugich. Nie brak też takich, którzy w zmianie kultury energetycznej upatrują szans rozwoju gospodarczego i skłonni są przypisywać jej rolę narzędzia pozwalającego na ożywienie rynku, a także wprowadzenia go w stan długookresowej prawidłowej koniunktury.
I oni nie są rzecznikami dalszego utrzymywania stanu istniejącego. Kluczowego znaczenia nabiera dobór kierunku działania. Poprawa produktywności farm wiatrowych i solarnych, nowe spojrzenie na wodór jako funkcjonalny nośnik energii, pełniejsze użycie biomasy i produkcja biopaliw zdają się być perspektywicznymi rozwiązaniami.
Czy któreś z nich ma większe od pozostałych predyspozycje, by stać się wiodącym źródłem? Jakie nadzieje możemy z nimi integrować? W jakim stopniu OZE mogą już dziś zabezpieczyć nasze zapotrzebowania? Na jakim etapie rozwoju znajdują się świeże technologie z nimi związane i kiedy możemy spodziewać się zakończenia prac nad każda z nich?